26

                                                                                   26

                                                                                NATE


Od: [email protected]

Do: [email protected]

Temat: Zaproszenie


Szanowny panie Harris,

Jak zawsze z ogromną przyjemnością zapraszamy na dzisiejszy pokaz aukcyjny.

Temat przewodni: Europa Południowa.

Ilość wystawionych dzieł: 15

Rozpoczęcie aukcji: 20:00

W załączniku wejściówka.

Pozdrawiam

Thomas Angelo.


Wzdycham głęboko i zatrzaskuję klapę laptopa. Powinienem odpisać albo chociaż potwierdzić, że mail do mnie dotarł, ale z jakiegoś powodu nie robię żadnej z tych rzeczy. Przełączam się na firmową pocztę, a tam zauważam wiadomość od Mars Glass, którzy usilnie chcą z nami wejść w interes, choć na ostatnim spotkaniu zaznaczyłem, że ich zyski nie pokrywają się z naszymi celami. Pocieram brodę w zastanowieniu, a potem chwytam za słuchawkę i łączę się z Mattem.

– Cześć, mógłbyś wpaść do mojego gabinetu?

– Cześć, sprawa pilna? Bo jestem w trakcie rozliczeń kwartalnych.

– Zrób sobie przerwę od cyferek. Potrzebuję obiektywizmu.

– Czy nie po to załatwiłeś sobie osobistą asystentkę? Ach, czekaj, przecież od dwóch dni nie było jej w pracy. Szybko ją wykończyłeś.

– Nie ma jej, bo zachorowała. Czy ty przychodzisz do pracy z gorączką? Ogarnij się, Matt i przyprowadź do mnie swój kościsty zad. Naprawdę muszę pogadać.

– Za kościsty zad policzę sobie dodatkową przerwę. – Grozi. – Trzydzieści minut na koszt firmy. Z tego co widzę w obecnych statystykach nawet tego nie odczujemy. Jesteśmy na plusie o prawie pół miliona. To świetny wynik.

– Wiem – Szczerzę zęby. – Dodaj do tego kampanię dla Gucci'ego.

– Zgodzili się?

– Zgodzi. Dziś się spotykam z Lauren.

– Czyli jeszcze nie wiadomo?

– Wiadomo.

Jestem bezpiecznie pewny siebie, bo nie sądzę, żeby cokolwiek mogłoby pójść nie po mojej myśli. Wszystko zaplanowałem w najdrobniejszych szczegółach, nic mnie nie zaskoczy, a już na pewno nie kobieta, która zdecydowała się sprzedać tajne informacje biznesowe w zmian za moje ciało. Niemoralne propozycje, zdarzają się w tym światku znacznie częściej, niż powinny, niektórzy nawet twierdzą, że wszystko obraca się wokół łóżka i tak, mają racje, ale, żeby zaistnieć na dłużej niż dwie minuty trzeba kierować się rozumem, którego Lauren najwidoczniej nie posiadała. Cóż, za strata.

– Masz jakieś informacje, o których nie mam pojęcia?

– Nie jakieś, tylko konkretne.

– Aaron próbował z nią negocjować, ale nic nie wskórał.

Tłumię śmiech. To jasne, że niczego nie wywalczył. Lauren nie interesowały wykresy i paplanina o przychodach, ale zatrzymuje to dla siebie.

– Za szybko się poddaje. – Stwierdzam udając zamyślonego.

– Coś w tym jest. – Przyznaje Matt. – Odpuścił po trzech spotkaniach.

Aż trzech? Wiedziałem tylko o dwóch.

– Dobra, miło się rozmawia, ale czas wrócić do obowiązków. Czekam na ciebie w gabinecie.

– To twoja ostateczna decyzja? – Parska śmiechem. – Zaraz u ciebie będę.

Rozłączam się i opieram głowę o zagłówek. Od rozmyślań na temat Mars Glass boli mnie głowa. Gdyby mieli choć większe doświadczenie i lepsze zyski, mógłbym dać im szasnę, bo lubię kiedy młodzi przedsiębiorcy wykazują się odwagą. W biznesie nie można się bać. Cholera, Mars Glass ma ikrę, ma płomień, ale jeśli utopimy kilkaset tysięcy dolarów, to Aaron zrobi wszystko, żeby mnie ośmieszyć przed zarządem, a na to pozwolić nie mogę. Zależy mi na firmie, mam wobec niej naprawdę wielkie plany. W zamyśleniu bawię się bandażem. Moja prawa dłoń nadal wymaga opatrywania. Nieźle przyjebałem w ten cholerny znak, cud, że nie doszło do żadnego złamania. Wyjmuje z szuflady dokumenty na temat HouseLock, które Elizabeth, wyszukała kilka dni temu i ponownie zagłębiam się w papierach. Deweloper miał ciekawe projekty, zbierał jakichś wykonawców, miał pewne zaplecze finansowe, ale zero rozpoznawalności. Dwie firmy bez stałej bazy klientów i co najważniejsze, bez rynkowej stabilności brzmiały jak żart. Nie mam wątpliwości, że Aaron odrzuciłby propozycję Mars Glass. Zrobiłby to bez mrugnięcia okiem.

