8

8

ELLA

Siedzę na drewnianej ławeczce i podkurczam kolana pod brodę. Jest nieznośnie gorąco, mam na sobie biały top na cienkich ramiączkach i materiałowe szorty lecz tak czy siak pot spływa mi po plecach, a płuca błagają o haust chłodnego powietrza. Przez moją głowę przelatują wczorajsze wiadomości z Harrisem. Nie mogę uwierzyć, że jeszcze kilka tygodni temu doskakiwaliśmy sobie do gardeł. Teraz wydaje się to kompletnie nierealne. Zwłaszcza, że jest moim szefem.

Bardzo władczym szefem.

Zaciskam dłonie i przechodzi mnie prąd gdy wspominam jego dotyk na swoim nadgarstku. Nie wiem dlaczego to zrobił, ale moja skóra płonęła niczym pochodnia przez resztę tamtego dnia. Budziły się we mnie uczucia, które zdecydowanie powinny dla mnie nie istnieć. Przy dyrektorze czułam się jak mała, bezbronna dziewczynka, która ledwo wkracza na życiowe ścieżki, a nie doświadczoną przez los trzydziestoletnią kobietą, która ma na utrzymaniu dom i dziecko. Cholera jasna, nie mogę ślinić się na widok Nathana Harrisa! Nie mogę i kropka! Mam faceta. Jestem w związku i jestem...może nie do końca szczęśliwa, ale na wszystko przyjdzie czas. Kiedy uporam się z problemami finansowymi na pewno będzie lepiej. Muszę tylko przestać myśleć o tym piekielnie przystojnym mężczyźnie w garniturach od Armaniego. I o tym jak seksownie pachnie i jaki ma zmysłowy głos.

Błagam, opamiętaj się.

Robert. Robert. Robert. Mój Robert. Powtarzam jego imię w myślach mając nadzieję, że moje serce zabije szybciej, a ja porzucę wspomnienia o Harrisie. Nie chcę dopuszczać się psychicznej zdrady. Nie mogłabym mu tego zrobić. Nie jestem taka, nie bawię się uczuciami. Och, do licha. Wstaję. Wiem, że nie mogę spędzić całego popołudnia na tarasie choć naprawdę mam na to ochotę. Wracam do mieszkania. Ann była szczęściarą, że matka postanowiła ją wesprzeć i kupiła dom, w którym zamieszkały obie. W przeciwnym razie kuzynki nigdy nie byłoby stać na zamieszkanie w Camp Hill. Przechodzę przed korytarz wyłożony brązowymi panelami, a potem skręcam w stronę przytulnej kuchni i niespodziewanie czuję ręce Robba na swoich biodrach. Uśmiecham się pod nosem.

- Cześć - Mruczę przyciskając tyłek do jego krocza. - Ktoś jest dziś bardzo niegrzeczny.

- Cooper zamknął się w pokoju. Mamy czas dla siebie.

- Jak to się zamknął? - Nie rozumiem.

- Czy to ważne? - Stęka obejmując mnie ramionami. - Chodźmy do sypialni. Stęskniłem się.

Ja też się stęskniłam. Brakowało mi seksu i wprost marzyłam o orgazmie, ale...

- Sam się zamknął? - Dociekam. - Dlaczego?

- Nie wiem. - Robert mruczy w moją szyję. - To pewnie normalne w jego wieku.

- Tak sądzisz?

- Nie ma innej opcji. - Zapewnia mnie, a potem odwraca przodem i całuje w usta. Nasz pocałunek jest delikatny, ale moje ciało jest na tak wielkim głodzie, że nawet najdrobniejszy gest wydaje się przepełniony erotyzmem.

- W takim razie - Szepcę mu na ucho. - Weź mnie mocno.

- Mocno? - Dziwi się.

- Mhm. - Unoszę nogę i oplatam nią jego biodro. - Chcę żebyś mnie zerżnął, mój wspaniały malarzu.

- Ach, Ella. - Uśmiecha się szeroko. - Właśnie sobie przypomniałem o bardzo ważnej rzeczy.

