46
ELLA
46
Siedzę przy długim mahoniowym stole i dyskretnie splatam palce pod blatem. Denerwuję się. Pan Maxwell zebrał cały dział kierowniczy w ogromnej sali konferencyjnej, a ja jako asystentka dyrektora Harrisa otrzymałam miejsce tuż przy Zoe i Avie z administracji. Nikt z nas nie wie dlaczego zaplanowano to spotkanie ani tym bardziej jakie tematy będą poruszane, choć wielu już zaczęło plotkować. Janice, która także była obecna uważała, że sprawa będzie się rozchodzić o raport, który został przedstawiony z opóźnieniem i że to niewątpliwa wina jej leniwych pracowników, bo ona tyra w pocie czoła stawiając firmę na pierwszym miejscu swojej priorytetowej listy. No dobra, drugim. Pedicure było odrobinę ważniejsze, bo niedawno przechodziła grzybicę paznokcia. Uch. Olivia z kolei była przekonana, że zebranie będzie dotyczyło zbliżającej się imprezy z okazji dwudziestopięciolecia Harris&Smith. Zoe wstrzymała się od głosu i teraz pochylając się w moim kierunku szepce, że Nate nie wygląda zbyt dobrze. I ma rację. Wygląda koszmarnie. Ma podkrążone oczy i wygniecioną koszulę, na którą niedbale zarzucił czarną marynarkę.
– Jestem przekonana, że był w tym samym garniturze w piątek. – Mruczy Ava.
– Dlaczego? – Dziwię się. Do sali wciąż wchodzą nowe osoby, robi się naprawdę tłoczono.
– Bo ma na ramieniu plamkę po kawie. – Wzdycha niepocieszona. – Sama mu ją zrobiłam po tym jak przypadkiem szturchnęliśmy się ramionami wychodząc z kuchni. Rzucił mi wtedy to swoje ostrzegawcze spojrzenie, wiecie, typu „jeszcze raz, a wylecisz z firmy" po czym poszedł do swojego gabinetu. Przez ten incydent doskonale zapamiętałam jaki garnitur miał na sobie. Czarny od Gabbany. I ten, w którym przyszedł dziś do pracy jest taki sam. To nie może być przypadek. Albo miał wyjątkowo imprezowy weekend, albo...
– Albo przejął się tymi tekstami w necie – Dokańcza Zoe. – Hej, może to właśnie przez to zwołano to zebranie?
Nie słucham dziewczyn, jestem wpatrzona w Nate'a. Na jego twarzy nie widać żadnej emocji, zupełnie jakby został wykuty z kamienia. Wstrzymuję oddech kiedy nasze spojrzenia się krzyżują. Cholera jasna. Myślę, że się uśmiechnie, ale nadal pozostaje tak samo niewzruszony. Czuję ucisk w okolicy serca i muszę gwałtownie mrugać, żeby odgonić łzy.
To najsmutniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałam...
– Dzień dobry! – Pan Maxwell wchodzi do pomieszczenia wraz z Aaronem. Zauważam, że wspiera się o lasce, a jego lewa noga ociężale sunie po marmurze. Nate też to zauważa, bo odwraca ode mnie wzrok i marszczy brwi spoglądając na swojego ojca. – Cieszę się, że was wszystkich widzę, choć żałuję, że w takich okolicznościach. Zanim zacznę, chciałbym raz jeszcze podkreślić, że w naszej firmie, nie ma miejsca na tego typu zachowania. I sytuacje, które obecnie się dzieją napawają mnie niepokojem.
Nate zerka na Aarona, a potem znów na mnie. Wciąż zachowując ten nieodgadniony wyraz twarzy. Zaczynam się stresować. Janice unosi rękę i pyta:
– Czy te sytuacje mają związek z zarządem?
