Rozdział 3 - Zwierzenia
— Zatem twierdzi pani, że nie widziała pani nic, co mogłoby wyjaśnić to nagłe i nieoczekiwane zniknięcie pani Ferrer z obozowiska?
Małe, pomalowane na zielono-niebiesko pomieszczenie na komisariacie kojarzyło się bardziej z gabinetem dyrektora szkoły niż miejscem przesłuchań. Wrażenia tego dodawało drewniane biurko stojące na środku pomieszczenia i dwa krzesła umieszczone po jego przeciwnych stronach. I oczywiście to zajmowane przez policjanta musiało być wygodniejsze. W szafach przysuniętych do ścian znajdowały się z pewnością jakieś poufne dane, być może kartoteki skazanych tu ludzi. Pomieszczenie nie miało okien — jedynym źródłem światła była lampka smętnie zwisająca z sufitu, nieosłonięta żadnym abażurem, która świeciła na tyle słabo, że we wnętrzu panował lekki półmrok, a kąty w ogóle nie były oświetlone. Cała ta otoczka sprawiała, że Brigitte wcale nie miała ochoty odpowiadać na pytania policjanta wpatrującego się prosto w jej oczy.
— Ile razy mam powtarzać, że spałam? — odpowiedziała dziewczyna, znudzona już tym przesłuchaniem. Czuła się nieco winna, że nie mówi prawdy, ale przecież nie mogła tego zrobić! Denerwowało ją jednak, że policjant traktował ją jak kryminalistkę — w końcu to nie ona kazała Kate atakować ani zniknąć razem z resztą Odnowicieli! Złość musiała się odbić na jej twarzy.
— Wie pani, że spanie to bardzo wygodna wymówka? A do tego nikt nie może jej potwierdzić. — Policjant uśmiechnął się triumfalnie, jakby właśnie udało mu się ją prawomocnie skazać za jakieś ohydne przestępstwo.
— Każdy tam przecież spał! — zaoponowała Brigitte. — Pan na moim miejscu również by szybko zasnął. Wbrew pozorom spędzenie dwóch tygodni na obozie z psotnymi dzieciakami bardzo męczy.
Policjant zapisał coś na kartce przypiętej do podkładki, a Brigitte przeszło przez myśl, że może zakłada jej rekord w kryminale.
Będę notowana, ale super — pomyślała.
Obserwowała mężczyznę, który wstał i zaczął wędrować po pokoju. Pod czapką można było dojrzeć jego krótko przystrzyżone ciemne włosy, a jasne oczy miał utkwione w podkładce. Na twarzy miał lekki zarost, a teraz przybrał skupioną minę. Brigitte przeszło przez myśl, że gdyby był nieco młodszy i milszy, mógłby być nawet w jej typie, ale jako że właśnie traktował ją, jakby popełniła straszliwą zbrodnię, szybko odegnała te myśli.
— Pan Chevalier twierdzi, że rzeczy pani Ferrer również zniknęły — kontynuował policjant. — Czy wie pani coś na ten temat, w jaki sposób zniknęły albo kiedy?
— Nie mam pojęcia — przyznała Brigitte, tym razem szczerze. — Zniknięcie jej rzeczy zauważyłam rano, gdy się spakowałam. Nie wiem, co się z nimi stało, czy wzięła je ze sobą, czy ktoś je zabrał, a jeśli tak, to kiedy.
Mężczyzna dopisał coś na kartce. Zmierzył jeszcze kilka razy Brigitte wzrokiem, jakby w nadziei, że znajdzie coś potwierdzającego jej winę. Kiedy najwyraźniej mu się to nie udało, westchnął.
— No dobrze — odezwał się w końcu. — Czy ma pani nam jeszcze coś do powiedzenia?
— Nic — odpowiedziała Brigitte.
— A więc to wszystko, dziękuję.
