Rozdział 12 - Nieznajoma
5 sierpnia 1998
Ostenda w porównaniu z Paryżem jest nudna i jestem prawie pewien, że tu nie będę mieć takiej okazji do rozwoju. Staram się jednak szukać pozytywów. Spędzam dużo czasu z matką, a ją to chyba cieszy. Mnie nawet też, bo dopiero teraz czuję, że naprawdę ją poznaję.
A dzisiaj spotkałem kogoś zupełnie niezwykłego. Po pracy postanowiłem odprężyć się nieco w kawiarni. Jak widać, nie tylko ja miałem taki zamiar, bo była zatłoczona po brzegi. Gdy zamówiłem kawę i ciastko, znalazłem tylko jedno miejsce: przy małym stoliczku w rogu. Po drugiej stronie ktoś już siedział: raczej młoda kobieta o czarnych włosach. Nie chciałem jednak jeść ciastka na stojąco, dlatego zapytałem ją, czy mogę się dosiąść.
— Proszę — odpowiedziała niskim głosem.
Nie wiedzieć czemu, przeszedł mnie dreszcz. Usiadłem na krześle. W oczekiwaniu na zamówienie rozglądałem się po wnętrzu kawiarni, unikałem za to zerkania na kobietę. W końcu jednak omijanie jej wzrokiem wydało mi się zbyt nienaturalne, a poza tym, jeśli mam być szczery, chciałem się jej przyjrzeć.
Gdy odwróciłem głowę, okazało się, że ona również mnie obserwowała, przez co znienacka spojrzeliśmy sobie prosto w oczy. To byłoby już wystarczająco krępujące, ale doszedł do tego jeszcze szok, gdy dotarło do mnie, co widzę. Jej oczy miały odcień czystego fioletu, dokładnie takiego, jakiego były oczy Venceslasa.
Od razu pomyślałem o tym, że kobieta była jakąś potomkinią bogini wojny. Kto inny mógłby mieć takie oczy? A spędziłem wśród Odnowicieli na tyle dużo czasu, że po prostu umiałem wyczuć, że ktoś ma związek z jakimiś nadprzyrodzonymi sprawami.
Chciałem jakoś zagaić rozmowę, ale kobieta mnie onieśmielała. Wahałem się przez parę minut, kilka razy otwierałem usta, by ostatecznie je zamknąć, nic nie powiedziawszy, a kiedy kelner przyniósł mi kawę i moje ciastko, już nawet nie próbowałem nic zrobić. Zjadłem w ciszy, a kiedy wychodziłem z kawiarni, tajemnicza nieznajoma nadal tam siedziała.
Mam przeczucie, że jeszcze się spotkamy...
6 sierpnia 1998
Znowu poszedłem do tej kawiarni, lecz nawet nie musiałem wchodzić do środka. Ujrzałem ją opartą nonszalancko o ścianę.
— Znowu się spotykamy — przywitała mnie.
Dzisiaj miała na sobie czarną skórzaną kurtkę i spodnie w tym samym stylu, co wyjątkowo pasowało do jej roztrzepanych czarnych włosów. Obserwowała mnie uważnie tymi hipnotyzującymi, fioletowymi oczami.
— Jak widać — wydukałem. Zbyt elokwentne to nie było.
— Wcześniej cię tu nie widziałam — powiedziała. — A od pewnego czasu często tu przychodzę. Jesteś nietutejszy?
— W zasadzie się tu urodziłem, ale ostatnie dwa lata spędziłem w Paryżu — wyznałem. Nie bardzo wiedziałem, czemu jej to wszystko mówię. — Wróciłem dosłownie parę dni temu.
— Rozumiem — odpowiedziała. — Ja akurat nie pochodzę stąd. Urodziłam się daleko stąd. Ale dużo podróżuję po świecie, a ostatnio miałam ochotę na spokój nad morzem. Dlatego jestem tutaj. — Wzruszyła ramionami.
