EPILOG

                                                                EPILOG

Sześć miesięcy później


Trzymam Coopera za rękę. Otacza nas ciemność, ale nie czujemy strachu. Wręcz przeciwnie. Narasta w nas ekscytacja. Wciągam do płuc gorące, wilgotne powietrze i uśmiecham się, gdy kciuk Nate'a pieszczotliwie muska moją szyję.

– Daleko jeszcze? – Pytam

– Nie. – Odpowiada spokojnie.

– To dobrze, bo mam dość tej opaski.

– Co za kobieta – Nate mamrocze pod nosem.

– Ja też nie lubię tej opaski. – Rzuca Cooper.

– Dobra, dobra. Możecie już je zdjąć.

Zatrzymujemy się. Szybko ściągam z oczu czarny aksamitny materiał. Jesteśmy w ogrodzie botanicznym. Uśmiecham się szeroko na widok potężnych figowców i palm daktylowych, ale gdy dostrzegam ogromny koc piknikowy rozłożony na soczyście zielonej trawie, a na nim prześliczną zastawę i piętrowy tort prawie mdleję ze zdziwienia. Nagle zza palem wyskakują Jim, Josh, Noah wraz z Sky i dziećmi, Chloe, Killian, a także moja mama i...pan Maxwell. Wybałuszam oczy widząc tak wiele osób z kolorowymi balonikami i nie mogę nic poradzić na łzy spływające po moim policzku.

– O boże – Wykrztuszam. – To najpiękniejszy prezent niespodzianka jaki kiedykolwiek otrzymałam. Dziękuję wam. – Odwracam się do Nate'a, który stoi dumnie obok Coopera i wpadam w jego objęcia. – Dziękuję kochanie.

– Spełnienia marzeń, skarbie – Szepce mi na ucho, po czym pochyla się nad chłopcem. – Widzisz? Oni wszyscy przyszli tutaj dla ciebie, kolego.

– Uwaga, przygotować się! – Noah rzuca niespodziewanie. – Trzy, dwa, jeden i...

Wybucham śmiechem, kiedy tłumie wykrzykują nam „Hip, hip hooray" Doprawdy, nigdy nie przewidziałabym, że chodziło o piosenkę. W głosie Noah nie wyczułam nawet najmniejszej euforii. To niesamowite jak bardzo potrafił się maskować.

Ze wzruszeniem podchodzę do Sky i rozczulona spoglądam na maleńką dziewczynkę, którą trzyma w ramionach. Hayley.

– Jest przeurocza – Delikatnie przesuwam palcem po policzku malucha.

– Szczególnie kiedy zaczyna wyć o drugiej w nocy – Noah pojawia się tuż przy nas. – Nie daj się zwieść tej ślicznej buźce, to prawdziwy łobuz. Odziedziczyła to po mamusi.

– Na pewno jest twoim oczkiem w głowie. – Stwierdzam patrząc na niego z uśmiechem. – Rozgryzłam was, Harrisowie. Tylko sprawiacie wrażenie takich twardych. W środku jednak przypominacie słodziutką piankę marshmallow.

– Uwielbiam pianki! – Wtrąca Cooper

– My też! – Odpowiadam wraz z Sky.

– Chodźcie pokroić tort! – Niecierpliwi się moja mama.

Nigdy nie lubiłam zdmuchiwania świeczek. W dzieciństwie często szukałam wymówki, aby tego nie robić, lecz teraz mając przed sobą mnóstwo kolorowych świeczek i chłopca, który już kilkukrotnie napełniał płuca powietrzem, żeby je wszystkie zdmuchnąć czuję się inaczej. Obydwoje pochylamy się nad płomieniem. Zamykam oczy. Pragnę zachować tę chwilę w pamięci, zakopać w sercu na wieki. Razem z Cooperem zdmuchujemy wszystkie świeczki, a zaraz potem rozbrzmiewa gromki aplauz.

– Co sobie wymarzyłeś? – Josh kuca przed chłopcem. – Nową zabawkę?

– Nie – Cooper nieśmiało zerka to na mnie to na Nate'a.

– To może chciałbyś swój własny odrzutowiec? – Chichocze Jim.

– Nie, ja... – Chłopiec przełyka nerwowo ślinę. – Ja tylko chciałem mieć tatę.

Nieruchomieję. Nate także.

– A masz już kandydata na takiego tatę? – Wypytuje moja mama.

– Nate. – Cooper nie zwleka z odpowiedzią. – To mój wymarzony tata. Nie ma na świecie lepszego. I bardzo bym chciał...ale to pewnie nie jest takie proste.

Mam wrażenie, że moje serce zaraz wyrwie się z piersi. W głowie mam milion pytań i wątpliwości. Czy to dobry moment? Zerkam na Nate, szukam podpowiedzi w jego oczach. I kiedy już mam odpuścić, ten ujmuje mnie za rękę i prowadzi w stronę Coopera.

– To jest bardzo proste. – Mówi spokojnie. – Nie musimy być związani krwią, aby tworzyć rodzinę. Miesiąc temu poprosiłem Ellę o rękę, a ona się zgodziła. Nie powiedzieliśmy ci o tym, bo czekaliśmy na odpowiedni moment. Cóż, zdaje się, że lepszego nie będzie, aye?

– O moją rękę też poprosisz? – Pyta zaintrygowany. – I jeśli się zgodzę, to będziesz moim tatą?

Słyszę przyciszone śmiechy, ciche szlochanie Hayley, Noah upominającego Johnny'ego, że nie powinien jeszcze zjadać ciastek i głębokie westchnienia mojej mamy. Wszyscy koncentrują się na kucającym przed chłopcem mężczyźnie i zachodzą w głowę jak dalej potoczy się ta niecodzienna rozmowa.

– Cooperze Hamiltonie, czy zrobisz mi tę przyjemność i zostaniesz moim synem? – Nate z powagą przypatruje się chłopcu. Płaczę. Sky i Chloe z uśmiechem na ustach podają mi chusteczki, a pan Maxwell wspiera się o ramię Noah dyskretnie pociągając nosem.

– Aye! – Cooper głośno wykrzykuje i wpada w objęcia mężczyzny.

***

Stoimy z Nate'em wpatrzeni w cudowny zachód słońca. Zabawa urodzinowa nadal trwa, Cooper i Johnny biegają po trawie wraz z Noah, Joshem i Jimem. Opieram głowę o ramię mojego mężczyzny i uśmiecham się szeroko. Milczymy nie odrywając wzroku od żółto-pomarańczowych barw malujących się na niebie. W pewnej chwili jego silne ramię przyciąga mnie do bliżej piersi, wtulam policzek w materiał błękitnej koszuli i wsłuchuję się w bijące serce.

Spokój.

Harmonia.

Bezpieczeństwo.

Jego miłość jest spoiwem, które łączy mnie i Coopera.


Naszą wymarzoną rodzinę.



                                                                                                             KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top