– Nie. – Odpowiada pan Maxwell. – To coś o wiele potężniejszego niż zarząd. To celowe, bezczelne oczernianie mojego syna. Dyrektora generalnego Nathana Harrisa. Spotkaliśmy się tutaj, by wyjaśnić i zdementować wszelkie plotki, które z nieznanego mi powodu krążą po korytarzach siejąc zamęt. Zostaliśmy uwikłani w pewną wojnę. W wojnę konkurencji, w której nie chcemy uczestniczyć. Sprzeciwiają się temu nasze wartości. Zbudowaliśmy markę na szacunku, zaufaniu i ciężkiej pracy, co nie każdemu się podoba. Nasze zwycięstwa są solą w oku konkurencyjnych przedsiębiorstw. Chcą nas osłabić zaczynając atakować od samej głowy, bo doskonale zdają sobie sprawę, jak bardzo cenionym i inteligentnym człowiekiem jest dyrektor generalny. Dyrektor, który zapewnił wypracowanie niebywałych pięciu procent zysku, dyrektor dzięki któremu mamy umowy z wieloma światowymi markami. W tym z uwielbianym domem mody-Gucci. Polityka prowadzona przez dyrektora generalnego pozwoliła nam na większy rozwój i jeśli w tym momencie tego nie potrafimy uszanować, jeśli poddajemy się wpływom konkurencji, to nie widzę dla nas przyszłości. Jeśli ktokolwiek czuje się odpowiedzialny za tworzenie tych durnych plotek, które zasilają korytarze, to proszę, żeby wstał, a następnie wyszedł. Bo to nie jest miejsce dla niego. Tutaj nie potrzebujemy takich osób.
Zapiera mi dech w piersi. Szepty, które jeszcze chwilę temu radośnie krążyły po sali kompletnie ucichły. Nikt także nie zdobył się na odwagę, aby się przyznać. Pan Maxwell spogląda na każdego, a następnie poklepuje Nate'a po ramieniu.
– Na koniec, chciałbym dodać, że bójka, którą sprowokował prezes AusMedia, a o którą zostałem posądzony będzie miała swój finał na sali sądowej. Wszelkie niepochlebne wpisy w przestrzeni internetowej, komentarze i pogróżki zostały przekazane działu prawnemu pod zarzutem bezpodstawnych oskarżeń, gróźb karalnych oraz znieważenia. – Nate zwraca się do nas spokojnym, choć stanowczym tonem. Ani razu się nie uśmiechnął, co jest do niego niepodobne, choć oczywiście, rozumiem powagę sytuacji. – To wszystko. Dziękuję za uwagę.
– O kurwa – Zoe chwyta mnie za rękę. – Musiał nieźle oberwać, skoro zaczęli działać na tak szeroką skalę.
– Nigdy nie chciałabym się sądzić z Nate'em. – Mamrocze Ava. – Zresztą z żadnym Harrisem nie chciałabym mieć na pieńku. Nie dość, że mają kasy jak lodu więc pewnie zatrudniają samych najlepszych adwokatów, to jeszcze potrafią wzbudzić taki respekt, że najchętniej człowiek zakopałby się dwa metry pod ziemią.
– O tak, zgadzam się. – Zoe lustruje spojrzeniem Nate'a. – Ale nawet nie jest mi żal tych dupków, którzy zaczęli z nim zadzierać.
– Otóż to. Za głupotę trzeba płacić.
Czekam aż większość opuści salę, nie chcę się przepychać. Gdy tylko zerkam na surową twarz pana Maxwella to czuję jak coś ściska mnie w dołku. Niczym nie przypomina kochającego męża, który z niebywałą troską i ostrożnością kładł kwiaty na grobie zmarłej żony. W tej chwili mam przed sobą inne wydanie. To biznesmen z krwi i kości. Odruchowo spoglądam na Aarona, ale ten jest zbyt zajęty rozmową z Janice, żeby zareagować. I dobrze.
– Panno Greenfiled, proszę wracać do pracy – Dociera do mnie głos Nate'a.
– Jasne – Podnoszę się z krzesła. – Właśnie miałam... – Zapominam języka w gębie, gdy staje tak blisko mnie. Dyskretnie próbuję zaciągnąć się jego perfumami, ale ze zdziwieniem odrywam, że zapach nie jest tak samo intensywny jak wcześniej. Zupełnie jakby wywietrzał.
Zoe i Ava przemykają szybko obok nas, zaś pan Maxwell łypie na mnie jednym okiem. Widzę, że kieruje się w naszą stronę, najpewniej chce mnie o coś zapytać, dlatego robię to co jako pierwsze wpada mi go głowy, a mianowicie...uciekam. Nate przytrzymuje mi drzwi, a potem kroczy tuż za mną.
