Rozdział 8
Krótkie spodenki, biustonosz sportowy i wygodne buty.
Jestem w pełni przygotowana na wielki powrót do treningów. Trochę się zapuściłam i już nie widać mięśni na moim brzuchu, tak jak to było kiedyś. Od ostatnich miesięcy przytyłam kilka kilogramów co od razu widać po piersiach. Teraz są jeszcze większe przez co muszę je upychać w ciasny stanik sportowy.
Wychodzę na gorące już powietrze. Jest kilka minut po szóstej a mimo to, z nieba już spada żar. Zamykam za sobą drzwi i patrzę dookoła na obszerny ogród. Powierzchnia jest naprawdę ogromna i nie muszę biegać w kółko jak idiotka, tylko mogę wyrobić sobie prawdziwą trasę okrążającą całą posiadłość.
Zaczynam od lewej strony. Biegnę przed siebie, zbliżając się do głównej części domu. Wymijam wejście i przebiegam z boku, wychodząc na parking. Przebiegam cały podjazd, nie zwracając uwagi na zapatrzonych we mnie ochroniarzy. Zauważam wysoki budynek połączony z domem, który chyba jest garażem, bo nie ma w nim żadnych okien. Omijam go i wracam na przyjemny trawnik. Kieruję się w stronę basenu, utrzymując swoją trasę przy murze. Mam plan, by na koniec treningu, wskoczyć do basenu. Mam tylko nadzieję, że woda nie...
- Nie! – krzyczę, czując jak ktoś łapie mocno za moje ciało, zatrzymując mnie w miejscu. – Zostaw mnie!
Za bardzo się wiercę, by spojrzeć na twarz napastnika, ale po kilku sekundach trafia do moich nozdrzy znajomy zapach.
Jego perfumy rozpoznam wszędzie.
- Cii... - szepcze przy moim uchu. – Musimy pogadać.
Patrzę zdezorientowana na poważną minę Nathaniela. Nie uśmiecha się a zamiast tego zaciska mocno ramiona na mojej talii. Wiszę w powietrzu jak szmaciana lalka i czekam aż w końcu postawi mnie na ziemi.
- Ale...
- Nie pyskuj – przerywa mi groźnym głosem. – Idziemy.
Niesie mnie z powrotem do domku.
- Możesz mnie puścić – mówię kpiąco.
- Nie zabieraj mi tej przyjemności.
Nie muszę na niego patrzeć, by wiedzieć, że się uśmiechnął. Szeroko i zarozumiale, czyli tak jak zawsze.
Wchodzimy do wnętrza, które jest moim domem od wczoraj i dopiero tam zostaję postawiona na podłodze. Chcę już powiedzieć coś złośliwego, ale zamieram, widząc Christiana opartego o ścianę.
- Co...
- Mój brat najchętniej zamknąłby Cię tutaj, z dala od pojebanego Setha – wtrąca się władczym tonem Christian. – Ale to nie jest żadne wyjście. Mam rodzinę i nie mogę ryzykować, że coś się tu odpierdoli.
Przełykam głośno ślinę i przechodzę za wyspę kuchenną, by nie widział jak bardzo trzęsą mi się dłonie.
- Nie chcę nikogo narażać – mówię cicho.
- Na razie nie narażasz – odpowiada z poważną miną. – Ale nie wiemy co ten debil zrobi za jakiś czas. Nate spierdolił wszystko, mówiąc, że nie zamierza Cię zlikwidować. Seth się wkurwił i to dlatego tu jesteś.
- A nie możecie mu powiedzieć, że nie żyję? – pytam, karcąc sama siebie za to, że ten pomysł wyszedł ode mnie. Jak można mówić o swojej własnej śmierci jako opcji? – Może dzięki temu...
- On nie uwierzy na słowo – przerywa mi Nate. – Będzie chciał dowód a ja się w takie zabawy nie zamierzam pieprzyć.
Czyli moja sytuacja jest jeszcze bardziej beznadziejna niż myślałam.
- Masz dwa wyjścia – zaczyna Christian, odpychając się od ściany. – Zmienisz tożsamość i wyjedziesz do Kanady. Dokumenty to żaden problem i mógłbym zrobić to w kilka minut. – uśmiecha się zarozumiale.
- A drugie wyjście? – pytam z nadzieją w głosie.
- Weźmiesz ślub z tym skurwielem – kiwa głową na Nathaniela. – Seth Cię nie ruszy wtedy.
Poproszę o trzecią opcję.
- Nie – odpowiadam pewnym głosem. – Co to niby miałoby zmienić?
- Uratowałem go kiedyś, przyjmując kulkę na swoją pierś – wyjaśnia Nate, patrząc na mnie poważnie. – Jest mi winien przysługę. Nie dotknąłby mojej żony.
- Zwariowaliście? – pytam, śmiejąc się gorzko. – Ślub? Przecież to...
