44

ELLA

44

Siedzę na kanapie i gapię się w telewizor. Oglądamy z Cooperem bajkę, ale za nic w świecie nie jestem w stanie skupić się na fabule. Mój umysł huczy od nadmiaru plotek, jakie powstały na skutek bójki z Bernardem. Niektóre z nich głosiły, że Nate był pijany, a całe zajście miało miejsce na firmowym parkingu. Doprawdy nie wiem kto rozpuszcza te brednie, ale z ogromną przyjemnością trzasnęłabym mu w dziób. Jak można być takim potworem? Mimo bólu serca zastanawiam się jak mężczyzna radzi sobie z tą sytuacją. Martwię się, że zacznie szukać pocieszenia w alkoholu jak robił to po śmierci swojej mamy. Stres związuje mój żołądek w ciasny supeł. Boże, chyba jeszcze nigdy nie byłam tak nerwowa jak w ciągu tego tygodnia. Słuchając dźwięków z telewizora sięgam po laptop. Chcę dowiedzieć się czegoś więcej o Bernardzie z AusMedia no i przy okazji sprawdzić czy nikt nie pokusił się o wylanie kolejnego wiadra pomyj na głowę Nate'a. Kładę laptop na kolanach i zaczynam swoje małe śledztwo. Wpisuje w wyszukiwarkę różne hasła, ale tylko te dotyczące bójki mają najwięcej wyników. Są nawet zdjęcia. Klikam na to, które bezpośrednio przekierowuje mnie na instagramowy profil Bernarda. Uch, nieźle oberwał. Przypatruję się jego rozciętej wardze i opuchniętemu nosowi. W opisie dodał, że wykonał obdukcję. Przechodzą mnie lodowate dreszcze i niewiele myśląc chwytam za telefon. Łączę się z Chloe jednym okiem monitorując chłopca.

- Cześć, słońce. Co słychać?

- Potrzebuję pomocy.

- Coś się stało?

- Chodzi o poradę prawną.

- Masz kłopoty?

- Nate. - Szepcę, żeby nie zwrócić uwagi Coopera. - Zastanawiam się czy może zostać zatrzymany w sprawie tej durnej bójki z Bernardem.

- Kurczę, Ell...nie masz innych zmartwień?

- To mój szef. Muszę wiedzieć.

- Jeśli go zaatakował i jeśli są świadkowie tego ataku to raczej zostanie zatrzymany. Była policja w firmie?

- Nie. - Odpowiadam przeglądając jadowite komentarze wymierzone bezpośrednio w Nate'a lub Harris&Smith. Jestem przerażona.

- Dobra, zaczekaj...Killian ma kolegę w policji. Jeśli Bernard zgłosił się w sprawie pobicia to może uda nam się coś ustalić.

- Dziękuję - Och, czuję jakby z serca spadł mi ogromny głaz.

- Ale robię to tylko dla ciebie, Ell.

- Wiem.

- I chodzi wyłącznie o twoją pracę, tak?

- Oczywiście.

- Nie masz zamiaru mu wybaczyć?

-Chloe, między nami wszystko skończone. - Mój głos zaczyna drżeć. - Po prostu muszę wiedzieć co się dzieje, bo zwariuję.

- Dam ci znać, jeśli się czegoś dowiem. Cholera, miałaś rację. Cały net huczy o tej sprawie.

- Czy to nie dziwne? - Marszczę brwi.

- Wygląda na celowe działanie. Killian też tak sądzi. Wiesz, nie chcę niczego umniejszać, ale bójki to nic specjalnego. Ten syf jest niepotrzebny.

- Chce go oczernić?

- Według mnie tak.

- Co za kutas - Złoszczę się. Biedny Nate. Jak on teraz musi się czuć, kiedy trwa ta cała medialna burza? Chcę do niego zadzwonić, upewnić się, że wszystko z nim w porządku, ale nie jestem w stanie. Serce wciąż pamięta jak zostało zranione. Nie mam w sobie wystarczająco siły, żeby się przemóc. Może sam napisze? Może da jakikolwiek znak, że te durne wpisy nie zrobiły na nim wrażenia? Chloe rozłącza się, a ja z nadzieją spoglądam na wyświetlacz.


Napisz do mnie, proszę.


