36

                                                                           36

                                                                          ELLA

– Wyniki są imponujące. Jesteśmy pod wrażeniem. Pańska polityka, panie Harris przynosi niebywałe korzyści dla firmy. – Słucham piejącego z zachwytu faceta w brązowym garniturze i próbuję przestać myśleć o tępym bólu, który wykręca mi trzewia na drugą stronę. Łapię powietrze, krzyżuję nogi w kostkach i zaciskam dłonie na materiale spódnicy.

– Cóż, zawsze powtarzam, że biznes jest sztuką dla wybranych. Proszę zerknąć na czwartą stronę naszej umowy. Jest tam coś, co z pewnością państwa zainteresuje.

Nate uśmiecha się promiennie w kierunku mężczyzny, a potem przenosi uwagę na jego towarzyszkę. Kobieta wygląda tylko o trochę starszą ode mnie, z kolei facet z pewnością dobiega pięćdziesiątki. Mogę sobie jedynie wyobrażać czym są dla siebie. Albo i nie. Bo po co? Przecież każdy ma prawo żyć według własnych przekonań. Och, przymykam powieki czując kolejne skurcze. Czy mogę zacząć grzebać w torebce podczas spotkania biznesowego? Nie mam pojęcia, ale jeśli zaraz nie połknę tabletki, to chyba wyzionę ducha.

– Moja asystentka przekaże państwo szczegóły. – Niespodziewanie Nate odchyla się na krześle i spogląda na mnie z wypisaną na twarzy dziwną mieszanką dumy i samozadowolenia. – Panno Greenfield, proszę zaczynać.

– Ach – Wzdycham, lecz zaraz się za to smagam. Do cholery, to jest naprawdę paskudny dzień. Najpierw iguany zatarasowały przejazd, przez co spóźniliśmy się z Cooperem do przedszkola, potem mój obcas utknął w kratce kanalizacyjnej, a na końcu dostałam okres. Dwa dni przed właściwym terminem. Boże, całe szczęście, że miałam zapas tamponów i leków przeciwbólowych w dolnej szufladzie biurka.

– Panno Greenfield? – Nate zaostrza ton. – Proszę zaczynać.

No tak. Wlepiam wzrok w mężczyznę i kobietę, którzy siedzą naprzeciwko i staram się uśmiechnąć.

– Przygotowaliśmy bardzo... – Nie mogę się skupić. Ból przyćmiewa wszystkie wyuczone formułki. Niech to. Zawalę to cholerne spotkanie! Z nerwów moje dłonie zaczynają się pocić.

– Przepraszam, ale czy pani dobrze się czuje? – Facet przekrzywia głowę. – Nie wygląda pani na zdrową.

– Niestety, muszę przyznać mojemu koledze rację. Może lepiej będzie jeśli przełożymy nasze spotkanie na inny, bardziej dogodny termin?

O nie. O nie. Tylko nie to! Panikuję, bo przesuniecie spotkania zwykle oznacza „zmarnowaliśmy nasz czas" i w większości przypadków kończy się zerwaniem kontaktów biznesowych. Nate i ja przygotowaliśmy się do tego spotkania, omawialiśmy każde newralgiczne punkty umowy. Nie mogę tego zaprzepaścić! Nawet jeśli to nie jest klient światowej marki, a pospolity producent pieprzonych szamponów do włosów.

– Absolutnie nie ma takiej potrzeby. –Wykrzywiam usta. – Jak już wspomniałam wcześniej firma Harris&Smith przygotowała specjalnie dla państwa specjalną ofertę, która podwoi zyski w zaledwie sześć miesięcy od dnia zawarcia umowy. Warunkiem jest współpraca na wyłączność.

– Na wyłączność? – Dziwi się facet.

– Lojalność – Mówi Nate. – Lojalność w pracy jest dla nas niezwykle ważna.

– Dla nas także, proszę uwierzyć.

– Nie na słowo. – Dyrektor uśmiecha się półgębkiem. – Interesuje mnie wyłącznie pisemna deklaracja.

Oddycham z ulgą. Cieszę się, że Nate przejął pałeczkę. Ostrożnie wsuwam dłoń do wnętrza torebki i na oślep staram się zlokalizować pudełko z tabletkami.

– Panno Greenfield – Cholera jasna.

– Tak? – Niemal zwijam się wpół z bólu.

– Proszę podać państwu dokumenty. – Dyrektor mrozi mnie wzrokiem. – I aktywnie uczestniczyć w naszej rozmowie.

