Rozdział 7 - (Nie)wrogowie

Gdy zostało pięć minut do końca lekcji, wskazówki zegara jakby magicznie zwolniły. Każda sekunda zdawała się wlec w nieskończoność. To nie tak, że lekcje pana Lemaire były jakieś tragiczne, ale ostatnim, na co Bruno miał ochotę, było siedzenie w ławce i udawanie, że jakkolwiek interesuje go literatura francuska. Dlatego już nawet nie udawał — położył się na skrzyżowanych rękach i tylko wpatrywał w zegar. Wiedział, że nauczyciel nie będzie z niego zadowolony, w końcu zapowiadało się, że w końcu nadejdzie jakaś poprawa, a teraz chłopak tylko udowadniał, że ta nadzieja nie była słuszna.

Właściwie to nie tak, że Brunonowi jakoś zależało na tym, by się specjalnie nie starać. Gdyby miał siłę, zrobiłby to, ale po tym, co się wydarzyło, kompletnie stracił wszystkie jej resztki, które mógł jeszcze gdzieś mieć. Myślał, że w końcu coś zacznie się układać — zaczął powoli poprawiać oceny, a i Aurélie, pomimo związku z Alexandre, zdołała znajdować dla niego czas. Ale teraz, gdy zniknęła, czuł się bardziej samotny niż kiedykolwiek.

Nawet w najgorszych koszmarach nie przypuszczał, że coś takiego mogłoby się wydarzyć. Ciągle wracał do tego niedzielnego popołudnia, gdy do mieszkania Sucreceurów przyszedł Lucien, by pytać, czy którekolwiek z nich widziało Aurélie. Brunona zdziwiło zaniepokojenie w jego oczach, ale po chwili zrozumiał, skąd się wzięło, kiedy opowiedział im o odwiedzinach Roxy i Sende, które mówiły o jej niespodziewanym wyjściu i o tym, że po tym nikt z nich jej nie widział. Pewnie wziąłby to wszystko za żart, ale wiedział, że Lucien jest beznadziejnym aktorem i nie umiałby tak dobrze udawać lęku o siostrę.

Ten niepokój szybko się Brunonowi udzielił — od razu zaczął sobie wyobrażać najgorsze scenariusze. Nie wierzył, że ktoś mógłby chcieć porwać Aurélie dla okupu, dlatego zaczął raczej myśleć, że trafiła na niewłaściwego człowieka i teraz leży gdzieś porzucona, najpewniej nieżywa. Oczami wyobraźni zaczynał widzieć rozmaite wizje, w których ktoś odnajduje jej ciało w stanie nieprzyjemnym do oglądania. Gdy wizje te zaczęły nawiedzać go w snach, sprawiając, że budził się z krzykiem, stwierdził, że być może naoglądał się za dużo horrorów. Jednak nawet próby odwrócenia tego przez oglądanie wyłącznie uroczych kotków i piesków, które nawiasem mówiąc Aurélie uwielbiała, nie bardzo się powodziły.

Przez te wszystkie ponure myśli prawie przegapił dzwonek oznajmiający wolność, ten sam, na który jeszcze przed chwilą z takim utęsknieniem czekał. Wstał dopiero, gdy poczuł szturchnięcie w bok. Spojrzawszy w bok, zorientował się, że to sprawka siedzącego obok chłopaka o kręconych blond włosach.

— Chyba nie chcesz tu zostać wiecznie — mruknął ów chłopak, po czym wyszedł z sali.

Bruno obserwował przez chwilę plecy kolegi, po czym sam opuścił salę. Ta krótka chwila kontaktu z rzeczywistością przypomniała mu, że Aurélie nie jest jedynym, co istnieje na tym świecie. A gdy wyszedł ze szkoły, okazało się, że to stwierdzenie jednak niekoniecznie było zgodne z rzeczywistością.

Kiedy tylko przekroczył próg, przeżył szok. Rozejrzał się wokół siebie kilka razy, by sprawdzić, czy nie ma halucynacji, a nawet uszczypnął się w ramię, by upewnić się, że nie śni. Ale nie, to była rzeczywistość: ktoś naprawdę rozwiesił plakaty z twarzą Aurélie Voler wszędzie, gdzie się dało. Zastanawiając się, o co chodzi, podszedł do najbliższego, przylepionego do słupa przy szkole i przyjrzał mu się uważnie. Zdjęcie, które się na nim znajdowało, musiało być zrobione niedawno — Aurélie, ubrana w kurtkę, pozowała na tle jakiegoś obdartego budynku i uśmiechała się lekko do kamery.