Wskazał dziewczynie stare drzwi pomalowane farbą olejną, a ona uznała, że może już wstać. Gdy się podniosła, poczuła w pełni, że wszystko boli ją od twardego krzesła. Nie czekając, aż policjant pomoże jej opuścić pomieszczenie, sama otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Nie patrząc nawet na to, gdzie był teraz tamten policjant, zeszła na dół, do przedsionka, gdzie znajdowało się biurko recepcjonistki, za którym siedziała starucha o nieco ropuchowatej twarzy, a także parę krzeseł. Na jednym z nich usadowił się Pierre, z niecierpliwością czekający na jakiekolwiek informacje. Gdy zauważył Brigitte, na jego twarz wpłynął wyraz ulgi, ale nie podniósł się z krzesła ani nic nie powiedział, zapewne mając na względzie recepcjonistkę. Najwyraźniej już sam się zdążył zorientować, że nie należała do najmilszych osób. Brigitte wyminęła ją, mając nadzieję, że nie sprowokuje jej zbyt szybkim krokiem czy krzywą miną, po czym podeszła do Pierre'a.
— I jak? — zapytał szeptem, chcąc wiedzieć, czy nic nie poszło nie tak.
— W porządku — odpowiedziała Brigitte, równie cicho. — Wyjdźmy może...
Pierre skinął głową i opuścili budynek komisariatu. Na zewnątrz nie było nikogo — pracownicy biura podróży umówili się, że po zakończeniu rozmów z Chevalierem i Brigitte będą oni mogli już iść w swoje strony. Brigitte miała wielką nadzieję, że już nie będzie musiała wracać do tej sprawy od strony oficjalnej, czuła jednak, że to nie skończy się tak prędko. Rozejrzała się i na małym parkingu przy komisariacie dostrzegła auto należące do Icy. Jej samej jednak nigdzie nie było.
— Nadal rozmawia z tą wtyką — poinformował ją Pierre, jakby czytał jej w myślach.
Icy, gdy tylko usłyszała o tym, że sprawa Kate ma już wylądować na policji, stwierdziła, że musi porozmawiać z wtyką Zakonu Strażników w paryskiej policji. Brigitte była szczerze zdziwiona, gdy o tym usłyszała. Miała wrażenie, że takie duże ugrupowania, które wszędzie mają własne wtyki, występują wyłącznie w filmach sensacyjnych. A tu sama była świadkiem takiej sytuacji...
— Czyli musimy tu jeszcze na nią zaczekać, zanim w końcu spotkamy się z mistrzem Fu, dobrze myślę?
Tak właśnie było, więc stali dalej. Po chwili jednak Brigitte zaczęło się nudzić to czekanie, więc zaczęła chodzić w tę i wewtę. To jednak wcale nie ukoiło jej niepokoju, ba, nawet tylko bardziej ją zdenerwowało. Wróciła więc do Pierre'a. On również wydawał się lekko zdenerwowany, ale nie tak jak ona.
— Jak myślisz, czy wszystko się dobrze ułoży? — zapytała go, niemal słowo w słowo tak samo, jak wcześniej Umii.
— To znaczy? — odpowiedział pytaniem.
— No to wszystko, co się dzieje... Wiesz, mam na myśli Aurélie i tak dalej... Myślisz, że uda się nam ją odbić?
— Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia — przyznał. — Gdybyśmy nie natknęli się na Zakon, wątpiłbym w to. Ale teraz może wszystko się zmieni, może w końcu zyskamy sojuszników przeciwko Odnowicielom!
— Właściwie nie jestem do końca pewna tego Zakonu — stwierdziła Brigitte, uświadomiwszy sobie, że to w sumie prawda. — Znaczy, Icy wydaje się chcieć nam pomóc, ale to wszystko wydaje mi się jakieś takie podejrzane. Skąd w ogóle wiedziała o tej walce? I przyszła trochę za późno, więc w zasadzie wcale nie zyskaliśmy tak dużo.
— Sugerujesz, że może jednak być po ich stronie? — zdziwił się nieco Pierre.
— Nie, ale dobrze byłoby jednak ich obserwować. W końcu nawet nie wiemy, kim dokładnie są, przecież stary Zakon Strażników przestał istnieć prawie dwieście lat temu! Może faktycznie są nowym Zakonem i chcą nas chronić, ale równie dobrze mogą tylko używać ich nazwy.
— Zgoda, tylko też nie możemy ich od razu posądzać o najgorsze intencje — odpowiedział. — Nie potrzebujemy bezsensownych kłótni i braku zaufania.
— Racja. — Brigitte skinęła głową. — Bez nich nic nie wskóramy...
Znowu poczuła przemożną chęć spacerowania, ale wtem przypomniało się jej to, co mówiła Kate, tuż przed atakiem. Nadal przerażała ją możliwość, że to może oznaczać wieczne uwięzienie w domu, ale nie mogła ukrywać prawdy. Nie w tak poważnej kwestii.