– Nie, nie, nie – Szepcę zdenerwowana.

– Przepraszamy na moment – Nate bez wahania wstaje z miejsca i podaje mi dłoń. Robi mi się niedobrze. Mdłości przesuwają się w górę gardła. – Panienka pozwoli?

W jego głosie rozbrzmiewa ironia i wiem, że jest wściekły, co tylko doprowadza mnie do większych nerwów. Chwytam jego zimną dłoń i powoli wstaję z krzesła. Ukradkiem zerkam na kremowe obicie krzesła, a kiedy nie dostrzegam żadnych niepokojących plam idę za dyrektorem wprost na przeszklone patio. Dlaczego spotkania z potencjalnymi kontrahentami wiążą się z obecnością w eleganckich hotelach?

– Co ty kurwa odpierdalasz?

– Zapomniałam tych dokumentów.

– Jaja sobie robisz?! – Wydziera się.

– Są w samochodzie. – Chwytam się krawędzi kwadratowego stolika. – Przepraszam, wiem, że trochę zawalam sprawę, ale rzeczywiście nie czuję się najlepiej.

– Co ci jest? – Świdruje mnie spojrzeniem. – To znów jelita?

–Nie, to nie jelita. – Wyjmuje z torebki opakowanie leków i drążącymi palcami wyciskam tabletkę z blistra.

– Co to są za tabletki? Jesteś chora? Na co? Dlaczego nic nie powiedziałaś? Gdybym wiedział mógłbym cię kimś zastąpić. Hej! – Wydziera mi z rąk tabletkę i rzuca ją do donicy z daktylowcem. – Nie możesz tego zażyć dopóki nie dowiem się co to jest.

– Mam okres – Syczę wyciskając kolejną tabletkę. – A to – Wskazuje ruchem głowy na tabletkę. – To jest Amcal.

– Skąd to masz?

– Nate, poważnie?

– To zwykle pytanie.

– Z apteki, okej? Mój ginekolog przepisał mi Amcal z powodu bolesnych miesiączek.

– Zawsze je miałaś? – Krzywi się.

– Nie. Zaczęło się po trzynastym roku życia. – Parskam.

– Miałem na myśli te bóle. Wcześniej nic nie mówiłaś.

– Bo brałam tabletki, a teraz...się wstrzymywałam, żeby nie wypaść nieprofesjonalnie. Co jak widać i tak się nie udało, bo pewnie państwo się zaraz zwinie i... – Zaciskam dłoń w pięść. – Boże, spaliłam ten cholerny kontrakt.

– Jeszcze nic nie spaliłaś.

Czyżby mnie uspakajał?

– Widziałeś ich miny?

– Odkręcę to. – Zerka na mnie z troską kiedy łykam tabletkę. – Nie masz wody?

– Nie potrzebuję.

– Chryste –Wzdryga się. – Usiądź tutaj i poczekaj na mnie.

– Nate, musimy wracać do...

– Powiedziałem, że się tym zajmę, więc przestań panikować. Siadaj i pozwól sobie przynieść jebaną wodę, aye?

– Jak każesz – Mamroczę pod nosem zajmując miejsce na krześle. Kulę się z bólu i nawet nie wiem kiedy Nate wyszedł z patio zostawiając mnie samą. Przygryzam wargę aż do krwi modląc się o szybkie działanie leku. Przykładam czoło do blatu walcząc ze skurczami. Jestem zła na siebie, że tak długo zwlekałam. Zamykam powieki i chwilę później czuję chłodny dotyk na swoim przegubie. Otwieram oczy, a Nate wciska w moją dłoń szklankę z wodą.

– Napij się. – Gładzi mnie po ramieniu. – O której godzinie Cooper wraca z przedszkola?

– Kończy zajęcia równo ze mną. Zazwyczaj proszę mamę, aby go odebrała. Czasami udaje mi się namówić którąś z nauczycielek, żeby została trzydzieści minut dłużej. Dlaczego pytasz?

– Chcę żebyś pojechała do domu.

Zanim przychodzi mi do głowy stanąć okoniem, mężczyzna wygrzebuje z kieszeni garniturowych spodni pęk kluczy i dodaje: do mojego domu.

– Do twojego domu? – Boże, czy to te tabletki kopią mocniej niż zwykle czy Nate naprawdę przekazał mi klucze od swojego mieszkania?

– Odbiorę Coopera po pracy, jeśli dasz mi adres. – Mówi nie odrywając wzroku od stolika. – Tak będzie bezpieczniej. Będę wiedział czy...