Dalej już nie pamiętam, o czym dokładnie rozmawialiśmy. Chyba o morzu. Przyznaję, że się na nią zagapiłem... Kim ona jest?
1 października 1998
Chyba się zakochałem. To nie wróży dobrze.
Odkąd spotkałem kobietę z kawiarni, ciągle gdzieś na siebie wpadaliśmy, aż w końcu zaczęliśmy się umawiać, by nasze spotkania nie były dziełem przypadku. Całkiem dużo się o sobie dowiedzieliśmy, lecz brakowało mi jednej bardzo ważnej informacji. A mianowicie, jakie imię nosiła ta piękność o fioletowych oczach? Gdy tylko ją o to pytałem, zmieniała temat. Twierdziła, że woli być bezimienną nieznajomą.
Tak samo nie chciała mi wyjawić, skąd właściwie pochodzi. Nie umiałem tego odgadnąć po niczym: wyglądzie, sposobie bycia ani nawet po akcencie. Mówiła zupełnie wzorowym francuskim, więc może była Francuzką? Albo Belgijką? Twierdziła jednak, że urodziła się daleko stąd. Jak daleko?
Te pytania tak mnie nurtowały, że ciągle je powtarzałem. A ona uparcie milczała. Mimo to stała mi się bliższa niż ktokolwiek na świecie. Mogłem jej powiedzieć wszystko. No dobrze, prawie wszystko, lecz o Odnowicielach mówić nie mogłem, z oczywistych przyczyn. A ona... Ona słuchała, jak nikt inny. A gdy mówiła, chłonąłem każde jej słowo.
A dziś spotkaliśmy się na plaży. Choć zrobiło się już chłodniej, morze było piękne. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy, jak zawsze. A temat, nawet nie wiem, jak, zszedł na związki.
— Było kilku ważnych dla mnie mężczyzn — wyznała. — Ale żaden związek nie wytrzymał długo. Przynoszę nieszczęście.
— To dokładnie jak ja — westchnąłem. Opowiedziałem jej o Liliane. — Od tamtego czasu jestem sam. Ale choć już pogodziłem się z tym, co się stało, cały czas boję się, że to się powtórzy, że jeśli jeszcze z kimś się zwiążę, stanie się coś złego...
— Jeśli będziesz tak myślał, nigdy nie zaznasz szczęścia — powiedziała. Poczułem, że kładzie swoją dłoń na mojej. — Musisz spróbować, zaryzykować...
— A jeśli znowu coś się stanie?
— Widzisz, nawet jeśli ty się tym przejmujesz, to ta druga osoba może wcale nie...
— Kto by się tym nie przejmował?
— Ktoś, kto jest tuż obok ciebie...
Sens tych słów dotarł do mnie po chwili. Czy to było wyznanie? Ostatni raz słyszałem coś takiego wiele lat temu... Od czasów Liliane jeszcze nikt mi czegoś takiego nie powiedział...
Nie miałem jednak za dużo czasu, by to rozważać. Znalazła się bardzo blisko mnie, tak, że mogłem już zobaczyć każdą jej rzęsę z osobna. Kiedy pokonałem ostatnią dzielącą nas przestrzeń i ją pocałowałem, wreszcie poczułem się spełniony. Wszelkie troski uleciały, a ja duszą znalazłem się gdzieś daleko.
Przez to prawie nie dosłyszałem jej szeptu, tak cichego, że równie dobrze mógłby być tylko szelestem.
— Nie chcę być już dłużej tylko nieznajomą — powiedziała. — Jestem Tigili.
13 listopada 1998
Czasem nadal czuję się jak w bajce. Bo czy to może dziać się naprawdę? Taki zwyczajny człowiek jak ja nagle spotyka dosłownie boginię i dzieje się między nami to.
