Rozdział 1 - Niepokój

Słońce niedawno znalazło się na niebie, mimo to w pokoju nie było jeszcze zbyt jasno. Sende dzień w dzień dziękowała losowi, który sprawił, że okna w jej pokoju były skierowane na zachód, bo dzięki temu nie musiała się wysilać, by co wieczór zasłaniać okna. Teraz jednak jej to nie pomogło, bo gdy tylko otworzyła oczy, stwierdziła, że nie może się tak wylegiwać. Zdziwiła się co prawda nieco, że leży na łóżku, ale już powoli zaczynała sobie przypominać wszystko to, co wydarzyło się w nocy. I wcale się jej to nie podobało.

Mając nadzieję, że jednak się myli, rozejrzała się po pokoju. Jej wzrok padł na butelkę porzuconą na ziemi, a także na niedojedzoną pizzę na stoliku. To utwierdziło ją w przekonaniu, że jednak się jej to nie przyśniło. Patrzyła jeszcze przez chwilę, aż w końcu dojrzała Roxy, opartą o jej łóżko, z lekko pochyloną głową, jakby spała. Może faktycznie tak było.

— Ej, Roxy, śpisz? — odezwała się.

Roxy uniosła głowę i spojrzała na Sende.

— Prawie — odparła. — A co?

— Błagam, powiedz, że to nieprawda! — zawołała.

— Co ma być nieprawdą?

— No to, co było w nocy! Że Aurélie poszła sobie w środku nocy nie wiadomo dokąd...

— To akurat zdecydowanie jest prawda — stwierdziła Roxy zdecydowanie.

To zdanie sprawiło, że Sende nie mogła się już łudzić. To stało się naprawdę.

— Może się niepotrzebnie martwisz? — dodała Roxy. — Mogło jej coś po prostu wypaść...

Sende słyszała to już wcześniej, ale jakoś nie umiała zaakceptować takiego wyjaśnienia.

— Mam jakieś złe przeczucie — przyznała i westchnęła cicho. — Tak nagle okazało się, że gdzieś musi iść i nawet nie powiedziała nam, o co chodzi. A musiała coś wiedzieć! A poza tym sama wiesz, że niezbyt bezpiecznie jest chodzić po Paryżu w środku nocy.

Oj tak, Roxy wiedziała to lepiej niż ktokolwiek inny. Chociaż Lotos wcale nie należał do najbardziej niebezpiecznych okolicznych gangów, i tak potrafili być groźni. A gdyby Aurélie natknęła się na gang, który nie byłby Lotosem, wcale nie byłoby dobrze...

— Nadal zastanawiam się, co było tak ważnego, że nie mogło zaczekać do rana — kontynuowała Sende. — Jakie sprawy prywatne mogłyby być tak pilne?

— Może coś z jej rodziną? — podrzuciła Roxy, chociaż jej ton wcale nie wskazywał na to, żeby była co do tego przekonana.

— Nie sądzisz, że gdyby było to coś rodzinnego, to albo mogłoby zaczekać, albo ktoś by po nią tu przyjechał?

— Zgoda, masz pewnie rację — uznała Roxy. Sende była jednak pewna, że to nie przez jej słowa przyjaciółka dała się przekonać, a raczej od początku się z nią zgadzała. — Wiesz, czasem myślę, że Aurélie coś przed nami ukrywa.

— Ale co by miała ukrywać? Przecież jesteśmy jej przyjaciółkami i wie, że może nam wszystko powiedzieć!

— W zasadzie to znamy ją dopiero od miesiąca — przypomniała Roxy. — Możemy bardzo dużo rzeczy o niej nie wiedzieć.

— Może i tak... Mam w każdym razie nadzieję, że wkrótce się odezwie, bo jak nie, to zacznę się bardzo martwić!

To powiedziawszy, Sende sięgnęła po telefon leżący na szafce nocnej. Według wyświetlacza zbliżała się ósma, natomiast nie pojawiło się absolutnie żadne powiadomienie, które mogłoby sugerować, że Aurélie chciała się z nią skontaktować.

— Do ciebie też nie dzwoniła, co nie? — rzuciła w stronę Roxy, a ta pokręciła przecząco głową.

