19

                                                                        19

                                                                       NATE

Jest wczesny ranek i walczę z opadającymi powiekami. Głowa pulsuje z bólu, a żołądek ściska się w ciasny supeł za każdym razem kiedy spoglądam na kubek z kawą. Wzdycham cicho i odwracam naczynie, w taki sposób, że napis jest zwrócony w moją stronę. Nie chcę nawet myśleć co by było gdyby do gabinetu wszedł ojciec, a jego spojrzenie zatrzymałoby się na 

I'M CEO, BITCH.

Masuje obolałe skronie, przykładam czoło do chłodnego blatu i wciągam powietrze przez nos.

Jak przez mgłę pamiętam wczorajszą szkocką, która uderzała w moją głowę znaczniej szybciej niżbym chciał. Nie wiem jak dotarłem do domu Elizabeth ani dlaczego w uszach wciąż słyszę głos króla Juliana z Madagaskaru. Pocieram dłonią zmęczoną twarz. Nie spałem dobrze, właściwie to chyba wcale. Czuję się jak przejechany przez walec i w tym samym czasie przychodzi do mnie wspomnienie namiętnego pocałunku. Przechodzą mnie dreszcze, a kutas drga w spodniach uświadamiając mi, że to nie jest kolejna fantazja. Całowaliśmy się. Usiłuje sobie przypomnieć czy doszło do czegoś więcej, ale jedyne co pamiętam to sofa i jej miękkie wargi.

Wczoraj, trzecia nad ranem

– Słońce jeszcze nigdy nie było tak blisko.

– To lampa – Odpowiada Elise sennym tonem.

– Co z twoją wyobraźnią?

– Poszła spać. My też powinniśmy. Za pięć godzin zawożę Coopera do przedszkola i jadę do pracy.

– Wiesz, że z chęcią się z tobą prześpię. – Uśmiecham się szeroko. – Staje mi na zawołanie.

– Staje mi na zawołanie? – Mamroczę pod nosem. Kurwa, co za kretyński tekst.

Powiedziałem to? Serio? Marszczę brwi i sięgam w kierunku telefonu. Mam zamiar wypytać o wszystko Elise i ewentualnie sprostować to co wymagałoby wyjaśnienia. Wybieram numer, przykładam słuchawkę do ucha, ale po drugiej stronie cisza. Nie odbiera. Co jest, do chuja? Łączę się drugi raz i znów bez odpowiedzi. Złoszczę się. Dlaczego nie podnosi tej zasranej słuchawki? Jej obowiązkiem jest reagować na połączenia, zwłaszcza jeśli pochodzą ode mnie. Rezygnuje z kolejnej próby dodzwonienia i wyjmuje z szuflady biurka pilot. Nie oglądam często nagrań z firmowych kamer, bo uważam, to za stratę czasu, ale w tym przypadku muszę zrobić wyjątek. Jeśli Elizabeth z rozmysłem ignoruje moje telefony to z pewnością poniesie tego konsekwencje. Telewizor wysuwa się z sufitu i szybko ustawiam widok na gabinet swojej asystentki. Na ekranie pojawia się czarno-biały rejestr. Rozpieram się wygodnie w fotelu i koncentruje na kobiecie, która w obecnej chwili stoi przy oknie i rozmawia z kimś przez komórkę. Prywatne rozmowy podczas pracy nie są mile widziane.

Nie możesz mnie ignorować.

Nieoczekiwanie mój wzrok zaczyna błądzić po jej szczupłych, umięśnionych łydkach i dociera aż do połowy kolan, a potem wspina się po materiale spódniczki i zatrzymuje na koszulowej bluzce. Fala podniecenia przepływa przez moje ciało kiedy zauważam głęboki dekolt. Jest idealna. Zaciskam zęby i rozkoszuję się widokiem jędrnych piersi schowanych za kilkoma niepotrzebnymi warstwami ubrań. Marzę, żeby zerwała z siebie te wszystkie szmaty. Unoszę dłoń i przesuwam w głębokim zamyśleniu po dolnej wardze. Chcę ją pocałować. Teraz. Już. Natychmiast.

Z kim rozmawiasz, aniele?