— Hej, nic ci nie jest? — usłyszała głos Pierre'a, który musiał zauważyć zmianę w wyrazie jej twarzy.
Brigitte westchnęła.
— Cholernie się martwię — przyznała. — Odnowiciele będą teraz na nas dybać... A nawet gdybym przestała używać miraculum, to się ode mnie nie odczepią. Oni wiedzą o dziecku...
— Ale skąd?
— Kate musiała to jakoś wyczuć. Może to tak jak Shouyi w górach, gdy wyczuła w tobie moc Tigili...
— Jesteś pewna, że go chcą? — Pierre chwycił ją delikatnie za ramionach, a ona ujrzała w jego oczach niepokój.
— Nie mam żadnych wątpliwości. Kate dała mi do zrozumienia, że Odnowiciele chcieliby też dziecka. Sama twierdziła, że niby mnie polubiła i chce tylko miraculum, ale jakoś nie chce mi się jej wierzyć.
— Na pewno chcą... — przyznał bez entuzjazmu. — Biorą każdego, nawet dzieci. I zrobią wszystko, by dopiąć swego, tylko śmierć ich powstrzyma.
W jego głosie pojawiła się jakaś gorzka nuta. Brigitte miała niejasne przeświadczenie, że za tym kryje się coś więcej, zwłaszcza że mówił to, jakby miał jakieś wcześniejsze doświadczenia.
I nagle do niej dotarło...
— Spotkałeś już wcześniej Odnowicieli, prawda? — odezwała się cicho. — Znałeś ich nazwę, jeszcze zanim Shouyi ją wypowiedziała...
Wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale teraz wydało się jej to oczywiste. Jak mogła się nie zorientować?
Pierre odwrócił wzrok.
— To było jeszcze zanim się spotkaliśmy? — ciągnęła.
— Chciałbym tego nie pamiętać — odpowiedział po chwili milczenia. Zmusił się, by spojrzeć na Brigitte. — I przez długi czas tak było. Ale w górach... W górach coś się stało, nie wiem co, przez co sobie wszystko przypomniałem.
— Co się wtedy stało? — zapytała. Z jednej strony nie chciała na niego naciskać, ale z drugiej czuła, że to ważne. — Jak rozmawialiście z Shouyi, nie bardzo cokolwiek zrozumiałam — stwierdziła.
— Zastanawiałaś się kiedyś, jak właściwie umarł mój ojciec?
Brigitte mimo woli otworzyła lekko usta. Pierre praktycznie nigdy nie mówił o ojcu ani o niczym, co się wydarzyło, zanim trafił pod dach państwa Monteil. Ona też nigdy nie czuła potrzeby, aby go o to wypytywać — nie sądziła, by kiedykolwiek miało się to okazać specjalnie ważne. Teraz jednak wszystko zaczynało się układać — spotkanie z Odnowicielami, śmierć pana Bastina...
— Nie mów, że...
— Tak. — W tym jednym słowie zawarte było całe cierpienie, które trzymał w sobie przez tyle lat. — Odnowiciele zaatakowali nas znienacka... — Teraz jego głos był niemal szeptem, a Brigitte musiała wytężyć słuch, by wszystko dobrze dosłyszeć. — Chcieli, bym do nich dołączył. Ojciec chciał mnie bronić, ale wtedy... Wtedy oni... — Głos zaczął mu drżeć.
— Rozumiem — wtrąciła szybko dziewczyna. Nie chciała, by się kompletnie załamał. — A potem? Jak to się stało, że Odnowiciele nie wzięli cię ze sobą?
Wtedy, ku jej zaskoczeniu, na twarzy Pierre'a odmalowało się przerażenie.
— Ja...
Brigitte ujęła jego prawą dłoń, nadal spoczywającą na jej ramieniu, swoją ręką, w nadziei, że doda mu w ten sposób nieco otuchy.
— Nie miał mnie kto wziąć ze sobą — wydusił w końcu. — Wszyscy zginęli.
— Ale jak to? — zdziwiła się. — Kto...
Gdy spojrzała mu w oczy, wtedy zrozumiała. Nieświadomie zakryła usta wolną dłonią.
— Do dziś nie mam pojęcia, jak to zrobiłem — mówił dalej Pierre. — Nie byłem wtedy sobą... Zupełnie się nie kontrolowałem...