- Dobrze. - Zarzucam mu ręce na szyje. - Twoja rzecz może zaczekać aż skończysz mnie pieprzyć.

- Zapisałem się na kurs. - Wypala.

- Jaki kurs?

- No dla malarzy.

- Przecież już to zrobiłeś, głupiutki. Skleroza? - Chichoczę

- Nie, to inny.

- Inny kurs? - Wyduszam. - Rozumiem, że był za darmo?

- Coś ty, kosztował dużo forsy. - Moje oczy przypominają teraz dwa spodki.

- Czekaj, czekaj - Zaczynam się irytować. - Chcesz mi powiedzieć, że dostałeś pracę?

Musiał ją dostać, prawda? Nie było innego wyjaśnienia. Ukrywał przede mną ten fakt, żeby sprawić mi niespodziankę i postanowił się ujawnić dziś, bo otrzymał pierwsze wynagrodzenie, które przepuścił na realizację swojej pasji. Proszę, niech tak będzie!

- Nie - Wzdycha. - Pożyczyłem od kumpla, obiecałem, że mu oddam w tym tygodniu.

- Z czego?

- Przecież zaczęłaś pracę w tej wypasionej firmie, nie?

- Żartujesz?

- Dlaczego miałbym?

- Robert - Odsuwam się od niego i mierzę nieufnym spojrzeniem. - Dostanę wynagrodzenie dopiero w przyszłym miesiącu poza tym nie pracuję, żeby pokrywać twoje długi. Mamy dziecko do wychowania. Zapomniałeś?

- Nie jest moje. - Stwierdza cicho.

- Moje też nie. - Wbijam w niego surowe spojrzenie. - I co teraz?

- Nic. - Wzrusza ramionami. - Po co robisz te awantury? Mieliśmy się bzykać.

Mhm. Zgadza się. Mieliśmy! Nie ma mowy, żebym po tej rozmowie poszła z nim do łóżka. Jestem wściekła, a moja pochwa zaciska się jak imadło.

- Ella - Robert próbuje przywołać tamtą namiętną chwilę. - No weź, kiedy ostatnio mieliśmy taką okazję? Serio będziesz się dąsać tą pożyczką?

- Nie. - Uśmiecham się. - Nie mam zamiaru. Nie jest moja.

- No właśnie.

- Dlatego to ty ją spłacisz. - Dodaję po czym odpycham go od siebie i wychodzę z kuchni.

- Co?

Jego zdziwiony głos goni za mną, ale kiedy wspinam się na piętro i zatrzymuje przed brązowymi drzwiami od pokoju Coopera daje za wygraną i słyszę jedynie bicie własnego serca. Jestem rozdrażniona, wściekła i zawiedziona. Tak, Robert mnie cholernie rozczarował i nie ma ku temu najmniejszych wątpliwości. Jak mógł?! No jak?! Chwytam za klamkę i krzywię się kiedy drzwi rzeczywiście są zamknięte. Nie wiem dlaczego, ale sądziłam, że może jednak będą otwarte. Nie jestem przekonana czy to dobry znak, w końcu chłopiec ma dopiero pięć lat i chyba nie potrzebuje się odizolowywać?

- Cooper? - Wołam go. - Cooper, kochanie, otwórz drzwi.

- A on tu jest? - Dobiega mnie ciche pytanie.

-Jestem sama. Coś się stało?

Drzwi się otwierają, a ja zmartwiona biorę dziecko w ramiona.

- Dlaczego się zamykasz? To ma związek z Robertem?

Chłopiec nie odpowiada.

- Nakrzyczał na ciebie kiedy byłam w pracy? Zrobił coś nie tak?

Nadal cisza. Tulę go i wówczas dostrzegam rozrzucone chusteczki. Są na całym łóżku, a nawet kilka skryło się pod stelażem.

- Płakałeś? - Moja dusza krwawi.

- Troszkę. - Cooper przeciera oczy.

- Powiesz mi co się stało?

- Mogę wyjść na dwór? - Szybka zmiana tematu nie jest dla mnie zaskoczeniem.