Mija pół godziny, a ja siedzę skulona na kanapie z telefonem w ręku i czekam. Cooper usnął wtulony w swoją ulubioną maskotkę, powinnam zaprowadzić go do pokoju, przebrać w piżamę i położyć do łóżka, ale wciąż uparcie wgapiam się w komórkę jakby to od niej zależało moje życie. Skręca mnie w żołądku, nerwy powodują mdłości. Nie wytrzymam.

Dlaczego się nie odzywa? Rano napisał, że życzy mi miłego dnia, a teraz, kiedy wszystko się wali nie wysyła ani jednej wiadomości?! Żadnej informacji, która pozwoli mi spokojnie przespać tę cholerną noc? Bezradność wyciska łzy z moich oczu aż nagle telefon wydaje z siebie polifoniczny dźwięk, który stawia mnie na baczność.

- Chloe! - Rzucam ocierając wilgoć z policzków.

- Wszystko w porządku?

- Tak, to znaczy nie. Nieważne. Czego się dowiedziałaś?

- Nikt nie złożył oficjalnego oskarżenia przeciwko Harrisowi. Szczerze mówiąc, musiałam wyjaśniać całą sytuację, bo nie widział sensu w naszej rozmowie.

- Bernard celowo wprowadza media w błąd!

- Oczywiście, ale niestety sam sobie tym szkodzi. Jestem przekonana, że Nate już zaczął działać. Nie może pozwalać sobie na taką nagonkę, w końcu jest dyrektorem generalnym.

- Mam nadzieję, że Bernard odpowie za swoje.

- Na pewno odpowie. -Chloe ziewa cicho. - A teraz spać.

- Co?

- Idziemy spać. Nie możesz zarywać nocy i bawić się w detektywa tylko dlatego, że twój szef ma problem z jakimś chujkiem. Nie możesz tracić głowy, Ell.

- Nie tracę żadnej głowy - Wściekam się. - Poza tym już leżę w łóżku i na pewno szybko zasnę.

- To dobrze. Dobranoc.

- Dobranoc. - Chloe rozłącza połączenie, a ja wzdycham głęboko i próbuję jeszcze raz wszystko sobie poukładać.

***

Wchodzę do firmy starając się, żeby moje nerwy nie wypełzły na wierzch. Wmawiam sobie, że ten poranek nie różni się od tych z poprzednich miesięcy, że wszystko jest w porządku, ale jak tylko docieram na trzydzieste ósme piętro i widzę kilkunastu mężczyzn w czarnych garniturach mam ochotę wymiotować. Co jest do cholery? Podchodzę do kontuaru Olivii i spoglądam na nią z nadzieją, że będzie umiała wyjaśnić mi skąd wzięli się ci faceci.

- Nic nie wiem. - Mówi z grymasem na ustach. - Kazano ich wpuścić, więc wpuściłam.

Czuję kłucie w sercu.

- Nate jest u siebie? - Pytam cicho.

- Ma zebranie z członkami zarządu w konferencyjnej.

- Zebranie? -Dziwię się. - O ósmej rano?

Olivia kiwa głową.

- To prawda, że dyrektor handluje narkotykami?

- Słucham? - Wybałuszam oczy. - Oszalałaś!?

- Ponoć, gdy go zatrzymano miał przy sobie trochę amfetaminy.

- Nikt go nie zatrzymał. To cholerna plotka! Ludzie wymyślają coraz to gorsze rzeczy! Nate jest porządnym człowiekiem!

Olivia znów kiwa głową nieświadomie podsycając mój gniew. Kto stoi za tymi plotkami? Dlaczego wciąż słyszę kolejną bzdurę wyssaną z palca!? Zaciskam usta, żeby przypadkiem nie zacząć krzyczeć i odwracam się na pięcie. Wkurzam się, że nie mam pojęcia co się dzieje, że nawet nie wiem kim są ci faceci w garniturach. Czy czekają aż Nate wróci z konferencyjnej? Chcą z nim rozmawiać? O czym? A jeśli są z polecenia Bernarda? O boże, co jeśli przyszli tutaj aby prowokować?! Mój umysł pracuje na najwyższych obrotach. Zbliżam się do drzwi gabinetu, mam przyspieszony oddech i ołowianą kulę w gardle. Wygrzebuję klucz lecz przez drżenie rąk nie trafiam w otwór zamka. Próbuję ponownie, a klucz ześlizguje się z moich palców i ląduje z hukiem na włoskim marmurze.