Tigili nadal nie wie, ile rzeczy sam dowiedziałem się już wcześniej, dlatego kiedy wyjawiła mi swoje imię, starałem się nie okazywać aż tak wielkiego zaskoczenia. Nie mam pojęcia, czy mi się udało, bardzo możliwe, że nie. Praktycznie zawsze, gdy się spotykamy, wpatruję się w nią jak urzeczony. A dzisiaj to już przeszedłem samego siebie. Kiedy się spotkaliśmy, nie myśląc za wiele, w pewnym momencie wypaliłem:
— Jesteś tak cudowna, że po prostu musisz być boginią!
Ku mojemu zaskoczeniu Tigili uśmiechnęła się.
— W zasadzie to się nie mylisz — powiedziała. — Może zabrzmi to dziwnie, ale nie jestem człowiekiem.
Nie wiedziałem, co powiedzieć, w końcu rozumiałem, co do mnie mówiła i wcale mnie to nie zaskoczyło. Mimo to, jak miałem jej wytłumaczyć, skąd dowiedziałem się o bogach? Zanim coś wymyśliłem, odezwała się znowu:
— Zapewne mi nie wierzysz. W porządku, większość nie wierzy...
— Ale ja wierzę — zaoponowałem. — Tylko nie sądziłem, że... że kiedykolwiek dostrzeże mnie sama bogini. Chyba mam szczęście...
— Jeśli szczęście istnieje, to jest nim bycie tu z tobą, wiesz?
Kiedy to usłyszałem, uznałem, że do szczęścia naprawdę nie potrzeba mi nic więcej.
26 kwietnia 1999
Nigdy, przenigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdzie do tego, do czego doszło. Znaczy... Kiedyś, za tych czasów, kiedy byłem z Liliane, moje myśli czasem do tego tematu uciekały, ale już od dawna nawet nie śmiałem sobie czegoś takiego wyobrażać. Aż teraz nagle dowiedziałem się, że będę ojcem! Tak, sam w to nie wierzę, ale to prawda. Tigili dopiero co przekazała mi tę wiadomość.
Cieszę się, nawet bardzo, ale muszę przyznać, że jednocześnie się tego obawiam. Nigdy na poważnie nie wyobrażałem sobie siebie w roli ojca, no i jeszcze ta klątwa... Co jeśli przekażę ją dziecku? Co, jeśli je skrzywdzę, skażę na życie pełne bólu? Boję się, strasznie się tego boję.
8 sierpnia 1999
Aaron i Estelle mają wolne i przyjechali odwiedzić mnie tu w Ostendzie. Nie zabawią długo, bo w przyszłym tygodniu wracają do Francji, ale i tak cieszę się, że przyjechali.
Od początku wyglądali na bardzo czymś podekscytowanych, najwyraźniej bardzo chcieli mi coś powiedzieć. W końcu dowiedziałem się, o co chodziło.
— Za pewien czas nasza rodzina się powiększy — oznajmił Aaron z szerokim uśmiechem.
— Jestem w ciąży! — zawołała Estelle.
— Gratulacje! — wykrzyknąłem. — To cudownie!
— Prawda? Tak się cieszę! — Jakby na potwierdzenie tych słów Estelle ciągle uśmiechała się szeroko. — I już zastanawiam się nad wszystkim, jak to będzie... A najbardziej myślę nad imieniem! Jeśli będzie chłopiec, to myślałam nad André albo Sébastienem, ale dla dziewczynki to mam milion pomysłów! Élisabeth, Adeline, Judith, Brigitte... Co tam jeszcze było...
— Spokojnie, kochanie! — odezwał się Aaron, najwyraźniej przerażony tym, że jego żona zaraz wymieni całą księgę imion. — Mamy dużo czasu, żeby się zdecydować. Przecież dziecko urodzi się dopiero w przyszłym roku!
— Ale musimy być gotowi! Niby teraz jest sierpień, ale zanim się obejrzymy, to będzie już styczeń.