– Czy nie umieram?

– Właśnie. Wyglądasz jak zombie, sama rozumiesz. Muszę mieć na ciebie oko.

– Dobra. – Uśmiecham się słabo. – Zatrzymam się u ciebie.

– Dziękuję. – Dziwię się, kiedy całuje mnie w czubek głowy. – Chodź, odprowadzę cię do samochodu.

– Myślę, że powinieneś...zaraz, co? jakiego samochodu?

– Pojedziesz do domu Bentleyem, wezmę tylko te cholerne papiery.

– Nie, Nathan, nie wrócę do domu furą za milion dolarów.

– Trzy miliony. – Błyska zębami. – Dobierałem mnóstwo bajerów do swojego pakietu.

– Zamów mi taksówkę. – Idziemy w stronę parkingu. – Nie mam odwagi poruszać się takim drogim wozem.

– Uważasz się za złego kierowcę?

– Oczywiście, że nie.

– W takim razie w czym problem? Moje auto zapewni ci większy komfort niż te wszystkie ubery razem wzięte. A ty dziś potrzebujesz komfortu, prawda?

– P-prawda – Jąkam się. Zbliżamy się do samochodu. Nate wyjmuje z kieszeni kluczyk i po chwili mrugają białe światła reflektorów, a z maski wysuwa się srebrny emblemat. Staję jak wmurowana, kiedy mężczyzna wsuwa głowę do wnętrza kabiny i zgarnia z fotela pasażera dwie czarne teczki z logiem H&S. Śpieszy się, widzę to w jego ruchach, ale nawet pośpiech nie jest w stanie zmusić go, żeby mnie olał. Podchodzi bliżej i zakłada kosmyk włosów za moje ucho.

– Idę naprawić, to co tak koncertowo spieprzyłaś – Na jego ustach błąka się psotny uśmieszek, który nieoczekiwanie ustępuje zmartwieniu. – Jedź ostrożnie.

– Napisać ci wiadomość kiedy dotrę do domu?

– Nawet na nią nie zerknę. – Całuje mnie lekko w usta. – Życz mi szczęścia.

– Życzę ci szczęścia. – Uśmiecham się. – Musisz już iść.

–Wiem.

Jednak żadne z nas się nie porusza. Wciąż tkwimy w miejscu.

– Nie pisz do mnie.

– Nie mam zamiaru.

– Dobrze. Bo wcale nie będę czekał.

– Nate?

– Idę.

– Zaczekaj, jeśli ja wezmę auto, to jak dotrzesz do przedszkola?

– Na latającym dywanie.

– Pytam poważnie.

– Mam swojego szofera. To znaczy miałem, ale gość jest w porządku, więc jeśli go poproszę, to podrzuci gdzie trzeba. Już? Zadowolona? Mogę walczyć o umowę z tymi cholernymi szamponami?

– Idź. – Wzdycham głęboko. – Walcz, tylko nikogo nie nagrywaj na dyktafon.

– A ty nie wysyłaj mi żadnych wiadomości. Nie mam czasu, na pierdoły.

***

Docieram na Lloyds Street. Moje dłonie drżą z nerwów, gdy wysiadam z samochodu. Oczywiście miał rację. Bentley zapewnił mi niesamowity komfort, ale również i skręt żołądka oraz potęgującą migrenę. Bałam się. Otwarcie przyznaję, że bałam się prowadzić tak wielki i luksusowy wóz. Znajduję w torebce klucze od domu i wchodzę do mieszkania czując się trochę jak gość, a trochę jak intruz. Zadziwiająca mieszanka. Kieruję się do łazienki. Podoba mi się porządek jaki tutaj panuje. Spoglądam na swoje odbicie w lustrze i natychmiast spryskuję twarz wodą. Doprowadzam się do porządku kątem oka zerkając na...regał gdzie piętrzą się listy przygniecione złotym przyciskiem do papieru. Mimo bólu wybucham niekontrolowanym śmiechem i potrząsając z niedowierzaniem głową wychodzę z pomieszczenia. Idę do przestronnego salonu, siadam na sofie i gapię się na pudełko chusteczek higienicznych. Zaczynam się zastanawiać po co w pokoju miałby trzymać chusteczki skoro nie ma kataru, ale nagle kątem oka dostrzegam wciśniętą w sofę buteleczkę środka nawilżającego i notes. Moje serce przyspiesza. Nie mogąc powstrzymać ciekawości sięgam po dziennik obity czarną skórą i otwieram na zaznaczonej stronie.