– Myślałem, że zastanę cię, ze szkocką, dyrektorze. – Głos Matta działa na mnie jak kubeł zimnej wody. – Jestem do twojej dyspozycji. O czym będziemy rozmawiać?

– O ryzyku – Mówię podając mu dokumenty. – O tym, czy warto go podjąć i czy zawsze się opłaca.

– Nie.

– Słucham?

– Nie zawsze się opłaca. – Matt uśmiecha się dobrotliwie. – Widzisz, Nate, z ryzykiem jest jak wpadnięciem w poślizg. Jeśli go kontrolujesz, to masz spore szanse, na wyjście z problemu bez żadnego szwanku. Gorzej, jeśli nie masz nad nim żadnej władzy. Wtedy lecisz bokiem i modlisz się o cud.

– Kurwa – Szepcę pod nosem.

– Wiem, co cię męczy. Nie jesteś pewny, czy zwrócą nam się pieniądze włożone w kampanię reklamową dla Mars Glass. I szczerze? Twoje obawy są słuszne.

– Czyli odrzucamy?

– Tego nie powiedziałem. To ty tutaj rządzisz.

– Matt, nie baw się ze mną w jakieś półsłówka. Jesteś dyrektorem finansowym, więc bądź łaskaw i wypowiedz się w tej sprawie jako specjalista. – Wstaję zza biurka, rozpinam marynarkę i gładzę nerwowo błękitny krawat.

– Jako specjalista uważam, że nie są stabilni. To młoda firma, kto wie, czy wytrzyma na rynku do czasu naszej reklamy? Jeśli, ogłoszą bankructwo, to będziemy w plecy.

– Wypłacą nam odszkodowanie. – Wytykam.

– Z czego? Skoro nie będą funkcjonować? Będziesz przez prawników ściągał z nich każdego centa? Przecież Aaron za to cię zajebie. A media?

– Dobra, dobra – Podchodzę okna. – Zrozumiałem.

– Najbezpieczniej będzie odmówić.

– Tak zrobię. Dzięki.

Matt staje obok mnie i oboje wpatrujemy się w tętniące życiem miasto.

– Rozmawiałem z Judy. Nie dostała żadnej wiadomości od twojej asystentki. – Mówi na pozór obojętnie.

– Dlaczego szukałeś informacji o pannie Greenfield?

– Z ciekawości. Co się z nią dzieje?

– Powiedziałem ci. – Nie odrywam wzroku od szklanych wieżowców. – Jest chora.

– Coś poważnego?

Marszczę brwi. Nie wiem co u licha ma to znaczyć. Matt, wcześniej nie przejawiał takiego zainteresowania swoimi współpracownikami. Ba, z niektórymi nawet nie potrafił nawiązać dialogu.

– Nie, nie sądzę. – Zerkam na niego uważnie. – Skąd ta obawa?

– Nie lubię wyrzucać pieniędzy w błoto, to wszystko.

– Nie wyrzucamy ich. Panna Greenfield wróci do pracy jak tylko poczuje się lepiej.

– Dlaczego HR nic nie wie?

– To moja wina. Nie przekazałem im. – Odsuwam się od okna i pochodzę do biurka. To dziwne, ale atmosfera między nami jeszcze nigdy nie była taka...napięta.

– Słyszałeś, o tym potwornym włamaniu na Edencourt Street?

Zamieram. Serce zaczyna walić szybciej w piersi, ale prędko przywołuje się do porządku. Matt wsuwa dłoń w kieszeń szarych garniturowych spodni i wyjmuje telefon. Dwie minuty później podchodzi do mnie i pokazuje dzisiejszy artykuł The Courier-Mail.

– Mieszkasz w tej dzielnicy, prawda? Camp Hill? Naprawdę nic nie wiedziałeś?

Milczę.

– Według relacji świadków pobito kobietę.

Relacji świadków?! Jakich kurwa świadków?! Złoszczę się, lecz z całych sił staram zachować obojętność.

– Matt, do cholery, od kiedy bawisz się w jakieś śledztwa?

– Na Edencourt St, mieszka twoja asystentka, nie? Czy to dlatego nie ma jej w pracy? Bo ją napadnięto we własnym domu w czwartek nad ranem?

Zaciskam szczękę. Zaraz wybuchnę.

– Nate, jestem po twojej stronie. Zawsze byłem, ale to... – Urywa chowając telefon do kieszeni. – Jeśli ta informacja dotrze dalej, będziesz miał przejebane. Pracownica H&S, asystentka dyrektora generalnego pobita przez członków jakiegoś gangu?! Dawałem ci czas, myślałem, że to właśnie o tym chcesz pogadać, ale twoim zmartwieniem było Mars Glass? Poważnie?!

– Chyba nikt nie ma takiego przywileju, aby wybrać sobie oprawców, Matt. To był wypadek, Elizabeth znalazła się w złym miejscu, o złym czasie.

– Była w swoim domu. Wiesz, że mam rację i wiesz, że prędzej czy później, zarząd będzie chciał znać szczegóły. Co wtedy zrobisz? Nadal będziesz ją chronił?