Widok znajomej twarzy sprawił, że Bruno poczuł kolejne ukłucie smutku. Całą siłą woli, jaka mu pozostała, zmusił się, by przestać się gapić na fotografię i przyjrzał się reszcie plakatu. Nad zdjęciem wytłuszczonym drukiem napisano jedno słowo, „Zaginiona". Poniżej zdjęcia również był jakiś tekst.

— Aurélie Voler, lat szesnaście, zaginęła dziewiątego marca dwa tysiące dziewiętnastego roku — przeczytał na głos. — Każdy, kto posiada jakiekolwiek informacje, które mogłyby przyczynić się do jej odnalezienia, proszony jest o kontakt telefoniczny. Za dostarczenie pomocnej informacji przewidziana jest nagroda pieniężna.

Poniżej widniało dziewięć cyfr, numer telefonu osoby, która wywiesiła plakaty, a z samego dołu można było urwać kopie tego numeru.

Ciekawe, po co — przemknęło Brunonowi przez głowę. — Jeśli cały Paryż jest poobwieszany takimi ogłoszeniami, wkrótce wszyscy będa go znać na pamięć.

Poza tym zaczął się zastanawiać, kto mógł wywiesić ogłoszenia. Raczej wątpił, by był to Lucien, bo Lucien nie mógłby raczej nikomu zaoferować nagrody pieniężnej, a przynajmniej nie takiej, która mogłaby przyciągnąć ludzi łasych na gotówkę. A poza tym ten numer raczej nie należał do niego. Dla pewności wyciągnął komórkę i porównał numer Luciena z tym, który widniał na ogłoszeniu. Nie, to były zdecydowanie dwa różne.

Gdy wracał autobusem, mijając po drodze kolejne plakaty z twarzą Aurélie, cały czas próbował wymyślić, kto mógł to zrobić. Może Sende i Roxy? Właściwie nie znał ich na tyle, by wiedzieć, czy byłyby do tego zdolne, ale patrząc na to, jak Sende przywiązała się do nowej przyjaciółki w jakiś miesiąc, przypuszczał, że mogłaby nawet być to ona.

Po niezbyt długiej przejażdżce wysiadł i już pieszo skierował się do cukierni rodziców. Zabawne było to, że teraz instynktownie częściej przychodził tutaj niż do własnego domu. Czy to znaczyło, że miał jakiś problem? Być może tak, ale to miejsce pozwalało mu skupić się na czymkolwiek innym niż na problemach. Po drodze dalej przypominał sobie wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek poznali Aurélie, próbując wymyślić, kto to mógł być. Któryś z sąsiadów? Ci beznadziejni kelnerzy, Pierre i Brigitte, z którymi zdawała się niedawno zaprzyjaźnić? A może...

Nie, tylko nie on — jęknął w myślach.

Pchnął drzwi cukierni, a dzwonek nad nimi zawieszony oznajmił jego przybycie. Za ladą stał jego ojciec, co rzadko robił, głównie wtedy, gdy matka miała coś do załatwienia. Nie był jednak w sklepie sam, bo poza Dorine, która stała przy ścianie, gotowa lepiej obsłużyć ewentualnego gościa, był tam jeszcze chłopak w skórzanej kurtce. Rozmawiał on z panem Sucreceurem, a gdy Bruno nieco się przybliżył, usłyszał strzęp rozmowy.

— Wiem, wszyscy się o nią martwimy — mówił ojciec.

— Mam nadzieję, że moje plakaty coś dadzą — odpowiadał chłopak.

Wtedy właśnie najgorsze podejrzenia Brunona się ziściły. Już niestety znał tożsamość twórcy plakatów.

Starając się powstrzymać wszelkie negatywne emocje, podszedł bliżej lady.

— Cześć, tato — przywitał się.

Ojciec mu odpowiedział, a tymczasem przybysz odwrócił się w stronę Brunona i ten spojrzał prosto w niemal czarne oczy Alexandre'a Delamode'a.