Nagle poczuła, że nie zdoła dłużej siedzieć w łóżku. Odrzuciła kołdrę, po czym wzdrygnęła się lekko, czując chłód przeszywający jej nogi. Szybko odnalazła więc mięciutkie kapcie z królikami i wsunęła w nie stopy, po czym wstała. Nie bardzo wiedziała jednak, co chce zrobić, więc podeszła do stolika i wzięła jeden z kawałków dawno wystygłej pizzy z ananasem. Nie smakowała tak dobrze, jak Sende tego oczekiwała, ale nie była też bardzo zła. Przypominała jednak doskonale o zeszłej nocy.

Sende wróciła pamięcią do paru godzin wstecz. Niedługo po tym, jak Aurélie wyszła, usłyszała pukanie do drzwi. Otworzyła, licząc bardzo na to, że ujrzy na progu przyjaciółkę, ale niestety dostawca pizzy w żadnym stopniu jej nie przypominał. Miał za to ze sobą zamówioną wcześniej pizzę i choć początkowo się ucieszyła, ostatecznie okazało się, że ani ona, ani Roxy nie miały na nią wtedy specjalnej ochoty, toteż cała jej połowa przetrwała do rana. Teraz przypominała o tym, że Aurélie nie mogła zostać, by ją z nimi zjeść, a wtedy z pewnością byłaby o wiele lepsza.

Później jeszcze rozmawiała o czymś z Roxy, nawet nie pamiętała o czym. Nawet nie umiała sobie przypomnieć, kiedy zasnęła i w jaki sposób trafiła do łóżka; podejrzewała, że przyjaciółka musiała ją obudzić i tam zaprowadzić, choć Sende, pogrążona wtedy w półśnie, nie zarejestrowała tego momentu. Druga opcja była taka, że Roxy własnoręcznie ją tam zaniosła, ale o to jej nie podejrzewała. Choć jej uderzenia nie były słabe, nadal nie zmieniało to faktu, że była raczej drobnej budowy i nie specjalizowała się w noszeniu swoich śpiących przyjaciółek. Na samą myśl o przywódczyni Lotosu niosącej ją do łóżka Sende parsknęła cicho śmiechem.

Zerknęła ukradkiem na Roxy, która powróciła do swojej niby to śpiącej pozycji. Teraz była jednak pewna, że tamta nie śpi i z pewnością wszystko słyszy, a może również obserwuje. Chociaż nie było jej do śmiechu, kąciki jej ust i tak uniosły się lekko do góry. Nic nie umiała poradzić na to, że obecność Roxy tak na nią działała — z nią nawet najgorsze udręki stawały się łatwiejsze do zniesienia.

Gdy okazało się, że jeden kawałek pizzy jej w zupełności wystarczy, Sende nie umiała się powstrzymać przed spojrzeniem znowu na telefon. Nie miało to absolutnie żadnego sensu, w końcu go nie wyciszyła, więc jeśli ktoś by do niej dzwonił, usłyszałaby to, ale chyba po prostu chciała się jeszcze chwilę łudzić, że jednak w końcu pojawią się jakieś wieści. A jeśli się nie pojawią, to ona się już postara, by się czegoś dowiedzieć.

Wybrała więc numer Aurélie i zadzwoniła.

Wsłuchiwała się uważnie w sygnały. Jeden, drugi. Trzeci... Aż nagle usłyszała głos.

— Nie mogę teraz odebrać, zostaw wiadomość! — Po tych słowach rozległ się sygnał.

Ech, poczta głosowa...

— Aurélie, wszystko w porządku? — odezwała się Sende, mając nadzieję, że ta w wolnej chwili odsłucha wiadomość i odpowie. — Martwię się, Roxy też. Odpowiedz, jak będziesz mogła...

Po czym zapisała wiadomość.

Odłożyła telefon, po czym, poniekąd aby zająć myśli, zabrała się do sprzątania pokoju. Nawet to jej nie uspokoiło, ale przynajmniej miała powód, by nie wybiec natychmiast z domu w poszukiwaniu Aurélie, choć nadal nie miała pojęcia, czy w ogóle był sens się o nią tak martwić. W końcu może po prostu była bardzo zajęta i nie miała czasu, aby oddzwonić...

