3
3
ELLA
– Martwię się o ciebie. Widzę, że coś jest nie tak. Co się dzieje? – Słyszę zatroskany głos Chloe i biorę głęboki wdech, ale potem zamiast wypuścić z ust potok słów sięgam po kufel i upijam łyk piwa.
– Chodzi o Coopera? – Nie odpuszcza.
– Wszystko jest w porządku. – Zapewniam z fałszywym uśmiechem. – Po prostu mam gorszy czas.
– Zauważyłam.
Siedzimy przy barze na wysokich, obrotowych krzesełkach bez oparcia, z głośników sączy się nastrojowa melodia. To nasze miejsce. Do baru Morty'ego zawitałyśmy po raz pierwszy, gdy udało nam się obronić prace magisterskie. Obie studiowałyśmy marketing i sprzedaż na uniwersytecie Queensland. Nasza przyjaźń przechodziła przez wiele etapów. Na początku spotykałyśmy się jedynie na wspólnych imprezach organizowanych przez kampus, ale z czasem zrozumiałyśmy, że łączy nas więcej niż dzieli. Byłyśmy nierozłączne do tego stopnia, że mówiono o nas „syjamskie" przeżyłyśmy wiele cudownych chwil. A nasza podróż autostopem do Alice Springs zapisała się na zawsze w moim sercu. Nigdy wcześniej byłam na terytorium północnej Australii. Mało wyjeżdżam. Moich rodziców nie było stać na dalekie wojaże, choć zapewniali mi wszystko czego potrzebowałam. Szybko zaczęłam pracować na własny rachunek. Miałam niecałe szesnaście lat, kiedy zatrudniono mnie do pomocy przy roznoszeniu listów. Na studiach też pracowałam. Składałam burgery w Maccas*. Nie bałam się pracy. Wręcz przeciwnie. Lubiłam podejmować wyzwania.
– Kłopoty w biurze? – Pytanie Chloe rozprasza moje myśli.
Biuro. Ach tak. Zdaje się, że to właśnie tam utknęłam. Zajmuje się content marketingiem. Tworzę atrakcyjne i przydane treści dla malutkiej firmy zajmującej się produkcją kosmetyków. Brzmi dobrze? Niestety to tylko pozory. Dixon, mój szef wisi z wypłatą wynagrodzenia, a winą obarcza ogólnoświatowy kryzys na rynku kosmetycznym. Tak, Dixon to dupek. Wiem. Dlatego poza pracą wcielam się w social media menadżera. Jestem wielozadaniowa. Ostatnio współpracowałam z kilkoma większymi wydawnictwami i paroma hotelami, które potrzebowały brandingu własnej marki win. Przy okazji otrzymałam także cztery butelki przepysznego Chardonnay, bo przecież muszę wiedzieć co polecam. Ach to wszystko może i byłoby wystarczające. Zarobki, zapewniałyby mi życie, co prawda bez fajerwerków, ale na stabilnym, porządnym poziomie. Problem polegał jedynie na tym, że zostałam matką. Zostałam nią nagle i bez żadnego uprzedzenia. W chwili, gdy dowiedziałam się o śmierci Ann, mojej kuzynki, cały świat runął jak domek z kart. Nie potrafiłam się pozbierać, lecz nie byłam sama. Cooper niegdyś roześmiany, szczęśliwy chłopiec zaszył się w swoim pokoju i nie wychodził z niego przez tydzień. Byłam bezsilna i polegałam głównie na pomocy rodziców oraz Chloe.
– Nie otrzymałam pełnego wynagrodzenia od dwóch miesięcy, Cooper nie chce ze mną rozmawiać, a Robert...Robert wymyślił, że zostanie światowej sławy malarzem, ale potrzebuje co najmniej kilku tysięcy na farby, sztalugi i pędzle.
– Teraz chce być malarzem? – Chloe nie kryje swojego zdziwienia. Uśmiecham się słabo na widok zdumienia w jej ciemnych oczach. Tak, wyglądałam zupełnie jak ona, gdy Robert stanął w drzwiach mojego pokoju i z poważną miną obwieścił, że zmienia swoją dotychczasową profesję.