— Ach, to ty — przywitał go Alexandre.

— Na twoje nieszczęście ja — odpowiedział na to Bruno. — To ty porozwieszałeś te plakaty z Aurélie wszędzie w mieście? — spytał, choć już doskonale znał odpowiedź.

— Masz z tym jakiś problem? — Alexandre splótł ręce na piersi. — I tak nie mamy żadnego tropu, a tak może ktoś coś powie.

— To trochę przerażające, jak jej twarz wszędzie się na mnie gapi — przyznał Bruno. — Czuję się trochę osaczony...

— Właściwie ja nie widzę różnicy — stwierdził Alexandre. — Paryż i tak zawsze jest obklejony zdjęciami, a osobiście wolę patrzeć na Aurélie niż ciągle tylko na Adriena Agreste'a. Ten to dopiero koszmar!

Bruno przewrócił oczami. Czemu w ogóle wdawał się w dyskusje z tym lalusiowatym modelem, któy myślał, że jest lepszy od wszystkich wokół? Nie powinien sobie psuć nerwów, zdecydowanie nie... I tak nie miał się za dobrze, nie musiał pogarszać sytuacji.

— Och, daj spokój — odezwał się Alexandre po chwili. — Nie musisz się tak boczyć, jak tylko mnie widzisz.

— I mówisz to ty? — odgryzł się Bruno. O co tamtemu chodziło?

— Wyobraź sobie, że tak. Ale proponuję tu tak nie stać jak ostatnie kołki, znajdźmy sobie stolik.

Bruno nadal patrzył na Delamode'a podejrzliwie. Nie umiał za nic rozgryźć jego zamiarów. A gdy ten kupił dwa kawałki ciasta i poprowadził go do stolika daleko w kącie, po czym jeden z kawałków postawił przed nim, wszystko stało się jeszcze dziwniejsze. Spojrzał na ciastko tak, jakby miało się zaraz na niego rzucić.

— Jedz — rzucił Alexandre. — Spokojnie, nie jest zatrute, nie zdołałbym w tak krótkim czasie tam niczego dosypać — dodał, jakby to miało Brunona uspokoić.

Tyle że Bruno wcale nie bał się trucizny, a raczej tego, co Alexandre chce tym ciastkiem osiągnąć. Przekupić go?

— O co ci chodzi? — zapytał w końcu wprost.

— Chcę, żebyśmy zjedli razem ciastka — odpowiedział Alexandre, jakby to było oczywiste. — No i dobrze byłoby porozmawiać.

— O czym chcesz rozmawiać?

— Czy to nie oczywiste? O Aurélie. Niby o czym innym miałbym z tobą rozmawiać?

Bruno powstrzymał się od odpowiedzi, a zamiast tego odkroił łyżeczką kawałek ciastka i włożył do ust. Było to ciastko ze słonecznikiem i tak jak wszystko, co wyrabiali jego rodzice, jak zwykle było wyśmienite, ale chłopak niemal nie czuł jego smaku. Był za bardzo skołowany tym wszystkim, by w ogóle zwracać na to uwagę.

— Jeśli próbujesz być dyskretny ze swoimi uczuciami, to w ogóle ci to nie wychodzi — przerwał ciszę Alexandre. — Każdy głupi wie doskonale, że się w niej kochasz.

Bruno poczuł, że się czerwieni.

— Że co? — zaprotestował nieco zbyt głośno. — Ja wcale nie...

— Daj spokój — przerwał mu Alexandre. — Gdy tylko ją widzisz, zachowujesz się, jakby była ósmym cudem świata. Wszyscy to widzą... No dobra, wszyscy poza nią samą. Co jak co, ale Aurélie jest wyjątkowo ślepa na uczucia.

By nie musieć odpowiadać, Bruno wziął do ust kolejny kawałek ciasta. W zasadzie to, co mówił Alexandre, wcale nie mijało się z prawdą. Choć bardzo tego nie chciał przyznać, to tak, Aurélie była mu bliska jak nikt inny i kochał ją najbardziej w świecie. Nie sądził jednak, że to jest aż tak oczywiste. Wydawało mu się, że dobrze się z tym krył, skoro Aurélie nie dostrzegła jego uczuć. Aczkolwiek teraz rozumiał, że Delamode miał rację również w jej kwestii — odczytywanie cudzych emocji nigdy nie było jej najmocniejszą stroną, więc może nie powinien oceniać swojego sukcesu na podstawie tego, czy Aurélie coś dostrzegła.