W pewnym momencie Sende usłyszała hałasy dobiegające z dołu. To zapewne oznaczało, że jej rodzice już wstali i się krzątali po domu w typowy niedzielny poranek. To dobrze, bo przynajmniej teraz ich nie obudzi, wynosząc śmieci. Wzięła więc ze sobą worek, do którego spakowała wszystkie opakowania, papierki i wszystkie tym podobne niepotrzebne rzeczy i zeszła po schodach, a pomachawszy ojcu, którego akurat minęła w przedpokoju, wyszła z domu i wrzuciła wszystko do dużego śmietnika stojącego na podwórku. Gdy wróciła do ciepłego wnętrza, zamiast wrócić do pokoju, zdecydowała się przejść do kuchni, gdzie matka właśnie przygotowywała śniadanie.

— Dzień dobry, skarbie — przywitała ją pani Blanchard.

— Cześć, mamo — odparła Sende nieco niemrawo. Kobieta jednak najwyraźniej nie zwróciła uwagi na jej ton.

— Roxy i Aurélie są na górze? — zapytała. — Jak tak, to powiedz im, żeby już powoli wstawały, bo jak to wszystko wystygnie, to będzie smakowało okropnie.

Sende przez chwilę przemknęło przez głowę, by nie mówić nic o nieobecności Aurélie i spróbować jakoś to ukryć. Jednak szybko wyrzuciła tę myśl z głowy. Okłamywanie matki nie miało sensu.

— Prawie tak, Roxy jest w moim pokoju.

— A Aurélie?

Sende westchnęła, po czym opowiedziała o wyjściu przyjaciółki, starając się nie pominąć żadnego szczegółu.

— I jak dotąd nadal nie dała znaku życia, szczerze mówiąc, zaczynam się trochę martwić — skończyła.

— Pojechała taksówką, tak? — powtórzyła pani Blanchard. — Może taksówkarz coś wie?

Nagle dziewczynie stanęła przed oczami wizja taksówkarza wykorzystującego niecnie Aurélie do własnych celów. Już prawie słyszała w głowie jego złowieszczy śmiech i żądanie zapłacenia okupu, jeśli chcą jeszcze zobaczyć ją żywą. Pokręciła głową, odganiając ten obraz. Taksówkarz raczej nic jej nie zrobił. A przynajmniej miała taką nadzieję.

— Nawet jeśli coś wie, to raczej nam nie powie...

— Jak nie taksówkarz, to może jej rodzice? — zasugerowała kobieta.

Sende przemilczała fakt, że matka Aurélie odeszła wiele lat temu, a jej ojciec wyjechał.

— W sumie może zapytam jej brata... Tylko nie mam do niego numeru, kurczę blade!

— Może potem coś wymyślimy, ale teraz dobrze będzie, jeśli zjesz śniadanie. I zawołaj Roxy, bo już prawie jest gotowe.

Więc właśnie to dziewczyna zrobiła. Gdy Roxy zeszła na dół, ona i Blanchardowie zasiedli do stołu i zjedli niespiesznie omlety z chlebem. Sende kompletnie zignorowała fakt, że wcześniej zjadła cały kawałek pizzy, bo omlety były zdecydowanie warte uwagi, a do tego sprzątanie zdążyło ją odrobinę zmęczyć. Gdy w końcu jej talerz stał się pusty, podobnie jak pozostałe, Sende sprawdziła telefon. Nadal nic.

— Może trzeba faktycznie by się przejść do Luciena i go zapytać... — Zauważyła niewypowiedziane pytanie na twarzy matki, więc szybko wyjaśniła: — Lucien to brat Aurélie, wspomniałam o nim wcześniej.

Pani Blanchard skinęła głową, a Sende wstała i gdy wstawiła swój talerz do zmywarki, poszła do pokoju, aby się ubrać i ogarnąć, a Roxy poszła za nią.

— Chcesz teraz tam iść, prawda? — dopytała, a gdy Sende potwierdziła, dodała: — Idę z tobą.

Decyzja więc zapadła. Dziewczęta, gdy były już w pełni gotowe, wyszły z domu i choć pani Blanchard zaproponowała im podwózkę, Sende odmówiła, nie chcąc, aby ta musiała przez nią się spieszyć czy zmieniać plany. Poza tym w jakiś bliżej niewyjaśniony sposób czuła, że nie chce, by matka była w okolicy. Kto wie, co mogło się wydarzyć.