– Nie chronię.

– Chronisz, Nate. Chronisz ją dobrem firmy.

– Przestań. – Syczę wbijając w niego gniewne spojrzenie. – Napaść Greenfiled nie jest w żaden sposób związana z dobrostanem firmy. To są jej osobiste problemy, w które nie jesteśmy zaangażowani.

– Powiedz to mediom.

– Myślisz, że będą aż tak zainteresowane życiem prywatnym mojej asystentki?

– Jest blisko ciebie.

– Ty także jesteś blisko mnie, a jednak nikt nie pisał o twoim rozwodzie z Mare. Słuchaj, świetnie, że łączysz fakty, byłbyś genialnym detektywem, ale skończ już histeryzować, okej? To co się przydarzyło Greenfield, dotyczy wyłącznie Greenfield. Nie odpowiadamy za naszych pracowników po godzinach pracy. Nie mamy prawa tego robić.

– Po prostu się martwię, Nate. Pamiętam co było z Montgomerym i nie chcę powtórki.

– Sprawa z tym kacapem, była o tyle niekorzystna, że wszystko działo się w firmie, ale Greenfield została napadnięta w swoim domu.

– Wybacz, ale będę grzebał w starych śmieciach. Pamiętasz, kiedy spotykałeś się z tą modelką? Victorią?

– Mhm.

– Wystarczyło, że paparazzi uchwycili ją obok firmy. Pamiętasz te nagłówki? Gazety trąbiły, że nagle zapragnęła mieć własną firmę, a ty miałbyś jej pomóc. Pamiętasz te wszystkie telefony? Te plotki, które krążyły przez wiele tygodni, że wspomagasz początkujące inwestycje w zamian za seks?

– Tak – Wzdycham ciężko. – To było prawie dwa lata temu, poza tym Vicky rzeczywiście chciała otworzyć własną firmę. Matt, do czego zmierzam, takie sytuacje będą się zdarzały. Jesteśmy medialni, trzymamy wysoki poziom. Często te brednie powstają na zlecenie konkurencji i wiesz o tym, bo nie jesteś tutaj od wczoraj. Jako twój przełożony i jako kumpel, apeluje o przywrócenie rozsądku. Nie dajmy się zwariować. Sępy zawsze się znajdą, podobnie jak te wszystkie zawistne nagłówki gazet. Liczy się to co osiągamy. To czego nam zazdroszczą i to co chcą nam odebrać. Aye?

Matt opada ciężko na sofę i pociera skronie.

– Będę musiał się napić. – Mruczy rozluźniając krawat. – Kiedy zobaczyłem ten artykuł, byłem posrany.

– Czułem. – Krzywię się. –Momentami smród, był nie do zniesienia.

– Hej, lepiej, że to byłem ja niż Aaron.

– Bez porównania – Uśmiecham się. – Wtedy nie skończyłoby się na uspakajaniu.

– Przypomnij mi dlaczego on tutaj jest? – Matt udaje zamyślonego. – Och, tak. Tatuś. Ty przynajmniej zapracowałeś na stanowisko, a on? przyszedł na gotowe.

– Bywa. – Otwieram klapę laptopa. – Dzięki za rozmowę, proponuję puścić w niepamięć wcześniejszą panikę i skupić się na pracy.

– Racja. – Matt podnosi się ociężale. – Widzimy się na drinku po robocie?

– Nie jestem pewny, czy będę miał czas. Zaplanowałem parę rzeczy. – Unoszę głowę znad ekranu laptopa i rozciągam usta w szerokim, psotnym uśmieszku. – Spierdalaj do siebie, drama queen.

Matt wychodzi, drzwi się zamykają, a ja wysyłam maila z odmową do Mars Glass.

***

Z Lauren umówiliśmy się w centrum, a dokładnie w jej ulubionej restauracji. Jestem na miejscu przed czasem, dlatego wciąż siedzę w samochodzie, nie mam ochoty wychodzić na tę spiekotę. Rozpieram się wygodnie w fotelu i wyjmuje telefon, a potem wykonuje połączenie do Jima.

– Prawie się za tobą stęskniłem. – Odbiera w typowy dla siebie sposób. – Niestety, tylko prawie. Co jest?

– Mam sprawę.

– Interesujące.

– Potrzebuje kogoś, kto znajdzie dla mnie pewną osobę.

– Co? kogo? Kto zaginął?

– Kolega kolegi. – Parskam. – Nieważne. Załatwisz kogoś? Cena nie gra roli.

– Nate, masz problemy? Boże, czy to jest związane z tą mamuśką?

– W jaki, kurwa, sposób miałoby to być z nią związane? Po prostu muszę kogoś odnaleźć. Pomożesz mi, czy mam wynająć detektywa?

– Ja jebię, no jasne, że ci pomogę, gałganie.

– Dzięki. – Pocieram dłonią zmęczoną twarz. – Będę czekał.

– Do wieczora postaram się coś ogarnąć.

– Idealnie. – Mruczę opierając głowę o szybę. – Masz dla mnie jakąś pojebaną opowiastkę z Tindera?

– Nie – Rechocze. – To znaczy, nie z Tindera.