— To prawda, czas leci naprawdę szybko — przyznałem.
To była prawda, w końcu to rok temu poznałem Tigili... Moje życie od tamtego czasu było lepsze niż mógłbym sobie kiedykolwiek wymarzyć. Musiało się to odbić na mojej twarzy, bo Aaron zapytał mnie:
— Odlatujesz nam jakoś, co się stało?
— Ach, całe mnóstwo dobrych rzeczy! Bo widzisz, nie tylko wy spodziewacie się dziecka...
I opowiedziałem im o Tigili.
— Czemu nam wcześniej o niej nie mówiłeś? — zainteresowała się Estelle. — Skoro w końcu sobie kogoś znalazłeś... Planujecie ślub?
— Ech, widzicie, to chyba nie takie proste... Nie wiem, czy ktokolwiek udzieliłby mi ślubu z boginią.
— Że co? — zdziwił się Aaron. — O czym ty pleciesz?
— Wiedzieliście, że coś takiego jak bogowie naprawdę istnieje? — zapytałem ich. — No i poznałem jedną z nich, Tigili właśnie...
— Żartujesz, to nie może być prawda! — wykrzyknęła Estelle.
— Już kompletnie zwariowałeś — uznał Aaron. — Najpierw jakieś klątwy, teraz bogowie... Obudź się, nie możesz tak fantazjować!
Rozumiałem, dlaczego uważa mnie za wariata, ale i tak mnie to zirytowało. Wiedziałem jednak, że nie dam rady go przekonać, że mówię prawdę. Nie miałem już Miraculum Zająca, aby mu pokazać, a magii, którą studiowali adepci Odnowicieli, nigdy nie udało mi się opanować. A zresztą, nawet jeśli mógłbym mu to jakoś udowodnić, nie chciałem ryzykować, że Odnowiciele mnie w ten sposób wykryją. Nie mogłem sobie na to pozwolić.
Dlatego uśmiechnąłem się i jak gdyby nigdy nic zmieniłem temat.
7 grudnia 1999
Jestem absolutnie najszczęśliwszym człowiekiem świata!
Przez cały czas byłem zdumiony tym, że ciąża u bogini przebiega zupełnie tak samo jak u zwyczajnej kobiety. Przyznaję, spodziewałem się jakichś niezwykłości, a tu proszę, dziewięć miesięcy z rosnącym brzuchem. Jak się okazało, poród też nie był nadzwyczajny. Bez żadnych wybuchów mocy czy jakichś innych wymysłów rodem ze słabego sci-fi... No dobrze, była jedna różnica. Poradziliśmy sobie ze wszystkim bez niczyjej pomocy, a w zasadzie to Tigili sobie poradziła. Prawdę mówiąc, sam niewiele zrobiłem, byłem zbyt zszokowany, by cokolwiek robić.
Z szoku otrząsnąłem się dopiero, gdy Tigili pokazała mi dziecko. I gdy ujrzałem to maleństwo, małego chłopca w ramionach matki, nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko szeroko się uśmiechnąć. Wtedy akurat miał zamknięte oczy, najwyraźniej zdążył zasnąć, lecz gdy obudził się z płaczem, ujrzałem, że są fioletowe, dokładnie jak oczy Tigili. Gdy to zauważyłem, powiedziała mi, że każdy półbóg dziedziczy oczy po swoim boskim rodzicu. To fascynujące, prawda?
Postanowiliśmy nazwać go Pierre. To imię oznacza skałę albo głaz — i wyraża moją wielką nadzieję, aby powiodło mu się w życiu. Aby był silny i nieugięty, aby udało mu się coś w życiu zbudować. Aby przetrwał w tym okrutnym świecie...