- Pomogę - Kątem oka zerkam w kierunku wysokiego mężczyzny w czarnym garniturze.

- Dziękuję - Nakazuję sobie spokój. Patrzę jak podnosi klucz i wsuwa go w odpowiedni otwór, a potem delikatnie przekręca i otwiera przede mną drzwi.

- Cała przyjemność po mojej stronie. - Uśmiecha się. - Jest pani sekretarką dyrektora?

- Asystentką. - Marszczę brwi. - A pan?

- Proszę wybaczyć. Sebastian McVeigh, reprezentuję dział prawny Harris&Smith.

Przełykam z trudem ślinę.

- Rozumiem, że został pan wezwany?

- Tak.

- W sprawie...dyrektora Harrisa?

- Niestety nie mogę udzielić odpowiedzi na to pytanie.

- Oczywiście, rozumiem. - Czerwienię się. - Przepraszam, nie chciałam wypytywać, po prostu jestem zmartwiona i...wiem, że Nate, to znaczy dyrektor Harris nie popełnił żadnej z zarzucanych mu rzeczy.

- Dlaczego jest pani zmartwiona?


Uważaj na to co mówisz, do cholery!


- Ja...

- Czy dyrektor Harris zwierzał się pani?

- Nie, my...nie. Nie jesteśmy tak blisko.

- Tak blisko?

- Tylko ze sobą pracujemy.

- Ale przejawia pani ogromne zdenerwowanie. - Zauważa wciąż wyginając usta w serdecznym uśmiechu.

- Stresuje mnie ta rozmowa. - Mamrocze pod nosem.

- Z jakiego powodu?

- Przepraszam, ale chciałabym zająć się pracą.

Mężczyzna spogląda na mnie z błyskiem w oku, a następnie odsuwa się od drzwi.

- Zatem życzę miłej pracy.

- Dziękuję. Panu również.

Zamykam drzwi i biorę kilka głębszych wdechów. Muszę się uspokoić, bo wszyscy zaczną podejrzewać, że łączy...to znaczy łączyło mnie z Nate'em coś więcej niż zwykła nić biznesowego porozumienia. Tylko jak mam to zrobić, do cholery? Skręca mnie kiedy myślę o oszczerstwach, które wylewają się niemalże z każdej strony. Martwię się, że w przypływie bezradności sięgnie po alkohol, który już raz prawie zniszczył mu życie. Boję się, że nie wytrzyma tego napięcia i pęknie jak balonik. Podchodzę do biurka, rzucam torebkę na fotel i uruchamiam komputer. Wpisuję hasło do sytemu, ale moją uwagę przykuwa tocząca się za drzwiami rozmowa. Rozpoznaję zniekształcony głos pana Maxwella i ostrożnie naciskam klamkę. Robię niewielką szparkę i łypię jednym okiem w kierunku pięciu mężczyzn z czarnymi aktówkami. Idą w towarzystwie pana Maxwella, Nate'a i Noah. Wstrzymuję oddech, gdy spoglądam na braci. Mają mocny, sprężysty chód i emanują nieposkromioną siłą.


Dasz radę. Wierzę w ciebie.


Przechodzą tuż obok mnie. Z łatwością dostrzegam jak Nate zaciska szczęki, co jest dowodem na to jak bardzo jest wkurzony.

- To będzie długi dzień - Głos Noah wpada przez szparę drzwi.

- W cholerę - Odpowiada mu pomruk Nate'a.

- Nie wiem co mądrego wymyślą, ale jedno jest pewne. Nie możesz ulegać. Powinieneś odpuścić i zniknąć z social mediów.

- Już to zrobiłem.

- Dobrze.

