40

                                                                     40

                                                                ELLA

- Choć minęło czternaście lat, ja pamiętam tamten dzień, jakby zdarzył się zaledwie wczoraj. Pamiętam jak leżałam w łóżku z gorączką i pisałam wiadomość do Hayley z pytaniem czy nie wzięłaby za mnie patrolu. Oczywiście się zgodziła. Zawsze się zgadzała. Taka już była. Szlachetna, oddana. O sobie mówiła, że jest szczęściarą, bo wyszła z mąż za najprzystojniejszego mężczyznę pod słońcem i urodziła mu dwóch wspaniałych chłopców. Dla wielu z nas była wzorem do naśladowania. Dziś mija czternaście lat od tego tragicznego wydarzenia, ale pamięć o Hayley Harris pozostanie żywa. Na wieki. - Wysoka, szczupła kobieta odziana w grafitową garsonkę odchodzi od drewnianej mównicy i ustępuje miejsca mężczyźnie w galowym uniformie. Stoję wraz z Natem w pierwszym rzędzie pośród mnóstwa innych osób, które przyszły uczcić pamięć tragicznie zmarłej policjantce. Wciągam zapach świeżych kwiatów i wilgoci, która zwiastuje opady deszczu. Ten wysoki mężczyzna w mundurze to Noah. Są z Natem podobni, ale ja szybko zauważam różnicę. Nate jest szerszy w barkach i ma bardziej pociągłą twarz, z kolei Noah wydaje się zbudowany wyłącznie z mięśni. Obaj są niesamowicie przystojni i obaj mają ten sam smutek w zielonych oczach.

Zapiera mi dech w piersi. Zerkam dyskretnie w kierunku Sky, która wyciera oczy chusteczką, a potem na pana Maxwella w czarnym garniturze. Trzyma wiązankę kwiatów wykrzywiając usta w grymasie pełnym bólu. Nikt nie udaje. Wszyscy są naprawdę poruszeni, tym co zdarzyło się tamtego popołudnia.

- Nie dam rady - Dociera do mnie spięty głos Nate'a. Gdy na niego patrzę, widzę tysiące emocji malujących się na jego twarzy. - Nie wytrzymam.

- Spokojnie. - Łapie go za rękę.

- Nienawidzę jej. - Po jego policzku spływa łza. - Tak bardzo jej nienawidzę.

- To nie jest prawda - Mówię cicho.

- Nie masz pojęcia jak bardzo się mylisz.

Ściskam mocniej jego dłoń w swojej. Wszyscy słuchają przemówienia Noah, który z niezwykłym szacunkiem podkreśla oddanie dla służby.

- Za każdym razem kiedy mówisz, że jej nienawidzisz, twoje serce zaczyna wyć z tęsknoty. Łatwiej ci nienawidzić niż kochać. Wmawiasz sobie, że jest zła i wyrządziła ci okropną krzywdę, ale nie możesz obwiniać jej o to, że została zabita. To nie była jej wina. Ona chciała wykonać swój obowiązek i wrócić do domu. Nie zostawiła cię, Nathan. To ty zostawiłeś ją.

Mężczyzna milknie wpatrzony w swojego młodszego brata, który kończy przemówienie. Nikt nie bije braw, chociaż wielu roni łzy. Następuje przerażająca cisza przerywana głośnymi wdechami, a zaraz po niej, zupełnie niespodziewanie rozbrzmiewa rozkaz „do broni" i granatowe niebo przecinają wystrzały. Pociski niemal mnie ogłuszają. Drżę jak osika słysząc ten potężny huk. Tłumiąc łzy uświadamiam sobie, że każdy wokół mnie stoi na baczność z uniesioną dłonią. Zerkam na Noah. Wygląda jak wykłuty z kamienia. Nawet nie porusza powieką, przenoszę wzrok na Nate'a i widzę jak powoli dołącza do pozostałych. Salutując nie potrafi wyzbyć się emocji. Łzy staczają się z jego policzków, dłoń, która ledwie dotyka czoła z trudem utrzymuje się w powietrzu. Ten widok mnie rozdziera, jest jak tysiące sztyletów wbijających się w moje serce. Czuję jego ból. Chłonę go całą sobą.