Brigitte poczuła, że chłopak zaczyna lekko drżeć.
— Odkąd sobie przypomniałem, ciągle mi się to śni. Te wszystkie ciała, wszędzie krew... I to wszystko moja wina... Czasem naprawdę się czuję, jakbym był jakimś potworem...
— Nie jesteś potworem — zaprzeczyła stanowczo Brigitte. Tego była pewna jak niczego innego. On chyba jednak nie podzielał tej pewności.
— Skąd możesz wiedzieć? — spytał. — Co jeśli znowu stracę kontrolę? — Zaczynał mówić coraz głośniej. — A jeśli tym razem to nie Odnowiciele będą po drugiej stronie? Co jeśli to będzie jakiś niewinny człowiek, ktoś, kto powinien był żyć, a przeze mnie...
— Nie jesteś! — przerwała mu dziewczyna. — Jesteś Pierre'em Bastinem, który ocalił mi życie mnóstwo razy. I wiem, że masz serce po właściwej stronie. Nie skrzywdzisz nikogo, kto na to nie zasługuje.
— Chcesz powiedzieć, że Odnowiciele na to zasłużyli? Na śmierć?
Brigitte zamilkła. Właściwie sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć. Wcale nie chciała, by ginęli ludzie, ale nie mogła przestać myśleć o tym, że bez Odnowicieli na świecie żyłoby się im obojgu zdecydowanie lepiej. Ale czy miała jakiekolwiek prawo decydować o tym, kto będzie żyć, a kto umrze?
— Nie wiem — przyznała w końcu. — Ale gdyby nie zginęli, nie byłoby cię tutaj. — Objęła go, a jedną z dłoni machinalnie pogłaskała go po głowie. — Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię mam.
Pierre odwzajemnił uścisk, a Brigitte zorientowała się, że jeszcze nie opanował drżenia.
— Dziękuję — powiedział prosto do jej ucha. — Nie mam pojęcia, co bym bez ciebie zrobił...
— Jestem tu — odpowiedziała.
— Nie pozwolę, by coś ci się stało. Ochronię ciebie i dziecko, za wszelką cenę.
Mimo wszystkich niepewności, jakie stawiał przed nią los, tego jednego była akurat zupełnie pewna. Wiedziała, że Pierre jej nie zawiedzie. Przymknęła oczy, zastanawiając się, kiedy los zechce znowu wystawić ich na próbę. Miała nadzieję, że choć na chwilę odpuści.
Gdy ponownie otworzyła oczy, zobaczyła ponad ramieniem Pierre'a postać zbliżającą się w ich kierunku. Rozpoznała w niej Icy. Dostrzegła również, że Icy nie jest sama, bo obok niej szła powoli jeszcze jedna osoba, odrobinę od niej niższa.
— Icy już idzie — powiedziała do Pierre'a, odwróconego do kobiety tyłem.
Odsunęli się od siebie i spojrzeli na przybyłych. Teraz Brigitte zorientowała się, że towarzysz Icy jest policjantem, ale nie tym, który ją przesłuchiwał. Ten również miał dosyć ciemne włosy, ale nieco dłuższe, a do tego można było w nich dostrzec pojedyncze pasemka siwizny. Szare oczy z brązowymi plamkami bystro patrzyły na to, co go otaczało.
— To jest Martin — przedstawiła mężczyznę Icy. — A to są Pierre i Brigitte, współpracownicy Wanga Fu. — Wskazała na nich Martinowi.
Martin uśmiechnął się lekko pod wąsem, po czym uścisnął dłoń najpierw Pierre'owi, a potem jej. Jego ręka była szorstka w dotyku, a Brigitte wyczuła gdzieniegdzie odciski. Uścisk był mocny i pewny.
— Miło nam poznać. — Brigitte również się lekko uśmiechnęła, miała nadzieję, że wystarczająco przyjaźnie.
— Martin pracuje dla paryskiej policji, a jednocześnie pomaga Zakonowi Strażników — wytłumaczyła Icy. — Jemu możesz opowiedzieć, co dokładnie wydarzyło się na obozowisku — zwróciła się do Brigitte.
Znowu będę musiała przechodzić przez to wszystko? — jęknęła Brigitte w myślach.
Wcale nie chciała musieć sobie ciągle przypominać całej tej nocy, ale najwyraźniej nie miała innego wyjścia. Modliła się tylko o to, żeby po tym, jak opowie Martinowi o wszystkim, w końcu pozwolono jej wrócić do mistrza Fu i wreszcie odpocząć.