Mężczyźni zmierzają w kierunku gabinetu dyrektora. Zamykam drzwi i sprawdzam w komputerze harmonogram umówionych spotkań. Nie ma ani jednej informacji o zebraniu zarządu ani o rozmowach z działem prawnym. Nie zdążyli zaktualizować danych czy może celowo nie wprowadzono ich do systemu? Łapię za słuchawkę i łączę się z Zoe. Nie uzyskuje jednak odpowiedzi na frapujące mnie pytania. Zoe dostała jedynie przekaz, żeby zdobyć dla każdego plakietki upoważniające wejście na teren firmy. Nic poza tym. Z nerwów obgryzam paznokcie. Brak oficjalnych wpisów oznacza, że cokolwiek się dzieje ma charakter nieformalny. Marszczę brwi. Czy Aaron wie o tych tajemniczych spotkaniach? Nie wiem co mam robić. Bezmyślnie patrzę się w monitor. Według kalendarza za dwie godziny powinna obyć się wideokonferencja z Louis Vuitton. Ile potrwa narada z prawnikami? Czy zdąży? A może zupełnie zapomniał? Nie byłoby w tym nic dziwnego, skoro ma tyle na głowie. Po wideokonferencji zaplanowano zebranie dla działu IT, potem wpisano przerwę i...nagle dociera do mnie, że dziś mija termin dostarczenia raportu ze sprzedaży z ostatniego miesiąca. Cholera jasna. Wysyłam maila do kierowniczki działu marketingu i liczę na szybką odpowiedź. Najlepiej z wieloma załącznikami, które będę mogła wydrukować i przedstawić dyrektorowi. Mijają dwie minuty, odpowiedź nie przychodzi. Uciekają kolejne dwie i nadal cisza. Zaciskam zęby. Muszę mieć te raporty do końca dnia. Chwytam za słuchawkę i drugi raz dzwonię do sekretariatu.

- Nie możesz beze mnie żyć, co? - Zoe śmieje się do telefonu.

- Mogłabyś sprawdzić czy Janice jest w pracy?

- Janice, Janice...to ta kierowniczka działu marketingu?

- Mhm

- Dlaczego sama tego nie zrobisz? Przecież masz numer do kadr.

-Wiem, ale dziś urzęduje tam Maurice, z którą trochę się posprzeczałam odnośnie do moich zwolnień lekarskich i dni wolnych. Poza tym zależy mi na dyskrecji, a wiesz jak zareaguje kiedy odezwie się asystentka dyrektora.

- Wiem, wiem. To straszna plotkarka. Poczekaj, nie rozłączaj się. Zaraz się wszystkiego dowiem.

- Dzięki. Wiszę ci kawę.

- Nawet dwie!

Czekam na wieści od Zoe jednocześnie wciąż sprawdzając skrzynkę pocztową. Bębnię palcami w blat biurka. Możliwe, że Janice nie ma w pracy i dlatego nie odpowiada na firmowe maile.

- Ella? Halo? Jesteś?

- Jestem, jestem. - Ożywiam się.

- Powinna być w pracy.

- Szlag.

- Co?

- Celowo mnie ignoruje.

- Założę się, że ma powód. Pewnie coś zawaliła.

- Raporty.

- Gruba sprawa. Nate musi je omówić z Aaronem.

-I przedstawić zarządowi. - Wzdycham. - Życz mi powodzenia w starciu z leniwą Janice, Zo.

- Trzymam kciuki! Do boju!


Właśnie. Do boju, Elizabeth.


Odsuwam się od biurka, obsuwam ołówkową spódnicę. Poprawiam koszulę. Chcę wyglądać profesjonalnie. To moja pierwsza taka akcja...stres powoduje, że nogi mam jak z waty. Biorę wdech, zadzieram podbródek i idę. Moje obcasy jak zwykle hałasują, ale nikt nie zwraca na mnie uwagi. Ruszam w stronę konferencyjnej, odbijam w lewo, mijam dystrybutor z wodą i zatrzymuję się przed szklanymi drzwiami. Widzę przez nie kilkanaście biurek ustawionych w przestrzeni open space, zupełnie jak w części administracyjnej. Obserwuję krzątających się pracowników. Niektórzy rozmawiają przez telefon. Chcę załatwić tę sprawę. Muszę ją załatwić. Wchodzę do środka. Czuję zapach świeżo zaparzonej kawy i papieru.

- Dzień dobry - Witam się z pracownikami, lecz nie zdobywam ich uwagi. No cóż, trudno. Nie załamuję się. Idę wprost do gabinetu Janice powtarzając w myślach wszystko co chcę jej powiedzieć. Pukam trzy razy zanim naciskam klamkę.