– Do mojego gabinetu – Wydaje polecenie.
– Coś się stało? – Niepokoję się.
– Nie, dlaczego?
Milczę.
– To obowiązki asystentki dyrektora. – Przypomina mi. – Będę chciał omówić z tobą przebieg spotkania z Lawrence'm. Jak pewnie się domyślasz, muszę być przygotowany na różne ewentualności.
– Związane z Bernardem?
– W szczególności związane z Bernardem.
Moje obcasy hałasują na tych obrzydliwie drogich płytkach przez co czuję się jak słoń w składzie porcelany. Cholera, minęło już tyle czasu, a ja wciąż nie zasuwam w kapciach. Powinnam w końcu je przynieść. Idę prosto do gabinetu, ale zanim wchodzę do środka Nate wygrzebuje z kieszeni klucz i powoli przekręca zamek.
– Proszę – Mówi przepuszczając mnie przodem. Łapię oddech, staram się zachować neutralność. O czym będziemy rozmawiać? O spotkaniu z Lawrence'm tak, ale o czym dokładnie? Tego nie wiem. Siadam zatem w fotelu i wgapiam się w blat biurka. Czekam aż Nate zasiądzie po drugiej stronie, ale on najwidoczniej ma inne plany, bo właśnie rozsiada się na sofie.
– Nie musisz traktować mnie jak obcego – Rzuca kładąc sobie laptop na kolanach.
– Nie traktuję cię jak obcego.
– Czyżby? – Pyta, a jego brew podjeżdża pod linię włosów. Które też wydają się jakby...bardziej rozczochrane niż zazwyczaj. Boże, naprawdę, nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Co się z nim stało?
– Może zaczniemy rozmawiać o pracy?
– Tylko tym dla siebie jesteśmy? – Przekrzywia głowę. – Pracą? Widujemy się z przymusu, Elizabeth?
– Lawrence i spółka to producent mydeł, prawda?
– Kosmetyków naturalnych. Hipoalergicznych, w tym mydeł. Będziemy musieli go przekonać do przekroczenia ustalonej kwoty budżetu.
– Dlaczego?
– Wzrosły koszty kampanii reklamowej.
– A jeśli odmówi?
– Nie może. – Uśmiecha się, chyba pierwszy raz odkąd przyszedł do pracy. – Musimy go zatrzymać, jest całkiem interesujący. Podoba mi się jego kreatywność.
– To może zrezygnujemy z telewizji? Może ograniczymy się jedynie do przekazu radiowego i Internetu? Sam wiesz jak daleki zasięg mają social media.
– Ano wiem. – Wstaje z sofy i podchodzi bliżej. Pochyla się nade mną i delikatnie odgarnia z policzka zabłąkany kosmyk. – Dowiedz się czy nasze zaprzyjaźnione rozgłośnie są w stanie dobrze zareklamować produkt. – Jego palce suną po mojej szyi. – Bądź szpiegiem, zrób wywiad.
– To wszystko? – Chcę natychmiast wstać z krzesła, ale powstrzymują mnie jego silne dłonie, które spoczywając na moich ramionach.
– Nie. – Wpatruje się w moje usta. – To dopiero początek.
To dopiero początek? O czym on mówi? Wstrzymuję oddech, moje serce bije jak na wyścigi. Niespodziewanie jego dłoń zsuwa się na moją talię i zanim się orientuje, Nate unosi mnie lekko z fotela, a potem ostrożnie stawia na ziemi. Jesteśmy blisko siebie. Zbyt blisko.
– Co robisz? – Wykrztuszam
– To co powinienem – Odpowiada bez wahania.
– To nie jest... – Staram się utrzymać między nami dystans, ale wszystkie moje próby kończą się fiaskiem.
– Nie walcz ze mną, Elizabeth – Szepce i całuje mnie namiętnie. Jego język nieśpiesznie wślizguje się w moje usta. Chwyta obiema dłońmi moją twarz, a ja zapominam o całym świecie. Chłonę smak jego pocałunków, jak gąbka nasiąkająca wodą. Tęsknię za nim. Nate jest czuły, daje mi wszystko czego tak rozpaczliwie potrzebuję. Jestem zmęczonym człowiekiem po długiej wędrówce, który wreszcie dotarł do domu. Nathan Harris jest moim domem. Moją ostoją. Największą miłością mojego życia. Gdy po jakimś czasie kończymy pocałunek, ani na moment nie odrywamy od siebie oczu.