– A co z rzeźbiarstwem? – Dopytuje wsuwając jasny kosmyk włosów za ucho.
– Wypalił się. – Wzruszam ramionami, a piwo niebezpiecznie znika z mojego kufla. – To artysta, który wciąż szuka swojego powołania. Kto wie? Może tym razem mu się uda?
– Chyba nie masz zamiaru go w tym wspomóc?
– Robert mówi, że sztuka wymaga ofiar.
– Robert to palant. – Wzdycha głośno. – Nie możesz go ciągle finansować. Pomyśl trochę o sobie, o Cooperze. Jaki mają kontakt?
– Żaden.
– Jak to żaden? Robert mieszka z wami, prawda?
– Mhm. Mieszka.
– No więc?
– No więc Cooper unika go jak ognia, a on z kolei ignoruje Coopera. Nie wchodzą w sobie w drogę, gdy jesteśmy wszyscy razem panuje cisza. Czuję, że go tracę, wiesz? Jeździmy co dwa dni na cmentarz do Ann, a on stoi nad grobem i pyta mnie, kiedy mamusia wróci z nieba, bo on za nią tęskni. Jestem rozdarta.
Mówię wszystko na jednym wdechu i tak szybko jak tylko się da. Słowa wylatują ze mnie niczym pociski z karabinu. Wpadam w słowotok pozwalając skumulowanym emocjom nieco się rozluźnić. Nie chcę się żalić, ale naprawdę potrzebuje by ktoś mnie wysłuchał.
– Śmierć Ann była dla niego szokiem. – Chloe patrzy na mnie z troską. – Do tej pory nie mam pojęcia skąd wzięłaś siły na zmierzenie się z krewnymi ojca Coopera.
– Musiałam. Gdybym odpuściła, pewnie nigdy więcej nie zobaczyłabym małego. Ann nigdy by mi tego nie wybaczyła. Ci ludzie nawet nie wiedzieli o jej ciąży, znała ich jedynie z opowiadania, a dla Coopera to nieznajomi, którzy nagle przypomnieli sobie o jego istnieniu.
– Dzięki opiece mogliby wyciągnąć kasę na alimenty. – Rzuca Chloe w zamyśleniu.
– I to był zapewne główny motyw.
– Straszne, że dla pieniędzy ludzie zamieniają się w bezduszne potwory, co?
– Oni nie mieli pojęcia o potrzebach Coopera. – Złoszczę się, bo samo wspomnienie batalii sądowych sprawia, że krew w żyłach gęstnieje. Spędziłam na sali rozpraw długie godziny, które przypłaciłam nerwami i najpotężniejszą migreną w całym moim życiu. Byłam pewna, że to moje ostatnie chwile, że zaraz moja czaszka pęknie na pół, a ja osunę się na dębową podłogę. Martwiłam się, że jeśli umrę, to Cooper trafi w ręce tych pazernych ludzi i wyjedzie z Queensland do Victorii. A to byłoby katastrofą. Ci podli materialiści zrobiliby wszystko, by wymazać z dziecięcej pamięci Ann i Brisbane. Nie. Nie mogłam do tego dopuścić, dlatego błagałam Boga o jeszcze jedną szansę. Posłuchał. Migrena odeszła tak szybko jak się pojawiła. Mogłam walczyć i robiłam to całą sobą. Jak lwica.
– Dajesz z siebie wszystko. – Chloe kładzie swoją dłoń na mojej. – Poświęcasz się dla małego i Roberta, ale może czas to ograniczyć?
– Dziecka nie da się ograniczyć.
– Ale faceta już tak. – Uśmiecha się blado. – Jesteś za dobra, Ella.
– Tak, dokładnie to samo powiedziała moja mama. – Parskam nieprzyjemnym śmiechem.
– Widzisz? To znaczy, że coś jest na rzeczy. Nie daj sobą manipulować.
– Wszystko byłoby okej, gdyby nie ta cholerna praca. Dixon leci w kulki.
– Znajdź inną.
– Serio? Na pstryknięcie palca?
Chloe przygląda się mojej twarzy przez kilka długich sekund, a potem w jej spojrzeniu dostrzegam błysk.