2 stycznia 2000
Wydaje mi się, że robi się jakoś niebezpiecznie. I to nie tyle u mnie, co w Ostendzie. Dzisiaj w gazecie przeczytałem o kolejnym ataku jakichś nożowników na bezbronnego człowieka, którego nie udało się odratować, bo zmarł w szpitalu. To robi się coraz bardziej niepokojące, bo ostatnio ciągle się słyszy o jakichś przykrych wypadkach w tym rodzaju. Kiedyś tego tak nie było, czyżby świat schodził na psy? A może... A może to sprawka Odnowicieli? Co jeśli już tak się rozpanoszyli? Może powinienem to zbadać?
Tigili też jest jakaś niespokojna. Kiedy wspomniałem o incydencie z gazety, strasznie się zmartwiła. Czasem zdumiewa mnie jej wrażliwość. Jak na boginię wojny ma naprawdę czułe serce.
26 marca 2000
Dostałem dzisiaj list od Aarona, w którym pisze, że ich dziecko również się urodziło! Tak jak przypuszczali, okazało się, że to dziewczynka. Estelle ponoć do ostatniej chwili nie umiała się zdecydować co do imienia, więc ostatecznie to Aaron je wybrał i ostatecznie nazwali córkę Brigitte. Myślę, że to całkiem ładne imię i dobry wybór. Aaron zdradził mi również, że wybrał je, ponieważ kojarzyło mu się z Brigitte Bardot i liczył na to, że ten wybór zapewni córce szczęście („Tylko nie mów o tym Estelle, bo się wścieknie! Strasznie zazdrosna jest o tę Bardot, choć to tylko aktorka..."). Właściwie to mu się nie dziwię.
I tak sobie myślę, że może kiedyś udałoby się zapoznać ze sobą Pierre'a i Brigitte. Kto wie, może się polubią? Choć to chyba jeszcze nie czas na takie rozmyślania, skoro i tak nie będą tego pamiętać...
5 maja 2000
Dzisiaj omal nie zginąłem, a moje życie znowu się rozwaliło. Po prostu pięknie!
Różne przykre sytuacje się już od dłuższego czasu nawarstwiały, a teraz osiągnęły chyba apogeum, bo niemal codziennie widziałem wzmianki o nowych atakach. A dzisiaj, gdy wracałem z pracy, stałem się świadkiem kolejnego...
Moją uwagę zwróciły czyjeś krzyki dochodzące z zaułka. Dostrzegłem tam grupę ludzi atakujących jakiegoś człowieka, wyglądającego na nieco starszego ode mnie. Mogłem oczywiście udać, że tego nie widzę, ale nie mogłem zostawić tego człowieka samego! Poza tym chciałem sprawdzić, czy to nie Odnowiciele kryją się za tymi atakami. Wbiegłem natychmiast w zaułek i zwróciłem ich uwagę.
Jak można było się spodziewać, zaatakowali mnie. Z początku radziłem sobie nieźle, ale wkrótce ich przewaga liczebna zaczęła mnie przytłaczać. Że też nie miałem już Miraculum Zająca! Przejąłbym wtedy ciało ich przywódcy i odwrócił atak! Ale nie mogłem... Zauważyłem jednak, że oni też nie używali żadnych niezwykłych mocy, więc to przynajmniej nie byli Odnowiciele.
Kiedy myślałem już, że tam umrę i to do tego przez własną głupotę, przyszła moja wybawczyni. Tigili pojawiła się tam nagle i niemal natychmiast pokonała tych zbirów! Większość padła nieprzytomna, a reszta, która miała choć trochę zdrowego rozsądku, czym prędzej stamtąd czmychnęła. A gdy to zrobiła, podeszła do tego człowieka, którego tamci zaatakowali, położyła mu dłoń na czole i wymamrotała coś, czego nie dosłyszałem. Wtedy ten odszedł stamtąd, z lekko nieprzytomnym wzrokiem.
— Co mu zrobiłaś? — zapytałem, gdy znaleźliśmy się sami.