— No dobra — rzucił Bruno, a w tych dwóch słowach przyznawał całą rację swojemu oponentowi. Trochę mu się to nie podobało, ale co mógł zrobić? — Ale to i tak nie ma znaczenia. Nie było szans, byśmy stali się czymkolwiek więcej. A teraz, gdy zniknęła, to tym bardziej...

— Może gdybyś nie tłumił tego w sobie i powiedział jej, co czujesz, zanim ja zrobiłem to pierwszy, miałbyś szansę. — Alexandre oparł głowę o jedną rękę, a w drugiej trzymał łyżeczkę, której się nieco leniwie przyglądał. Wyglądało to nieco nonszalancko, a jednocześnie było widać, że to wyćwiczona poza. Tego można było się spodziewać po modelu. — Ale wolisz teraz przelewać swoją złość na mnie i dawać pokazy głupiej zazdrości. To strasznie dziecinne, wiesz?

— Sam nie zachowywałeś się lepiej tamtego dnia — przypomniał mu Bruno.

— Jak ktoś mnie atakuje, to nie jest w moim stylu się wycofywać. Nie uciekam od wyzwań. Aczkolwiek przyznaję, przez chwilę pomyślałem, że łączy was coś więcej. Ale gdy spojrzałem potem na Aurélie, zrozumiałem, że ona też nie umiałaby ukryć, gdyby coś do ciebie czuła. Więc się uspokoiłem. I tobie proponuję zrobić to samo, bocząc się na mnie za fakt, że istnieję, nic nie zdziałasz.

— Czyli co, zaciągnąłeś mnie tu po to, by wiedzieć, co czuję i nawoływać do pozbycia się zazdrości? Trochę niecodzienna rozmowa jak na dwóch facetów...

Ciastko znikało coraz szybciej i Bruno zaczynał żałować, że jednak się nim bardziej nie delektował. Z drugiej strony dzięki temu może nie będzie musiał tam siedzieć z Delamode'em i znajdzie wymówkę, by sobie pójść.

— Między innymi — potwierdził Delamode — ale nie tylko. Chcę zapytać, czy wiesz cokolwiek o tym, co mogło się stać z Aurélie?

To Brunona nieco zaskoczyło. Alexandre chciał się od niego czegokolwiek dowiedzieć? Gdyby jeszcze wczoraj ktoś mu powiedział, że model będzie go o cokolwiek pytał, Bruno wyśmiałby go. A jednak teraz to była prawda. Naprawdę siedzieli obaj przy tym przeklętym stoliku, a Alexandre wpatrywał się w Brunona uważnie, tak jakby mógł wyczytać z jego twarzy położenie swojej dziewczyny.

— Wiem tyle co ty — westchnął Bruno. — Czyli zupełnie nic. Aurélie nagle poszła sobie od Sende nie wiadomo dokąd i przepadła jak kamień w wodę.

Dorine, która akurat przynosiła gorącą kawę mężczyźnie w średnim wieku, który usadowił się niedaleko nich, drgnęła lekko. Czyżby coś usłyszała? Bruno spojrzał w tamtym kierunku, ale kelnerka już odchodziła. Nie... Coś mu się musiało przywidzieć.

— Naprawdę nic? Żadnego znaku? — dopytywał Alexandre. — Jesteś przecież jej najlepszym przyjacielem! Myślałem... nie, miałem nadzieję, że może wiesz cokolwiek!

Bruno dostrzegł w oczach tamtego realny żal. Może jednak błędnie go ocenił? Od początku przypuszczał, że Alexandre po prostu poderwał Aurélie, bo mu się spodobała, by ją rzucić po najwyżej miesiącu. Ale teraz przekonywał się, że Delamode musiał jednak naprawdę ją polubić. Inaczej nie przejmowałby się tak jej losem.

— Nie mam pojęcia, naprawdę, przykro mi. — To Bruno powiedział w pełni szczerze. Nie spodziewałby się, że kiedykolwiek będzie współczuć swojemu rywalowi.