- Dzień dobry - Mówię spokojnie patrząc na pulchną kobietę za biurkiem. Janice prostuje się w fotelu i szybko wrzuca paczkę otwartych ciastek do szuflady.

- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - Pyta mrużąc oczy.

- Potrzebuję raportu w sprawie sprzedaży.

Janice wzdycha głęboko.

- Rozumiem, ale mamy pewne problemy.

- Jakie problemy? -Boże, to jakiś żart?

- Problemiki - Marszczy nos. - Malutkie. Prawie nic nieznaczące.

- Co to znaczy? - Denerwuje się.

- Raport będzie na jutro, proszę to przekazać dyrektorowi.

- Musi być dziś.

- Będzie jutro.

- Za dwa dni dyrektorzy mają specjalną naradę aby omówić raport. Raport, który ja dostarczę. Rozumie pani? Potrzebuję go na dziś.

- Próbujemy wycisnąć lepszy procent. Jeśli dziś oddam pani ten raport, to dyrektor obetnie mi premię, a ja już zarezerwowałam sobie apartament SPA i nie ma takiej siły na świecie, która zmusiłaby mnie, żebym odwołała rezerwację. Czekamy na cyferki, do jutra powinniśmy uzyskać odpowiedni wynik.

- Odpowiedni?

- Taki, który zadowoli naszego szefa.

- Dział nie daje rady z wypracowaniem odpowiedniego procentu? - Zaraz zemdleję.

- Daje, ale dawałby lepiej gdyby był motywowany. - Janice świdruje mnie spojrzeniem. - Widać, że pani zależy na ludziach, mogłaby pani szepnąć słówko bądź dwa o bonusach.

- Bonusach? Z tego co wiem, to każdy ma zapewnioną opiekę medyczną i...

- Pieniądze. Miałam na myśli pieniądze. Ludzie potrzebują pieniędzy. Czasy są ciężkie, a bilety lotnicze coraz droższe.

- Czyli - Próbuję się uspokoić. - Czyli w tej chwili nie ma tego raportu, tak?

-Nie ma.

- Ani jednej tabelki? Serio? Jak chce pani sporządzić raport w ciągu jednego dnia!? To zestawienie sprzedaży sprzed kilku tygodni z wielu kanałów dystrybucji!

- Dysponuję tutaj piętnastoma osobami, proszę nie siać paniki. Zrobi się. Na jutro, oczywiście. Dziś nie ma co marzyć.

- Jutro - Cedzę przez zęby. - Najpóźniej do dziewiątej.

Nic więcej nie zdołam zrobić. Janice kładzie dłoń na sercu i z powagą dodaje:

- Słowo kierowniczki

Bez słowa wychodzę z gabinetu, niemal w biegu pokonuję open space i zostawiam za sobą przeszklenie. Nie planowałam takiego rozwoju sytuacji. Podchodzę do dystrybutora z wodą i napełniam w pośpiechu kubeczek. Wypijam ostatni łyk wody, gdy z gabinetu dyrektora wychodzi cała armia prawników. Zerkam na zegarek. Zostało pół godziny do spotkania z Vuitton. Wyrzucam kubeczek do kosza i nagle wyczuwam czyjąś obecność.

- Niezły cyrk - Niemal podskakuję w miejscu rozpoznając Noah.

- Jezu -Szepcę. -Wystraszyłeś mnie. Dlaczego się tak zakradasz?

- Mam lekki chód - Stwierdza rozciągając usta w delikatnym uśmiechu. - Wszystko w porządku?

- Tak, a u ciebie? Jak się czuje Sky?

- Nate ci nie powiedział?

- O czym?

Noah przez moment się nad czymś zastanawia, a potem niespodziewanie wypala:

- Będziemy mieli córkę.

- Och! To wspaniale! - Rozpromieniam się. - Noah, to naprawdę cudowne wieści. Gratulacje!

- Dzięki. Myślałem, że wiesz. Rozmawiałem z nim wczoraj wieczorem.

- Przekaż Sky gratulacje.

- Pokłóciliście się? - Kulę się kiedy patrzy na mnie tym swoim czujnymi oczami. - O co?