- Jest już późno, ale możemy razem pójść na spacer. Co ty na to?

- Pojedziemy na basen?

Nagle w mojej głowie kolejny raz przewija się wspomnienie dyrektora Harrisa.

Z chęcią nauczę go pływać i nie wezmę ani dolara.

Cholera jasna. Czy powinnam to robić? Powinnam zaryzykować? Zerkam na Coopera, który stoi smutny z rękoma w kieszeni swoich spodenek. Nie chcę go zawodzić, wiem jakie to koszmarne uczucie i naprawdę nie mam ochoty serwować mu tego samego gówna. Wystarczy, że ja się z nim biję. On nie musi.

- Znalazłam dla ciebie kogoś kto nauczy cię pływać. - Uśmiecham się szeroko w stronę chłopca. - Nie obiecuję, że dziś będziesz mógł wskoczyć do wody, ale możemy uzgodnić wstępny plan działania. Co sądzisz?

- Będę mógł pływać? - Cooper patrzy na mnie jak na supermana. - Serio?

- Serio, serio.

- Wow! Super! Tak! - Z radości zaczyna podskakiwać w miejscu. Po wcześniejszych łzach ani śladu, wymachuje rękoma i kręci się wokół własnej osi jak bączek. To szczęście jest tak autentyczne, że zaczynam się rozczulać. - Będę pływał! Będę pływał!

- Jasne, że będziesz. - Całuję go w czubek głowy.

- Szkoda, że mama nie zobaczy.

- Zobaczy. Tam z góry. Ona zawsze wszystko widzi i wiesz co? jest zachwycona. Nie może się doczekać aż zaczniesz się pluskać w basenie.

***

Wychodzimy z Cooperem na dwór. Jest już po dziewiętnastej, ale słońce nadal utrzymuje się wysoko na niebie. Co za upał. Mam wrażenie, że podeszwa moich klapek topi się i zostawia na chodniku ciągnącą się, szaro-czarną plastikową breję. Tak naprawdę nie planowałam spaceru po Camp Hill, ale rozczarowanie Robertem i rozmowa z małym sprawiły, że zaczęłam kierować się w stronę Lloyds Street. Oczywiście nie chcę odwiedzać szefa po godzinach pracy, ale ciekawość jest silniejsza. Kusi mnie, żeby zobaczyć jego dom i ogród. Mama lubiła powtarzać, że charakter człowieka można poznać po tym jak dba o trawnik. Nie wiem to prawda, bo moja mama zwykle ma tysiące własnych teorii na wszystko co ją otacza lecz moje zaintrygowanie rośnie z każdą sekundą. Czy ma drewniany płotek podobny do mojego, a może bramę? Czy jego dom jest piętrowy czy może to elegancki parterowiec? To zaczyna być chore. Mam jakąś obsesję. Powinnam w tej chwili odwrócić się na pięcie i pomaszerować w przeciwnym kierunku. Nie robię tego. Cooper zachwyca się czerwonym motorem stojącym na czyimś podwórku i mówi jak bardzo jest szczęśliwy. Muszę zepchnąć na boczny tor swoje pokręcone uczucia i skupić na małym. Dochodzimy do końca Pinecroft St i skręcamy na Lloyds. Zwykle nasze spacery obejmowały wybieg dla psów, gdzie chłopiec mógł pobawić się z okolicznymi czworonogami lub park Joe Foster. Był co prawda nieco dalej, ale nam to nie przeszkadzało, lubiliśmy tam chodzić. Lloyds Street ciągnie się niemiłosiernie i przypominam sobie dlaczego rzadko bywam w tych rejonach. To jedna z tych zamożniejszych ulic Camp Hill, gdzie willa goniła willę, a na podjazdach stały wypucowane mercedesy. Pieprzeni bogacze. Zwykle tacy ludzie nie mieli rodziny i pracowali w ścisłym centrum miasta. Mam ochotę się roześmiać. Teraz ja także poniekąd należę do tego elitarnego grona. Co prawda nie mam super fury, ale mój hyundai jest całkiem w porządku. Uchodzi w tłoku i ani razu mnie nie zawiódł w przeciwieństwie do następcy Van Gogha na literę R. Nagle zatrzymuje się jakby w moim ciele ktoś zainstalował czujnik, który alarmuje mięśnie nóg, żeby zaprzestały swojej pracy, bo właśnie dotarliśmy do celu. Zadzieram głowę i wpatruje się w nowoczesną, piętrową kwadratową bryłę z dużymi przeszkleniami. Dom otoczony jest wysokim białym płotem zza którego figlarnie wychylały się liście daktylowca. Ma szeroki podjazd prowadzący do garażowej bramy i tuż obok kilka zasadzonych paproci. Na piętrze, w jednym z wielkich okien pali się światło przez co dostrzegam jasne wnętrze. Waham się czy podejść bliżej i w tej samej chwili słyszę dźwięk otwieranych drzwi i ulatujący w powietrze kobiecy śmiech. Przez białą furtkę przechodzi wysoka kobieta w króciutkiej spódniczce, a potem mimo obcasów sprawnie idzie w stronę Bennetts Road.