- Hej - Słyszę pełen napięcia głos Sky, kiedy wciska w moją dłoń paczkę chusteczek.

- Dzięki. - Odpowiadam zdziwiona tym, że płaczę.

- Co roku jest to samo - Szepce. - Noah to bardzo przeżywa.

Jeszcze raz patrzę na mężczyznę w mundurze. Nie poruszył się nawet o centymetr. Stoi wyprostowany nie spuszczając oczu ze złotych liter wyrytych w nagrobku.

- Nie wygląda. - Mówię cicho.

- Wiem, ale musisz mi uwierzyć na słowo.

- Nie wiedziałam, że to będzie takie...

- Pompatyczne?

- Też.

- Zawsze jest. Są przemówienia, są salwy, saluty...Maxwell robi to z tęsknoty.

- Musiał bardzo kochać swoją żonę.

- O tak. - Zgadza się. - Jestem tego pewna.

Nie wiem co odpowiedzieć i czy w ogóle odpowiadać, w końcu jesteśmy na cmentarzu i trwa uczczenie pamięci. Nagle Sky dotyka mojej dłoni i delikatnie pochyla się w moją stronę.

- Dziękuję.

- Za co? - Nie rozumiem.

- Za to, że przyszedł.

- Sky, ale to nie moja zasługa.

- Wyłącznie twoja. - Uśmiecha się przez łzy. - Zrobiłaś coś, co wydawało się niemożliwe.

Zaciskam zęby, żeby się przypadkiem bardziej nie rozkleić. Sky jeszcze przez parę sekund jest obok mnie, a potem, kiedy salut dobiega końca wraca do swojego męża. Wsuwa rękę po jego ramię, a on szybko całuje ją w czubek głowy. Wzruszam się jeszcze bardziej. Cholera.

Niespodziewanie rozlega się dźwięk przychodzącego połączenia. Spoglądam na Nate'a, który nerwowo wycisza telefon. Chcę coś powiedzieć, ale powstrzymuje mnie jego wykrzywiona bólem twarz. Musi się niezwykle przejmować tą uroczystością.

- Wszystko w porządku - Szepcę chcąc dodać mu otuchy.

- Będziemy musieli porozmawiać. - Mówi wpatrzony w odległy punkt.

- Jasne.

Godzę się od razu. Rozmowa jest ważna i cieszę się, że chce się przede mną otworzyć.

- To nie będzie przyjemne. - Ciągnie ponuro.

- Domyślam się. - Odpowiadam spokojnie pocierając jego ramię. - Nie martw się.

Na pewno chce powiedzieć mi coś o swojej przeszłości. Może to jak się poczuł kiedy dowiedział się o morderstwie swojej mamy, albo jak unikał przychodzenia na cmentarz. Chcę go wspierać, tak mocno jak tylko potrafię, bo wiem, że na to zasługuje. Niebo staje się coraz ciemniejsze i gdy ceremonia dobiega końca czuję na skórze pierwsze krople deszczu. Każdy pośpiesznie podchodzi do grobu i składa kwiaty i odchodzi. Nagle orientuje się, że zostaliśmy zupełnie sami, ale Nate nie wygląda na przejętego. Wręcz przeciwnie.

- Potrzebujesz jeszcze chwilki? - Pytam starając się ignorować fakt, że moja sukienka zupełnie nasiąka deszczówką.

- Muszę ci coś powiedzieć. - Mówi błądząc niespokojnym wzrokiem po mojej twarzy.

- Teraz? - Dziwę się. - Nate, czy coś się stało?

- Jeszcze nie.

- Nie rozumiem. Może pójdziemy do samochodu? Nie musimy stać w tym deszczu, prawda?

- Nie wiem co mam zrobić. - Przyznaje bezradnie. - To co mam w głowie, to co muszę ci powiedzieć... - Wzdycha głęboko. - Nigdy nie będzie odpowiedniego momentu.

- Nathan, przepraszam, ale do cholery co się z tobą dzieje?

- Dzwonił do mnie Jim. - Zaczyna zupełnie bezsensu. - Niedawno.

