28
28
NATE
Palimy z Noah papierosa. Stoimy oparci o ścianę stajni i wydmuchujemy z płuc dym. Nie mogę pozbyć się tego cholernego kołatania serca, które nawiedza mnie niczym upiór, za każdym razem, gdy przypomnę sobie jak Sky mówiła o pracy na rzecz armii. Nie mogę nic na to poradzić, ten pierdolony strach jest efektem ubocznym tych wszystkich popieprzonych misji w Afganistanie, na które wylatywał bez mrugnięcia okiem. Zostawiał całe swoje życie, plany, marzenia. Zostawiał naszego ojca, zostawiał mnie i leciał walczyć na obczyźnie. Obcy kraj zawsze był ważniejszy, a karabin najwierniejszym przyjacielem. Czy mam do niego żal za te lata, w których łykałem antydepresanty, żeby nie oszaleć? Mam.
Czy zrobiłem cokolwiek, żeby go powstrzymać? Nie wiem.
Czy gdybym miał szansę go zatrzymać przed wstąpieniem do wojska zrobiłbym to? Nie.
Wszystko jest po coś. Wierzę w przeznaczenie. Wierzę, że każdy z nas ma jakieś zadanie do wypełnienia. Zadaniem Noah było (i nadal jest) służenie ADF. A moim? Cóż, chyba zarabianie milionów, nie? Całkiem nieźle mi to wychodzi.
– Czyli przyjechałeś na farmę ze swoją pracownicą? – Głos brata wyrywa mnie z rozmyślań. Oboje gapimy się na wylegujące psy.
– Chodziło tylko o konie.
– Konie, które chciał obejrzeć jej syn, aye?
– Ay...nie. To nie tak.
– Taaa – Mruczy uśmiechając się łobuzersko. – Nie tak, jasne. Myślisz, że nabierzesz starego misia na sztuczny miód?
– Po pierwsze, jestem starszy, a po drugie...między nami jest tylko seks.
– Uważaj na syfilis. Ponoć niezły chuj.
– Gorszy od ciebie? – Szturcham go ramieniem. – Dlaczego nie powiedziałeś mi o nowej robocie?
– Nie było czasu. – Gasi papierosa pod podeszwą militarnych buciorów. – A co?
– Ulżyło mi, że nie wylecisz na kolejną wojenkę.
– Czasami o tym myślę, ale potem przychodzi Sky z Johnnym i wszystko przechodzi. Nie mógłbym im tego zrobić. Dzieciaki muszą mieć rodzinę. Pełną rodzinę. Wiesz o czym mówię, aye? Dorastanie z jednym rodzicem jest do pizdy.
– Gdybyś wybrał armię ponad Sky to chyba bym cię zabił.
– Raczej marne szanse.
– Poważnie. Zajebałbym cię.
– Poważnie mówię, że marne szanse. – Chichocze. – Słyszałeś o Ukrainie?
– Nie dało się nie usłyszeć. – Kończę palić. – Będzie wojna w Europie?
– Całkiem możliwe. Zresztą nie tylko tam. Są spięcia pomiędzy Chinami i USA. Trzecia światowa jest bliżej niż nam się wydaje.
– Dzięki bogu za Australię.
– Chłopaki w tym tygodniu lecą do Kijowa. Ściągnęli ich jako wsparcie. Możemy być na totalnym zadupiu, Nate, ale to nas nie uchroni. Wojna zawsze wymaga ofiar.
– Sprawiasz, że mam ochotę rzucić się pod jebany pociąg.
Przewracam oczami. Serio, czuję ciężar jego słów, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że mój braciszek nigdy nie kłamie, a przynajmniej nie na tematy związane z wojskiem. Jakkolwiek bym chciał odciąć się od tych informacji, to ich prawdziwość trzyma mnie wyjątkowo mocno za pysk.
– Na razie dmuchamy na zimne.
– W sumie niewiele można zrobić, aye?
– Otóż to. Musimy czekać.
– Dobra, zjebałeś mi nastrój, za co dziękuję.
– Ależ cała przyjemność po mojej stronie. Wracamy?
– Nie jestem pewny. – Śmieje się pod nosem. – Ella, Sky i Grace tak się dobrały, że strach przebywać w ich otoczeniu.
– Ano. Ptasie radio.