– Co? – Pytam zerkając na nią spode łba.
– Właśnie sobie przypomniałam, że mój kolega ostatnio wspominał o wolnym etacie w swojej firmie.
– Czekaj. Czekaj –Stopuję ją. – Czy to ten sam, który wrzucał ci do torebki żabę?
– Ten sam. – Szczerzy zęby. – Może w końcu będzie okazja, żebyście się poznali?
– Prędzej piekło zamarznie. – Otrząsam się.
To nie pierwszy raz, kiedy Chloe namawia mnie na spotkanie z tym kolesiem, ale jak mówiłam, prędzej piekło zamarznie niż spełnię jej życzenie. Nie polubię typa, który non stop z czegoś żartuje i mimo swojego dorosłego wieku zachowuje się jak gówniarz. W sumie dziwię się, że Chole nazywa go swoim kolegą. Ich znajomość nie jest zbyt długa no i zaczęła się w dość niecodzienny sposób. Spotkali się w kawiarni. Pech chciał, że przechodziła obok jego stoliczka, kiedy nagle jakaś sfrustrowana kobieta wylewała na niego swój napój. Facet musiał zdjąć koszulę, a moja przyjaciółka niczym patronka od spraw beznadziejnych uznała, że to idealny moment, aby wykazać swoją bez interesować. Cała sytuacja skończyła się tym, że oboje znaleźli się w damskiej toalecie i zostali posądzeni o seks w miejscu publicznym, co oczywiście niezbyt spodobało się Kilianowi, narzeczonemu Chloe. Jedna poplamiona koszula wyrządziła naprawdę wielki chaos. Zupełnie niepotrzebnie. Ugh, ten typ to gwiazdor pławiący się w blasku fleszy. I mam na to twarde dowody w postaci ostatniej akcji charytatywnej, w której wziął udział tylko po to, żeby się pokazać. Chloe wiele razy chciała, żebym obejrzała mi ten wywiad, ale uparcie odmawiałam. Zdecydowanie nie miałam zamiaru tracić swojego cennego czasu na dupka z wybujałym ego.
– Kilian też był przekonany, że go nie polubi. – Ciągnie Chloe
– To na mnie nie działa.
– Będę próbować do skutku.
Uśmiecham się pod nosem. Próbować jej nie zabronię, ale powinna wiedzieć, że to bezcelowe.
***
Dwie godziny później wracam do domu. Jestem zmęczona, ale mimo wszystko szczęśliwa, że udało mi się spotkać i porozmawiać z przyjaciółką. Czuję się lżej, zupełnie tak jakbym ze swoich barków zrzuciła niepotrzebny balast. W mieszkaniu panuje cisza, która od razu przekuwa moje serce niczym szpilka balonik. Choć właściwe czego się spodziewałam? Powinnam być do tego przyzwyczajona. Powinnam wiedzieć, że Cooper nie wynurzy się ze swojego pokoju, a Robert nie zrobi absolutnie nic, żeby przekonać go do zmiany decyzji. Siadam na beżowej sofie i przyglądam się zdjęciom Ann. Czasami wydaje mi się, że nie powinnam była mieszkać w jej domu, ale psycholog uznała, że to pomoże chłopcu się odnaleźć w i tak przerażająco trudniej sytuacji. Zrobiłam to dla niego. Zmieniłam całe swoje życie dla tego dziecka wierząc, że postępuję słusznie.
– Ella? To ty?
– A któż inny? – Odpowiadam, a chwilę potem z kuchni wychodzi Robert. Ma na sobie białą koszulę i szare eleganckie spodnie. Wygląda jak z okładki magazynu o modzie i pewnie połowa kobiet chciałaby być na moim miejscu, ale czy czuję się jakbym wygrała los na loterii? To skomplikowane pytanie z jeszcze bardziej pokręconą odpowiedzią, której chyba nie chcę poznawać.
– Świetnie, że wróciłaś. Chodź, chcę ci coś pokazać.