— Usunęłam jego ostatnie wspomnienia — wyjaśniła. — Teraz nie będzie pamiętał, że mnie zobaczył.
— A tamte zbiry? Oni też zapomną?
— Nie, oni powinni czasem przypomnieć sobie, że nie są tu najsilniejsi.
— Rozumiem...
— Ale ja jednej rzeczy nie rozumiem. Czemu się w to wpakowałeś?! — krzyknęła nagle.
Mimowolnie skuliłem się w sobie. Zdenerwowana Tigili była naprawdę straszna.
— Ja... — Nie mogłem powiedzieć o Odnowicielach. — Ja nie mogłem stać bezczynnie, oni by zabili tego człowieka!
— Ale przecież omal sam nie zginąłeś! Wiesz, jakie to niebezpieczne?
Odwróciłem głowę. Doskonale wiedziałem.
— To się już nigdy nie powtórzy — stwierdziłem. — Nie będę się pchał do walki.
Tigili milczała, lecz po chwili odezwała się tak cicho, że ledwo ją dosłyszałem:
— To moja wina.
— Co? — zapytałem, nie rozumiejąc. — Jak to twoja? Przecież nie nasyłałaś nikogo na mnie!
— Popełniłam ogromny błąd — ciągnęła. — Nigdy nie powinnam tu była zostawać...
— Nie rozumiem, o co ci chodzi?
— Moc bóstw wywiera wpływ na świat wokół nich. A ja... Gdziekolwiek się zjawię, sieję w sercach niezgodę, złość, wywołuję konflikty. To przeze mnie dzieje się to wszystko. To moja moc sprawiła, że jest tylu przestępców.
— To niemożliwe! — zawołałem. — Jak to?
— Jestem boginią wojny — powiedziała Tigili. — Tam, gdzie jest pokój, nie ma dla mnie miejsca. Muszę odejść.
Pomyślałem, że żartuje. Nie mogła odejść! Nie teraz, kiedy w końcu znalazłem szczęście u jej boku!
— Nie! — zaprotestowałem. — Nie możesz odejść! Pierre cię potrzebuje! Ja cię potrzebuję!
— I mam doprowadzić do waszej śmierci? Nie mogę wam tego zrobić!
— Jeśli będziemy ostrożni...
— Nie — zaprotestowała stanowczo. — To zbyt niebezpieczne.
Odebrało mi mowę. Nie umiałem z siebie wydusić ani słowa. Nie chciałem przyjąć do wiadomości, że to już koniec, że Tigili odejdzie. Że znowu będę sam... W końcu jednak się przemogłem.
— Jeśli naprawdę musisz odejść, to to zrób — zgodziłem się w końcu. — Ale zostań ze mną jeszcze przez chwilę — poprosiłem. — Spędźmy razem... tę ostatnią noc.
Tigili skinęła głową. Uśmiechnęła się, chociaż w jej oczach połyskiwały łzy.
— A więc dobrze — odezwała się. — Niech będzie jedna noc.
16 lutego 2003
Matka czuje się coraz gorzej. Gdy z nią dzisiaj rozmawiałem, w pewnym momencie powiedziała mi tak:
— Mam przeczucie, że za niedługo znowu spotkam się z Géraldem...
— Jest już tak źle? — zapytałem z żalem.
— Śmierć nie jest najgorszym, co może mnie spotkać — odpowiedziała. — Ale tak, jestem pewna, że wkrótce umrę. Nie czuję się najlepiej...
Milczałem. Nie miałem wcale ochoty słuchać o tym, że ktokolwiek jeszcze ma odejść z mojego życia. Liliane, Venceslas, ojciec, Tigili, a teraz jeszcze matka?
— Przygotowałam już testament — ciągnęła matka. — Właściwie wszystko zapisuję tobie, ponieważ nie mam nikogo innego.
