27

                                                                                           27

                                                                                        ELLA

Dlaczego tak bardzo się denerwuje? Przecież to absolutnie NIC takiego. Właściwie to wszystko stało się przez Coopera. Tak, to wszystko jest jego sprawką. Gdyby nie to, że zamknął się w pokoju, nie gościłabym wczoraj Nate'a. Biorę głęboki wdech. Czy wiem dokąd zmierzamy? Nie. Nie mam pojęcia, ale to miejsce jest powiązane z końmi, bo Cooper nie krył swojej fascynacji Mustangiem z Dzikiej Doliny. Szczerze mówiąc, to bardzo ładna bajka. Ucząca empatii i zrozumienia, ale jeśli ktoś powiedziałby mi, że dzięki niej teraz będę siedziała w wypasionej furze za milion dolarów, to popukałabym się w głowę. Auć. Nie mogę uwierzyć, że Nate to zrobił, chociaż może mogę? Wielokrotnie udowodnił, że dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Boże, kim jest ten człowiek? Kameleonem? Uśmiecham się pod nosem wyobrażając sobie jak mój pracodawca zmienia kolory zależnie od nastroju. Hm, dziś jest niezwykle rozgadany, żywiołowy. Jaka barwa będzie idealna? Ognista pomarańcz? Przechodzą mnie dreszcze, gdy zestawiam ogień wraz z przystojną twarzą mężczyzny. Uch. Tak, to jest ogień. A raczej piekło. Trochę się stresuje, nie wiem dokąd jedziemy, nie wiedziałam jak mam się ubrać, więc postawiłam na wygodę i włożyłam sukienkę przed kolano na cienkich ramiączkach i trampki. Białe, sięgające do kostki. Dobra, dwa miesiące były białe, teraz są szare. Ale szary, to też dobry kolor, nie? No i idealnie pasuje do mojej oliwkowej sukienki. Zerkam kątem oka na kierowcę, a raczej, na jego umięśnione ramiona wystające spod czarnej koszulki i przez chwilę koncentruje się na dłoniach, które trzymają kierownicę. Wzdycham cicho. Nie, żebym była fanką motoryzacji, ale zdecydowanie umiem docenić piękno, a trójramienna kierownica obita dwutonową skórą z chromowanymi manetkami i przyciągającym uwagę logo bentleya prezentuje się jak małe dzieło sztuki. Wciskam się głębiej w kremowy fotel i splatam ramiona na piersi. Wnętrze z sekundy na sekundę staje się coraz chłodniejsze. Rozumiem, że na zewnątrz panuje upał, a słońce grzeje nawet przez szyby zasłonięte roletami (Tak, z drzwi tego samochodu wysuwają się rolety) lecz dziesięć stopni Celsjusza to przesada.

– Nate? – Odzywam się.

– To nie ja. – Odpowiada spokojnym tonem.

Jak to nie on?

– Ja również, więc jeśli nie my, to kto? – Czuję się jak dureń zadając to pytanie. To oczywiste, że ze mną pogrywa.

– Coop. – Uśmiecha się spoglądając w lusterko.

– No jasne, ciekawe jakby miał to zrobić? – Prycham.

– Z tyłu jest pilot sterujący w formie tabletu. Ma dostęp do wentylacji, ogrzewania i multimediów. – Wyjaśnia zwiększając temperaturę.

– Niebywałe – Szepcę pod nosem.

– W swoim Hyundaiu tego nie masz? – Ironizuje, przez co chcę mu wymierzyć kuksańca pod żebra, ale powstrzymuje mnie fakt, że przez takie działanie mogłabym nieumyślnie być przyczyną wypadku.

– Och, mam o wiele więcej. – Parskam. – W radiu jest odtwarzacz płyt CD.

– No co ty?

– Poważnie. Kupuję płyty, wspieram artystów.

– Jesteś taka...– Nate łypie na mnie jednym okiem. – Vintage.

– I wciąż na chodzie. – Śmieję się.

– Och, tak. Mogę potwierdzić!

Przymykam powieki. Znów mam ochotę go szturchnąć. Spoglądam przez szybę, na migające drzewa i dociera do mnie, że poruszamy się z jakąś zawrotną prędkością. Cholera. Nerwowo przechylam się w jego stronę, chcę zobaczyć licznik, ale zamiast tego moja głowa ląduje na jego ramieniu. Nie planowałam tego, to nierówności na drodze zmusiłby mnie do tego czynu. Przysięgam.

– Cześć – Niski pomruk wypełnia moje uszy.