Łypię na niego jednym okiem, a kiedy widzę jak bardzo jest podniecony wstaję z miejsca i człapię za nim do kuchni. Zastanawiam się czy przygotował dla nas jakąś kolację albo umył piekarnik? Swoją drogą prosiłam go niezliczoną ilość razy, żeby to zrobił, więc może to był (paradoksalnie) mój szczęśliwy dzień? Hm. Nie wyczuwam żadnych zapachów, co trochę mnie martwi. Potrawy zwykle roztaczają smakowitą woń. Cóż, bywa. Zamówię pizzę albo pozwolę Cooperowi zdecydować co będziemy jeść. Zerkam w kierunku piekarnika, tak to musi być to. Na sto procent.
– Najgorzej było w środku, co? – Zagaduję
– W środku? – Robert marszczy swoje jasne brwi. – Co masz na myśli?
– Piekarnik. – Wyjaśniam szybko.
– Piekarnik? – Dziwi się. – Dlaczego o nim pomyślałaś? Spójrz tutaj.
Prowadzi mnie do stolika, przy którym jadamy posiłki, a na którym teraz panuje chaos w postaci zarysowanych kartek od bloku.
– Co to za bałagan?
– Nieważne. – Ucina. – Popatrz co znalazłem.
Posuwa mi telefon pod sam nos i widząc na wyświetlaczu witrynę sklepu internetowego z farbami i pędzlami dla za początkujących malarzy omal nie wybucham ze złości. Szybko masuje skronie jakbym w ten sposób chciała zatrzymać bulgoczącą wściekłość, która ociera się o krawędź mojego opanowania. Bo co jak co, ale cierpliwość mam anielską i z reguły bardzo trudno mnie wyprowadzić z równowagi, ale kurwa mać dziś byłam bliska zrobienia wyjątku.
– Zamówiłem kilka sztuk. – Informuje. – Nie chciałem od razu rzucać się na głęboką wodę, chociaż w necie wyczytałem, że to jedna z lepszych marek.
– Super.
– Cieszysz się?
Och, wprost szaleje z radości. Nie widać?
– Mam nadzieje, że ta pasja przetrwa dłużej niż pierwsze dwa tygodnie – Mruczę biorąc w dłoń jedną z kartek. – Co to? – Nie jestem w stanie zidentyfikować rysunku.
– Szkic drzewa.
– To jest drzewo?
– Baobab. Wyszedł idealnie, prawda?
– Dobra – Biorę wdech. – Zapytam Coopera co zje na kolację.
– Jasne, ale najpierw...może sfinalizujemy moje zamówienie?
– Jak to?
– Oddam ci jak tylko będę mógł.
To żart? Proszę. Błagam, powiedz, że żartujesz.
– Robbie – Zaciskam palce na kartce. – Nie oddałeś mi jeszcze za drewno, które potrzebowałeś do swoich rzeźb. Sprzedałeś którąkolwiek czy nadal czekają na swoje pięć minut w garażu?
– Bycie artystą nie jest łatwe.
– Utrzymanie domu również! – Unoszę głos.
– Pomagam ci. – Odpowiada bez wahania. – Wczoraj umyłem podłogi, staram się jak mogę, Ell. Wiem, że jest ci ciężko, ale zrozum, że nie jesteś jedyna. Nie chciałem być ojcem, a nagle spada na mnie obowiązek zajmowania się Cooperem. Nie zapytałaś mnie o zdanie, po prostu założyłaś, że tak będzie w porządku. To dla każdego stresująca sytuacja.
– Masz rację. – Odkładam kartkę na stoliku i podchodzę do Roberta. Czuję się bezradna i potrzebuję, żeby przelał na mnie swoją siłę. Owijam się wokół jego ramienia, a on całuje mnie w czubek głowy.
– Przepraszam. – Dukam. – Kupię ci te farby.
– Wiesz, że cokolwiek robię, robię z myślą o nas. – Przekonuje mnie. – Jeśli mi się uda, jeśli zdobędę sławę to oddam ci wszystko z nawiązką. Ba, wybuduję ci pałac ze złota!
– Wystarczyłby samochód. – Chichocze. – Taki co nie gaśnie w najmniej odpowiednich momentach.
– Skarbie, zapomnij o samochodzie. Miałabyś swój helikopter albo odrzutowiec, albo oba. Naprawdę, gdybym mógł to dałbym ci wszystko.