Zaczęło się niewinnie. Łapałem ją na tym, że przesuwa swoim rozpalonym wzrokiem po moim kutasie, ale żadne z nas nie podejmowało żadnych akcji. Powstrzymywało nas wiele rzeczy, wiedzieliśmy, że seks mógłby wszystko skomplikować, ale czymże byliśmy wobec tak KUREWSKO potężnego pożądania, które spalało nas na popiół?

Musiałem ją mieć.

Tak samo jak ona, musiała mieć mnie.

Gdy zaciągnąłem ją do łazienki w „Vue De Monde" puściły wszelkie hamulce. Zdjąłem z niej sukienkę ( swoją drogą, kiecka to 10/10) i pieprzyłem aż do utraty tchu.

Gra wstępna: 11/10

Seks: 11/10

Uwagi dodatkowe: UMIE W BRZYDKIE SŁÓWKA.

Aktualna pozycja: #1


Moje policzki płoną. Jestem podniecona, zażenowana i zawstydzona. Wszystko naraz!

Przewracam stronę, ale ta jest pusta. Kartkuję kilka następnych i dopiero na końcu natrafiam na resztę zapisków.


Vanilla, pokój 112

Hiszpańska fiesta

Gra wstępna: BRAK

Seks: 7,5/10

Uwagi dodatkowe: LUBIŁY ANALA.

Licytacja 77801

Stawka początkowa: Dwadzieścia tysięcy.

Stawka końcowa: Czterdzieści osiem tysięcy.


Vanilla, pokój 112

Impresjonistyczny głód

Gra wstępna: 4/10

Seks: 9/10

Uwagi dodatkowe: LUBIŁA BYĆ ULEGŁA.

Licytacja: 77810 DELUXE

Stawka początkowa: Osiemdziesiąt tysięcy

Stawka końcowa: Równa stówa.


Co do cholery? Przewracam kartki, które są zapisane od początku do samego końca w taki sam sposób. Vanilla i numer pokoju. Nie rozumiem i nie wiem czy chcę zrozumieć na czym polegały te wszystkie licytac...

O mój boże. Do oczu napływają mi łzy, kiedy przypominam sobie naszą nocną rozmowę w ogrodzie.


– Bierzesz udział w aukcjach?

– A to takie kurwa dziwne?

– Niecodzienne. Na czym to polega?

– Sprawdź w necie.

– Nie możesz mi wyjaśnić? Co takiego licytujesz?


– Sztukę. – Mamroczę pod nosem. – To mi powiedziałeś!

Spoglądam na notes, a ten jakby nagle zaczął parzyć mnie w palce. Odrzucam go na blat stolika i powstrzymując falę obrzydzenia zrywam się z sofy. Przepełnia mnie gorycz, tak wielka, że mam wrażenie, że zaraz się w niej utopię. Ból brzucha eskaluje podobnie jak moja złość. Czy uczestniczył w tych aukcjach podczas trwania naszego układu? Kim były te wszystkie kobiety, z którymi uprawiał seks? Dlaczego, do kurwy nędzy, burdel uważał się za dom aukcyjny, a dziwki, za ...dzieło sztuki!? Czuję, że za moment eksploduję. Łzy ciekną mi po policzkach, ciało porywają spazmy, a gdzieś w tle roznosi się dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyjmuje telefon z torebki i przyciskam dłoń do serca odczytując esemesa od Nate'a

Wcale się o ciebie nie martwię.

Wcale za tobą nie tęsknię.

PS Umowa podpisana.

Nie odpisuję. Nie mam sił. Rzucam telefon na sofę i krzątam po mieszkaniu. Przechodzę z pokoju do kuchni i z kuchni do pokoju. Otwieram drzwi tarasowe, ale kiedy gorące powietrze bucha mi prosto w twarz natychmiast rezygnuję z tego pomysłu. W końcu siadam na podłodze i podciągam kolana pod brodę. Amcal skutecznie tłumi ból menstruacyjny, ale jest beznadziejny na dziurę w sercu. Znów zaczynam płakać. Tym razem jednak chowam twarz w dłoniach jakbym chciała stąd zniknąć. Rozmyć się. Na skórze czuję pełzające, nieprzyjemne dreszcze przypominające, jak wiele razy jego penis był w innej kobicie, zanim spenetrował moje wnętrze. Zbiera mi się na wymioty. Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł oskarżać mnie o nieprzestrzeganie naszych durnych reguły, podczas gdy sam... i to z tyloma na tych wszystkich koszmarnych aukcjach! Podnoszę się z kolan i chwytam za komórkę. Chcę dowiedzieć się czegoś więcej. Vanilla nie daje mi spokoju. Wpisuję nazwę w wyszukiwarkę, ale wyniki łączą się jedynie z domem aukcyjnym. Co za ściema! Zrezygnowana znów zajmuje miejsce na sofie. Kładę się na boku i w momencie, gdy chcę poprawić jedną z poduszek pod głową zauważam rąbek koronkowego materiału.