– No proszę. Rozkręcasz się, wypływasz na szerokie wody. Kim jest ta nieszczęśliwa kobieta?

– Pamela, ale lubi kiedy wołam na nią Pam. Ma firmę kosmetyczną w Gold Coast i olbrzymie melony. Serio, one są tak wielkie, jakby miały zaraz pęknąć.

Niespodziewanie zaczynam przypominać sobie seks z Elizabeth. Jej wspaniałe nagie ciało, naturalne piersi, które w moich ustach smakowały jak niebo. Ach. Przymykam powieki, czując jak ogarnia mnie przyjemne podniecenie. Dałem jej czas na zastanowienie, ale kurwa, naprawdę wolałbym posuwać ją w swoim łóżku, niż trwać w głupim zawieszeniu. Dlaczego zgodziłem się na to durne czekanie? Kładę dłoń na kroczu i delikatnie masuję stwardniałego kutasa przez spodnie. Ile to może potrwać? I czy w trakcie tego zastanawiania się mógłbym przelecieć inną? Nie, żeby jakaś dorównywała Ell, po prostu lubię seks i raczej nie wyobrażam sobie siebie w jakimś celibacie. Kurwa, w co ja się wpakowałem?

– A ona ugryzła mnie w tyłek! – Gdzieś w zakamarkach umysłu, pomiędzy moimi rozmyślaniami i wspomnieniami przebija się rozemocjonowany głos Jima.

– Co?

– Mówiłem, że w ramach gry wstępnej zostałem ugryziony w tyłek.

– Brzmi...ciekawie – Uśmiecham się pod nosem.

– Krwawiłem! Ta laska miała wampirze zęby!

– Przepraszam, ale skąd ty ją wytrzasnąłeś?

– Z Facebooka, a dokładniej z grupy na Facebooku.

– Jakiej grupy?

–Klub samotnej trzydziestki.

– Jesteś pojebany – Wybucham śmiechem.

– Raczej cwany. Wiesz ile tam jest towaru? Wystarczy tylko skomentować zdjęcie, napisać coś miłego i już. Wyślę ci link, dołącz, a nie pożałujesz.

– Klub samotnej trzydziestki. – Powtarzam pocierając brodę. – Założę się, że połowa tych kobiet jest dzieciata.

– Nie mój interes.

– Hipokryta.

– Hej, ja tylko pieprzę, okej? Nie obchodzi mnie, czy mają dzieciaka, ani kiedy obchodzą urodziny. Spotykamy się, żeby się dobrze bawić.

– To dokładnie jak ja.

– To się okaże. Dwa miesiące.

– Hm?

– Daje ci dwa miesiące. Jeśli, wasz układ jest czysto seksualny, to po tym czasie z łatwością ze sobą zerwiecie.

– Skąd ten pomysł?

– Bo to jedyna kobieta, na której punkcie miałeś, bądź nadal masz obsesję.

– Uważasz, że kłamię?

– Czy to nie oczywiste?

– Nie odpowiada się pytaniem na pytanie, to niegrzeczne. Poza tym, jesteś tak kurewsko pewny siebie, że mam ochotę ci przyjebać. Aye, niech będzie. Dwa miesiące.

– To nie wszystko.

– Och, doprawdy?

– Nie ma powrotów.

– Czy ty, kurwa, dajesz mi jakieś jebane ultimatum?

– Możesz, też od razu przyznać, że mam rację i zakochałeś się w mamuśce jak jakiś gówniarz. Możesz już teraz iść do niej i zmarnować swoje życie na wychowaniu szczyla, który nie ma twojego pieprzonego DNA w swojej krwi.

– Jim...

– Stać cię na więcej, Nate. Na o wiele więcej. Czy, chociaż przez chwilę pomyślałeś, że ta laska mogła sobie to wszystko wymyśleć? Co się stanie, gdy z nią wpadniesz? Weźmiecie ślub? A jeśli ona zażąda rozwodu? Będziesz kurwa płacił jebane alimenty do końca życia. Takie, które bawią się w dom, to bystre suki. Nie jesteś w stanie ich przewidzieć.

– Ella nie jest taka.

– Och, proszę cię! Skąd ty możesz, kurwa, wiedzieć co drzemie w tej babie? A może serduszko ci tak podpowiada?

– Skończ chrzanić!

– Przyjmujesz wyzwanie?

– Jeśli to sprawi, że przestaniesz pierdolić od rzeczy, to tak. Przyjmuje. Dwa miesiące.

– A potem koniec.

– Okej

– Definitywny.

– Zrozumiałem, za pierwszym razem, palancie.

– Świetnie.

– Muszę kończyć. Mam spotkanie.

– A ja właśnie wychodzę z pracy. Co za upał!

– Mhm, dobra, to do zobaczenia.

Rozłączam się zanim rozbrzmiewa w słuchawce jego odpowiedź. Jestem rozdrażniony tym, że tak bardzo zdenerwowałem się tym cholernym zakładem. To przecież nic takiego. Wygram. Zawsze wygrywałem i teraz nie będzie inaczej. Wsuwam telefon do kieszeni i wysiadam z samochodu. Mając pięć minut w zapasie, idę w kierunku restauracji.