— A nie wiesz może, czy się ostatnio zachowywała jakoś dziwnie czy coś?

— Wiesz, od stycznia była napięta, ale co się dziwić. Ojciec zostawił ją na lodzie i teraz ona i Lucien muszą sobie radzić sami. A poza tym dużo się jej w życiu pozmieniało tak nagle... Musi być w niezłym szoku.

— Myślisz, że mogła mieć tego wszystkiego dość?

— Co sugerujesz? Że sama uciekła?

— Nie wiem, próbuję cokolwiek wymyślić...

— Ucieczka nie ma jakiegokolwiek sensu — stwierdził Bruno. — To nie w jej stylu. Raczej zamknęłaby się na wieczność w swoim pokoju, ale nigdy by nie uciekła. Wiesz, ona bardzo przeżywa stratę rodziców... Najpierw odeszła matka, potem ojciec. Nie mogłaby odejść z własnej woli, nie umiałaby zrobić tego Lucienowi. Ani nam... Wie aż zbyt dobrze, jak to jest.

— Czyli nadal nie mamy zupełnie żadnego tropu — podsumował Alexandre. — A te plakaty może jednak nie będą takie pomocne, jak myślałem. Oczywiście nagroda pieniężna skusiła ludzi i już kilku zadzwoniło, ale to były totalne głupoty. Jedna starsza pani zarzekała się, że widziała Aurélie, ale po chwili okazało się, że to tylko był manekin. Poza tym było jeszcze paru ludzi, którzy w ogóle nie mieli żadnych informacji, ale liczyli na to, że dam im pieniądze, bo potrzebują do życia, bo w tym Paryżu wszystko jest takie drogie... — Tu pozwolił sobie na cierpiętnicze westchnienie. — Ale najgorsze były teorie spiskowe! Jakiś szalony dziadek uznał, że porwało ją illuminati!

Bruno parsknął śmiechem.

— Illuminati?

Alexandre natomiast wyglądał na przerażonego. Skinął powoli głową i kontynuował:

— Takich teorii było jeszcze parę, ale jedna osoba przebiła po prostu wszystkie. Stwierdziła, że Muchy też nigdzie ani widu, ani słychu, to pewnie ona okazała się jakimś złoczyńcą, który porwał Aurélie i za niedługo będzie żądać od paryżan okupu!

— Faktycznie, Muchy też nie ma — zastanowił się Bruno.

— Błagam, stop z teoriami spiskowymi! — poprosił Alexandre.

Ale Bruno już brnął dalej.

— Te zaginięcia są dziwne... Najpierw Rousseau, a potem Aurélie... Nie zdziwię się, jeśli zniknie jeszcze ktoś z tej klasy.

Alexandre nie odpowiedział. Najwyraźniej zapomniał o swoim ciastku, bo teraz stało przed nim niedojedzone. Zaczął dłubać w nim bez entuzjazmu. Tymczasem Bruno pogrążył się w myślach. Jakby się nad tym zastanowić, to rzeczywiście było dziwne, że w tak krótkim czasie znika dwoje uczniów z jednej klasy, a do tego jeszcze Mucha przestaje się pojawiać. Czy te zaginięcia naprawdę mogły być ze sobą powiązane?

Rousseau i Aurélie nie łączyło dużo, Bruno wiedział, że chodzili do jednej klasy i tyle. Nic więcej, ba, nawet nigdy nie porozmawiali ze sobą dłużej niż pięć sekund. A jeśli chodzi o Muchę... Rousseau raz padł ofiarą akumy, co Bruno dobrze pamiętał, w końcu tamten omal go nie spopielił. Mucha wraz z pomocą innych bohaterów ostatecznie pokonała złoczyńcę, choć była to trudna walka. Na tyle trudna, że potrzebowali pomocy tajemniczego Pająka. Po tamtym dniu bohater już nigdy się nie pojawił i większość ludzi już przestała się nim ekscytować, ale Brunona tamten nie przestawał zastanawiać. Pająk musiał być stronnikiem bohaterów, więc czemu nie pomagał im dalej w próbach pokonania Władcy Ciem? A może jemu też przydarzyło się coś strasznego?