Moje majtki.

Gapię się na swoje czarne figi, ale zamiast uśmiechu na moich ustach pojawia się grymas. Wcześniej podobała mi się idea, że zatrzymuje sobie moją bieliznę, ale teraz...co jeśli w ten sposób kolekcjonuje swoje zdobycze? Co jeśli moje cholerne majtki są jednymi z wielu?

Na pewno są.

Zaciskam powieki. Nachodzi mnie ochota, żeby wyjść z tego mieszkania i wrócić do siebie, ale to oznaczałoby zmianę planów, a ja nie mam ochoty na rozmowę. Nawet przez wymianę głupich wiadomości. Chcę przestać myśleć. Przestać czuć. Podkurczam nogi i zwijam się w kulkę. Dawno temu wyczytałam, że pozycja embrionalna daje najwięcej bezpieczeństwa i cóż, jest w tym ziarno prawdy. Lek przeciwbólowy ma też właściwości nasenne. Pozwalam sobie na chwilę wytchnienia. Uspakajam oddech i odpływam w sen.

– Ella! Ella! Ella! – Dziecięcy głosik z każdą sekundą staje się wyraźniejszy.

– Co z nią? – Odpowiada inny głos. Jest głęboki, dojrzały i bardzo męski.

– Chyba śpi. Ella! Śpisz? Ella!

– Niech śpi. Nie budź jej. – Czuję jak coś delikatnego, niemal tak lekkiego jak mgiełka otula moje ciało. – Chodź, szefie. Pomożesz mi trochę, aye?

– A w czym? Hej, a wiesz, że dziś znalazłem zdechłego ptaka na spacerze?

– A wiesz, że ja dziś podpisałem umowę z producentem szamponów?

– Co to znaczy?

– To znaczy, że ... – Głos odchodzi gdzieś daleko pozostawiając po sobie ciszę. Ciszę, której teraz niezwykle potrzebuje. Nie mam ochoty otwierać oczu i mierzyć się z otaczającą mnie rzeczywistością. Nie jestem na nią gotowa. Usilnie staram się zapaść w mocny sen, ale ten nie przychodzi. Mimo wszystko, jednak wciąż leżę z zamkniętymi oczami. Nagle do moich uszu dociera cichutki szum i po kilku minutach w pokoju robi się chłodniej.

– Po co? – Pyta dziecięcy głosik.

– Musi posprzątać.

Nic z tego nie rozumiem.

– A długo będzie sprzątać?

– Raczej nie. Czemu?

– Bo nie lubię jak się sprząta. Ella każe mi wtedy siedzieć na kanapie i nic nie mogę zrobić. Nawet nie mogę iść do kuchni po sok.

– Pomarańczowy?

– Tak. To mój ulubiony.

– Zapamiętałem.

– Nate?

– Hm?

– Co to jest?

– A jak myślisz, szefie? Co to jest?

– Nie wiem. Wygląda dziwnie.

– To korkociąg.

– Korko...co?

Głosy znów stają się niewyraźne. Amcal przestaje działać i ból ponownie opanowuje moje trzewia, jednak zmęczenie stresem i ciągłe nerwy sprawiają, że nie podnoszę się z sofy. Zasypiam. Gdy po jakimś czasie otwieram oczy na stoliku nie ma pudełka z chusteczkami, ani czarnego notesu. Te rzeczy zastąpił szklany wazon z przepięknymi daliami. Koralowe płatki łączą się z szeroką wstążką, która utrzymana jest w niemal identycznej tonacji. Podnoszę się do pozycji siedzącej, masuje obolałe skronie i w tym samym momencie słyszę zbliżające się kroki.

– Wstałaś wreszcie! – Cooper stoi przede mną wnikliwie przyglądając się mojej twarzy.

– Cześć, skarbie. Jak minął dzień w przedszkolu? – Pytam jak co dzień.

– Było super. Znalazłem na spacerze zdechłego ptaka, ale nie mogłem go wziąć do domu. Mam coś dla ciebie.

– Czy to coś ohydnego?