– Nate! – Z oddali dobiega mnie głos Lauren. Zatrzymuje się więc, odwracam w jej stronę i rozciągam usta w uprzejmym uśmieszku.

– Cześć.

– Daruj sobie. – Warczy. – Spotkałam się tylko po to, żeby wylać wino na twoją koszulę.

– Nie rozumiem?

– Jesteś podstępną świnią!

– Oi, mogłabyś powtórzyć? – Wyjmuje dyktafon i obracam go w palcach – Jak mnie nazwałaś?

Lauren blednieje na twarzy. Wygląda tak, jakby miała zaraz zemdleć.

– Mogłam się spodziewać. – Szepce

– Mogłaś. – Potwierdzam chowając urządzenie.

– Nie dostaniesz tego kontraktu.

– Sądzę, że jednak dostanę. – Zerkam za siebie, na budynek restauracji. – Wchodzimy?

– To nie jest dobry pomysł.

– Myślałem, że chciałaś oblać mnie winem? – Przypominam z bezczelną beztroską.

– Nie podpiszemy tej umowy – Syczy nerwowo. – Możesz zapomnieć o Guccim.

– Lauren. – Podchodzę do niej i odgarniam palcem zabłąkane blond kosmyki. – Najdroższa, obawiam się, że na to wszystko już za późno. Podałaś mi się jak na tacy. Byłbym głupcem, gdybym nie skorzystał z tak smakowitego deseru.

– Nie dotykaj mnie.

– Wcześniej chciałaś, żebym cię przeleciał, a teraz nie życzysz sobie mojego dotyku? Co jest, skarbie? – Kpię.

– Znajdę sposób, żeby cię zniszczyć. – Szepce.

– Skoro tak mówisz – Obejmuje ją i prowadzę w stronę lokalu. – Zawsze uważałem, że masz wybujałą wyobraźnię.

Wchodzimy do środka. Kelnerzy witają nas skinieniem głów i proszą o numer rezerwacji. Lauren niechętnie odpowiada na pytanie. Jest wściekła i jednocześnie bezradna, co tylko podkręca jej złość. W jasnych oczach lśnią łzy, których usiłuje się pozbyć. Udaję, że ich nie dostrzegam i odsuwam dla niej krzesło obite jasną skórą. Przysuwam Lauren do okrągłego stoliczka, rozpinam marynarkę i zajmuje miejsce naprzeciwko.

– Na co masz ochotę? – Zagaduję sięgając po menu.

– Na wino.

– Czyli jednak chcesz mnie nim oblać?

– Chcę ci wepchnąć butelkę głęboko w dupę. – Warczy pochylając się w moim kierunku.

– Brzmi jak wyższy poziom seksu analnego. – Nie daję się sprowokować.

– Co ja w ogóle tutaj robię?

– Dajesz mi umowę. – Uśmiecham się. – Albo tłumaczysz się swojemu przełożonemu. Pamiętaj tylko, że zdradzanie tajemnic firmy jest surowo karane.

– W ten sposób załatwiasz wszystkie swoje interesy?

– Hmm – Udaję zamyślonego. – Nie.

– Jesteś gnojem, Harris

– Dziękuję

– Nie mam dla ciebie umowy.

– Łamiesz mi serce, Lauren. – Wyjmuj telefon i kładę go na blacie stolika. – Zgaduję jednak, że właśnie to lubisz robić, prawda? Łamać serca, rozbijać małżeństwa, okręcać wokół palca. Jak myślisz, co się stanie kiedy skontaktuję się w Timem?

– Nie zrobisz tego.

– Masz rację. Może powinienem najpierw zadzwonić do Williama i ostrzec go, że jedna z pracownic chciała się z nim przespać, tylko po to, żeby zdobyć interesujące informacje.

– Przestań! Nie groź mi!

– Ostrzegam. Decyzja należy do ciebie.

– To żadna decyzja i dobrze o tym wiesz, postawiłeś mnie pod kreską!

– Nie, moja droga, sama się pod nią postawiłaś. Ja tylko wykorzystałem swoją szansę. Chcesz żebym zadzwonił do któregoś z tych jeleni, czy przejdziemy do konkretów?

Przy naszym stoliku pojawia się kelner z pytaniem czy jesteśmy gotowi, aby złożyć zamówienie.

– Wino dla pani, a dla mnie wodę. – Odpowiadam enigmatycznie.

– Butelkę. – Dodaje Lauren. – Krwawy Merlot.

– Czyli czerwony, tak? – Upewnia się facet zapisując wszystko na swoim tablecie.

– Tak, do diabła, czerwony. – Irytuje się, co szczerze mnie rozbawia i zaczynam chichotać. – Naprawdę to takie zabawne, Harris?!

– Ze złością ci do twarzy.

– Och, litości.

– Umowa, słońce. – Przypominam. – Raz, dwa.

– Nie mam żadnej umowy.

– Masz

– Niech cię szlag, Harris.