Bruno uznał jednak, że Pająk nie pomoże mu w rozwiązaniu zagadki. Powiązania między Rousseau i Aurélie czy Muchą wydawały się za to zbyt kruche, by ten trop go dokądkolwiek mógł zaprowadzić. W takim razie zostało jeszcze ostatnie połączenie. Ale czy Aurélie naprawdę mogła mieć cokolwiek wspólnego z Muchą? O ile wiedział, nigdy się nie spotkały. On sam również nigdy Muchy nie spotkał, bo akurat jak padł ofiarą akumy, ona się nie pojawiła. Biedronka i Czarny Kot sami pokonali Mistrza Karnawału i uwolnili Brunona spod kontroli Władcy Ciem. Dobrze, że chociaż oni się zjawili, bo inaczej zamieniłby Paryż w jedną wielką ruinę, a to tylko przez durny szlaban, zresztą słuszny...

Nie, Bruno, nie możesz tego rozpamiętywać — polecił sobie. — Nic ci z tego nie przyjdzie.

W każdym razie, on nie spotkał Muchy, więc nie mógł mieć pojęcia, czy cokolwiek mogło łączyć ją z Aurélie. Ale przecież siedział właśnie naprzeciwko kogoś, kogo Mucha uratowała przed akumą!

— Mmm, Alexandre? — odezwał się Bruno nieśmiało.

— Mmm? — odpowiedział mu Alexandre i uniósł wzrok. Jego talerzyk był już niemal pusty.

— Spotkałeś Muchę, prawda?

— Owszem, a co?

— Czy Mucha ma coś wspólnego z Aurélie? — wypalił Bruno, zanim uznał, że nie jest lepszy od spiskowców męczących Delamode'a.

— To znaczy? — Alexandre uniósł brew. — Obie są dziewczynami, jeśli o to pytasz. Nawet trochę do siebie podobnymi... No i obie czasem wydają się nieco nieporadne. Raz jak widziałem Muchę, spadła na ziemię po niezbyt bohatersku.

— Nic więcej? — Bruno był nieco zawiedziony.

— No może raz Aurélie stała się bardzo drażliwa na punkcie bohaterów. Uniosła się, że nie powinniśmy się dawać emocjom, żebyśmy nie dokładali im roboty. Ale to chyba nie to, czego szukasz.

— I nigdy się nie spotkały? Aurélie nie mówiła nic więcej o Musze? — dociekał Bruno.

— Nie? — odpowiedział ostrożnie Alexandre. — Ty chyba nie uważasz, że one naprawdę mają coś ze sobą wspólnego?

Nagle rozległ się dźwięk dzwonka. Alexandre sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej telefon. Czyżby kolejny nawiedzony paryżanin? Chłopak odebrał i przyłożył komórkę do ucha.

— Tak, Jade? — Chwila przerwy. — Nie, ona na pewno nie wyruszyła na żaden rejs dookoła świata w nagłym zewie podróżniczym! — zawołał do słuchawki. Po chwili przewrócił oczami, najpewniej rad z tego, iż jego rozmówczyni, niejaka Jade, go nie widzi. — Rozumiem. Za niedługo tam będę.

Rozłączył się i spojrzał na Brunona.

— Moja agentka dzwoniła. Dokoptowali mi dodatkową małą sesyjkę późnym popołudniem, bo czemu by nie. — Zjadłszy ostatni kawałek ciasta, podniósł się powoli. — Tak więc ja już będę spadać.

Pomachał mu ręką i powoli skierował się do wyjścia. Bruno powiódł za nim wzrokiem i sam również wstał. Musiał przyznać, że cała ta rozmowa nieźle go skonfundowała; z pewnością nie spodziewał się po Delamodzie tego. Czy oni właśnie porozmawiali bez ciągłego dogryzania sobie nawzajem? To wydawało się prawie tak niemożliwe jak słońce wschodzące na zachodzie, ale jednak stało się.

Po chwili bezmyślnego stania Bruno również skierował się do wyjścia. Dzisiaj akurat nie musiał nikomu pomagać, a poza tym chciał pomyśleć w samotności. Potrzebował tego. Dzwoneczek cichutko oznajmił, że opuścił budynek. A następnie skierował się do domu.

~~~~

A tu powoli wprowadzam nowy wątek do akcji :> Coraz bardziej lubię Brunona, przyznam szczerze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top