Nie potrafię oderwać od niej oczu. Śledzę każdy jej ruch i zastanawiam się z kim tak zawzięcie dyskutuje. Krąży po gabinecie niespokojnie, aż w pewnym momencie widzę jak chwyta się ściany. Pochylam się zaniepokojony nad biurkiem i przybliżam obraz z kamery. Elizabeth przyciska dłoń do ust i wygląda tak jakby miała zaraz wybuchnąć ze złości. Nie wiem co się dzieje. Wciągam powietrze w płuca, luzuję krawat, który nagle zaczyna przeszkadzać i chwytam za słuchawkę. Wybieram numer i wbijając spojrzenie w ekran patrzę jak zera w stronę biurka. Słyszy, lecz z jakiegoś powodu nie rozłącza połączenia ze swoim rozmówcą i kolejny raz olewa swoje obowiązki. To mi wystarcza. Wstaję zza biurka, w głowie układam słowną reprymendę i w tym samym momencie kobieta osuwa się po ścianie. Stoję na środku gabinetu jak kołek i gapię się w odbiornik chcąc pojąć dlaczego usiadła na podłodze i kiedy pojawia się myśl, żeby ostatni raz do niej zadzwonić widzę jak bezwładnie opada do tyłu uderzając głową w płytki. W ciągu sekundy wybiegam z gabinetu i biegnę do niej czując jak serce podchodzi mi do gardła. Szarpię za drzwi i z impetem wpadam do pomieszczenia.

– Elizabeth! – Wołam zdenerwowany. – Kurwa!

Kucam obok niej i odruchowo sprawdzam puls. Żyje. Wsuwam delikatnie dłoń pod jej głowę, ale na szczęście nie wyczuwam krwi.

– Elise – Mówię klepiąc ją po policzku. – Ja pierdolę, obudź się.

Z nerwów zapominam o bólu głowy. Wstaję i podbiegam do dystrybutora, napełniam plastikowy kubeczek, a następnie spryskuję jej twarz lodowatą wodą.

– No dalej – Mruczę niecierpliwie. – Otwórz oczy, maleńka.

Ostrożnie zanurzam palec w wodzie, a potem zwilżam rozchylone usta. Robię to kilka razy i już jestem przekonany, że będę musiał zawiadamiać pogotowie, kiedy wyczuwam delikatny ruch, a potem rozbrzmiewa jej słaby głos.

– Nate? – Patrzy na mnie zdziwiona. – Co się stało?

– Sam chciałbym wiedzieć – Wzdycham ciężko. – Zasłabłaś. Jak się czujesz?

– Dobrze – Zrywa się z podłogi, ale szybko ją stopuję.

– Powoli – Upominam. – Nie śpiesz się. Na pewno wszystko okej?

– Tak – Za moją radą wolno podnosi się do pozycji siedzącej. – Co ty tutaj robisz?

– Bawię się w super bohatera – Uśmiecham się. – Dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałaś, więc uznałem, że muszę złożyć ci wizytę. Całe szczęście, że to zrobiłem, aye?

– Pamiętam telefon – Patrzy na mnie z przejęciem. – Rozmawiałam z Dixonem.

– Z kim?

– Moim byłym szefem. – Marszczy brwi. – Chodziło o pieniądze, mówił, że wypłacił moje zaległe wynagrodzenie i mam przestać wysyłać do niego maile. Nie otrzymałam ani centa, a mailami zajmuje się tylko w pracy. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Groził mi policją.

– Może to pomyłka?

– Nie. – Wstaje na nogi, a ja staję tuż za nią niczym pieprzony cień. – Dixon nie dzwoniłby bez powodu.

– To przez to zemdlałaś?

– Chyba.

– Usiądź. – Wskazuję ruchem głowy na fotel. – Będę spokojniejszy.

– Przestraszyłam cię? – Na jej ustach błąka się psotny uśmieszek. – Serio?

– Jesteś moją pracownicą, odpowiadam za ciebie.

– Ach, no tak. – Nagle uśmiech zastępuje grymas i cały tężeję.

– Co?

– Trochę boli mnie ręka.

– Trochę czyli?

– Nie wiem, trochę.

– Nie wiem jaki masz próg bólu, Elizabeth. W skali od jeden do pięciu. Jak bardzo boli cię ręka?

– Nie stresuj się. Nie doświadczysz nieprzyjemności związanej z tym incydentem.

– Odpowiedz na pytanie. – Cedzę przez zęby wlepiając w nią rozgniewany wzrok.

– Trzy i pół. To naprawdę nic takiego. – Mówi podwijając rękaw koszuli.

– Ja jebię – Syczę widząc siną skórę.

– To tylko siniaki. Nie panikuj.