– Cześć. – Wpatruję się w idealnie przycięty ciemny zarost i walczę z pokusą, aby nie otrzeć się o niego policzkiem, bo po pierwsze, Cooper na pewno by to zauważył, a po drugie przypominałabym kota, który naćpał się kocimiętką. W obu przypadkach stanowcze Nie.

– Wystarczy, że jesteś obok i już mi staje. – W jego głosie słyszę tłumione pożądanie.

Nie chcę zerkać na jego krocze, ale moje zdradzieckie oczy postanowiły, że nie będą mnie słuchały i bez jakiegokolwiek wahania przesuwają się po płaskim brzuchu, a następnie opadają na fragment klamry paska, i z satysfakcją zatrzymują się na sporym wybrzuszeniu. Wciągam powietrze. Ten widok jest niemalże elektryzujący. Kusi mnie, żeby go dotknąć, żeby chociaż przejechać po nim czubkami palców, ale wiem, że nie mogę. Przełykam z trudem ślinę, czuję ścisk w żołądku, a moje sutki mimowolnie twardnieją. Nate unosi nieco biodra, poprawia się w fotelu. Z pewnością jest mu niewygodnie z taką...

Maczugą

Oblewam się rumieńcem. Serio nazwałam w myślach jego wspaniałego kutasa maczugą?

Boże, co się ze mną dzieje?

Głód.

Racja. Nie uprawiałam seksu od czasu, kiedy zaproponował mi ten durny układ. Nadal nie zdecydowałam. Nie chcę być dziewczyną na seks. To jak bycie dziwką jednego mężczyzny. Dlaczego postawił mi to cholerne ultimatum? To nie było w porządku.

Nagle, zupełnie niespodziewanie z głośników wybrzmiewa żywiołowa muzyka, którą skądś kojarzę. Odsuwam się od Nate'a, który wydaje się tak samo skonfundowany i nasłuchuję tekstu.

– Co złego było Def Leppard, Coop? – Wzdycha, a ja odwracam się w fotelu i wlepiam wzrok w szczerzącego się chłopca.

– Nie podobało mi się. – Odpowiada obojętnym tonem. – Ella, chcesz mieć zasłonięte szyby? Bo mogę je odsłonić. Wiesz, ja teraz steruję całym autem.

– Czyli będę zmuszony słuchać Black Eyed Peas? Poważnie? To zamach na moją duszę, kolego. –Nate przewraca oczami. – Do czego to doszło, Greenfield, hę?

– Oi, nie przesadzaj. Akurat ta piosenka jest bardzo pobudzająca. – Uśmiecham się szeroko.

– Nie uważasz, że jestem wystarczająco pobudzony? – Unosi brew.

– Jest optymistyczna i daje nadzieję na lepsze jutro. – Ciągnę. – To naprawdę świetny kawałek.

– Mój ulubiony! – Krzyczy Cooper. – Mogę zrobić głośniej?

– Jesteś pewny, że tego chcesz? Auto posiada dwadzieścia głośników.

– Tak! – Chłopiec prawie podskakuje z radości na fotelu. – Głośniej! Robię głośniej!

– Nie panujesz nad nim. – Nate kręci głową z dezaprobatą.

– Może wcale nie chcę? – Odcinam się. – Hej, Cooper. Rozkręcaj imprezę!

Duszę się ze śmiechu, kiedy chłopiec błyska zębami w łobuzerskim uśmieszku, a potem zwiększa głośność. Jest taki szczęśliwy, że nie mogę oderwać od niego oczu. Dawno nie widziałam go w takim stanie. Wymachuje rękoma nucąc piosenki. Niesamowite, jak swobodnie czuje się w towarzystwie Nate'a. Jak oboje się czujemy. Cholera. Może pozwalam na zbyt wiele? Może powinnam jakoś to powstrzymać? Prostuje się w fotelu i wbijam wzrok w drogę przed maską. Krajobraz się zmienia. Jesteśmy poza miastem, a utwór dobiega końca.

– Dzięki bogu – Szepce Nate, lecz w tej samej chwili Cooper znajduje kolejną swoją ulubioną piosenkę i zaczyna podrygiwać w rytm energicznej muzyki.

Tonight's the night (hey), let's live it up (let's live it up)

Zerkam na Harrisa, odnoszę wrażenie, że jest poirytowany, ale już po chwili, dostrzegam jak bębni palcami w kierownicę i porusza ramionami. Marszczę brwi, staram się zrozumieć. Przecież był przeciwny, prawda? Marudził, że przestaliśmy słuchać Def Leppard. Mrużę oczy, próbuje go rozgryźć, choć i tak wiem, że mi się nie uda. Nie potrafię rozszyfrować tego mężczyzny. Jest dla mnie zagadką. Cholernie pociągającą tajemnicą. Patrzę jak zaczyna wymachiwać rękoma i dziwę się, że kierowca wykonuje za niego całą robotę. Wielkie ukłony w stronę nowoczesnej technologii, bez niej, na pewno byśmy zaliczyli kolizję. Niski, seksowny głos miesza się z chłopięcym skrzekiem. Nie mogę uwierzyć, że oboje śpiewają i to tak, jakby właśnie stali przy bramkach na koncercie.