– Nie.

– Martwego?

– Nie! – Chichocze wyjmując z kieszeni szortów opakowanie plastrów. – Proszę.

– Plastry? – Dziwię się.

– Żeby już nie leciała krew. – Wyjaśnia z powagą.

– Och, Cooper – Wzruszenie odbiera mi mowę.

– Nate mi powiedział. – Siada na sofie i opiera swoją głowę o moje ramię. – Te plastry ci pomogą, prawda? Nie będzie więcej bolało?

– Tak, kochanie. Te plastry pomogą. – Obejmuje go i całuję we włosy. – Dziękuję ci. Jesteś wspaniały.

– Jechałem limuzyną.

– Wow

– Nate po mnie przyjechał.

– Wiem, poprosiłam go, żeby to zrobił.

– A mogłabyś go poprosić, żeby jutro też to zrobił? I pojutrze?

– Cooper, to była wyjątkowa sytuacja.

– Jutro też może być wyjątkowa.

– Nie, nie rozumiesz. Posłuchaj... – Z jakiegoś durnego powodu słowa utykają mi w gardle i zanim ponownie zdobywam się na odwagę Nate zajmuje miejsce po drugiej stronie sofy.

– Cześć – Mówi cmokając mnie w policzek. – Jak się czujesz?

Spoglądam na niego z bólem.

– Kiedy brałaś ostatnią tabletkę?

Na to nie pomogą żadne leki.

– Jakiś czas temu. Nie pamiętam.

– Zjesz coś?

– Nie.

– Jesteś pewna? Zrobiliśmy z Cooperem enchliadas. Nie chcę się chwalić, ale wyszło lepsze niż się spodziewałem i jeśli nie spróbujesz, to będziesz miała co żałować.

– Musisz zjeść! – Cooper zeskakuje z sofy. – Przyniosę ci!

– Poczekaj – Dukam powstrzymując łzy. – Proszę, zaczekaj.

Chłopiec mnie nie słucha, biegnie w podskokach do kuchni, gdzie jak się domyślam czeka na mnie porcja enchilidas.

– O co chodzi? – Nate marszczy brwi. – Nie lubisz meksykańskiego żarcia czy po prostu hormony dają w kość?

– Twój notes dał mi w kość. – Mamroczę unikając jego spojrzenia.

– Nie rozumiem?

– Licytacje obrazów – Parskam pod nosem. – Dzieła sztuki.

– Grzebałaś w moich rzeczach? – Irytuje się.

– Serio? Serio, będziesz mi to wypominał? – Złoszczę się i szybko wstaje z miejsca.

– Nie powinnaś tego robić.

– Ja?! – Piorunuje go wzrokiem. – Ja nie powinnam?!

– Nie histeryzuj – Cedzi przez zęby. – Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz. Nie przy Cooperze.

– Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień. – Warczę. – W ogóle nie chcę z tobą rozmawiać.

Nate podchodzi mnie i chwyta mnie mocno za przegub.

– Dobrze. Bo to ja będę mówił.

– Okłamałeś mnie – Pociągam nosem.

– Ani razu. – Zapewnia wzmacniając ucisk. – A teraz wykrzesz z siebie choć trochę uśmiechu, bo twój syn niesie dla ciebie przepyszny obiad.

Robię jak każe, bo choć mam ochotę wydrapać mu oczy, to w tym momencie muszę mu przyznać rację.

– Trzymajmy go z dala od naszych problemów, okej?

– Okej. – Godzę się bez wahania. Z trudem udaje mi się przywołać na usta beztroski uśmiech i kiedy Cooper kładzie talerz na stoliku obok wazonu niemal natychmiast pozbywam się łez.

– Smacznego! – Wykrzykuje chłopiec.

– Dziękuję. – Pochylam się nad nim i mocno obejmuje. – Wygląda i pchanie smakowicie. Czyżby mój superman miał zadatki na kucharza?

– Tarłem ser!

– Ekstra. – Chwalę. – To odpowiedzialna praca.

– Jedz! – Z ekscytacji zaczyna przeskakiwać z nogi na nogę. – Szybko! Musisz wszystko zjeść!

***

Stoimy z Natem na tarasie. Przez przeszklone drzwi widzę Coopera oglądającego kreskówki. Siedzi na sofie i zajada się popcornem. Jest zrelaksowany i sądząc po szerokim uśmiechu-przeszczęśliwy. Jest całkowitym przeciwieństwem mnie. Ale to dobrze. To bardzo, bardzo dobrze. Nie chcę, żeby cierpiał. Nie zasługuje na ból. Krzyżuję ramiona na piersi, a Nate zapala papierosa. Nadal ma na sobie śnieżnobiałą koszulę i grafitowe spodnie od garnituru. Pomimo gniewu jaki czuję, nie mogę oderwać od niego wzroku. Hipnotyzuje mnie.