Śledzę jej każdy ruch. Muszę mieć pewność, że nie próbuje mnie wykiwać. Zdaje sobie sprawę, że moje zachowanie nie jest w porządku, ale przecież to biznes. Poza tym cóż, lista moich grzechów jest znacznie dłuższa. Nie ma sensu roztkliwiać się nad jednym występkiem. Lauren wyjmuje z torebki teczkę, a potem podsuwa w moją stronę dokument.

W międzyczasie kelner przynosi nasze zamówienia, ale zanim sięga po kieliszek z winem przesuwam go w swoją stronę.

– Dostaniesz jak skończymy– Mówię stanowczo przyglądając się papierowi.

– Nienawidzę cię.

– Wiem. – Zapewniam. – W podpunkcie piątym dodałaś, że Harris&Smith zobowiązuje się do przeprowadzenia pełnej kampanii reklamowej pod rygorem nieważności.

– Liczę, że ogłosisz bankructwo.

– Ha, dobre. Przykro mi, że niszczę twoje marzenia, ale to się nie stanie.

– Myślisz, że wygrasz?

– Zawsze wygrywam.

Otwieram aktówkę i wyjmuje z niej pióro. Nie chcę tracić ani sekundy. Przystawiam podpis na każdej z siedemnastu stron i chowam swoją kopię powstrzymując się przed okrzykiem triumfu.

– Wyglądasz na zadowolonego.

– Bo jestem.

– Nie masz sumienia.

– Oboje go nie mamy, skarbie. – Podaje jej kieliszek. – Na zdrowie.

***

Konfucjusz mówił, że nieważne jak wolno idziemy, najważniejsze, że się nie zatrzymujemy. Pozwoliłem sobie nieco zmodyfikować jego cytat. Otóż, nieważne jakich sposobów używamy, najważniejsze, że osiągamy swój cel. Przepełnia mnie kurewska satysfakcja. Siedząc w samochodzie wpatruję się w podpisaną umowę, która opiewa na mnóstwo kasy, którą Harris&Smith niewątpliwie zdubluje. Wyjmuje telefon i wysyłam esemesa do Matta. Piszę wielkimi literami i nie oszczędzam wykrzykników. Mamy to! Odpalam silnik, a na moich ustach gości szeroki uśmiech, którego nie gubię przez całą drogę do domu. Czuję się jakbym latał, jakbym kurwa, unosił się na jakiejś różowej chmurce. Nagle zauważam piękno otaczającego mnie świata. Doceniam piekące jak diabli słońce, podziwiam daktylowce i nawet nie przeszkadzają mi iguany, które przebiegają przez ulicę powodując korek. Nie, wszystko jest fantastyczne. Takie jakie być powinno. Wspaniałe i bez skazy. Docieram na Lloyds Street, wysiadam z auta i ściskając aktówkę jak najcenniejszy skarb zamykam się w mieszkaniu. Mam ochotę oprawić dokument w ramkę i zacząć oddawać mu cześć jak jakiemuś bożkowi. Bożek mamony. Och, to brzmi niezwykle materialistycznie, ale czy się tego wstydzę? Czy żałuję? Nah. Kładę teczkę na stoliku, zaś sam rozsiadam się na sofie i z miną szaleńca wpatruję się w logo Gucci'ego. Wyobrażam sobie te horrendalne sumy, te wszystkie zera na koncie i odpływam. Nie mogę się doczekać kiedy powiem o tym ojcu, kiedy każdy będzie mógł oficjalnie dowiedzieć się, że Harris&Smith kręci nie z jednym (jak dotychczas z Louis Vuitton'em) ale dwoma liderami światowego rynku! Kurwa!

Po trupach do celu. Właśnie tak. Kolejny raz udowadniam, że dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Kolejny raz, dzięki mnie firma ojca będzie błyszczeć w blasku chwały. Sięgam po telefon i niewiele myśląc łączę się z Elise. Mam w sobie tyle radości, że muszę się nią z kimś podzielić, muszę się gdzieś wyładować.

– Cześć. – Odbiera smętnym tonem.

– Twój humor mnie dobija.

– Przepraszam, że nie tryskam optymizmem, po tym jak dwóch fagasów włamało się do mojego domu, chciało mnie zgwałcić, zabić i bóg jeden wie, co planowali zrobić mojemu dziecku. Naprawdę, Nathan, nie mam pojęcia, dlaczego sobie nie żartuję po kątach.

Przewracam oczami.

– Jak się czujesz?

– Źle, ale pewnie nie chcesz tego słyszeć.

– A Cooper?

– Jeszcze gorzej. Boi się wyjść ze swojego pokoju.

– Serio?

– Dziwisz mu się?!

– Tak, to znaczy, nie, nie dziwię się. Jezu, Ella, nie krzycz na mnie.

– Po co dzwonisz?

– Tak sobie. Co? nie mogę?

– Możesz, po prostu sądziłam, że masz konkretny powód. Byłam przekonana, że zaczniesz naciskać, żebym podjęła decyzję w sprawie...no wiesz, naszego seks-układu.

– Nie naciskam, ale...myślałaś o tym?

– Trochę. To dla mnie kompletna nowość. Nie chcę się śpieszyć, żeby nie popełnić błędu. Mam nadzieję, że to zrozumiesz.