Podchodzę bliżej i ostrożnie chwytam jej rękę, a następnie przyglądam się zasinieniu. Jest w trzech miejscach tuż powyżej nadgarstka. Nie wygląda to poważnie, ale z estetyką też ma niewiele wspólnego. Powoli opuszczam jej rękę na blat biurka i wyjmuje z kieszeni telefon. Szukam w necie jak zapobiec tym ohydnym zmianom na skórze.

– Musiałam mocno uderzyć ręką o podłogę.

– Idę do apteki –Rzucam chowając komórkę do kieszeni.

– Po co?

– Po maść z arniki. Siedź tutaj do momentu aż nie wrócę.

– Maść z arniki? Nate, nie... – Urywa w połowie kiedy piorunuje ją wzrokiem. – Dobra, rób co chcesz.

– Zawsze robię to co chcę. – Rozciągam usta w leniwym uśmiechu. – Dowiem się, jeśli mnie okłamiesz, więc nawet nie próbuj kombinować.

– Będę mogła chociaż iść do łazienki?

– Nie ma opcji.

***

Co ja kurwa robię? Stoję w kolejce w pieprzonej aptece po jakąś durną maść z arniki na siniaki dla mojej asystentki. Kompletnie mi odbiło. Robię krok w przód. Przede mną jeszcze z pięć osób, a prędkość obsługiwania liczona jest w boleśnie długich minutach. Doprawdy, nie rozumiem dlaczego to wszystko tyle trwa. Przystępuje nerwowo z nogi na nogę i zerkam niechętnie w stronę półki z leczniczymi herbatami i ekologicznymi sokami. Odwracając wzrok nurkuję dłonią w kieszeń czarnych spodni i wyjmuje telefon. Przeglądam portale społecznościowe i uśmiecham się z satysfakcją widząc posty ze zdjęciami ze schroniska. Wszyscy rozczulają się nad biednymi zwierzętami, a przy okazji dostrzegają we mnie człowieka o złotym sercu, który spóźnił się na spotkanie, bo ratował leniwca na autostradzie. Jestem geniuszem. Pieprzonym mistrzem improwizacji.

– Dzień dobry – Mówi farmaceutka kiedy podchodzę do lady. Pewnie bym odpowiedział, gdyby nie to, że jestem wkurzony na to ile czasu zmarnowałem w tej jebanej kolejce. Mierzę ją chłodnym spojrzeniem i widzę jak zaczyna się chować. Przywykłem. Kobiety zwykle traciły pewność siebie, gdy znajdowały się w moim towarzystwie.

– Cześć, Jenny – Rzucam zerkając na jej plakietkę. – Potrzebuje maści z arniki.

Blondynka oblewa się rumieńcem.

– Oczywiście, już sprawdzam dostępność. – Mamrocze wystukując coś drżącymi palcami na klawiaturze. – Mamy również żele z arniką.

–Co lepsze?

– Żele mają lżejszą konsystencję i łatwiej wnika w głąb skóry.

– Niech będzie.

– Coś jeszcze?

Hm, właściwie to nic więcej nie planowałem, ale w ostatniej chwili dostrzegam duży szklany słoik wypełniony małymi opakowaniami witaminowych żelków. Uśmiecham się pod nosem, wyjmuje jeden i podaję kobiecie.

– Płacę kartą.