– Vanilla nie prowadzi klasycznych aukcji. – Zaczyna ostrożnie.

– No co ty? – Kpię. – Nie żartuj!?

– Ten sarkazm jest zupełnie niepotrzebny.

– Kłamstwa też są niepotrzebne, a jednak z jakiegoś powodu stale ich używamy, prawda?

– Dobra, okej – Gasi papierosa pod podeszwą butów i wbija we mnie groźne spojrzenie. – Okłamałem cię w sprawie Vanilli. Wiesz dlaczego? Bo to jest moja cholerna sprawa!

– Twoja sprawa?! – Unoszę głos. – Nathan, czy ty siebie słyszysz?!

Mężczyzna milczy.

– Zdradzałeś mnie z dziwkami w jakimś cholernym burdelu, który podszywa się pod dom aukcyjny!

– To nie jest.... – Urywa zaciskając szczękę. – To luksusowy burdel.

– Och, luksusowy burdel. No tak, to wszystko zmienia. Zgaduję, że kurwa z takiego luksusowego burdelu ma w cipce drobinki złota, które musisz wyjąć za pomocą swojego kutasa?!

– Mogłabyś ciszej? – Syczy rozglądając się wokół. – Moi sąsiedzi nie muszą wiedzieć co się dzieje. Nie róbmy cyrku na całe osiedle.

– Ale o czym nie muszą wiedzieć? O tym, że chodzisz do burdelu czy bzykasz się z dziwkami na łożu z baldachimem w otoczeniu poduszek wypełnionych jebanymi gęsimi piórami!? No powiedz mi, Nathan, o czym kurwa nie muszą wiedzieć?!

– Ja pierdolę.

– O tak. Pierdolisz. Pierdolisz wszystko co się rusza!

– Zamknij się! – Wrzeszczy. – Zamknij się i słuchaj co mam ci do powiedzenia! Tak, Vanilla jest luksusowym burdelem, w którym odbywają się licytacje kobiet.

– Kobiet – Prycham z ironią.

– Dziwek. – Zaciska zęby. – Licytuje dziwki. Czasem jedną, czasem dwie, a jeśli zachcę to nawet cztery. Płacę za wszystko, łącznie z ich wyżywieniem podczas naszego spotkania.

– To obrzydliwe.

– Godzą się na moje warunki.

– Stop, nie mów nic więcej.

– Pieprzę je jak chcę, gdzie chcę i jak długo chcę.

– Dość!

– Każda jest na moje zawołanie i robi dokładnie to co każę. Są jak żywe kubły na spermę. Nigdy nie narzekają, nigdy nie są chore, nigdy nie mają okresu. Zawsze spragnione fiuta.

– Nie mów nic! – Podchodzę do niego i dźgam go paznokciem w pierś. – Już nigdy więcej do mnie kurwa nie mów! Słyszysz?!

– Nigdy nie angażowałem się w związek – Ciągnie nie zważając na moje protesty. – Bo żaden kurwa nie przetrwał nawet jebanego roku! Wszystkie suki, z którymi byłem szukały okazji jak wybić się moim kosztem! Wszystkie! Co do jednej! Nie ma sensu przykładać się do czegoś, co nie ma sensu! Jak myślisz, dlaczego wcześniej nie miałem asystentki, co? Trzy lata temu jedna przespała się z moim byłym pracownikiem, wyjawiając mu szczegóły firmy! Jak miałbym komukolwiek zaufać!? Nie masz pojęcia przez co przeszedłem. Jak cholernie ciężko było mi znosić te wszystkie żałosne rozstania! Te tłumaczenia, że ona nie chciała, że nie widziała, że myślała, że postępuje dobrze! Dziwki przynajmniej są szczere. Biorą co chcą i wypierdalają z mojego życia.

Wpatruję w jego oczy, w których błyszczy gniew i czuje jak coraz mocniej zaciska swoje palce na moim nadgarstku.

– Jak mogłeś? – Pytam z wyrzutem. – Jak mogłeś mi to zrobić!?

– Nie mogłem. – Odpowiada ponuro. – Właśnie, przez ciebie, kurwa nie mogłem.