- Dlaczego tutaj stoimy? - Cooper patrzy na mnie z wyraźnym oczekiwaniem. Wypuszczam powoli z płuc powietrze. Dyrektor Harris może spotykać się z kimkolwiek zechce i nic mi do tego. Staram się ignorować fakt, że najpewniej uprawiał seks z tą piękną kobietą w swoim ekstra domu. To nie powinno mnie interesować. I nie interesuje. Ani trochę.

- Ella? Co my tu robimy?

Chcę mu odpowiedzieć lecz zanim dobieram odpowiednie słowa, drzwi ponownie się otwierają. Serce omal nie wyskakuje mi z piersi kiedy Nate postanawia wyjść poza teren swojego domu i nonszalancko oprzeć się o płot.

- Co za niespodzianka.

- Cześć! - Cooper macha mu z uśmiechem.

- Cześć, Coop. - Odpowiada nie spuszczając ze mnie wzroku. Czuję, że dostaję gęsiej skórki przez co jeszcze bardziej się frustruję, bo nie mogę odczuwać tak wielkiej ekscytacji na widok Harrisa w kremowej lnianej koszuli i luźno trzymających się bioder niebieskich dżinsach z dziurami większymi niż moja dłoń.

- Przyszłam w sprawie pływania. - Mówię najspokojniej jak tylko się da.

- Bez bikini nie wpuszczam.

- Chodzi o lekcje. Dla Coopera.

Boże co się ze mną dzieje? Nie potrafię skleić jednego sensownego zdania.

- Zapraszam. - Otwiera furtkę. - Omówimy wszystkie szczegóły.

- Nie możemy zrobić tego tutaj?

Nie chcę wchodzić do środka, nie chcę przekraczać tej niewidzialnej, magicznej granicy. Wolę dystans. Tak, przy tym mężczyźnie dystans jest wszystkim czego pragnę.

- Nie bądź śmieszna, Elizabeth.

- Będziesz mnie uczył? - Uśmiech nie schodzi z twarzy Coopera. - Ale ekstra! Ella, możemy pójść do Nate'a? proszę! Prooooszę!

- Jest już całkiem późno, nie jedliśmy kolacji. - Przypominam chłopcu.

- Planowałem zamówić coś z Beccofino.

- Pizza? - Chłopiec już podskakuje jak piłeczka. Cholera, skąd w nim tyle energii?

-Może być pizza. Oczywiście Robert także jest mile widziany.

Odbiera mi mowę więc wgapiam się w szary chodnik, a potem ze zdziwieniem patrzę jak Nate idzie w naszym kierunku i bez wahania przybija piątkę z Cooperem.

- To nie jest porwanie. - Zastrzega niskim, głębokim głosem i prowadzi małego w stronę furtki. - Potrzebujesz czerwonego dywanu, Elizabeth?


Raczej zimnego wiadra na głowę.


- Daj spokój, Nate. Nie zaprosisz do siebie Roberta.

- Dlaczego nie? - Dziwi się.