I got my money, let's spend it up (a fee-)

Patrzę jak nurkuje dłonią do kieszeni i wyjmuje portfel, a następnie rzuca go w moją stronę.

Go out and smash it, like, "Oh my God"

– Co mam z tym zrobić? – Pytam przekrzykując dwadzieścia wyjących głośników.

– Przejebać wszystko!

– Co?

– Wydamy całą kasę na kawę i hot dogi – Rechocze skręcając w stronę stacji paliw.

Let's do it, let's do it, let's do it, let's do it

– I na sok! – Wydziera się Cooper. – Nate, musimy kupić sok!

– Masz to jak w banku! – Odpowiada rozbawiony. – Weźmiemy każdą ilość.

– Tak!

– Chcemy soku i dostaniemy sok!

– Dostaniemy go! – Wtóruje Cooper. – Pomarańczowy!

– Właśnie! – Wjeżdżamy pod dystrybutor. – Lepiej, żeby go mieli!

– No! Lepiej, żeby mieli!

– Bo inaczej...

– Bo inaczej... – Chłopiec przysuwa się bliżej fotela kierowcy. – Bo inaczej to co?

– Jeszcze nie wiem. – Chichocze. – Pomyślę, nad tym podczas tankowania.

– Jak chcesz zapłacić za paliwo, skoro wydamy wszystko na kawę, hot dogi i sok pomarańczowy? – Pytam udając powagę.

– To bardzo proste – Odpina pas bezpieczeństwa. – Uciekniemy.

Okej, dobra. Co się tutaj wydarzyło?

– Wszystko z tobą w porządku? – Upewniam się.

– A z tobą?

– Yy też. Po prostu, wow, nie wiedziałam, że jesteś fanem Black Eyed Peas.

– Błąd, aniele. – Szczerzy zęby. – Jestem fanem dobrej zabawy.

Patrzę jak wychodzi z auta. Nie chcę gapić się w szybę jak napalona nastolatka, ale nie umiem nad sobą zapanować. Nate obchodzi samochód, i w tym samym czasie, zupełnie nieoczekiwanie podbiegają do niego dwie rozpromienione kobiety. Krzywię się, kiedy pozwala im się objąć, a potem strzelić parę fotek. Serio? Jesteśmy na stacji benzynowej! To nie jest miejsce na robienie sobie jakichś durnych selfie. Powinny o tym wiedzieć, lecz, oczywiście istnieje prawdopodobieństwo, że są tak mało inteligentne, że zwyczajnie jakimś cudem ominęła ich ta wiedza. Może należałoby przypomnieć? Jedna z kobiet, ta w dżinsowych szortach odsłaniające opalone pośladki całuje go w policzek. Robi to tak szybko, że Nate, nie ma szansy zareagować. Wzięła go z zaskoczenia. Cwana!

– Ella? – Cooper przysuwa się bliżej mojego fotela.

– Hm?

– Kupisz mi taki samochód na urodziny? – Pyta z nadzieją.

– Nie masz prawa jazdy.

– To nic. Będzie czekał w garażu.

– Jak zrobisz prawko, to pomyślimy nad autem, okej? To wcale nie jest takie proste. Musisz znać wszystkie znaki drogowe, wiedzieć jak zachować się na rondzie – Wymieniam nie spuszczając oka z Nate'a. Na litość boską, czy nie zauważa, że te baby, go podrywają? I to w tak bezczelny sposób! Dlaczego nich nie przegoni?

– Wiesz, dokąd jedziemy?

– Wiem. – Cooper uśmiecha się jeszcze szerzej. – Ale nie mogę ci powiedzieć.

– A to niby czemu?

– Nie wiem. Nate nie kazał.

Aha. No proszę, jak ten człowiek potrafi owinąć sobie dziecko wokół palca.

– Szkoda, że Nate z nami nie mieszka. Byłoby super.

– Wcale nie byłoby tak super.

To cholerny pies na baby!

Paskudny flirciarz z przepalonymi stykami w mózgu.

Nie jestem pewna, czy jestem bardziej zła na te kobiety, czy może na niego. Przez parę sekund zastanawiam się, które z nich powinno ponieść cięższą karę.