Biorę kolejny kubeczek i napełniam go wodą. Niech ktoś zabierze ode mnie te ślepia zanim przewiercą mnie na wylot.

- Daj mu odpocząć.

- Co?

- Słyszałaś mnie. Daj mu odpocząć.

- Noah, ale...

- Wiem. - Przerywa mi. - Ale w tej chwili to naprawdę zły czas na sprzeczki. Dawno nie widziałem go tak podminowanego. Martwię się.

- Kim byli ci faceci w czarnych garniturach? - Opieram się o ścianę.

- Ella - Noah łypie na mnie jednym okiem. - Nie przeciągaj struny.

- Nie możesz mi powiedzieć kim byli i po co tutaj przyszli? - Dziwię się. - Dlaczego?

- Dlatego, że pewne rzeczy powinny pozostać tajemnicą.

Mrugam zaskoczona powiekami.

- Jednym z nich jest Sebastian McVeigh reprezentujący dział prawny firmy, prawda? - Rzucam na pozór obojętnie.

- Skąd wiesz? - Noah przysuwa się do mnie. - Od kogo masz te informacje?

- Rozmawiałam z nim. Bardzo sympatyczny człowiek.

- Skoro wiesz kim byli to po co udajesz nieświadomą? Sprawdzasz mnie?

- Nie - Zerkam ostrożnie na mężczyznę. Z jakiegoś powodu zaczynam sobie przypominać, że jest weteranem sił lądowych, a granatowy garnitur, który ma na sobie jest jedynie zasłoną dymną. Zaciskam palce na kubeczku mimowolnie popadając w dziwną histerię. Stoję ramię w ramię z człowiekiem, który uczestniczył w walkach, który niejednokrotnie zabijał...Stoję tuż obok niego, a on sprawia wrażenie rozdrażnionego. Nie jest dobrze.

- Noah, nie patrz tak - Proszę cicho. - Czuję się jak zbój.

- Zaufałem ci. - Wolno wypowiada każde słowo. - Nie zawiedź mnie, Ella.

- Dlaczego miałabym cię zawieść?

- Nie wiem. I szczerze? Wolę się tego, kurwa, nie dowiadywać.

- Spokojnie. - Łapię oddech. - Jestem po waszej stronie.

Noah mierzy mnie nieprzyjemnym wzrokiem, a potem odsuwa się i sięga po kubeczek. Za jednym razem wypija wodę i wyrzuca kubeczek do śmieci.

- Bufet czynny?

- Hm?

- Bufet czynny? Ostatnio był remont, prawda?

- Och tak, troszkę odświeżono wystrój, ale już otwarte.

- Wspaniale.

Odwraca się na pięcie i energicznie maszeruje w stronę windy.

- Noah!

Zatrzymuje się i zerka przez ramię.

- Naprawdę jestem po waszej stronie. - Mówię drżącym głosem.

- Oby tak było, Ella. - Odpowiada lekkim tonem. - Oby tak było.

Moje serce szaleje. Zmęczenie pełza pod skórą, ale to przecież nie koniec. Nie mogę myśleć o przerwie. Nie teraz. Jestem zła na Janice i na siebie także. Nie wykazałam się zbyt wielką stanowczością, pozwoliłam, żeby weszła mi na głowę. Ugh, nie spodziewałam się, że to wszystko jest aż tak męczące. Prostuję się, unoszę dumnie głowę i idę w kierunku gabinetu dyrektora. Muszę mu powiedzieć o raporcie, a raczej o jego braku. Waham się, nie chcę tego robić, ale nie mam wyjścia. Jestem zobowiązana.

Puk! Puk! Puk!

- Wejść. - głos Nate'a jest pozbawiony wszelkiej energii. Niepewnie wchodzę do środka i zamykam za sobą drzwi. Mężczyzna siedzi rozparty w fotelu, jego usta są wykrzywione w grymasie. Mam wrażenie, że cierpi. Bardzo. W pewnym momencie unosi na mnie oczy i gwałtownie wstaje zza biurka.

- Cześć - W dwóch potężnych susach niszczy nasz dystans i zatrzymuje się kilka centymetrów od mojej twarzy. - Przepraszam, nie zauważyłem, że to ty.

- Nic nie szkodzi.

- Wyglądasz cudownie - Wkładana naprawdę wiele siły, aby się uśmiechnąć.