– Kocham cię – Mówi zduszonym głosem.
Tuli mnie swojej szerokiej, twardej piersi i szepcze we włosy te wszystkie słodkie, ckliwe słówka przez, które moje serce skacze salta. Boję się. Tak łatwo jest skryć się w jego ramionach, ale wciąż pamiętam o tym jak mnie zranił. Drugiego razu nie przeżyję.
– Milczysz, ale wiem, że czujesz to samo. – Ciągnie. – Kochasz mnie tak samo mocno, jak ja ciebie.
– Złamałeś mi serce – Mamroczę w jego koszulę.
– Zatem pozwól mi je posklejać. – Wyczuwam, że się uśmiecha. – Nikt nie zrobi tego lepiej.
Zaciskam powieki, bo łzy cisną się do oczu. Tak bardzo mi brakowało naszej bliskości.
– Będę mężczyzną, którego potrzebujesz. Wszystko naprawię, ale musisz dać mi szansę. O nic więcej nie proszę. Pozwól mi wrócić na właściwą drogę, a obiecuję, że już nigdy cię nie zawiodę. Jeśli chcesz, kupię sobie zapas koszulek z kiczowatymi napisami i będę je wszystkie nosił z dumą popijając kawę w kubku, który mi podarowałaś. – Z jego ust schodzi uśmiech. – Dla ciebie mogę rzucić funkcję dyrektora, mogę znaleźć inną pracę, która nie będzie stanowiła dla nas żadnego problemu. Mogę zerwać kontakt z kumplami. Możemy zrobić co tylko będziesz chciała, aye? Jeśli powiesz mi, że mam sprzedać dom, ja go sprzedam. Jeśli powiesz mi, że chcesz zamieszać w kamperze, to tak będzie. Ty decydujesz.
– Nie chcę mieszkać w kamperze – Zagryzam policzki od wewnątrz, żeby nie ulec nadmiernemu rozbawieniu.
– Fantastycznie – Wzdycha z ulgą. Odsuwam się od niego i uważnie spoglądam w błyszczące zielone oczy.
– I podoba mi się to, że stoisz na czele firmy. Jesteś stworzony do bycia dyrektorem generalnym i nie wyobrażam sobie, żebyś mógł robić cokolwiek innego, ale pamiętam, że zacząłeś panikować, kiedy uświadomiłeś sobie, że je łamiemy reguły obowiązujące w pracy.
– Pieprzyć reguły. Ustalę nowe.
Mrugam jak szalona, chcąc pozbyć się wilgoci, ale nic nie jest w stanie zatrzymać łez. Drżę w jego objęciach, przytłoczona tysiącami emocji.
– Kocham cię, Nate – Szepcę.
– Ja ciebie też – Zapewnia szybko. – Nawet nie wiesz jak bardzo.
Znowu pochyla się nade mną i całuje w usta. Jesteśmy tak bardzo siebie spragnieni, że nie potrafimy zapanować nad potrzebą bliskości. Jego dłonie błądzą po moich plecach i wtem rozbrzmiewa dźwięk mojego telefonu. Z niechęcią wsuwam dłoń w kieszeń czarnych, eleganckich spodni i marszczę brwi na widok numeru jednej z nauczycielek Coopera.
– Coś nie tak? – Nate zerka na mnie z troską.
– Nie wiem – Mamroczę akceptując połączenie. Nie umiem się skupić, będąc tak blisko mężczyzny, więc mijam go i podchodzę do okna. Patrzę na rozległą panoramę biznesowego centrum miasta i słucham zdenerwowanego głosu Tilly.
– Zniknął z przedszkola. Nigdzie nie możemy go znaleźć.
Wybałuszam oczy, a mój żołądek zamienia się w kamień.
– Słucham? – Wyduszam z niedowierzaniem. – Jak to zniknął?!