- Bo.... - Najchętniej zaczęłabym tupać i wymyślać jakieś argumenty, ale wiem, że to nie przejdzie. Nie z nim. O boże, naprawdę chce poznać Robba? Po co? Skręca mnie w żołądku na samo wyobrażenie sobie tego jak panowie podają sobie ręce. A może panikuję? Przecież nic takiego się nie dzieje, prawda?

- Ella! Chodź! - Niecierpliwi się Cooper.

- Daj mi chwilkę, dobrze? muszę zadzwonić do Roberta.

- Zostawię furtkę otwartą. - Nate grzebie coś przy jakimś urządzeniu i znika.

Stoję na progu jak wystraszona gęś i układam w głowie przebieg rozmowy z Robbem. Jestem pewna, że nie będzie zachwycony. Nie żeby był typem zazdrośnika, nie, po prostu nie lubi kiedy stawiam go pod murem. Zresztą nikt tego nie lubi. Och. Litości. Dobra, weź się w garść. To tylko telefon. Jeśli się nie zgodzi, to trudno. Jego strata.

- Halo? Wracacie już ze spaceru?

- Nastąpiła malutka zmiana planów.

- Jeszcze chodzicie?

- Znalazłam Cooperowi instruktora pływania. - Wyciskam z siebie. - I właśnie jesteśmy w trakcie ustawiania planu zajęć i...

- Kiedy wrócicie?

- I zostałeś zaproszony na kolacje.

- Ja? Dlaczego ja? Zaproszony?

- Bo ten instruktor uparł się na kolację. Chce cię poznać. To niedaleko, zaledwie ulicę dalej.

- Muszę przyjść? Nie możesz tego załatwić sama?

- Mogę, ale skoro wykazał się gościnnością głupio będzie jeśli się nie zjawisz.

- Ale co ja mam do tego, Ella? To Cooper chce pływać. Ustal z nim plan, zjedz kolację i wróć do domu.

- Co mam mu powiedzieć?

- Jestem zajętym człowiekiem. Artystą, który poświęca się sztuce. To mu powiedz.

- Serio?

- Taka jest prawda.

- Prawda jest taka, że jesteś bezrobotny i zadłużony u swoich kumpli. Bez odbioru, Robb. - Odsuwam telefon od ucha i rozłączałam połączenie. Jestem wykończona. Szaleją we mnie skrajne emocje. Wsuwam telefon do kieszeni szortów i wchodzę przez furtkę, która automatycznie się za mną zamyka. Stąpam po dużych płytach i podziwiam równo przystrzyżony trawnik. Do domu prowadzą podwójne drzwi, które także są otwarte. Niepewnie przechodzę przez próg i uśmiecham się pod nosem na widok jasnego drewna na podłodze i białych ścian. Korytarz jest długi, wąski, a z mebli posiada jedynie szafę. Gdy idę dalej dostrzegam przestronny pokój dzienny z białą sofą, szarymi kubełkowymi fotelami i okrągłym stoliczkiem. Bardzo podoba mi się dywan, który strukturą przypomina marmur. Otwarta przestrzeń łączy się z elegancką kuchnią, w której dominuje drewno. Jestem zachwycona wystrojem mieszkania, bo mimo chłodnego luksusu jest tutaj coś więcej. Jakieś ciepło. To pewnie przez zastosowanie drewna. Przez ogromne przeszklenie widzę oświetlony taras. Kilka mniejszych sof, stoliczków, grill i basen. No jasne! Dlaczego Nate nie mógłby sobie pozwolić na basen? Gapię się w białe barierki, które oddzielają przestrzeń kąpielową od tej ogrodowej i niespodziewanie zalewa mnie fala gorąca. Nie poruszam się o milimetr, gdy wyczuwam zmysłowy zapach perfum. Myślę, że gdy będę udawać słup soli to to przedziwne uczucie minie.

- Rozluźnij się - Jego pomruk działa na mnie jak kopnięcie prądem. Krew szybciej przepływa przez żyły i powiększają się źrenice. Stoi za moimi plecami. Nie dotyka mnie lecz chłonę jego obecność niczym gąbka wodę.