- Przyszłam w sprawie raportu.

- Jak wyszedł?

- Nie wyszedł.

- Hm? - Jego brew wędruje w górę.

- Janice powiedziała, że sporządzi go dopiero jutro.

- Słucham?

- Powiedziała także, że ludzie potrzebują finansowej motywacji.

- Nonsens! - Złości się. - Dałem im podwyżki dwa miesiące temu! Co to ma znaczyć, hę?! Co to za gra?!

- Nie wiem - Mamroczę. - Nie wiedziałam jak to załatwić.

- Oczywiście, że wiedziałaś! Nie pracujesz od wczoraj. Jesteś moją asystentką i powinnaś umieć załatwiać takie sprawy, do cholery!

- Przepraszam - Wzbiera we mnie poczucie winy. Zawaliłam. Zamiast pomóc jedynie zaszkodziłam. Nate krąży po gabinecie próbując zapanować nad gniewem. Widzę jak zaciska szczękę i marszczy czoło. Przygotowuję się psychicznie na potężny ochrzan, ale kiedy Nate znów do mnie pochodzi wygląda zupełnie inaczej. Spokojniej.

- W porządku. - Rzuca niespodziewanie. - To nie jest twoja wina, kochanie.

- Co?

- Janice ma trudny charakter. Czy mogłabyś jednak dołożyć wszelkich starań, abym otrzymał raport jutro? Jest dla mnie dość istotny.

- Tak, oczywiście. Najpóźniej o dziewiątej rano powinnam go dostać.

Zastygam jak wosk, gdy Nate dotyka mojej dłoni.

- Nie chciałem na ciebie nakrzyczeć.

- Dziękuję, że wykazałeś się zrozumieniem sytuacji. A teraz, pozwól, że wrócę do siebie.

- Tęsknię za tobą.

- Dyrektorze, proszę. - Zaciskam zęby. - Chcę wrócić do pracy.

- Mam coś dla ciebie.

- Nie. - Wyrywam dłoń i patrzę mu gniewnie w oczy. - Nie możesz tego robić. Nie możesz udawać, że nic się nie stało, bo stało się! Myślisz, że jeśli dasz mi prezent, to o wszystkim zapomnę? Że jakaś durna błyskotka zapełni dziurę w moim sercu?! Dziurę, którą sam, kurwa, wydrążyłeś?!

Mężczyzna nic nie mówi. Nie spuszczając ze mnie wzroku nurkuje dłonią do wewnętrznej kieszeni marynarki, a następnie wyjmuje z niej małe pudełeczko obite czarnym aksamitem i udekorowane złotą wstążką.

- Czy ty zrozumiałeś co do ciebie powiedziałam? - Czuję uporczywe szczypanie pod powiekami. - Niepotrzebnie traciłeś pieniądze.

- Otwórz. - Szepce

- Nie mam zamiaru. Oddaj to do sklepu.

Mam ochotę paść na tę cholerną podłogę i wyć z bólu jak ranne zwierzę. Rozpacz szarpie moim sercem jak zabawką. Co on do diabła sobie myśli?! Że może mnie kupić?!

- Proszę, Elise. Otwórz. - Jego oczy zachodzą mgłą. Nie wykonuję żadnego ruchu, nie jestem w stanie. Nagle czuję jak wciska mi do rąk pudełeczko. Ledwo się trzymam, nie wiem czy wybuchnę złością czy płaczem czy może wszystkim na raz. Nate robi malutki krok w moją stronę i przyciska czoło do mojego czoła.

- Otwórz to cholerne pudełko, błagam.

Przymykam powieki, po policzku spływa samotna łza. Tyle uczuć...tyle pieprzonych uczuć. Rozpadam się. Otwieram oczy. Napełniam płuca tlenem i powoli odwiązuję wstążeczkę. Obawiam się oślepiającego blasku diamentów lub innych drogocennych kamieni, wyobrażam sobie luksusową biżuterię, złoto i perły. Podnoszę wieczko i zamieram. Na eleganckiej poduszeczce leżą klucze. Trzy srebrne klucze połączone brelokiem w kształcie miniaturowego domku.

- Moim marzeniem jest, żebyście w nim zamieszkali - Mówi przypatrując się moim drżącym dłoniom. - Ty i Cooper.