On.

Oczywiście, że on. Gniew szybko rozgrzewa moją krew i nawet to, że kobiety odeszły nie poprawia sytuacji. Krzyżuje ramiona na piersi i czekam, aż mężczyzna skończy tankować. Wbijam paznokcie w skórę, gdy uświadamiam sobie jak bardzo jestem zazdrosna. Boli mnie brzuch z nerwów, kiedy przypominam sobie słowa Nate'a.

Muszę mieć pewność, że...ani ty, ani ja nie uwikłamy się w coś, co przyniesie nam kłopoty. Seks jest wszystkim, na co możemy sobie pozwolić.

Moje serce niczym bolid formuły jeden pędzi łeb na szyję. Mam ochotę wyjść z auta i wrócić piechotą do domu.

Ani ty, ani ja nie uwikłamy się w coś, co przyniesie nam kłopoty.

Jasna cholera, a co jeśli już na to za późno?! Czy ten idealny układ przewidział, że jedno z nas mogło już być uwikłane? Zaraz zwymiotuję. Strach ściska mnie za gardło. Mam przyspieszony oddech i pocą mi się dłonie. Boże, to niemożliwe! Nie mogłam i nie mogę zakochać się w swoim szefie! Otwieram drzwi, wpuszczam do środka okropnie gorące, suche powietrze zmieszane z zapachem benzyny. To wina upału. Przegrzało mnie, potrzebuje natychmiastowego ostudzenia.

– Cooper, muszę iść do łazienki – Mamroczę. – Zostaniesz tutaj?

– Sam?

– Nate za sekundę wróci. –Przez okno widzę, jak dokonuje płatności przy kasie.

– Dobra. – Chłopiec siada wygodniej na fotelu i skupia uwagę na tablecie.

Nogi mam jak z waty. Nawet nie wiem czy zaprowadzą mnie do łazienki, ale muszę spróbować. Idąc w stronę budynku czuję na sobie ciekawskie spojrzenia, jednak staram się je ignorować. Wchodzę do środka i prawie zderzam się z Harrisem.

– Stęskniłaś się za mną? – Zagaduje mrugając okiem.

– Nie, ja... – Wpatruję się w jego błyszczące zielone oczy i nagle wszystko inne przestaje istnieć. Zbliżamy się do siebie, a potem on delikatnie ciągnie mnie w kierunku regału ze słodyczami i opiera o ścianę.

– Nie chcę naciskać, ale co z twoją decyzją, w sprawie naszego układu?

– Jeszcze nie wszystko przemyślałam.

– Bawisz się ogniem. – Upomina kąsając mnie w szyję.

– Cooper został w aucie. – Przypominam walcząc z pożądaniem. – Mógłbyś do niego pójść?

– Mógłbym. – Odsuwa się i już jestem przekonana, że ruszymy każde w swoją stronę, ale on w ostatniej chwili odwraca się za siebie i mówi:

– Uważaj. Takie zabawy, często kończą się poparzeniami.

O, jasny gwint.

Nie odpowiadam nic i skręcam do toalety. Jest wolna, więc od razu pakuję się do środka, przekręcam blokadę w drzwiach i odkręcam kurek z wodą. W pomieszczeniu jest chłodno, z wentylatorów dmucha zimne powietrze, lecz to zbyt mało. Spryskuję twarz i przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądam tak, jakbym przed chwilą zobaczyła ducha. Moje źrenice są powiększone, a blada cera wyraźnie kontrastuje z moją opaloną na brązowo szyją i dekoltem. Ścieram kilka kropel, które wolno spływają po moich policzkach. Nie mogę uwierzyć, że właśnie dziś zdałam sobie sprawę z tego co się stało. Boże, czuję się tak jakbym po latach wybudziła się ze śpiączki i poznawała cały świat od nowa! Zakochałam się w swoim pracodawcy. W największym babiarzu w Queensland. Zrobiłam to i zupełnie nieświadomie. Tak jak nieświadomie przełyka się ślinę, albo mruga powiekami. Zakochałam się w mężczyźnie, który chce ode mnie jedynie seksu.

Niech ktoś mnie zabije.

Jak mogłam do tego dopuścić? A co więcej jak mogłam tego w ogóle nie zauważyć? Nabieram głęboko powietrza w płuca i raz jeszcze spryskuje twarz wodą. Co teraz powinnam zrobić? Przyznać się? A jeśli zerwie kontakt? Na samą myśl o braku jego obecności mój żołądek wywraca się na drugą stronę. Dlaczego tak cholernie wszystko sobie skomplikuje? Nate nie może się dowiedzieć. Nie chcę stracić pracy, która daje mi porządny dochód i zapewnia życie na poziomie. Może to chwilowe? Może po kilku spotkaniach w łóżku, wszystko przeminie i nie będę musiała łamać sobie głowy jak w tym momencie? Daj boże.