Jadąc autobusem, Roxy i Sende nie bardzo się do siebie odzywały, zresztą nawet jeśli by próbowały, raczej nie dosłyszałyby się w zgiełku panującym wewnątrz zatłoczonego pojazdu. W końcu, gdy wysiadły, ze swego rodzaju ulgą doszły do domu Aurélie. Sende nie miała pewności, czy kogoś tam zastanie, ale przecież musiały spróbować, prawda? Weszły więc na klatkę przez lekko uchylone drzwi i gdy wspięły się po trzech ciągach schodów, stanęły przed dosyć ładnymi, choć ciężkimi drzwiami. Sende zapukała.

Chwilę czekały, aż w końcu otworzyły się z lekkim skrzypnięciem. Ujrzały tam Luciena, który miał na sobie piżamę, a jego blond włosy znajdowały się w lekkim nieładzie. W ręku trzymał kubek do połowy wypełniony kawą.

— Sende? — zdziwił się, zauważywszy dziewczynę, po czym przeniósł wzrok na jej towarzyszkę. — I Roxy? Co wy tu robicie? Myślałem, że to Aurélie...

Sende zamarła, słysząc te słowa, ale po chwili się otrząsnęła. Nie może tu stać jak słup soli.

— Nie ma jej tutaj? — zapytała, zamiast odpowiedzieć.

— Przecież miała nocować u ciebie, czy coś się zmieniło? — Lucien nie wydawał się jakkolwiek rozumieć, co tu się dzieje. Sende zresztą też nie.

— Tak jakby... To trochę długa historia.

— W takim razie nie stójcie tak i wejdźcie — zachęcił je chłopak. — Opowiecie w środku.

Dziewczyny skorzystały z zaproszenia i przekroczyły próg, a następnie zostawiły wierzchnie ubranie w przedpokoju. Lucien zaprosił je do salonu, gdzie usiadły obok siebie na kanapie, a on sam zajął pobliski fotel.

— Więc, co się stało? — zapytał, upiwszy kolejny łyk kawy.

— Z początku wszystko było super i niewinnie — zaczęła opowiadać Sende. — Aurélie przyszła do mnie wieczorem, tak jak zaplanowałyśmy i przez parę godzin było wszystko fajnie. Nagle powiedziała, że musi iść do toalety, ale jak z niej wróciła, to była jakaś dziwna... Powiedziała nam, że musi iść i że wzywają ją sprawy prywatne. Nie chciałam jej puścić, ale się upierała, aż w końcu zamówiła taxi i pojechała! Obiecała, że odezwie się rano, ale nie daje znaku życia i zaczynam się powoli martwić... — Tu pozwoliła sobie na westchnięcie.

— Myślałyśmy, że te sprawy prywatne to może być coś rodzinnego — odezwała się Roxy. — Więc przyszłyśmy, żeby zapytać, czy coś wiesz. Ale skoro nie wróciła do domu, to gdzie może być?

— Nie mam pojęcia — odparł na to Lucien, który wyglądał na coraz bardziej zaniepokojonego. — Ale bardzo mi się to nie podoba. Aurélie na pewno nie mówiła wam, gdzie i po co się wybiera?

— Mówiła tylko, że sprawy prywatne — powtórzyła Sende.

— Wspominała coś jeszcze, że sama dokładnie nie wie, o co chodzi, czy jakoś tak — przypomniała sobie Roxy. — Ale serio dziwnie się zachowywała... Bardzo nie chciała się zgodzić, żeby rodzice Sende ją zawieźli, choć na pewno nie byliby źli, wiedząc, że to jest dla niej coś ważnego. I ostatecznie zamówiła to taxi i pojechała nie wiadomo dokąd.

— Gdziekolwiek pojechała, to na pewno nie tutaj, nie przychodziła tutaj, usłyszelibyśmy ją — stwierdził Lucien.

Sende zwróciła uwagę na użycie formy „my", ale nic nie powiedziała, w końcu to nie była jej sprawa, kto jeszcze przebywał w domu Volerów.

— I co w takim razie zrobimy? — zapytała po chwili milczenia. — Nie możemy tego tak zostawić!

— Nie zostawimy — obiecał jej Lucien. — Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ją odnaleźć.

Sende była pewna prawdziwości jego słów, widziała to w jego oczach. I miała nadzieję, że im się uda. Nie zamierzała stracić Aurélie.