– Najmocniej panią przepraszamy, taka sytuacja nigdy nie powinna mieć miejsca. Nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Cooper bawił się z chłopcami w ogrodzie, a chwilę potem rozpłynął się w powietrzu. Oczywiście zaczęliśmy go szukać, kilka nauczycielek obeszło teren przedszkola.
– To niemożliwe – Łapię powietrze i wpycham je do płuc, bo wszystko zaczyna wirować. Ledwo utrzymuję się na nogach. – Proszę sprawdzić wszystko raz jeszcze. Szatnie, łazienki, to niemożliwe.
– Sprawdzałyśmy. – Zapewnia Tilly.
– Zaraz tam będę. – Oznajmiam rozłączając połączenie. Nie mam czasu do stracenia, muszę działać. Cooper nigdy nie robił takich rzeczy. Czy rzeczywiście uciekł z przedszkola? Dlaczego? Ktoś mu dokuczał?
– Co się dzieje? – Nate pojawia się obok mnie i przytrzymuje, gdy z nerwów zaczynam słabnąć. – Hej!
– Cooper – Wyduszam. – Nie ma go.
– Co? – Na jego twarzy pojawia się zdziwienie.
– Nie ma mojego synka. – Oczy zachodzą mi mgłą. – Muszę jechać do przedszkola, przepraszam, ale nie będę mogła pojawić się na spotkaniu z Lawrence'm.
– Żartujesz sobie? – Nate ściska moje ramię. – Za co ty mnie przepraszasz?
Trzymając mnie za rękę wyprowadza z pomieszczenia, a potem idziemy do mojego gabinetu. Jestem przerażona, skręca mnie z nerwów. Boże, mój mały chłopiec. Zastanawiam się gdzie mógłby pójść i co u licha podpowiedziało mu, aby to zrobić. Tyle razy rozmawialiśmy na temat niebezpieczeństw drogowych, wiedział, że nie może wychodzić bez opieki. Dlaczego to zrobił?! Patrzę jak Nate wrzuca do mojej torebki wszystko co znajduje się na moim biurku, łącznie z paczką owocowych żelków, a następnie podaje mi ją całując w czubek nosa.
– Nie martw się, może to tylko głupi żart?
– Cooper nigdy się tak nie zachowywał, on był najgrzeczniejszy z całej grupy. Rozumiał, że nie może wychodzić bez nadzoru, wiedział, że to niebezpieczne.
– Dobrze, spokojnie. – Znów chwyta mnie za rękę. Zamyka na klucz mój gabinet i prowadzi w kierunku wind. – Pojedziemy moim autem.
– Jak to? A spotkanie?
– Są rzeczy ważne i ważniejsze, a twój syn niewątpliwie zalicza się do tych drugich.
– Ale...
– Aaron poprowadzi spotkanie. – Wdusza przycisk przywołujący windę i ściąga brwi – Szybciej, do cholery.
Boli mnie serce. Dosłownie. Co kilka sekund mam wrażenie, że ktoś wbija w nie długie szpile. Wchodzimy do windy, a mój umysł pracuje na najwyższych obrotach. Analizuję w myślach poranek z Cooperem, ale nie zauważam niczego niepokojącego. Dlaczego wszystko musi się tak chrzanić? Zdenerwowanie zamienia się w złość. Jak mogłam do tego dopuścić? Jak mogłam nie dostrzec, że coś niedobrego dzieje się z moim chłopcem? Dlaczego nie wiem dokąd mógł pójść? Co ze mnie za matka!? Annie nigdy by nie wybaczyła, gdyby coś złego stało się Cooperowi. Ja bym sobie tego nie wybaczyła.
– Będzie dobrze – Nate patrzy na mnie z powagą. – Zaufaj mi.
***
Nate wciska gaz, a samochód wyrywa się w przód. Zaciskam dłonie na pasie bezpieczeństwa, gdy wyprzedzamy dwie osobówki, a potem mkniemy na czerwonym świetle i skręcamy tak gwałtownie, że omal nie wypadam z siedzenia. Nadal mam pustkę w głowie, nie wiem dokąd chłopiec mógł pójść.
– Może chciał odwiedzić mamę? – Podsuwa mężczyzna, a ja oczami wyobraźni widzę samotnego Coopera błądzącego po cmentarzu.