Zdając sobie sprawę, że im szybciej, tym lepiej, Brigitte kiwnęła głową i dała się zaprowadzić policjantowi do jeszcze innego pomieszczenia w budynku komisariatu. To sprawiało znacznie lepsze wrażenie — chociaż na jego środku również stało biurko, a pod ścianami znajdowały się szafy, żółte ściany i przede wszystkim okno dawały poczucie, że nie jest to miejsce przesłuchań najgorszych kryminalistów. Brigitte przycupnęła na krześle bliżej drzwi — było ono równie twarde co tamto wcześniejsze, na co niestety już nie mogła nic poradzić. Naprzeciwko niej usiadł Martin i wyjął z szuflady biurka kartkę i długopis.
— Komputery jakoś nigdy mnie nie przekonywały — wyjaśnił. — Plus kartkę łatwiej jest ukryć.
Brigitte nie odpowiedziała. Ręce, które trzymała na kolanach, zaczęły się lekko pocić — co prawda nie miała powodu do stresu, ale i tak go poczuła. Nawet bardziej niż wtedy, gdy musiała kłamać policji w żywe oczy.
— W takim razie nie ma co przeciągać — uznał policjant. — Co wydarzyło się dokładnie na obozowisku?
Brigitte odetchnęła, po czym zaczęła opowiadać — o tym, jak odnalazła w gazecie ogłoszenie i zdecydowała się zatrudnić jako wychowawczyni na obozie, wspomniała również o tym, jak mistrzowi Fu i Pierre'owi nie udało się odciągnąć jej od tego pomysłu i jak ostatecznie wyjechała na obóz.
— Czy jeszcze przed zeszłą nocą spotkałaś innych Odnowicieli? — przerwał jej w tym momencie Martin.
— Nie.
— A podejrzewałaś, że Kate Ferrer może do nich należeć?
— Nie bardzo — przyznała Brigitte. — Chociaż pierwszego dnia dosyć mocno interesowała się moim miraculum. — Ujęła naszyjnik dłonią i pokazała Martinowi. — Twierdziła, że interesuje się biżuterią i że ten naszyjnik jest wiele wart. Chciała mnie przekonać, bym jej go dała, bo jak sama twierdziła, może pomóc mi go sprzedać. Oczywiście nie dałam, ale powiedziałam jej, że jest dla mnie osobistą pamiątką. Co prawda wydało mi się to trochę dziwne, ale stwierdziłam, że nie powinnam jej posądzać od razu o niecne zamiary. W końcu mogła jednak mówić prawdę.
Martin pokiwał głową.
— Dopiero w nocy z wczoraj na dzisiaj cokolwiek się zmieniło — kontynuowała swoją opowieść. — Już wieczorem poczułam się bardzo zmęczona, ale pomyślałam, że to przez męczący obóz. Dzieciaki nieźle potrafią dać w kość. Gdy pierwszy raz się obudziłam, zobaczyłam tuż nad sobą Kate. Twierdziła, że chciała sprawdzić, czy wszystko ze mną w porządku, ale jak tak teraz sobie myślę, wydaje mi się, że wcale nie o to jej chodziło. Myślę, że próbowała wziąć mi miraculum. Ale się jej nie udało, a ja znowu zasnęłam. To jednak też nie trwało długo, bo śniły mi się złe rzeczy. — Zamknęła oczy i pokręciła głową, by odegnać wspomnienie rodziców. — Wtedy zdecydowałam się przejść i zauważyłam, że obozowisko jest wyjątkowo spokojne, co wydało mi się dziwne, w końcu ostatnia noc to idealny moment, by świętować i zdecydowanie nie spać. Ale dla mnie oznaczało to, że nie muszę się nimi zajmować. Potem przeszłam się po obozowisku i wtedy znalazłam Kate.
— Zaatakowała cię od razu?
— Nie — zaprzeczyła Brigitte. — Zauważyłam, że wygląda, jakby rozmawiała przez telefon, a przecież nie mogła tego robić, bo tam w ogóle nie było zasięgu. Wiem, bo wszyscy to sprawdzili. Gdyby nie to, to bym ją zignorowała. Ale ona mnie zauważyła i wtedy zaczęła ze mną rozmawiać. I wtedy wyjawiła, o co jej chodziło. Naprawdę chciała mojego miraculum. Chciała mnie przekonać, bym je jej oddała, ale się nie zgodziłam. Wtedy dopiero mnie zaatakowała.