- Nie, to...

- Ale uszczęśliwisz mnie również kiedy po prostu je przyjmiesz.

- Nate, ja...

- Są twoje - Całuje mnie w czoło.

- Nie mogę - Dukam. - Nate, nie stawiaj mnie w takiej sytuacji.

- Przepraszam. - Stara się uśmiechnąć ale wychodzi z tego pełen cierpienia grymas. Nie wytrzymam, nie jestem w stanie. Odpuszczam wszelką walkę. Wilgoć pokrywa moje policzki. Ból obezwładnia umysł. Mam ochotę wykrzyczeć mu prosto w twarz, że mnie krzywdzi, że nie powinien się tak zachowywać, że tęskni za nim każda komórka mojego ciała, że jest miłością mojego życia, ale z moich ust wychodzi jedynie żałosne pojękiwanie.

- Przepraszam cię - Nate szepce w moje włosy. - Proszę, wybacz mi.

Pozwalam, żeby otoczyły mnie silne ramiona.

- Wiem, że cię zawiodłem, że poczułaś się zraniona. To się nie powtórzy.

Czuję jak jego potężnym ciałem wstrząsa dreszcz. Przygarnia mnie mocno do swojej piersi i ukrywa twarz w zagłębieniu mojego ramienia. Nieruchomieję, gdy słyszę jego urywany oddech.

- Kocham cię - Mówi łamiącym się głosem. -Kocham cię, Elizabeth.

- Przestań.

- Nie przestanę.

- To też część układu? - Próbuję się wyswobodzić z jego uścisku. - Przekonanie mnie, żebym ci wybaczyła?!

- Nie.

- A może jednak!? Puść mnie.

- Uspokój się.

- Puść mnie, do cholery! Twoje ckliwe słówka nie robią na mnie wrażenia! Wykorzystałeś mnie! zabawiłeś się razem ze swoimi kumplami, a teraz co?

Nate patrzy na mnie w milczeniu. Widzę świeże ślady łez na jego policzku i puste spojrzenie smutnych oczu. Jestem na skraju, zaraz runę w przepaść.


Nie becz, nie becz, kurwa mać!


- Nie zabawiałem. Układ nie ma nic wspólnego, z tym co do ciebie czuję.

- Nie kłam. Jak możesz mówić coś takiego? Założyłeś się, że mnie rzucisz po trzech miesiącach jak jakąś zabawkę!

- Ale nie rzuciłem! Nie masz pojęcia jak było mi ciężko funkcjonować, jak cholernie było mi wstyd, że zgodziłem się na coś tak paskudnego. Zwlekałem do ostatniego dnia, ale nawet wtedy nie potrafiłem ci powiedzieć. Bałem się! Bałem się, że cię stracę i miałem rację. Co mam jeszcze zrobić? Powiedz mi, co mam jeszcze dla ciebie zrobić?! - W jego głosie pobrzmiewa desperacja. - Chcesz, żebym padł przed tobą na kolana i błagał o wybaczenie? Padnę! - Przyciskam dłoń do ust, gdy klęka na obydwa kolana.

- Wstań.

- Czy nie widzisz jak kurewsko cię potrzebuję w swoim życiu?! Nie widzisz tego?!

- Proszę cię, wstań.

- Padam ci do stóp! - Krzyczy. - Nie widzisz tego?! Nie widzisz, że każdy dzień bez ciebie jest moją trucizną?

Odwracam się plecami. Nie jestem w stanie patrzeć na jego łzy.

- Nie widzisz, bo nie chcesz zobaczyć. - Dygoczę słuchając jego ochrypłego głosu. - Ale to nieważne, skarbie. To wszystko jest nieważne, bo ja się, kurwa, nie poddam. Będę walczył. Każdego jebanego dnia i każdej jebanej nocy będę walczył dla nas. Dla ciebie, twojego syna. Dla naszej wspólnej przyszłości. I wygram.

Odwracam się w jego stronę, jestem rozchwiana.

- A jeśli nie? - Mówię z sercem w gardle. - Skąd ta cholerna pewność siebie, Nathan?

- Stąd, że jestem urodzonym zwycięzcą. - Podnosi się z kolan. - I zawsze dostaję to, czego chcę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top