– Robiłeś mi wrzuty sumienia o kolesia poznanego w klubie, a sam pieprzyłeś się z dziwkami!

– Nie byłem na licytacji odkąd zawarliśmy układ.

– Och, proszę cię!

– Wszystkie maile z zaproszeniami lądują w koszu. Co? Nie wierzysz mi? Chcesz dowodów? Jedną z zasad Vanilli jest przelewanie wylicytowanej sumy na ich konto – Nate wyjmuje telefon z kieszeni i przez chwilę stuka w ekran. – To aplikacja bankowa – Mówi wskazując na wyświetlacz. – A to historia mojego konta.

– Mogłeś usunąć. – Mamroczę

– Niestety, kochanie, ta aplikacja nie ma takiej funkcji.

– Pogrywasz ze mną.

– Sprawdź. – Puszcza mój nadgarstek, a następnie wciska w dłoń swój telefon. – Spróbuj coś usunąć.

Chwytam tę cholerną komórkę i próbuję wykonać operację, ale jak na złość pojawia się krótki komunikat, że aplikacja nie może przetworzyć mojego żądania.

– I co? – Uśmiecha się ironicznie.

– Jajco.

– Skoro już trzymasz mój telefon, możesz zerknąć na maile.

– Nie chcę.

– Ależ, nie. Proszę, nie krępuj się. Login i hasło pojawią się automatycznie.

– Powiedziałam, że nie chcę. – Oddaje mu komórkę. – Nie wiem co ze mną grasz, ale nie dam się nabrać. Nie jestem jak te twoje...luksusowe dziwki.

– Oczywiście, że nie jesteś. – Chowa telefon do kieszeni i niespodziewanie kładzie dłonie na moich biodrach. – Nie możesz się na mnie złościć za to, że uprawiałem seks zanim ustaliliśmy zasady naszej relacji.

– Nie dlatego się złoszczę.

– Nie masz innych powodów. – Całuje mnie delikatnie w czoło. – Bo jestem ci wierny.

– Odsuń się. Wiesz, że nie mogę się skupić, kiedy jesteś tak blisko mnie. Mącisz mi w głowie.

– Uznam to za komplement, dziękuję.

– Nate, do cholery...

– Pocałuj mnie i zapomnijmy o wszystkim. – Mruczy wprost do mojego ucha. – No dalej, skarbie, wiem, że też masz dość tej chorej sytuacji.

Przymykam powieki kiedy przyciska usta do mojej szyi. Nie chcę zamiatać niczego pod dywan, ani pokazywać jak cholernie na mnie działa, ale może na prawdę nie ma uzasadnienia dla moich nerwów? Może wcale mnie nie okłamuje jak pierwszą lepszą? Serce wali w piersi coraz mocniej i mocniej. Bije tak gwałtownie, że jestem pewna, że zaraz wyrwie się z mojej piersi. Nate unosi kciukiem mój podbródek i zanim przewiduję jego zamiary omiata ustami moje wargi. Z początku wpija się we mnie i gryzie w język przelewając całą swoją frustrację, ale później spowalnia. Błądzi dłońmi po mojej twarzy, jakby chciał nauczyć się jej na pamięć. Łączymy nasze ciepłe, wilgotne usta w wolnym, czułym pocałunku. Podchodzę bliżej niszcząc nasz wcześniejszy dystans. Przyciskam ciało do jego twardego ciała sycąc się bliskością.

– Zależy mi na tobie – Mamrocze niewyraźnie pomiędzy naszymi pocałunkami. – Nie mam na to dowodu, ale musisz mi uwierzyć na słowo.

– Interesuje mnie wyłącznie pisemna deklaracja – Szepcę używając biznesowego tonu.

– A może dogłębna? – Uśmiecha się psotnie.

– Zraniłeś mnie.

– Nie, kochanie. Sama się zraniłaś. Ja niczego złego nie zrobiłem.

– Czyli uważasz, że to wszystko to mój wymysł?

– Wiesz co? Nieważne. Nie wracajmy już do tego. – Chwyta mnie za rękę i splatamy ze sobą palce. – Chodź. – Otwiera przede mną drzwi i czeka aż wejdę do mieszkania. – Co?

– Myślałam, że...

–Co znowu?

– Myślałam, że mnie przeprosisz.

– Za c... – Nie dokańcza. – W porządku, niech będzie. Przepraszam. Czy teraz czujesz się lepiej? Czy możemy już wejść do mieszkania i spędzić resztę popołudnia w miłej atmosferze?

– Aye.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top