- Gdzie Cooper? - Mam nienaturalnie piszczący głos.

- Na piętrze. Zainteresował się gitarą.

- Gitarą?

- Aye. Co cię tak dziwi, małpko? - Drżę gdy pochyla się nade mną i muska zarostem mój policzek. - Doprowadzasz mnie do szału swoim zapachem. Zdajesz sobie z tego sprawę?

- Nate

- Spokojnie. Nie powiem ci, że jestem twardy. Nie pisnę ani słówkiem na temat tego jak bardzo chciałbym cię teraz przelecieć. Na moim dywanie. Nie dowiesz się, jak cholernie na mnie działasz. Bo gdybyś się przypadkiem dowiedziała na pewno poczułabyś się źle, prawda? Poczułabyś się jak szmata. Nie jesteś szmatą, Elizabeth. Jesteś porządną dziewczynką, która kocha swojego uzdolnionego artystycznie mężczyznę. Szanuję to.

- Nate

Jestem jak stara płyta. Nienawidzę się za to, że moje sutki zaczynają twardnieć, a oddech przyspiesza.

- Ćśśś - Szepce. - Wszystko w porządku. Nikt się nie dowie. Obiecuję.

- Robert nie przyjdzie na kolację. - Dukam - Jest zajęty, maluje obraz. To na pewno będzie hit.

- Na pewno. - Odpowiada cicho i odsuwa się ode mnie.

- Jesteś moim szefem. - Mówię krzyżując ramiona. Mam nadzieję, że dzięki temu nie zauważy jak sterczące sutki przebijają materiał koronkowego stanika i odznaczają się na białym topie.

- Owszem. Zjesz pizzę czy wolisz pastę? - Staje przede mną

- Co?

- Na kolację. - Uśmiecha się leniwie. - Coop woli pizzę, ale ja pójdę w makarony. A ty? Masz na coś szczególną ochotę?

Nie pytaj mnie o to, błagam.

- Zjem cokolwiek.

- W moim słowniku to słowo nie występuje. Musisz się bardziej postarać.

- Naprawdę to obojętne.

- Nie. - Kręci głową z dezaprobatą. - Masz wybrać. Nie traktuj się w ten sposób. Zasługujesz na o wiele więcej niż „cokolwiek" lub „obojętne"

Wpatruję się w płonące czystą żądzą zielone oczy i nerwowo przełykam ślinę. To co mówi jest piękne, ale nie jestem pewna czy jest szczery czy może jednak liczy, że mnie uwiedzie. Nic z tego. Nie dam się. Jestem dojrzałą, kobietą, która nie ulegnie swojemu piekielnie seksownemu dyrektorowi.

- Pizzę. Zjem ją na pół z Cooperem.

- Reginella? Cotto? A może na słodko? Pannacotta?

- Znasz menu restauracji na pamięć?

- Tylko tych, które są tego warte.

- Wybierz coś dla nas. Jestem przekonana, że na pewno trafisz w nasze gusta.

- Chciałbym, Elise.

- No to...gitara? - Na siłę tworzę nowy wątek rozmowy. - Umiesz grać czy to tylko dekoracja?

- Umiem. Za dzieciaka miałem swój zespół. Graliśmy głównie covery Nirvany, ale raz czy dwa udało nam się stanąć na mikro scenie w zadymionym pubie. Co? Nie pisali o tym na necie?

Oblewam się rumieńcem. Cholera jasna.

- Nie czytałam o tobie. To znaczy...nie czytałam o tobie więcej.

- Wolałbym gdybyś wcale tego nie robiła. Mogłaś zapytać, odpowiedziałabym na wszystkie pytania, ale ty, małpko, wybrałaś drogę na skróty. Nieładnie. Bardzo nieładnie.

- Dlaczego?

- Po prostu. - Rzuca lakonicznie.

Przyglądam mu się z uwagą i widzę jak leniwy uśmieszek ustępuje grymasowi. Co to ma znaczyć? Nie mogę rozszyfrować tego faceta. Nathanie Harrisie kim ty u diabła jesteś?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top