NATE

W idealnym świecie pieprzyłbym najsłodszą cipkę swojej kurewsko seksownej asystentki. Uprawilibyśmy gorący seks w toalecie na tej pieprzonej stacji benzynowej i żadne z nas nie przejmowałoby się zostawionym dzieckiem w aucie, bo, oczywiście by nie istniało. W idealnym świecie, Elise wypinałaby swój tyłek, a ja drażniłbym penisem jej spragnione wnętrze. Nasze ciała byłby klejące od potu i obydwoje zaciskalibyśmy usta, żeby nie krzyczeć z rozkoszy. W idealnym świecie nie jechalibyśmy do Wamuran, a Gold Coast i zamiast koni widzielibyśmy wspaniałą plażę, na której kolejny raz doprowadziłbym ją do szaleństwa. Brałbym wszystko co moje.

Jej usta, och tak, brałbym jej usta. Całowałbym je do utraty tchu.

Jej piersi. Cudowne, naturalne i obłędnie seksowne.

Jej nogi. Smukłe, długie, o jedwabistej skórze.

Jej cipkę. Śliczną, małą, ciasną, gorącą...ach!

Rżnąłbym to piękne ciało bez żadnego zahamowania. Kazałbym jej nie zamykać oczu, bo uwielbiam patrzeć w te zamglone namiętnością tęczówki. Ciągnąłbym jej dolną wargę, zapamiętując ten fantastyczny uśmiech. Bo w idealnym świecie nie byłoby nikogo, kto chciałby jej zaszkodzić. Nikogo kto chciałby ją skrzywdzić. Przez kogo by płakała, lub kogo by się bała. Każdy siniak, jaki pokrywał jej ciało, byłby pamiątką, po wspaniałym seksie, a nie walce. Szkoda, że świat nigdy nie był idealny, a moje pragnienia zostają wyłącznie w wyobraźni. To jakaś pojebana sytuacja, nie potrafię ani jej zrozumieć ani tym bardziej zaradzić. Wkurzam się na siebie, za to, że tak cholernie przejmuje się Elise i Cooperem. Nie powinienem tego robić. Kurwa, naprawdę nie powinienem. Ten dzieciak jest jak pieprzony łącznik między sprawami, które pogrzebałem, a tymi, które nadal się dzieją. Przez niego myślę częściej o matce, przez niego zaczynam przypominać sobie smak cholernych Lemingtonów. A przez to wszystko chcę roztoczyć nad nim opiekę, zapewnić bezpieczeństwo i obiecać, że nikt go nie zrani do tego stopnia, jak zranił mnie.

– Nate?

O wilku mowa.

– Co tam, kolego? – Nadaję głosowi lekki ton.

– Nie wiesz co się stało z Ellą?

– Poszła do łazienki. – Uśmiecham się słabo i odwracam w jego stronę. – Też chcesz pójść?

– Nie, ale długo jej nie ma. Wiesz, moja mama jak długo nie wychodziła z łazienki to zawsze płakała. Myślisz, że Ella teraz też płacze?

– Mam nadzieję, że nie.

– Lubisz ją?

–Hm?

Udaję, że nie słyszę pytania.

– Ellę. Lubisz ją?

– Tak. – Odpowiadam ostrożnie. – Tak samo jak ciebie.

– Super.

– Super – Powtarzam jak echo.

Ściszam muzykę. Od jakiegoś czasu Cooper zdecydował, że będziemy słuchać radia. Wybór padł na Triple M. Nie mogę narzekać, lubię rocka i ligowe rozgrywki Rugby.

– Może Ella nas szuka?

Przeparkowałem wóz, żeby nie blokować dostępu do dystrybutora. Rozważam tę opcję, ale zanim docieram do jakiegokolwiek rozwiązania nasza zguba pojawia się w samochodzie.

– Przepraszam, że tak długo czekaliście. – Mówi zapinając pas bezpieczeństwa. Uśmiecha się, ale jakby z przymusu. Dziwne, wcześniej nie sprawiała wrażenia niezadowolonej.

– Jakiś problem? – Pytam odpalając silnik.

– Co?

– Z jelitami.

– Nie, to znaczy tak. Z Jelitami. Dokładnie. Problem jest z moimi cholernymi jelitami.

– Dasz radę? Wiesz, nie chcę zabrzmieć grubiańsko, ale tapicerka jest kurewsko droga.