Skinąłem głową, ale nadal nie potrafiłem nic powiedzieć. Wpatrywałem się uporczywie w swoje stopy, mając nadzieję, że one podpowiedzą mi, co zrobić.
Od dalszego rozmyślania wybawił mnie głos:
— Tata, tata! Pada śnieg!
Odwróciłem się i nie mogłem się nie uśmiechnąć. Gdy tylko padał śnieg, Pierre zachwycał się nim, jakby to był ósmy cud świata. A gdy się cieszył, był taki kochany, że zawsze byłem z tego powodu szczęśliwy.
Spojrzałem przez okno i ujrzałem tam gęsto padający śnieg — płatki, podrywane wiatrem, wirowały w powietrzu.
— Faktycznie — przytaknąłem. — Piękny widok.
23 listopada 2004
Matka miała rację, że nie zostało jej dużo czasu. Dziś się nagle bardzo źle poczuła i choć udzieliłem jej pierwszej pomocy i wezwałem karetkę, wszystko na nic. Nie udało się jej uratować. Pogrzeb odbędzie się w sobotę i zapewne będzie bardzo skromny, bo ja i Pierre jesteśmy jej jedyną rodziną, a nie sądzę, by udało mi się dotrzeć do innych ludzi, którzy znali matkę. Prawdę mówiąc, gdybym mógł, to nie zabierałbym Pierre'a ze sobą, ale nie mam go z kim zostawić. Mam nadzieję, że nie będzie to dla niego za duży szok, i tak nie bardzo potrafi zrozumieć, co się właściwie stało.
Czy to wszystko znaczy, że ja będę następny? Skoro ojca i matki już nie ma, zostaliśmy tylko ja i Pierre... A jeśli legenda jest prawdziwa, klątwa pozwala nam przekazać się dalej, dlatego wierzę w to, że Pierre przeżyje chociaż na tyle długo, aby dowiedzieć się prawdy. I kto wie, być może jemu uda się to, czego ja nie zdołałem zrobić? Może odkryje, jak uwolnić Bastinów od fatum? Sprawi, że moje wysiłki wcale nie poszły na marne? Czas pokaże, a tymczasem muszę poczynić przygotowania.
I mam już pewien pomysł. Mam nadzieję, że Aaron i Estelle zgodzą mi się pomóc. Nadal posiadam te bransoletki komunikacyjne od Venceslasa i myślę, że najlepiej będzie, jeśli dam im jedną. Chociaż wydają się nie wierzyć w magię, to jednak jestem pewien, że gdy zobaczą, że to działa, przekonają się, że mówiłem prawdę.
30 czerwca 2008
Jak dobrze, że skończył się już rok szkolny. Kiedy trwa, to jest naprawdę nieprzyjemnie. Pierre nie czuje się dobrze w szkole, a do tego mówi, że inne dzieci mu dokuczają. Twierdzą, że jest nienormalny, a wychowawczyni klasy powiedziała mi również, że w Pierze jest coś niepokojącego. Bardzo go to przygnębia, bo nie rozumie, skąd ta cała nienawiść w jego kierunku, a jeszcze gorszy jest fakt, że ja wiem, o co chodzi. I dochodzę do wniosku, że już najwyższy czas powiedzieć mu prawdę o tym, kim jest.
Jutro mam wolne i pomyślałem, że mógłbym go zabrać na wycieczkę. Wtedy na spokojnie będę mu mógł wszystko powiedzieć i wyjaśnić, a poza tym w końcu spędzę z nim więcej czasu, bo przez pracę jestem cały zarobiony. Ale co poradzić, muszę nas przecież utrzymać.
~~~~
A więc oto koniec wątku Daniela! Doszliśmy do ostatniego wpisu, z roku 2008, bo, jak już doskonale wiemy, wycieczka nie potoczyła się tak, jak miała. Mam nadzieję, że jego historia przypadła Wam do gustu :D Tymczasem za tydzień powracamy już do akcji właściwej!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top