– Gdybyś mógł – Powtarzam cicho
– Jestem pewny, że to kwestia czasu.
Odsuwam się od niego i przykładam usta do jego ust. Nasz pocałunek jest delikatny i czuły, lecz mimo to wciąż nie potrafię się uspokoić. Zerkam na zegar przywieszony na ścianie. Wskazuje szóstą wieczorem. Przez kilka sekund się waham, ale ostatecznie chwytam za komórkę i piszę wiadomość do Dixona z zapytaniem, kiedy otrzymam swoje zaległe wynagrodzenie. Potrzebuję pieniędzy.
– Podać ci torebkę?
– Hm?
– No w torebce masz portfel, nie?
– Och, nie. Nie trzeba. Dane karty płatniczej mam zapisane w telefonie. Zawołasz Coopera? Chciałabym już uzgodnić co będziemy jeść.
– Myślałem, że już coś zamówiłaś.
– Pisałam do szefa w sprawie kasy.
– I bardzo dobrze! Niech nie sądzi, że odpuścisz! Wykonałaś robotę i musisz dostać wypłatę, nie ma że boli. Mam nadzieję, że tym razem nie będzie szukał wymówek.
Uśmiecham się słabo. Podoba mi się nastawienie Roberta, lubię, kiedy stoi za mną murem i pokazuje jak bardzo mu zależy na moim bezpieczeństwie.
– Cooper! – Wołam dziecko – Cooper, kochanie, zejdź na dół, dobrze?
– Pewnie śpi – Stwierdza Robert, ale już po kilku minutach do kuchni przychodzi milczący chłopiec i patrzy na mnie tak, jakbym była jego jedyną deską ratunku.
Damy radę, skarbie.
– Na co masz apetyt? Zjadłbyś pizzę? – Pytam miękkim tonem. Cooper kręci przecząco głową, a potem wsuwa dłonie do kieszeni brązowych spodenek przed kolano.
– To może kurczaka? Lubisz kurczaki, prawda?
Znów milcząca odmowa. Podchodzę do niego i kucam przez co nasze spojrzenia znajdują się na tym samym poziomie.
– Kochanie, zjemy cokolwiek wybierzesz. Dobrze?
– Wiesz, może on ma uraz po tym psycholu, który próbował go uprowadzić. – Podsuwa Robert.
– Boisz się, Cooper? – Głaszczę chłopca po brązowej czuprynie. – Obiecuję, że nigdy więcej nie spotkasz tego wariata. Nigdy więcej, rozumiesz?
– Nie boję się. – Odpowiada cicho. – Mogę już pójść do pokoju?
– A kolacja?
Wzdryga ramionami, a ja z całych sił powstrzymuję płacz.
– Zrobię ci niespodziankę, okej? wymyślę coś fajnego. Możemy się tak umówić?
– Tak. – Godzi się. – Lubię niespodzianki.
– Ja też. – Wtrąca się Robert z nadzieją, że mały się nieco otworzy, ale ten reaguje zupełnie odwrotnie. Zamyka się. Czuję to. Wstaję z kolan i całuję chłopca w czoło. Mam zamiar przejrzeć neta w poszukiwaniu czegoś kreatywnego na kolację, ale zanim odpalam Google 'a dostaję wiadomość od Dixona.
Dixon 18:15
Panno Greenfiled!
Nagabywanie pracodawcy poza godzinami pracy jest wysoce niestosowe.
Porozmawiamy w poniedziałek, a do tego czasu proszę przemyśleć swoje zachowanie.
Z poważaniem D.M.
– Ty gnoju – Wyrywa mi się. – Oby ci nigdy nie stanął!
– Co? – Robert patrzy na mnie z niepokojem.
– Za chwilę. – Mówię przechodząc do pokoju. Potrzebuje pobyć sama, aby dobrać odpowiednie słowa, a potem stworzyć z nich zdanie, które wejdzie w pięty (albo i dupę) szefowi.
– Mogę pooglądać telewizję? – Dobiega mnie pytanie Coopera.