Obrzuca mnie oburzonym spojrzeniem, na co unoszę ręce w geście poddania. Dobra, chuj z tapicerką. Stać mnie na wymianę.

– Potrzebujesz leków?

– Wina. – Szepce gapiąc się w szybę.

– Nie jestem pewny, czy to pomoże. – Marszczę brwi. – Może chcesz wrócić do domu?

– To nic nie da. – Mamrocze ponuro. – Stało się i nic na to nie poradzę. Równie dobrze mogłabym pojechać do piekła. Rozumiesz?

– Masz gorączkę?

– Po prostu jedźmy. – Daje za wygraną. – Dokąd właściwie?

– Do koni. – Uśmiecham się pod nosem. – Noah ma stadninę, a Cooper zadatki na jakiegoś szalonego aktywistę PETA, więc uznałem, że to świetny pomysł.

– Noah to twój brat. – Stwierdza. Kiwam głową.

– Niestety.

– Jedziemy do twojego brata? – Piszczy. – Czyś ty oszalał?! Nie możemy, to znaczy ja nie mogę, boże, Noah ma mnie za tępą idiotkę, która nie spełnia jego kawowych wymagań. Wiesz co sobie pomyśli jak mnie zobaczy? jak nas zobaczy? Nate, do licha ciężkiego, dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej!?

– Właśnie dlatego.

– Noah to twój brat!

– Nie musisz się powtarzać, zapewniam cię, że jestem tego świadom.

– Co mu powiesz jak się spotkacie?

– Hm, zwykle zaczynam od standardowego „Cześć", a potem „Jak się macie?"

– Jestem twoją asystentką.

– Noah nie jest plotkarzem. Oddychaj, nie potrzebujemy tutaj trupa.

– Nie wierzę, że to zrobiłeś.

– To tylko konie, wyluzuj. – Przewracam oczami. – Za dziesięć minut będziemy na miejscu.

– Co!?

– Mhm.

– Tutaj? – Elise patrzy z powątpieniem to na mnie to na Coopera. Być może sądzi, że to żart, ale nie, tym razem jestem szczery. Jesteśmy w Wamuran i zmierzamy w stronę farmy.

– Tutaj nic nie ma. – Jest zdumiona. – Sam piach.

– Taa, dokładnie to samo mówię, kiedy tutaj przyjeżdżam. Za zakrętem zaczną się pola kukurydzy, a po prawej farmy awokado, truskawek i ananasów. Będzie też przystanek autobusowy, ale nie mają bezpośredniego połączenia do Brisbane. Straszne, co? Byłaś w Caboolture? Stamtąd łapią kolejny transport.

– Nie, nie byłam. Czy ktoś prowadzi sprzedaż awokado na farmie?

– Której?

– Tej, która szuka pracowników.

– Nie mam pojęcia. Zatrzymać się?

– Zatrzymaj się na farmie z truskawkami. Kupię dla twojego brata w ramach podziękowania. Farma u Bucka. I też szuka chętnych rąk do pracy. Och, ale zaznacza, że zatrudnia jedynie kobiety. Co to ma znaczyć?

– Nie wiem, nie odnajduję się w tym wiejskim cyrku. Chcesz te truskawki?

– Tak. Musze się dowiedzieć co ten człowiek ma w głowie proponując zatrudnienie jedynie kobietom. To cholernie seksistowskie.

Łypię na nią jednym okiem, ale nie komentuje. Zatrzymuje się przed wysoką zieloną bramą i wbijam wzrok w zawieszoną reklamę. Cóż, oferowane zarobki nie powalały, ale zapewniał zakwaterowanie.

– To tu? – Cooper wierci się na fotelu. – Nie widzę koni. Nate, gdzie są mustangi?

– To nie tutaj, kolego. Ella chciała kupić truskawki.

– Uwielbiam truskawki! – Wykrzykuje entuzjastycznie. – Mogę iść z tobą? Proszę!

– Jasne. – Elise ciągnie za klamkę. Dziwię się, że nie proponuje mi, abym im towarzyszył. Ma dość mojego towarzystwa? A może czuje się kiepsko z powodu jelit? Cholera. Wyjmuje telefon i szukam w necie jakie leki są dobre na grypę jelitową. Elise i Coop znikają za furtką. Wzdycham cicho, zapisuje nazwy tabletek i tej samej chwili na wyświetlaczu miga numer Sky. Uśmiecham się i bez wahania odbieram.

– Cześć, najpiękniejsza ciężarówko.