- No tak, pamiętam.

- Potem wysłał wiadomość z przypomnieniem, że dziś mija termin.

- Co? Jaki termin?

- Elizabeth - Mówi łapiąc mnie za rękę. - Chcę ci podziękować za to co dla mnie robisz, chcę, żebyś wiedziała, że ja...naprawdę się w tobie zakochałem i...jesteś wszystkim czego pragnę. Wszystkim czego potrzebuję. Chcę ciebie i Coopera w swoim życiu. Przysięgam.

Coś w jego głosie nie daje mi spokoju. Nie potrafię się cieszyć z tych ckliwych słówek, zamiast wzruszenia czuję ogarniający mnie niepokój.

- Nate?

- Może rzeczywiście w samochodzie będzie lepiej, aye? - Uśmiecha się nerwowo.

- Skoro zacząłeś to skończ. - Nakłaniam go łagodnie. - Wiem, że nie tylko o tym jak mnie kochasz chciałeś porozmawiać, więc śmiało.

- Możemy to zrobić w aucie.

- Wcześniej też mogliśmy, a jednak wolałeś zostać.

- To nic takiego - Uśmiecha się niepewnie. - Chciałem...zapytać kiedy Coop ma urodziny.

- Co?

- Nie chciałbym ich przegapić.

- Nathan, zostaliśmy tutaj tylko po to, żebyś mógł mnie zapytać, o to kiedy Cooper obchodzi urodziny? - Wybałuszam na niego oczy. - Co jest z tobą?

- Nic. - Uśmiecha się półgębkiem. - Uznałem, że powinienem wiedzieć takie rzeczy. Dlaczego się złościsz?

- Bo to... wymówka - Łapię oddech. - Okłamujesz mnie.

Widzę jak zaciska szczękę, a potem szybko przymyka powieki i kiedy mija dziesięć sekund otwiera oczy przywołując na twarz kolejny nieszczery uśmiech.

- Przepraszam, że wcześniej nie przemyślałem swojego zachowania. Gdybym to zrobił, to teraz nie bylibyśmy mokrzy, ale chcę to naprawić. I zrobię to, jeśli tylko mi pozwolisz.

- Dobrze - Daję za wygraną. - Napraw swój błąd.

- Dziękuję. - Chwyta mnie za rękę i energicznym krokiem ruszamy w kierunku żelaznej bramy cmentarza. Nie mam pojęcia co się z nim dzieje, ale czuję, że jest nieswój. Czy to przez krwawiące rany z przeszłości? Próbuję zrozumieć. Otwiera przede mną drzwi od bentleya i patrzy jak wsiadam do środka. Gdy sięgam po pas bezpieczeństwa pomaga mi go zapiąć. Nie jestem w stanie rozszyfrować tego co się dzieje w jego głowie. Przejawia troskę, która zaczyna nieco przytłaczać. Zasiada za kierownicą, uruchamia silnik i płynnie wpasowuje się w ruch panujący na drodze.

- Czwartego grudnia - Mówię cicho.

- Co się wydarzy tego dnia?

- Cooper będzie obchodził urodziny.

- W tym samym miesiącu co ty? - Uśmiecha się, a do mnie nagle dociera, że wie kiedy się urodziłam. To znaczy, pewnie to nic takiego, bo ta data widnieje na każdym dokumencie jakie składałam, aby dostać się do Harris&Smith, ale świadomość, że zapamiętał tak z pozoru nieistotny szczegół od razu chwyta mnie za serce.

- Tak się złożyło.

- To bardzo interesujące, bo też jestem z grudnia. - Chichocze.

- Poważnie?

- Cóż mogę rzec? Gorący ze mnie chłopak. - Parska.

- Nie mylisz się - Rzucam mu zaczepne spojrzenie i w tej samej chwili słyszę dźwięk telefonu mężczyzny. Obserwuje go uważnie. Kiedy zerka na wyświetlacz na jego twarzy znów pojawia się grymas bólu.

- Coś nie tak? - Dopytuję ostrożnie.

- Co?

- Pytam czy coś się stało? Chyba się zmartwiłeś?