– Staram się zrozumieć. – Uśmiecham się słabo. – Słuchaj, może to głupie, nie wiem, nie znam się na dzieciakach ani psychologii. Szczególnie psychologii, ale może gdyby Coop zmienił otoczenie? Może to pozwoliłby mu szybciej uporać się z traumą?

– Próbowałam. Proponowałam mu plażę w Gold Coast, ale mówi, że nie chce. Na wszystko jest negatywnie nastawiony, cokolwiek zrobię zawsze jest ta sama odpowiedź. Zawsze jest nie. Od dwóch dni przekonuje go do wyjścia na ogród.

– Mógłbym z nim pogadać.

– Wątpię, żebyś coś wskórał.

– Kotku, dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych. Będę u was za minutę.

– Nie musisz. Wiesz, nie oczekuję tego do ciebie.

– Och, doprawdy? Myślałem, że dzięki temu przestaniesz stać nade mną z tym cholernym batem. – Ironizuję. – Będę za pięćdziesiąt dziewięć sekund.

– Wcześniej była minuta – Śmieje się do słuchawki.

– Pięćdziesiąt osiem. – Uśmiecham się szeroko. – Nie możesz się doczekać, aż się zobaczymy, co?

– Całkiem możliwe.

– Masz piękne oczy, wiesz?

– Cwaniaczku, zostało ci pięćdziesiąt siedem sekund.

– Wychodzę z domu. – Zrywam się z miejsca. – Nie przebrałem się, więc postaraj się nie zemdleć kiedy zobaczysz mnie w garniturze.

– Och, co za zaszczyt. Hm, ile razy widziałam cię w garniaku?

– Tylko tysiąc.

– Tak, pewnie tak.

Zamykam za sobą drzwi i skręcam w prawo.

– Spotkałem dziś trzy iguany na drodze.

– To urocze. Chyba ich nie rozjechałeś?

– Pozwoliłem im żyć. – Parskam śmiechem. – Kurwa, ale gorąco. Mogłem zdjąć tę jebaną marynarkę. Boże, tutaj nie ma ani odrobiny cienia. Czuję się jak jajko podczas smażenia. Co za kurwa bestialskie traktowanie.

– Rozumiem, że już nigdy nie usmażysz sobie jajka?

– Nigdy, Ella.

– Gdzie jesteś?

– Widzę twój dom. Ile czasu mi zostało?

– Dziesięć sekund.

Przyspieszam, nie chcę przegrać. Ostatnie metry pokonuje truchtem, wpadam przez otwartą furtkę i zatrzymuje się tuż przy drzwiach. Łapię oddech, poprawiam krawat i dzwonię dzwonkiem. Słyszę zbliżające się kroki, Elise chwyta za klamkę i wpuszcza mnie do środka. Unoszę wysoko brwi widząc co ma na sobie. To biała koszulka z krótkim rękawem, nadrukiem leniwca i napisem „this is my home-office shirt"

– Gdzie kupujesz takie kiczowate rzeczy? – Pytam szczerze zaintrygowany.

– To moja tajemnica.

– Oczywiście. – Zdejmuje marynarkę, zawieszam ją na wieszaku, podciągam rękawy koszuli i niespodziewanie Ella staje obok mnie, wspina się na palce i rozluźnia mój krawat.

– Podoba mi się ten odcień niebieskiego. – Chwali muskając opuszkami palców moją szyję. – Zmęczony po pracy?

Zdumiony jej troską, nagle zdaje sobie sprawę, że rzeczywiście jestem nieco znużony.

– Wow.

– Co?

– Nie pamiętam kiedy ostatni raz mnie ktoś o to zapytał. – Czuję się niezręcznie. – Dzięki, to...całkiem miłe.

– Zrobiłam kawę mrożoną. Napijesz się?

– Z chęcią. Ee...dziękuję.

Przechodzimy do kuchni. Mieszkanie jest czyste, w powietrzu unosi się jeszcze zapach środków do czyszczenia. Może to głupie, ale zaczynam przypominać sobie matkę, która potrafiła przewrócić dom do góry nogami, podczas stresującej sytuacji. Tak, uciekała w porządki. Zupełnie jak Elise.

– Gdzie Coop? – Dopytuję

– U siebie w pokoju. – Wzdycha głęboko i opiera się plecami o blat. Robię to samo, tyle, że po przeciwnej stronie, dzięki czemu stajemy naprzeciwko siebie. Podaje mi wysoką szklankę z mrożoną kawą i wgapiam się w pływające kostki lodu.

– Dlaczego nie załatwiłaś sobie zwolnienia lekarskiego?

– Bo jutro wracam do pracy.

– A poprzednie dwa dni? Nie odbierz mnie źle, ja rozumiem, ale Judy ma syf w papierach. Powiedziałem jej, że się ze mną skontaktowałaś i wzięłaś na żądanie.

– Dobrze. – Uśmiecha się słabo. – Skłamię, jeśli powiem, że na to nie liczyłam.

Upiłam kilka łyków kawy i zerkam w kierunku zmywarki.

– Żadnych nieproszonych gości?