Wybucham śmiechem. Nie mogę się opamiętać. Noah patrzy na mnie surowym wzrokiem, ale nie mija sekunda, a sam parska i oboje rechoczemy jak ropuchy w ogrodzie botanicznym na South Bank.
– A co wam tak wesoło, chłopaki!? – Słyszymy w oddali Sky. Idzie do nas trzymając na rękach Johnny'ego, co niemal natychmiast reaktywuje Noah. Patrzę jak do niej podbiega, całuje w usta i przechwytuje malucha.
– Ile razy mam ci powtarzać, galah, że nie możesz dźwigać?
Galah. Bóg jeden wie, dlaczego nazywa swoją żonę w ten sposób.
– Oj, przecież John nie jest taki ciężki.
– Nie znaczy nie. – Noah jest stanowczy. – Zrozumiano?
Sky wytyka w odpowiedzi język, co powoduje u mnie kolejną falę śmiechu.
– Nie śmiej się, Nate. – Zwraca mi uwagę. – Bierz Ellę i idźcie na spacer.
– My nie chodzimy na spacery. – Rzucam prychając pod nosem.
– To może zacznijcie? – Noah podchodzi do mnie.
– Powiedziałem ci, że nic nas nie łączy.
– Seks nad jeziorem jest bardzo satysfakcjonujący, co nie, łobuziaro?
Sky oblewa się rumieńcem.
– Jesteście okropni. –Kwituje. – Erotomani!
Wymieniamy z bratem znaczące spojrzenia, a chwilę później rozbrzmiewa mój telefon, który niezwykle wnerwia Johnny'ego, bo zaczyna płakać bez opamiętania. Odchodzę na bok, żeby Noah mógł go uspokoić.
– Nathan Harris – Odbieram urzędowym tonem.
– Cześć Nate. Na wstępię chcę cię przeprosić, że zwaliłem sprawę z tym gościem, którego miałem ci znaleźć, żebyś ty mógł kogoś znaleźć...kurwa, trochę poplątałem, nie?
– Czemu to olałeś, Jim? – Pytam spokojnym tonem. – Zależało mi.
– Wiem, kurwa, wiem. Po prostu...to wszystko przez tę blondynkę z Tindera.
– Nieważne. – Nie kryję rozczarowania. – Jesteś w stanie podać mi namiary do tego kogoś czy mam zacząć szukać na własną rękę?
– Typ nazywa się Jax.
– W porządku.
– Numer wyślę ci w wiadomości.
– Dziękuję. Jak się chce, to można, prawda?
– Nawet mi nie przypomniałeś.
– Liczyłem, że nie muszę. Kończę. – Odsuwam telefon od ucha. Czekam na wiadomość, na szczęście tym razem Jim nie zawodzi. Zapisuje numer i niespodziewanie wyczuwam czyjąś obecność.
– Cooper usnął na psim materacu w kuchni. – Ella staje naprzeciwko mnie. – Wiesz, nie miałam okazji ci podziękować. Tutaj jest wspaniale. Te wszystkie zwierzęta. Konie, owce, koty...czuję się jak mała dziewczynka na agroturystyce.
– Jak jelitówka? – Przypominam sobie o jej dolegliwościach.
– Ee...
–Lepiej?
– Tak, mhm. Lepiej. – Krzywi się, a może uśmiecha? Przyglądam się uważnie po czym stwierdzam, że to na pewno grymas.
– Pytam, bo chciałabym cię zabrać na spacer. Myślisz, że nie będzie przeszkód?
– Na spacer? Po farmie?
– Widzisz tę linię drzew? – Wskazuję ruchem głowy w odpowiednim kierunku. – Gdzieś tam jest polana, a dalej jezioro.
– To pewnie dziesiątki kilometrów stąd.
– Lubisz konie, prawda?
ELLA
Słońce pochylało się ku zachodowi roztaczając wokół siebie pomarańczowo-czerwoną poświatę. Uśmiecham się. Zachody słońca mają w sobie coś magicznego. Podziwiam ten przepiękny spektakl barw i na moment zapominam, że siedzę na końskim grzbiecie. To nie mój pierwszy raz, ale minęło bardzo wiele czasu odkąd ostatni raz miałam okazję pobyć z koniem sam na sam. Być może ten ostatni raz miał miejsce w Alice Springs. Pociągam delikatnie za wodzę i prowadzę konia w stronę szutrowej drogi. Teren farmy jest rozległy. Przyznaję, że wcześniej myślałam, że to tylko podwórko i budynki gospodarcze. Niesamowite. Jakie to uczucie mieć tyle własnej ziemi? Odwracam się w siodle, pewna, że za mną jedzie Nate i rzeczywiście na drugim koniu siedzi mężczyzna, ale ten jest jedynie podobny do mojego szefa. Zamieram. Serce uderza wściekle o żebra. Co się tutaj stało?
– Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha – Noah wpatruje się we mnie swoim przenikliwym wzrokiem. Dosłownie czuję jak mnie nim przewierca. Cholera jasna.
– Gdzie jest Nate?
– Musiał zawrócić. – Odpowiada od niechcenia. – Chyba nie masz nic przeciwko mojej obecności? W końcu dosiadłaś mojego konia i przebywasz na mojej farmie.
– Yy nie, nie mam. – Nerwowo przełykam ślinę. – Myślałam, że Nate jest za mną, to wszystko.
– Długo to trwa?
– Co?
– Nie rób ze mnie idioty. Od dawna się spotykacie?
– Nie, to nie tak.
– Poważnie, Elizabeth, oszczędź mi tego.
Zagryzam wargę, żeby nie zapytać skąd zna moje imię. Nate mu powiedział? A może Sky? A może znał mnie już wcześniej? O boże.
– Nie spotykamy się z Natem. Wiem, że to może tak wyglądać, ale naprawdę, takie nie jest.
– Uprawiacie seks.
Czerwienię się jak piwonia. O tym też wie?!
– Po twojej minie zgaduję, że to nie był jednorazowy wyskok. Zatem jednak coś was łączy. Mój brat zwykle ma nasrane we łbie, ale ty wydajesz się całkiem ogarnięta. Nie zrozum mnie źle, kocham Nate'a, ale czasem wkurza jak sto diabłów. Jeśli przyjechał z tobą na moją farmę, to znaczy, że musi cię naprawdę lubić. I tak, wiem, że macie jakiś układ. Ja też miałem i co ciekawe skończył się ślubem.
– W naszym przypadku to tylko seks i właściwie nie wiem o jaki układ chodzi, bo jeszcze nie zdecydowałam czy będę chciała w nim uczestniczyć.
– Zdecydował za ciebie.
– Nie może. – Złoszczę się. – Nie może uważać, że coś jest potwierdzone, kiedy, cholera nie ma tego potwierdzenia.
– Co się tak unosisz? Spokój. Nate jest specyficzny, pogubił się lata temu i nadal ma problemy z odnalezieniem właściwej drogi. Opowiadał ci o naszej matce?
– Tak.
– Z tymi, które bzyka nigdy nie opowiadał.
– Skąd wiesz?
– Bo pytałem. – Uśmiecha się szeroko. – Nie musisz znać szczegółów. Chcę, żebyś wiedziała, że on traktuje cię inaczej niż pierwszą lepszą, choć oczywiście będzie się zapierał, że tak nie jest. Wspominałem, że ma nasrane we łbie?
– Wspominałeś.
– Dobrze. Nie zapominaj o tym.
– Chcesz mnie odstraszyć?
– Wręcz przeciwnie. Chcę cię przygotować. Może sądzisz, że Nate jest słodkim chłopcem, człowiekiem sukcesu, milionerem w drogim garniturze i w większości przypadków masz rację, ale nie możesz zapomnieć tego, co przeżył. Każdy z nas ma jakieś rany, aye? Odwaliło mu po śmierci mamy. Staczał się na dno, chlał od rana do wieczora i bił się z jakimiś typami w klatce jakby nagle stał się jakimś popierdolonym gorylem. Te blizny są stare, ale są dni, kiedy zaczynają ponownie krwawić. I musisz być świadoma zagrożeń, żeby je wszystkie zrozumieć.
– A co z twoimi ranami? Sky je uleczyła? – Nie mogę się powstrzymać.
– Galah i ja też nie mieliśmy łatwo. Chciałbym ci powiedzieć, że to jej miłość mnie uzdrowiła, ale nie mogę. Zrobiło to wojsko, zrobił to psycholog, psychiatra i terapeuci. Nate musi nad sobą pracować, ale ty powinnaś być blisko. Będzie cię za to przeklinał, będzie chciał, żebyś poszła do diabła...taa, właśnie tak to działa. Nie możesz się ugiąć, Elizabeth. Nie możesz dezerterować. Jeśli naprawdę ci zależy, chwycisz za broń.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top