***

Gdy ostatnie ziarenko znalazło się w dolnej części klepsydry, mistrz Fu pozwolił sobie na ciche westchnięcie.

Po powrocie Biedronki i Czarnego Kota, którzy przekazali mu niewesołe wieści, wiedział już, że zaśnięcie będzie bardzo trudnym zadaniem, jeśli nawet nie niemożliwym. Zdecydował więc się na obserwowanie powoli przesypującego się piasku w klepsydrze w nadziei, że monotonia znudzi jego mózg na tyle, że w końcu zaśnie. Na razie się na to nie zanosiło, ale w pewnym sensie było to uspokajające, a przynajmniej pozwalało jego myślom nie pędzić jak oszalałym.

Gdy do wnętrza zaczęły się dostawać promienie słońca, Fu w końcu pogrążył się w czymś w rodzaju półsnu. Okazało się to jednak wcale niezbyt przyjemnym doświadczeniem — teraz obrazy, które tak usilnie powstrzymywał na jawie, przewijały się jeden po drugim. Starał się na nie nie patrzeć, ale wcale nie było to takie łatwe. Ale nie mógł dać się pokonać — w końcu jeśli porzuci plan, to wtedy wszystkich czeka zagłada!

W pewnym momencie Fu zarejestrował pukanie i po chwili się zorientował, że nie było ono częścią snu. Sprawiło ono, że ostatecznie się przebudził.

— Proszę! — zawołał.

Drzwi otwarły się, a Fu dojrzał tam blondwłosego chłopaka, w którym rozpoznał Luciena.

— Dzień dobry, proszę pana — przywitał się.

— Dzień dobry, Lucienie — odpowiedział mistrz. — Czemu zawdzięczam twoją obecność? — zapytał, choć szczerze mówiąc, zaczynał się domyślać.

— Aurélie zniknęła w nocy — oznajmił chłopak bez ogródek. — Wie pan coś o tym?

Fu nie umiał się zdobyć na to, by spojrzeć mu w oczy.

— Trochę tak...

— To o co chodzi? To była jakaś misja, prawda? — domyślił się. — Sende i Roxy mówiły, że nagle opuściła dom w nocy i pojechała nie wiadomo dokąd, nie tłumacząc, o co chodzi.

Fu skinął głową.

— Złoczyńca Władcy Ciem? — zapytał tamten po raz kolejny.

— Gdyby to był Władca Ciem, to by było dobrze — stwierdził staruszek. — Ale dla twojego własnego bezpieczeństwa nie mogę ci za dużo powiedzieć.

Choć jeśli stanie się to, co podejrzewam, to też będziesz w niebezpieczeństwie — dodał w myślach.

— To moja siostra! — zawołał chłopak, a w jego głosie pojawiło się coś w rodzaju gniewu. Choć może to raczej była po prostu troska wymieszana ze strachem. — Jeśli pan cokolwiek wie, to musi mi pan powiedzieć!

— Zgoda — mistrz Fu dał za wygraną. — Powiem ci tę część, którą mogę.

— Część?

— To musi ci na razie wystarczyć. — Mężczyzna przerwał na chwilę. — Tak, dziś w nocy miała miejsce pewna przymusowa misja. Posłałem tam Aurélie wraz z innymi superbohaterami. Niestety nie powiodło im się, ale zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by odbić Aurélie.

— Odbić? — powtórzył Lucien. — Aurélie wpadła w ręce jakichś zbirów?

— Więcej nie mogę ci powiedzieć. Nie możemy pozwolić na to, byś wiedział na tyle, by ktoś się tobą zainteresował.

— Ale przecież, skoro wpadła w czyjeś złe ręce, to trzeba ją odnaleźć! Powiedzieć policji, komukolwiek!

— Spokojnie, z pewnością coś zrobimy. — Fu uniósł rękę. — Ale teraz naprawdę trzeba zaczekać. Nie możemy działać pochopnie.

— Rozumiem... — wymamrotał Lucien. — A co mam powiedzieć Roxy i Sende? Strasznie się martwią...