– Jedź tam.
– A przedszkole? Powinnaś porozmawiać o tym zajściu z nauczycielkami.
– Cholera jasna! – Złoszczę się.
– Nie denerwuj się. – Jego dłoń ląduje na moim kolanie. – Jesteśmy w tym razem. Poradzimy sobie. Pojadę na cmentarz, sprawdzę okolice.
– Zrobisz to? – Jakaś część mnie nie może w to uwierzyć.
– Oczywiście, że to zrobię. – Odnajduje moją rękę i unosi ją do ust. – Zrobię o wiele więcej, jeśli będzie trzeba.
Samochód zatrzymuje się przed budynkiem przedszkola.
– Dzwoń, gdyby coś się działo. – Przestrzega.
Kiwam głową, jasne, że zadzwonię. Próbuję odpiąć pasy, ale moje palce są tak sztywne z nerwów, że za cholerę nie mogę sobie poradzić. Niech to szlag! Nate pochyla się w moim kierunku i bez słowa pomaga mi się z nich wyswobodzić. Wysiadam z bentleya i biegnę w stronę drzwi. Wpadam do środka jak huragan. Przemierzam korytarz i widząc Tilly pytam drżącym głosem:
– Co się stało?!
– Nie ma go nigdzie – Odpowiada zmartwiona kobieta. – Nie wiem jak to się mogło stać. Poinformowaliśmy o zdarzeniu woźnego, który udostępni nam nagranie z kamer.
– Cooper nigdy tak nie robił. – Mamroczę. – Czy ktoś mu dokuczał?
– Nie, absolutnie. Wszystkie dzieci bardzo go lubią. To sympatyczny chłopiec.
– Coś musiało się stać! – Nie odpuszczam. – Gdzie jest ten woźny? Chcę zobaczyć nagrania.
– Proszę za mną.
Wchodzimy do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdują się szafki, stolik, komputer. Na ścianach widnieją dziecięce obrazki, a na jednym z krzeseł siedzi starszy mężczyzna z siwym wąsem. Trzyma w rękach jakąś gazetę, ale gdy wyczuwa naszą obecność w pośpiechu podrywa się z miejsca i podchodzi do stolika.
– To wszystko co się nagrało – Mówi odwracając monitor w moją stronę. – Widzi pani swojego dzieciaka?
Przełykam nerwowo ślinę, skupiam się na rejestrze.
– To Cooper! – Wykrzykuje. – To moje dziecko!
Serce prawie wyrywa się z mojej piersi, kiedy widzę jak chłopiec bawi się piłką, a potem z nieznanych powodów przerzuca ją przez ogrodzenie, a następnie sam się po nim wspina.
– Oto jak uciekł. – Rzuca woźny. – Cwany łobuz.
Odpływa mi krew z twarzy.
– Tego się nie spodziewałam. – Tilly jest tak samo zaskoczona jak ja.
– Dlaczego nikt go nie pilnował? Dlaczego nie widzę obok niego żadnej osoby dorosłej?! – Denerwuje się. – To nieodpowiedzialne!
– Pani Greenfield, proszę się uspokoić. – Tilly kładzie dłoń na moim ramieniu.
– Uspokoić?! Nie dopilnowano mojego dziecka! Jak, do cholery, mam się uspokoić kiedy Cooper uciekł wspinając się na to cholerne ogrodzenie?! Nikt go nie zatrzymał!
– Wyjaśnię to. Proszę jednak mieć na uwadze, że nauczycielki opiekują się również innymi dziećmi i choćbyśmy chciały, to nie jesteśmy w stanie mieć całkowitej kontroli nad tym co pojawia się w ich głowach. A pojawia się wiele, proszę mi wierzyć.
– Gdyby się pojawił, niezwłocznie proszę mnie o tym poinformować.
– Oczywiście.
Wychodzę z pomieszczenia zamykając za sobą drzwi. Nie chcę dłużej tutaj przebywać. Muszę działać. Wygrzebuje z torebki IQOS-a i na zewnątrz zaciągam się papierosem. Jestem przekonana, że zaraz runę na ziemię, mam zawroty głowy i mdłości. Stres zjada mój rozum. W tym samym momencie widzę podjeżdżającego pod krawężnik bentleya. Rośnie we mnie nadzieja, że Nate znalazł Coopera, ale wszystko we mnie zamiera, gdy mężczyzna sam wysiada z auta. Nie ma go.