- Co chciałabyś dziś robić? Zdaje sobie sprawę, że nie mamy całego dnia, ale może masz coś co idealnie nada się na późne popołudnie i wieczór?

- Chciałabym, żebyś odpowiedział.

- Nic się nie stało.

- Nate...

- Noah napisał mi wiadomość. To wszystko. Dlaczego doszukujesz się czegoś czego nie ma?

- Nie jestem pewna czy rzeczywiście czego tam nie ma. - Rzucam ponuro. - Cały czas mam wrażenie, że nie mówisz mi prawdy. Jesteś troskliwy, mówisz słodkie słówka...

- To źle? Wybacz, ale sądziłem, że skoro...darzę cię uczuciem, to wydaje się normalne, aby to okazywać?

- Tak, to jest normalne, ale... - Wzdycham nerwowo. - Okej, dobrze. Nie było tematu. Może to ja wszystko nadinterpretuje. To był ciężki dzień.

- Dużo spotkań, jeszcze więcej pisania maili...masz rację. To był męczący dzień.

- Muszę odebrać Coopera od mamy, a potem wybrać się na jakieś ultra szybkie zakupy i raczej to będzie koniec moich wielkich planów na ten dzień.

- Połączymy zakupy z kolacją?

- Nie, ty możesz odpocząć. Nie musisz przecież...

- Czy nie wyraziłem się dostatecznie jasno mówiąc, że chcę ciebie i Coopera w swoim życiu, Elizabeth?

                                                                                      NATE

Chcę jej powiedzieć o układzie, który zawarłem z kumplami. Naprawdę chcę, ale tak samo jak pragnę wyznać jej prawdę tak samo strach zaczyna paraliżować mój umysł. Wiem, że popełniłem głupotę. Prawdopodobnie najgorszą z możliwych. Szantaż Lauren przy krzywdzie jaką niewątpliwie wyrządzę kobiecie, którą kocham wydaje się jedynie mało śmiesznym żartem. Muszę się wziąć w garść. Musi się dowiedzieć. Nie zasługuje na takie traktowanie. Nabieram powietrza w płuca i podnoszę się z sofy, na której przed chwilą usnął Cooper. Serce wali w piersi jak dzwon, nie umiem się uspokoić. Gdy wychodzę na taras owiewa mnie przyjemny wietrzyk. Widzę ją. Siedzi na basenowych kaflach i moczy stopy we wodzie. Jest zmęczona po pracy, cmentarzu i zakupach. Wpatruje się przed siebie garbiąc lekko ramiona. Nie liczę naszych wspólnych nocy, które kończą się śniadaniem. Nie wiem, który raz z rzędu będzie musiała rankiem opuścić moje mieszkanie, aby uszykować Coopera do przedszkola. Zaciskam zęby. Nawiedzają mnie wyrzuty sumienia. Podchodzę bliżej i siadam za jej plecami.

– Co powiesz na masaż? – Mruczę pochylony nad jej uchem.

– Och, masaż? – Uśmiecha się. Udało mi się ją zaskoczyć, ale usilnie stara się panować nad emocjami. Odchyla delikatnie głowę na bok, a ja odgarniam jej włosy i kładę obydwie dłonie w okolicy barków.

– Lubisz kiedy tak robię? –Powoli ugniatam skórę.

– Uwielbiam.

–A to? – Całuję ją w kark.

– Rozpieszczasz mnie.

– Czujesz się jak królowa? –Pytam płynnie przechodząc w kierunku łopatek.

– Mhm – Śmieje się.

– To dobrze. – Zsuwam dłonie na jej biodra i gryzę w szyję. W odpowiedzi cicho jęczy, co sprawia, że mój kutas odżywa. – Jesteś moją pieprzoną boginią seksu, Elizabeth.

– Podoba mi się ten tytuł. Czy przewidujesz dla mnie jakąś koronę?

– Przewiduję dla ciebie mojego fiuta w twoich ustach. Co ty na to?

Podniecenie ogarnia moje ciało. Wmawiam sobie, że po tym jak skończymy się pieprzyć powiem jej całą prawdę. Łudzę się, że szybko zaśnie i choć będę mówił, moje słowa nigdy do niej nie dotrą. Wsuwam dłonie pod materiał luźnej koszulki i pocieram kciukiem sutki.