– Całe stado brudnych talerzy. – Spogląda na mnie i poważnieje. – Nate, to bardzo miłe z twojej strony, że przejąłeś się moim chłopcem. Dziękuję, że znajdujesz dla nas czas.

– Nie wyobrażaj sobie za dużo – Mruczę ostrzegawczo. – Poza tym...i tak nie miałem nic lepszego do roboty.

– Znowu?

– Hę?

– Ostatnio też nie miałeś nic lepszego do roboty, dlatego się spotkaliśmy. Nie bądź zdziwiony, wspominałam ci o mojej pamięci słonia.

– Wobec tego – Wypijam kawę. – Wybacz, Dumbo, ale śpieszę się na spotkanie z Cooperem.

– Uciekasz od niewygodnych pytań?

– Tak, właśnie tak.

Ruszam na piętro, a jej śmiech jeszcze przez kilka długich sekund brzęczy w moich uszach. To niewyobrażalne, jak niewiele potrzeba, by rozbawić kobietę, aye? Zadowolony biorę po kilka stopni na raz, a potem zatrzymuje się przed białymi drzwiami i grzecznie pukam.

– Nie jestem głodny – Słyszę markotny głosik przebijający się przez drzwi.

– Coop, to ja. Mogę wejść?

– Nate? – Nim się spostrzegam, chłopiec ciągnie za klamkę. – Cześć. Co ty tu robisz?

Uśmiecham się, wchodzę do pokoju i siadam na skraju łóżka. Obserwuje mnie, a potem siada na podłodze i podaje mi plastikowy samochodzik.

– Ella mówiła, że nie chcesz stąd wychodzić. – Zaczynam spokojnie. – Dlaczego?

– Nie wiem. – Odpowiada cicho. – Przyszedłeś się ze mną pobawić?

– Niezupełnie. Słuchaj, ta straszna rzecz, która wydarzyła się dwa dni temu... – Nabieram powietrza w płuca. – Ona się nie powtórzy. Obiecałem ci to, pamiętasz?

– A jeśli tak?

– Nie ma opcji.

– Ale...

– Nie. To był incydent, czyli coś, co zdarza się jedynie raz.

– Boję się, że jak wyjdę, to oni znów będą w moim pokoju. Zniszczyli mi zabawki i podarli poduszki, Ella musiała kupować nowe. Ona ciągle płacze, wiesz? I zawsze przeprasza, a ja nie wiem za co, bo przecież się nie gniewam.

Zaciskam dłoń w pięść, ale szybko ją rozluźniam i zaczynam skupiać uwagę na swoim krawacie.

– Bardzo cię kocha. – Mamroczę pod nosem. – Chce dla ciebie jak najlepiej i jest jej przykro, kiedy widzi cię smutnego.

– Dawno się nie śmiała.

– Hm?

– Ella. Kiedyś śmiała się codziennie, była zabawna, wymyślała różne zabawy, a teraz...udaje.

– Oboje wiele przeszliście. Dlaczego nie chciałeś jechać na plażę?

Cooper wzrusza ramionami.

– Jest jakieś miejsce, w które chciałbyś pojechać? – Wstaje z łóżka i siadam na podłodze obok niego. – Coś co sprawi ci frajdę? Istnieje coś takiego?

– Chciałbym pojechać do Dzikiej Doliny.

– Dzika Dolina? – Marszczę brwi. – Gdzie to jest? Mieści się w graniach Queensland?

– Nie –Chichocze. – To chyba w Ameryce.

– Ameryce? – Wzdycham. – Wiesz, to wymagałoby większego przygotowania. Nie wiem czy byłbym w stanie teraz wylecieć z kraju, mam bardzo ważną pracę i mnóstwo nowych zadań, które wiążą się z dyspozycyjnością. Co takiego jest w tej Dzikiej Dolinie?

– Ee....tam żyją mustangi.

– Zakład produkcyjny forda?

– Nie, chodzi o konie. – Cooper śmieje się z mojej niewiedzy. – Dzikie konie to mustangi.

– Aaa – Unoszę brwi zdumiony. – No tak. Mój błąd.

– Chciałbym mieć takiego mustanga, a ty?

– O, nigdy w życiu. Konie robią dużo bałaganu, to raz, a dwa potrzebują od cholery miejsca. Zresztą, gryzą i śmierdzą.

– Trzymałbym go w ogrodzie.

– Ogród? Cooper, nie rozśmieszaj mnie. Mój brat ma konie i wypuszcza je na teren większy od naszego osiedla.

– Ma mustangi?

– Mhm – Uśmiecham się szeroko. – Co? chciałbyś je zobaczyć?

– Naprawdę!? Ma mustangi jak z Dzikiej Doliny?!

– Wiesz, nie wiem jak wyglądają konie z tamtych okolic, ale do Wamuran idealnie pasuje określenie dzikiej doliny. – Parskam śmiechem. – Mają tylko jeden sklep, wyobrażasz sobie? Jeden sklep!

– Dziwne, a jak daleko to jest od nas?

– Godzina drogi. – Łypie na niego jednym okiem. – Czyżbym pana zainteresował, panie Cooperze? 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top