– Ależ oczywiście, słoneczko – Zapewniam. – Oglądaj.
Ja 18:25
Jeśli do jutra nie otrzymam swoich pieniędzy to składam wymówienie.
No i to by było na tyle jeśli chodzi o odpowiednie słowa i zdania.
– Uczyliśmy się pisać
– To świetnie.
– Moje ulubione słowo to „pies"
– Psy są ekstra.
Dixon 18:30
Jesteś zwolniona.
Że co!?
– Nie możesz mnie zwolnić! Sama się zwalniam!
– Dlaczego krzyczysz? – Chłopiec zagryza wargę. – Nie rób tego.
– Przepraszam, słoneczko, po prostu...a zresztą nieważne. Wiesz co? zamówię nam największą serową pizzę jaka istnieje. Co ty na to? jestem pewna, że zjesz mniej kawałków ode mnie.
Ja 18:31
ZWOLNIŁAM SIĘ PIERWSZA.
Ja 18:31
I NADAL CHCE SWOJE PIENIĄDZE.
Ja 18:32
TY ZBOLAŁY FIUCIE!
– Pomyślałem sobie – Słyszę Roberta wchodzącego do pokoju. – Że może zapisałbym się na jakiś kurs? Sprawdzałem oferty, są głównie dla początkujących, ale może warto wydać troszkę więcej i nauczyć się czegoś...Ella?
– Straciłam pracę. – Ogłaszam ponuro.
– Co?!
– Nie, przepraszam, to nie ja ją straciłam. To Dixon stracił świetnego pracownika.
– Coś ty zrobiła?! Oszalałaś?! To było nasze jedyne stałe źródło dochodu! Co z tą kasą, którą nam wisi? Zapłaci?
Nasze? Nam?
– Może zamiast za kursami rozejrzysz się za pracą? –Podsuwam.
– Tłumaczyłem ci.
– Aha.
– Nie obwiniaj mnie za swoje porażki.
Nie mam siły strzępić języka, rozmowa z Robertem o pracy jest jak chodzenie boso po rozżarzonych węglach, ale mimo wszystko gdzieś w głębi tli się nadzieja, że może tym razem się uda.
– Artyści też pracują.
– I tu się mylisz. – Przeczesuje gniewnie swoje włosy w kolorze ciemnego blondu, a potem dłonią wygładza idealnie wyprasowaną koszulę. – Praca twórcza. Mówi ci to coś?
– Rachunki – Zaciskam zęby. – Mówi ci to coś?
– Ella bądź obiektywna. Co napisałaś temu Dixonowi?
– Czyli to moja wina!? – Unoszę się.
– Na to pytanie musisz odpowiedzieć sobie sama. – Stwierdza siadając na sofie przy Cooperze, na co chłopiec odsuwa się jak rażony piorunem i prawie przykleja do drugiego boku mebla. Mam ochotę uciec i zaszyć się gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Nieoczekiwane komplikacje wywracają moje życie do góry nogami. Czy naprawdę popełniłam błąd? Przymykam powieki, a w głowie rozbrzmiewa głos mamy: musisz walczyć o swoje!
– Będę walczyć o swoje. – Powtarzam na głos swoje myśli.
– Walcz byle skutecznie. – Odzywa się Robert. – Znając ciebie na pewno nie skończyło się na uprzejmym zwróceniu uwagi, prawda?
– Zwróceniu uwagi? On wisi mi kasę!
– Powinnaś go przeprosić. Może jeszcze jest szansa, że nie stracisz tego stanowiska.
– Chyba żartujesz?
– Absolutnie nie.
– Mam przepraszać tego... – urywam w ostatniej chwili. Nie chcę przeklinać przy dziecku. – Po moim trupie, Robert. To nie ja jestem prowodyrem tego zamieszania. Gdyby zapłacił nie byłoby żadnego problemu.
– Wiesz, że jesteś konfliktowa. W pewnych sytuacjach trzeba okazać zimną krew.
Czy jeśli zacznę rzucać w ciebie nożami na oślep to policja uzna to za trening sztuki cyrkowej czy jednak zostanę skazana na pozbawienie wolności?
* Maccas – australijska nazwa McDonalda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top