– Nie masz pojęcia jak bardzo na mnie działasz, kiedy nosisz moje ubrania.

– Chyba jednak mam – Jej głowa opada na moją klatę i łapie mnie rękoma za szyję, abym pochylił się ku jej twarzy. – Pocałuj mnie, Nate. Pocałuj mnie tak, jak mnie kochasz.

Zastygam w miejscu, ale szybko się otrząsam. Wstaję pociągając ją za sobą. Delikatne przypieram do barierek, które odgradzają basen od trawy i delikatnie całuję ją w usta. Omiatam językiem jej rozchylone wargi, a moje dłonie wsuwają się delikatnie pod koszulkę. Czuję jak zaczyna drżeć w moich ramionach. Chcę jej podarować najlepszy, najbardziej zmysłowy pocałunek na jaki mnie stać. Uśmiecham się zadziornie, gdy jej dłonie opadają na moje biodra.

– Niegrzeczna dziewczynka –Mruczę, kiedy chwyta mnie przez spodenki.

– Chcę cię posmakować – Mówi kąsając mnie w szyję.

– Zrób to – Zachęcam szeptem. – Weź mojego fiuta, kochanie.

Trzymam ją za ramiona i nakierowuję, żeby przede mną uklękła. To szaleństwo. Jesteśmy w moim ogrodzie, który rozświetla mdły blask pomarańczowych lampek tarasowych. Stoimy na chłodnych kafelkach, tuż obok cudownie turkusowej wody, w której odbijają się nasze zniekształcone sylwetki. Przełykam z trudem ślinę. W mieszkaniu, na sofie śpi dziecko. W każdej chwili może się obudzić, a wówczas jego wzrok powędruje w kierunku otwartych drzwi i zobaczy mnie z opuszczonymi spodenkami. Brzmi źle. Czuję jak moralność kłóci się z pożądaniem. Balansuje na cienkiej linie, bo świadomość, że możemy zostać przyłapani powoduje, że mój kutas sterczy jak pieprzona statua wolności. Nabieram powietrza w płuca i patrzę z góry na Elizabeth, która zaciska swoje idealne usta na moim czubku. Wsuwam palce w jej włosy i odpływam. Napinam mięśnie nóg, mój oddech drży.

– Kurwa – Stękam

– Jeszcze nigdy nie obciągałam na dworze.

– Ekscytująco, hę?

– Bardzo. – Wymrukuje, a następnie obejmuje ustami połowę członka.

– Weź do samego końca – Wypuszczam ze świstem powietrze. – Proszę, wpuść mnie głębiej.

Z jakiegoś niezrozumiałego powodu wcale nie spełnia mojego błagania. Coraz szybciej porusza głową w przód i tył jedną ręką masując moje jaja.

– Elise – Wykrztuszam czując jak mocniej zaciska wargi na moim penisie. – Och, kurwa, zabijasz mnie. Weź go głębiej. Proszę, weź go głębiej. – W moim głosie dominuje desperacja, ale nawet to nie robi na niej wrażenia. Odchylam głowę, zaciskam szczęki, gdy drażni językiem czubek zlizując tym samym kropelki preejakulatu. Spoglądam na nią z gniewem, mam dość tej zabawy.

– Bierz go – Syczę szarpiąc ją za włosy. – Bierz go całego w tej, kurwa, chwili!

Otwiera szeroko usta i delikatnie pochyla się do przodu. Wypycham biodra wchodząc w nią tak głęboko aż z jej oczu ciekną łzy, które ścieram kciukiem. Trzyma się moich kolan, bo na swoją równowagę nie ma co liczyć. Ssie mnie coraz szybciej, aż czuję jak zaczynam pulsować.