– Cześć, przystojniaku – Chichocze. – Kiedy będziecie? Nie, żebym was popędzała, ale zupełnie przypadkiem upiekłam chlebek bananowy według tajnego przepisu mężusia i skubany mnie kusi, a bardzo nie chciałabym podawać na stół na pół zjedzony. Powiedz, że jesteście już tuż za rogiem, dobrze? Możesz to dla mnie zrobić, Nate?

– Jesteśmy tuż za rogiem.

– Uff! Poproszę Grace, żeby przygotowała mrożoną kawę. Bo ta twoja koleżanka lubi mrożoną kawę, nie?

– Mhm. Hej, Sky, macie może leki przeciw biegunce?

– Aż tak się denerwujesz?

– Nie. Nie chodzi o mnie. Ellę dopadła jakaś jelitówka po drodze. Dasz jej coś? Tylko wiesz, dyskretnie, żeby się nie zawstydziła.

– To żaden powód do wstydu. Kupy to normalna rzecz. Wiem co mówię, jestem mamą.

– Dzięki. – Uśmiecham się do siebie. – Jeśli będziesz chciała się rozwieść z Noah, to wiesz, gdzie mnie szukać.

– Czekam na was! Pośpieszcie się!

– Uszykuj leki.

– Oczywiście, sir. Cholera, przepraszam, możemy to cofnąć? Nie chciałam się zwracać do ciebie per sir, to z przyzwyczajenia. Nieważne, gaz do dechy, Harris i widzimy się na farmie.

Potrząsam głową z rozbawieniem. Rozmowy z Sky, zawsze są takie same. Uwielbiam ją, ta kobieta to prawdziwa wariatka. W pozytywnym znaczeniu tego słowa. Mój brat jest cholernym szczęściarzem i lepiej, żeby tego nie spierdolił.

– Co za gnojek! – Ella wsiada do samochodu. Jest wściekła, ale najwidoczniej dokonała transakcji, skoro trzyma w rękach papierową torebeczkę wypełnioną owocami.

– Pan farmer nie dał rabatu? – Ironizuje.

– Zaproponował mi pracę!

– Tego jeszcze nie grali.

– Powiedział, że sprawiam wrażenie dorodnej truskaweczki!

Parskam śmiechem.

– I gapił się na mój tyłek. – Dodaje ściszonym głosem. – Dosłownie rozbierał mnie wzrokiem, co za palant!

– Ale truskawki kupiłaś. – Stwierdzam łagodnie.

– No pewnie. Przecież nie pójdę do twojego brata z pustymi rękoma. Gdybyś mnie poinformował wcześniej, to mogłabym coś wykombinować. Kupić wino, czekoladę, czy cokolwiek co się nada na fajny upominek, lecz w takim przypadku...musiałam dać zarobić temu zbokowi.

– Po ile za kilo?

– Pięć dolarów.

– U, nieźle kosi. W sklepie widziałem po cztery dwadzieścia.

– Nie dobijaj mnie. – Wzdycha głęboko. – Spędziłam z tym człowiekiem niecałe osiem minut i nie wyobrażam sobie ani sekundy dłużej.

Ella jest wściekła, Cooper milczy zapatrzony w szybę, a ja zwalniam przed bramą, za którą ujadają psy. Dwa pieszczochy raz na jakiś czas zamieniają się w prawdziwych ochroniarzy i oszczekują każdego, kto choć na krok zbliży się do ogrodzenia.

– Nate?

– No?

– Nie ma opcji, żebyśmy z Cooperem wyszli z samochodu. Te psy nas zagryzą.

– Po pierwsze ten, który najwięcej szczeka to Coco i jest cholernym łasuchem, a po drugie ten drugi to Biccy i jeszcze nikogo nie ugryzł, także nie panikuj. Daj się poznać i ciesz wiejskim klimatem, bo prędko nie wrócimy.

ELLA

Zastygam jak wosk kiedy dwa psy obwąchują moje kostki. Wciągam powietrze i zerkam kątem oka na Nate'a, który rozmawia z Skylar Harris. Czuję nerwy z wielu powodów, ale dominującym jest moje głupie zakochanie i fakt, że pierwszy raz poznaję żonę brata mojego szefa. O Sky krążyły różne plotki. Mówiono, że pracuje zdalnie lub, że wcale nie pracuje, bo wróciła do Stanów. Cóż, teraz przekonuje się, że nie wróciła, wręcz przeciwnie. Wygląda jakby osiadła tutaj na zawsze. I wcale nie mam na myśli ciążowego brzuszka. Uśmiecham się w jej kierunku, a ona szybko to odwzajemnia. Jest niezwykle sympatyczna, od razu załapuje kontakt z Cooperem.