– Objechałem cały teren wokół cmentarza, pytałem przechodni, ale nikt go nie widział. – Mówi na jednym wdechu. – Sprawdzałaś u swojej mamy?
– To za daleko, nie zna drogi – Piszczę wydychając dym z płuc. – Na nagraniach z kamer przedszkola ujęto jak przeskakuje przez ogrodzenie.
– Kurwa mać – Sapie.
– Dlaczego to zrobił!? – Unoszę głos. – Dlaczego to zrobił Nathan!? Nie rozumiem. Co nim kierowało?! Daje mu wszystko, tak bardzo staram się, żeby był szczęśliwy. Czego mu zabrakło?!
– To nie jest twoja wina.
– To jest moja wina!
– Byłaby twoja, gdybyś wiedziała, że zwiewa i nic z tym nie zrobiła. Zastanów się, dokąd mógłby pójść? Chloe?
– Nie, to niemożliwe. Nigdy nie szedł na pieszo do Chloe. Zresztą ona jest u rodziców Killiana poza Brisbane.
– W takim razie jedziemy do domu, aye?
– A jeśli go nie będzie?
– Wtedy zaczniemy myśleć co dalej. Chodź.
Obejmuje mnie ramieniem i prowadzi do samochodu. Wmawiam sobie, że Cooper będzie na nas czekał przed domem, a może w ogrodzie? Może w swoim domku na drzewie?
– Nie odszedł zbyt daleko, prawda? – Upewniam się zapinając pas. – Ma tylko pięć lat.
– Nie odszedł. – Zapewnia uruchamiając silnik. – Znajdziemy go, skarbie. Będzie dobrze. Zobaczysz, jeszcze będziemy się z tego śmiać.
Milczę przez całą drogę do domu. Nie mam siły na rozmowę. Nie przeszkadza mi nawet ta zawrotna prędkość z jaką pędzimy przez ruchliwą ulicę. Bentley szybko pokonuje rondo i docieramy na osiedle. Wbijam wzrok w szybę.
– Nathan – Wyduszam z trudem. – Nathan, nie ma go!
Zatrzymuje samochód, oboje wyskakujemy z auta jak poparzeni i biegniemy w stronę mojego domu.
– Cooper!? – Krzyczę. – Cooper!
Nerwowo szarpię za klamkę furtki i biegnę do drzwi. Są zamknięte. Ruszam na ogród, rozglądam się dookoła. Nadal nic.
– Coop! – Słyszę nawoływania mężczyzny. – Cooper!
Pojedyncza łza spływa po moim policzku. To jakiś koszmar, z którego chcę się prędko wybudzić. Nie chcę wierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Biegamy z Natem w ogrodzie i zaglądamy w każde możliwe miejsce. Przeszukaliśmy taras, szopkę, w której trzymam rowery i wspięliśmy się po niebieskich sztachetach, aby sprawdzić domek na drzewie. I to właśnie wtedy tracę energię. Siedzę na drewnianej podłodze, w ciasnej przestrzeni nie potrafię się uspokoić. Ryczę się tuląc do piersi jedną z maskotek Coopera.
– Ćśśś – Nate przysuwa się do mnie i bierze w ramiona. Musi uważać, bo podłoga zaczyna skrzypieć pod naszym ciężarem. – Nie załamuj się.
– Dokąd on, cholera, polazł!? – Złoszczę się i smucę jednocześnie.
– Nie wiem, ale znajdziemy go. Całego i zdrowego. To tylko kwestia czasu, aniele. Tylko kwestia czasu.
– A jeśli coś mu się stało? Może się zranił?
– Zaczekamy do wieczora, potem zgłosimy zaginięcie na policję.
– Policja nie przyjmie zgłoszenia, to za wcześnie, nie minie nawet doba.
Nate spogląda na mnie, a na jego ustach błąka się niewidoczny uśmieszek.
– Nie ma takiej siły, która mogłaby mnie powstrzymać. Jeśli mówię, że przyjmą, to właśnie tak będzie. Bez żadnych dyskusji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top