– Chcę dojść w twoich ustach – Mam ochrypły głos, który zdradza jak kurewsko jestem podniecony. Odchylam się do tyłu, całe ciało zalewa gorące uczucie rozkoszy. Nie jestem w stanie się opamiętać i tryskam prosto do jej gardła. Brakuje mi tchu, a serce pędzi jak wyścigówka. Wpatruję się w nią intensywnie. Chcę zapamiętać jak się uśmiecha, jak oblizuje językiem usta zadowolona, że doprowadziła mnie na sam skraj przyjemności. Chcę zapamiętać to oddanie, które dostrzegam w błyszczących, ciemnych oczach. Chwytam ją pod boki, pomagam stanąć na nogach i wpijam się w jej usta.

– Połóż się na leżaku

– Tutaj? – Upewnia się podchodząc do mebla.

– Mhm. Ułóż się wygodnie.

Spod przymkniętych powiek widzę jak zajmuje miejsce na leżaku i nie wahając się ani chwili kładę się na niej. Drewniana rama nieco skrzypi, ale zupełnie się tym nie przejmuję. Atakuję jej wilgotne wargi i gryzę w dolą wargę jednocześnie pozbywając się jej majtek. Niecierpliwie ocieram czubkiem kutasa o jej cipkę, a ona ochoczo unosi biodra. Jest nakręcona, po tym jak obciągała, nie chce już gry wstępnej. Wsuwam palce w jej wnętrze, a następnie podsuwam sobie do ust.

– Ociekasz, skarbie

– Chcę... – Mamrocze niewyraźnie.

– Czego chcesz?

– Ciebie. Och, Nate, chce cię poczuć.

– Poczujesz – Zapewniam ściskając jej piersi. Pręży się pode mną, wije jak robak. Nie może już wytrzymać tego napięcia. Gryzę ją lekko w ramię i wchodzę w nią jednym mocnym pchnięciem. Chwyta mnie za włosy, przyciska moją twarz do swojej.

– Tak – Piszczy. – Och, mój boże. Tak!

– Dam ci najlepszy orgazm, aniele – Mówię z ustami przy jej uchu. – Dam ci wszystko.

– Nie trzeba wszystko. – Odpowiada, gdy chwytam ją za biodra. – Wystarczy, że będziesz.

Przyspieszam, a w mojej głowie prócz myśli o jej cudownie mokrej cipce pojawiają się wyrzuty sumienia. Trzymają mnie mocno, prawie tak mocno jak mój kutas penetrujący jej ciasne wnętrze. Przymykam powieki, coś rozdziera mnie od środka. Nie jestem w stanie się zatrzymać. To zaszło zbyt daleko, konsekwencje są zbyt poważne. Nie mogę jej tego zrobić. Nie mogę jej powiedzieć. Czasami nieświadomość jest lepsza. Nie pozwolę, żeby cierpiała. Ten cholerny błąd, będzie mnie prześladował przez całe życie. To moja kara. Nie jej. Nigdy jej. Nie powiem jej. Nie zasługuje na ból. Reszta się ułoży. Jakoś.

– Bądź ze mną, Nate – Szepce dotykając palcami mojej twarzy.

Otwieram powieki i patrzę jej prosto w oczy kiedy porywają ją pierwsze spazmy orgazmu.

– Jestem – Całuję żarliwie jej usta. – Jestem z tobą.

– Bądź ze mną na zawsze.

– Na zawsze – Powtarzam cicho.

– Tak! Och! Nate! Tak! – Wykrzykuje w chwilach uniesienia. Wysuwam się z niej i zaraz potem dochodzę spuszczając się na jej drżące i pokryte cieniutką warstwą potu ciało. Sięgam w kierunku oparcia i biorę do ręki ręcznik, a następnie ponownie na nią opadam. Nie chcę nigdzie iść, nie chcę niczego kończyć. Tak jest wspaniale. Leżymy ciasno spleceni i w ciszy przypatrujemy się migoczącym gwiazdom.

Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny; są one na kształt prochu zatlonego, co wystrzeliwszy gaśnie.

– Romeo i Julia – Elizabeth odgaduje szybko cytat. – Naprawdę cię podziwiam, że potrafisz z głowy przywołać Szekspira.

Uśmiecham się blado, wspieram łokciami i spoglądam na jej twarz.

Lecz choćby oczy jej były na niebie, a owe gwiazdy w oprawie jej oczu, blask jej oblicza zawstydziłby gwiazdy

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top