- Na Twoim miejscu nie śmiałbym się tak – wtrąca się Christian, podchodząc do mnie. – Jeśli przez Ciebie coś się stanie mojej żonie i synowi, to osobiście wymierzę sprawiedliwość.
- Chris! – warczy Nate, odpychając brata ode mnie. – Nie odzywaj się tak kurwa do niej!
Żadnych kłótni.
A zwłaszcza takich pomiędzy braćmi Saint.
- Spokojnie – odzywam się cicho. – Rozumiem Christiana.
Przez chwilę obserwuję uważnie jak toczą między sobą walkę na spojrzenia. Żaden z nich nie chce odpuścić i w końcu postanawiam zrobić coś więcej niż krótkie zdanie. Chwytam Nathaniela za dłoń i ciągnę go w swoją stronę.
- Pamiętam jak mówiłeś o różnorodności cipek – zaczyna Christian, szczerząc się szeroko. – Nagle zmieniłeś zdanie?
Nate wyrywa się z mojego objęcia i rusza na brata z zaciśniętą dłonią. Doganiam go i staję przed wściekłym mężczyzną. Unoszę dłonie do jego twardego torsu i pcham do tyłu, nie pozwalając na walkę.
Zmuszam go do spojrzenia w moje oczy i to jest błąd. Wielki błąd.
Ciemne tęczówki wpatrują się we mnie w tajemniczy sposób i sprawiają, że ręce znów zaczynają mi drżeć. Jednak nie ruszam się z miejsca i tkwię tak w bezruchu z Jokerem, który przeze mnie chce pobić swojego starszego brata.
Słyszę głośny huk zamykanych drzwi i oddycham z ulgą, wiedząc, że Christian nas zostawił. Nate jest w takim stanie, że bez zastanowienia mógł popełnić wiele błędów. Jeśli starszy Saint się wkurzy, to nie będę już miała możliwości wyboru.
- Musisz się uspokoić – szepczę, zabierając w końcu swoje dłonie z jego torsu. – Christian ma rację. Nie mogę zwlekać z odpowiedzią.
- A znasz już tą odpowiedź? – dyszy, zbliżając się do mnie o krok. – Nie myl mojego zachowania z uczuciami, ale jeśli to Cię uratuje to dam Ci swoje nazwisko – zniża twarz, prawie dotykając moich ust. – Jeśli powiedziałem A to trzeba powiedzieć też B.
- Zmiana tożsamości jest chyba...
- Boisz się mnie – przerywa mi, po czym łapie mocno za mój podbródek unosząc go do góry. – Ale z drugiej strony potrafisz patrzeć na mnie z tak wściekłym spojrzeniem, że od pierwszej sekundy mi staje.
Dupek. Dupek. Dupek.
Unoszę dłoń i uderzam mocno w jego lewy policzek. Odsuwam się na bezpieczną odległość i teraz faktycznie mrożę go wściekłym spojrzeniem.
- Później dostaniesz karę – grozi, po czym wychodzi z domku, zostawiając mnie z szalejącym pulsem.
Zrobiłam się mokra.
To wszystko jego wina.
**
- Nate wyjechał – oznajmia Grace, siadając obok mnie na leżaku.
Przenoszę na nią spojrzenie i udaję, że się cieszę.
- Wspaniale – odpowiadam cicho.
Chciałam tego a jednak mam wrażenie jakby...
Już sama nie wiem.
Nakładam na nos czarne okulary przeciwsłoneczne i odwracam wzrok, skupiając się na tafli wody w basenie. Gapię się tak od dwóch dni.
- Ciocia!
Ściągam szybko okulary, słysząc głośny śmiech Nolana. Podbiega do mnie w samych kąpielówkach i ciągnie malutką rączką w stronę basenu.
- Musisz ze mną! – wyjaśnia piskliwym głosikiem.
- Ale ja...
- No chodź!
Kapituluję, po czym wstaję z leżaka i prowadzę małego Sainta do najpłytszego miejsca w basenie. Biorę go na ręce i wchodzę powoli do chłodnej wody. Chłopczyk przytula się do mojej szyi jakbym była jego kołem ratunkowym.
Boże. Też chce takiego.
- Nie tak szybko! – krzyczy wiercąc się.
- Spokojnie – mówię cicho. – Trzymam cię.
Znam go zaledwie trzy dni a już wiem, że będę za nim tęskniła.
Jest takim małym promyczkiem, który wpada nagle z wielkim uśmiechem na ustach. Ostatnio trochę go omijałam, bo nie chciałam znosić wrogiego spojrzenia jego ojca. Christian daje mi do zrozumienia, że nie chce bym przywiązała się do Nolana a ja boję się mu sprzeciwić.