— Odnowiciele wiedzieli, że wybierasz się na obóz?
— To był zupełny przypadek, że mnie znaleźli, a przynajmniej tak mówiła Kate. Twierdziła, że szuka półbogów wśród obozowiczów...
— Ach, tak — mruknął policjant, zapisując coś na kartce. — Proszę, mów dalej.
— Nie wiem, czy Kate jest półboginią, czy kim, ale zdawałam sobie sprawę, że sama mogę sobie z nią nie poradzić, więc przy pomocy kwami powiadomiłam mistrza Fu, a on wezwał sojuszników. A przez to Kate wezwała również swoich, przez co mam wrażenie, że popełniłam najgorszy błąd! Gdybym nie wezwała pomocy, Odnowiciele nie mogliby porwać Aurélie i tylko mnie by wzięli — dodała gorzko.
— Nie jesteś w stanie przewidzieć wszystkich możliwych skutków każdej decyzji — uznał Martin. — A gdybyś nie wezwała sojuszników, Icy by was nie znalazła.
— Jak to? — zawołała Brigitte nieco głośniej, niż chciała.
— Tamtej nocy w okolicy obozowiska dało się wyczuć dosyć nadwyczajne stężenie magicznej siły — wyjaśnił policjant. — Przez to Icy postanowiła zbadać sprawę i was znalazła. Chociaż nie udało się jej zapobiec porwaniu tej biednej dziewczyny, przynajmniej wszyscy pozostali przetrwali.
Brigitte kiwnęła głową na znak, że zrozumiała. To jednak wcale nie sprawiło, że poczuła się lepiej — i tak przez własną upartość sprowadziła na wszystkich tylko kłopoty. Policjant musiał zauważyć to, co się w niej działo, bo po chwili ciszy odezwał się łagodnym tonem:
— Powinnaś trochę odpocząć. Przeżyłaś ciężką noc...
Uznawszy to za zachętę do wstania, podniosła się z krzesła. Martin wyprowadził ją z pomieszczenia i upewniwszy się, że trafi na zewnątrz bez żadnych dodatkowych kłopotów, przeszedł do któregoś z innych pomieszczeń. Na zewnątrz czekali na nią Pierre i Icy, stojący niemal w tych samych miejscach, w których byli, gdy ich opuściła. Gdy ich zobaczyła, na jej twarz wpłynął lekki uśmiech ulgi. Teraz to już był koniec przesłuchań, tego całego koszmaru!
— Martin już tam został, tak? — upewniła się Icy, wskazując budynek komisariatu. Gdy Brigitte potwierdziła, powiedziała jeszcze: — W takim razie możemy już się udać do Fu?
— Najwyraźniej tak — odpowiedziała Brigitte.
Zatem udali się całą trójką do samochodu Icy. Brigitte teraz dostrzegła, że był to jakiś Renault, wyglądający na auto nie pierwszej młodości. Nie umiała jednak stwierdzić nic więcej — nie znała się na motoryzacji aż tak dobrze. Icy usiadła za kierownicą, podczas gdy ona i Pierre usadowili się z tyłu, obok siebie. Gdy ruszyli, Brigitte przymknęła oczy — wiedziała, że nie da jej to za dużo, w końcu za niedługo dotrą do Fu — ale tak przynajmniej mogła otrzymać jakąkolwiek namiastkę odpoczynku.
Kiedy w końcu przy pomocy kilku wskazówek udzielonych przez Pierre'a dotarli na miejsce, Brigitte myślała już tylko o tym, by wejść do mieszkania Fu i w końcu się położyć. Po przejściu dwóch ciągów schodów jej modły w końcu zostały wysłuchane. Pierre nacisnął klamkę i przepuścił najpierw Brigitte. Gdy tylko przekroczyła próg mieszkania, uśmiechnęła się szeroko.
— Nareszcie w domu!
~~~~
I oto doszliśmy do końca dnia powrotu z obozu! Przed nami jeszcze tylko dwa rozdziały przypomnień, te jednak będą już miały jakąś akcję, pewien ciekawy event, który nawiasem mówiąc jest już zapowiedziany w opisie drugiej księgi :> Stay tuned~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top