— Nie możesz im nic powiedzieć — nakazał Fu. — I tak już tobie za dużo powiedziałem. Jeśli ktokolwiek dowie się czegoś, czego nie powinien, znajdzie się w naprawdę sporym niebezpieczeństwie i to nie są żarty. Musisz mi przysiąc, że będziesz się zachowywał tak, jakbyś nic nie wiedział.

Lucien powoli pokiwał głową, choć chyba wcale nie był zadowolony z obrotu wydarzeń. Fu zresztą też nie, ale co miał zrobić, powierzyć mu wiedzę, przez którą Odnowiciele chcieliby go dorwać? I tak już za dużo osób naraził.

— A teraz proponuję, byś napił się trochę herbaty na uspokojenie — zwrócił się do chłopaka. Wstał, aby przejść do kuchni. — Zresztą odrobina spokoju również mnie się przyda — mruknął do siebie.

Po paru minutach postawił na stole tacę z dwiema filiżankami wypełnionymi parującym płynem. Przysunął bliżej siebie jedną z filiżanek i ostrożnie upił łyk gorącej herbaty. Lucien jednak postanowił chwilę zaczekać przed piciem czegokolwiek. Zapanowało nieco niezręczne milczenie.

— W każdym razie jakoś będę musiał wyjaśnić Roxy i Sende, dokąd poszedłem — zorientował się Lucien w pewnym momencie.

Staruszek tylko się uśmiechnął.

— Możesz im powiedzieć prawdę, a przynajmniej poniekąd — stwierdził. — Chciałeś sprawdzić, czy sąsiedzi czegoś nie wiedzą, ale akurat tak padło, że mnie odwiedziłeś najpierw i zatrzymały cię uprzejmości starszego pana.

— W sumie tak było...

Lucien ujął ostrożnie filiżankę i podmuchał nieco na zawartość. Upił łyk, ale herbata była jeszcze nieco za ciepła, więc znowu ją odłożył.

— Ale zawiadomienie na policję i tak trzeba będzie złożyć — stwierdził chłopak. — To byłoby podejrzane, gdybym nic nie zrobił w tej sprawie. Zaczęliby pewnie podejrzewać, że maczałem palce w jej zniknięciu czy coś...

— Zgadzam się z tobą, ale jak już mówiłem, trzeba jeszcze chwilę zaczekać — odpowiedział Fu. — Za niedługo wszystko powinno być już jasne. A wtedy na pewno dowiesz się, co dalej.

Lucien skinął głową.

— A, i nie mów przedwcześnie nic innym sąsiadom — poprosił staruszek. — Rozgłos jest póki co niewskazany.

— Nie ma problemu...

Po jeszcze paru chwilach Lucienowi w końcu udało się wypić herbatę bez poważniejszego oparzenia języka. Stwierdził wtedy, że nie ma co nadużywać gościnności Wanga Fu. A poza tym Roxy i Sende z niecierpliwością oczekiwały jakichkolwiek odpowiedzi, chociaż jedyną odpowiedzią, jaką mógł im teraz dać, był jej brak.

— Dziękuję za herbatę — odezwał się jeszcze, po czym wstał. — Do widzenia — mruknął i opuścił mieszkanie mistrza.

Ta wizyta ani trochę nie poprawiła mu humoru, a jedynie zwiększyła obawy. Aurélie była nie wiadomo gdzie, w rękach jakichś zbirów, tak niebezpiecznych, że sama wiedza o nich stanowiła zagrożenie. A do tego nie wiedział o nich kompletnie nic, ba, Aurélie słowem mu nie wspomniała, że walczy jeszcze z kimś innym niż z Władcą Ciem! Choć jakby się nad tym zastanowić, to właściwie było tylko potwierdzeniem faktu, że nie powinien o tym wiedzieć. Ale dopóki nie ujawni w żaden sposób, że cokolwiek wie, powinien być bezpieczny, prawda?

Chcąc w to wierzyć, wrócił do domu.

~~~~

Siema, tak, to ja powróciłam z NW :D Szczerze przyznam, że w tym rozdziale nie dzieje się za dużo, ale uznałam, że jest mi na tyle potrzebny, że powstał. W drugim już będzie ciekawiej, chociaż cały początkowy wątek służy w znacznej mierze przypomnieniu wydarzeń z pierwszej księgi, żebyście nie musieli jej całej czytać jeszcze raz xD Anyway, mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał :3 Za tydzień będzie oczywiście następny~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top