Zanurzam nas do kolan i stawiam chłopca na kafelkach. Widzę jego szczęście wypisane na twarzy i wtedy zapominam o tym, że powinnam zacząć się pakować. Naciągam wyżej rękawki na jego ramiona i patrzę jak zaczyna bawić się wodą. Rozchlapuje ją na mnie i śmieje się głośno, gdy piszczę.
- Nolan! – krzyczy Grace, idąc w naszą stronę. – Nie chcesz zabawek?
Chłopiec obraca się w jej stronę i biegnie z wyciągniętymi rękoma. Łapię go w ostatnim momencie, bo inaczej upadłby na śliskich kaflach.
Grace podaje mu plastikowe wiaderko z zabawkami w środku i sadza go najbliżej brzegu. Oddalam się od nich, ale dziewczyna mnie zatrzymuje.
- Usiądź z nami – prosi z lekkim uśmiechem.
Waham się przez chwilę, ale w końcu zajmuję miejsce obok niej. Obie w ciszy obserwujemy jej syna bawiącego się kolorową koparką.
- Zdecydowałaś już? – pyta cicho.
Tu nie ma nad czym się zastanawiać. Aranżowane małżeństwo dla mojego bezpieczeństwa? Przecież to brzmi irracjonalnie i śmiesznie. Poślubienie płatnego zabójcy to poważny błąd na który nigdy nie pozwolę. Wolę ukrywać się do końca życia pod fałszywym nazwiskiem.
- Tak – odpowiadam, nie odrywając wzroku od Nolana. – Wyjadę jak tylko Christian odbierze dokumenty.
- Miałam malutką nadzieję na to, że wybierzesz tą drugą opcję.
Przenoszę na nią zaskoczone spojrzenie i patrzę zdezorientowana. Grace tylko się uśmiecha chytrze i wzrusza ramionami.
- Nie mam tu żadnych koleżanek i liczyłam, że jeszcze zostaniesz.
- Twój mąż nie chce żebym...
- On się martwi Alano – przerywa mi poważnym głosem. – Dużo przeżyliśmy i nawet nie wiesz jak w tym świecie jest niebezpiecznie.
Dlatego nie chcę być dla nich ciężarem. Christian groził mi i bardzo dobitnie wyjaśnił co się stanie jeśli coś się spieprzy. Nie zamierzam testować jego cierpliwości. A Nathaniel...
Wyjechał. Zostawił mnie tu samą.
- Nie chcę, by coś Wam się stało z mojej winy.
- Masz do kogo wracać? – pyta, zaskakując mnie ponownie.
- Nie – odpowiadam, nie kryjąc żalu. – Niestety nie.
- Ja zostawiłam w Nowym Jorku Kelly – przyznaje, nie patrząc na mnie. – Moją przyjaciółkę. Cholernie mi jej brakuje.
- Nie utrzymujesz z nią żadnego kontaktu?
- Dzwonimy do siebie, ale ona nic nie wie. Od lat ukrywam to gdzie przebywam i całą swoją codzienność – mówi coraz ciszej. – Kelly nawet nie wie, że mam syna.
Teraz cieszę się, że nie mam nikogo. Nie muszę martwić się tym, że ktoś się martwi o mnie. To jest bez znaczenia, bo jestem sama i tylko ja mogę przejmować się swoim losem.
Cholernie żałośnie to brzmi.
- Bardzo chciałabym z Wami zostać, ale nie poślubię Nathaniela – odzywam się, sprawiając, że Grace wybucha nagłym entuzjazmem. – Nie ma takiej mowy.
Uśmiecha się tak szeroko, że zaraz pęknie jej skóra na twarzy. Rzuca się na mnie, przytulając mocno do swojego ciała, ale nie odwzajemniam jej uchwytu.
- Przemyśl to sobie Alano – proponuje z nadzieją w oczach. – W Kanadzie będziesz sama. Już nigdy nie spotkasz Nate'a, bo dla niego będziesz musiała być martwa.
Przełykam głośno ślinę, słuchając uważnie jej słów.
- Tutaj chodzi tylko o status – kontynuuje, łapiąc mnie kurczowo za dłoń. – Każdy będzie wiedział, że masz na nazwisko Saint i dzięki temu będziesz nietykalna.
Oszalała.
Widzę to szaleństwo w jej oczach i ogromną nadzieję. Ma tu wszystko co jej potrzebne, ale mimo to brakuje jej przyjaźni.
- Grace, to...
- Wiem co myślisz – przerywa mi, wstając nagle i odchodząc o kilka kroków. – Ale jestem panią Saint od trzech lat i zdążyłam się nauczyć, że jeśli wkroczysz do tego świata to już z niego nie wyjdziesz. Tu nie ma logiki. Są twarde zasady i tradycje. Liczy się tylko to, że masz szacunek – milknie nagle oddychając szybko. – To nie jest Nowy Jork i nigdy nie będzie.
Ta prawda za bardzo boli.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top