– Chyba nigdy się nie przyzwyczaję do tego subtropikalnego klimatu. – Mówi poprawiając rondo brązowego kapelusza.

– To pewnie dla ciebie uciążliwe. – Zgaduję spoglądając na jej brzuch. – Gratulacje.

– To jest znacznie więcej niż uciążliwe, ale przecież nie będę marudzić. Chciałam słońca, to mam słońce. Cały rok skąpany w promieniach bezczelnego słońca, które czyha na moją wrażliwą skórę. Opalam się na czerwono, więc jeśli wyobrazisz sobie raka na plaży, to w zasadzie nie ma między nami różnicy. Najgorzej jest teraz, w ciąży. Och, z Johnnym przesiedziałam pół roku w domu, bo tak prażyło. Okej, to co? zapraszam do domu. Napijemy się mrożonej kawy.

– Gdzie Noah? – Nate rozgląda się po terenie rozległej farmy, po której biegają psy.

– W pracy. – Odpowiada Sky. – O, nie. Nie powiedział ci?

– Wrócił do wojska?! – Unosi głos. – Poważnie!?

– Nie, to znaczy...w pewnym sensie. – Sky masuje się po brzuchu. – Zaproponowali mu posadę w administracji zasobów ludzkich. Nie jest czynnym żołnierzem, spokojnie, nic się nie zmieniło. Po prostu widujemy go teraz częściej w mundurze, co też ma swoje plusy.

– Za mundurem panny sznurem – Szepcę.

– Już ją lubię! – Sky uśmiecha się szeroko i obejmuje mnie ramieniem. – Gdzie ty ją chowałeś przez tyle czasu, co?

Przechodzi mnie nieprzyjemny dreszcz. Właśnie tego się obawiałam.

– My nie – Zaczynam koślawo. – Nate i ja jesteśmy tylko dobrymi znajomymi.

– Rozumiem, każdy kiedyś zaczynał od bycia czyimś dobrym znajomym. – Puszcza mi oczko.

– Nie, to naprawdę nie tak. – Boże, jakie to żałosne.

Chcę się zatrzymać, zwołać Coopera i mieć go blisko siebie, żeby w razie kłopotów zareagować. Nie lubię zostawiać go samego, zwłaszcza na obcym terenie.

– Co się tak rozglądasz? – Sky patrzy na mnie z uwagą. – Och, nie życzysz sobie, żebym cię obejmowała? Wybacz.

– Szukałam Coopera. Nigdzie go nie widzę.

– Poszedł z Natem do stajni.

– Co?

– Jakieś trzy minutki temu. Jesteś strasznie spięta, te jelita ci dokuczają, prawda? Zapewniam cię, że to nie jest żaden powód do wstydu. Nikt sobie nie wybiera kiedy zachoruje i na co.

Jezu, o czym ona mówi?

– Ee...no tak, to prawda.

Dochodzimy do ogromnego budynku i wspinamy się na schody. Nie ma ich wiele, ale dla ciężarnej kobiety, nawet cztery stopnie wydają się dość sporym wyzwaniem. Sky trochę sapie i mamrocze coś pod nosem o plemnikach, ale nie słucham. Zamiast tego podziwiam podwójne drzwi i uśmiecham się na widok przywieszonej końskiej podkowy. Docieramy do środka. Korytarz jest przestronny, utrzymany w jasnych barwach, a na ścianach królują przepiękne fotografie. Zatrzymuję się przed jedną z nich. Przedstawia stojącego mężczyznę w blasku zachodzącego słońca. Na jego głowie zauważam kapelusz, taki sam jak Sky. Zachwyca mnie dbałość o detale. Niemalże czuję bijącą z tego zdjęcia melancholię.

– Podoba ci się? – Wydusza.

– Jest przepiękne.

– Dzięki.

– Zaraz, ty to zrobiłaś? – Wytrzeszczam oczy. – To twoje zdjęcie?

– Model też mój. – Szczerzy zęby.

Ja cię kręcę.

– Wow. Masz talent.

– Dlatego pracuję w Harris&Smith – Parska, lecz szybko poważnieje. – Dziękuję za miłe słowa.

– Nigdy nie widziałam cię w firmie. – Wypalam.

– Czasami wpadam z Noah. Głównie pracuję z domu. Na lewo kuchnia.

Skręcam w odpowiednią stronę i dziwi mnie widok starszej kobiety siedzącej przy masywnym kwadratowym stole. Czyżby służba?

– Ella, to Grace. Grace to Ella, koleżanka Nate'a.


Koleżanka.

Powiernica.

Kochanka.

Ofiara.

Nate'a. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top