ELLA

Nie mam pojęcia co się wydarzyło. Pamiętam tylko nieprzyjemną rozmowę z Dixonem, który w bardzo dosadny sposób informował, że jeśli kolejny raz zobaczy na progu swojego domu Roberta, to wezwie policję. Powiedział również, że spłacił swoje zobowiązanie w postaci niewypłaconego wynagrodzenia i nic więcej mi się nie należy. Do swojej wypowiedzi dołożył parę kurw, a następnie uznał mnie za naciągaczkę i wówczas mój świat zaczął się niebezpiecznie kręcić. Nie wiem jak upadałam na podłogę, to cud, że nie zniszczyłam komórki, którą po ocknięciu nadal trzymałam w dłoni. Czuję jak przez moje ciało przechodzą ciepłe dreszcze. To Nate mnie znalazł nieprzytomną. Zastanawiam się jak musiała wyglądać ta scena. Czy od razu do mnie podbiegł? A może z początku wziął to za jakiś durny żart i próbował nawiązać ze mną kontakt? Zerkam na swoją koszulową bluzkę. Cholera, mam nadzieję, że przypadkiem nie odpiął się żaden guzik. Siedzę przy biurku i zachodzę w głowę dlaczego uparł się maść z arniki. Wystarczyłaby zimna woda, aby zmniejszyć sińce. Krzywię się czując ból rozlewający się po całym przedramieniu. Musiałam nieźle się uderzyć, ale najważniejsze, że kości zostały na swoim miejscu. Nie raz radziłam sobie z podobnymi stłuczeniami. Przejdzie. Nagle słyszę kroki na korytarzu. Jestem przekonana, że to Nate, więc powoli podnoszę się z fotela i podchodzę do drzwi, ale ku mojemu zdziwieniu do gabinetu Harrisa wchodzi drugi dyrektor. Aaron Smith. Nie wiedząc czemu odczuwam pewien dyskomfort. Dlaczego wszedł do środka podczas nieobecność Nate'a? Czy to było normalne? Niepokoję się i niewiele myśląc sięgam po teczkę z raportem z biurka i wychodzę z pomieszczenia. Chcę dobrze to rozegrać, więc rozciągam usta w uprzejmym uśmiechu, obciągam spódnicę i naciskam klamkę. Mahoniowe drzwi otwierają się nie wydając najmniejszego dźwięku, wpatruję się w szerokie plecy mężczyzny w szarym garniturze, który stoi pochylony nad biurkiem i próbuje otworzyć jedną z szuflad. Szarpie nią, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy, że Harris trzyma wszystko pod kluczem. Wcześniej nawet się śmiałam z jego obsesji, bo kluczy miał więcej niż nie jeden ślusarz. Małe, duże, średnie. Z grawerem. Naprawdę najróżniejsze. Cóż, teraz rozumiem dlaczego się zabezpieczał. 

– Och! Dzień dobry, dyrektorze, Smith! – Przerywam milczenie, a mężczyzna odskakuje od biurka jakby to zaczęło parzyć. Wgapia się we mnie szeroko otwartymi oczami, w których wyziera niedowierzanie i złość.

– Czy nie wie pani, że przed wejściem należy zapukać?! – Warczy. Aaron jest niewiele wyższy od Nate'a. Ma pociągłą, zawsze gładko ogoloną twarz i czarne, idealnie przystrzyżone włosy. Od pierwszego dnia w firmie zyskał w moich oczach opinię sympatycznego. Nie spotykałam go często, zaledwie parę razy gdzieś na korytarzu, a plotkom, które głosiły, że on i Nate ze sobą rywalizują z zasady nie wierzyłam. Zresztą po co mieliby to robić? Przecież grali do tej samej bramki. Ich ojcowie stworzyli tę markę wspólnie.

– Najmocniej przepraszam, ale nie wiedziałam, że pan Harris ma dziś z panem spotkanie.

– Słucham?

– Jako osobista asystentka pana Harrisa prowadzę jego kalendarz i nie widziałam w nim spotkania z panem, panie Smith.

– Uważa pani, że jako drugi dyrektor generalny mam w obowiązku się zapisywać na spotkania do pana Harrisa? – W jego głosie pobrzmiewa kpina. – Z chęcią jednak dowiem się, co panią tutaj sprowadza. Buszuje pani po gabinecie dyrektora podczas jego nieobecności?

– Przyniosłam raport dotyczący sprzedaży. – Odpowiadam machając teczką. – Pan Harris na niego czekał. – Podchodzę do biurka. – Może napije się pan czegoś?

– Nie, dziękuję. – Dyskretnie zerka w kierunku szuflady biurka, a potem na teczkę, którą nadal mam w dłoniach. – Czego dotyczy sprzedaż?

– Sony. To rozliczenie z ostatnich trzech miesięcy.

– Dobrze.

Uśmiecham się do niego promiennie, ale nie odwzajemnia mojej radości. Jest dziwnie ponury, spięty, może nawet zdenerwowany? Kładę teczkę na biurku i widzę kątem oka jak zmierza do drzwi. Cokolwiek chciał zrobić moja obecność mu w tym przeszkodziła.

Wychodzimy razem z gabinetu i w tym samym czasie oboje dostrzegamy Nate'a. Mrozi mnie spojrzeniem. Wiem, że jest zły, za to, że nie siedziałam potulnie przy biurku jak kazał, lecz zupełnie się tym nie przejmuje.

– Jesteś chory? – Pyta Aaron wskazując na papierową torebeczkę z logiem apteki.

– Klasyczna migrena. Potrzebujesz czegoś?

– Nie, nie. Tak sobie spaceruję. Sprawdzam czy wszystko w porządku. Czy każdy pracownik – Smith uśmiecha się w moją stronę. – Jest odpowiednio zaangażowany w swoją pracę i czy nie sprawia kłopotów.

Nie daję się sprowokować. Nate spogląda to na mnie to na Aarona, nie odnajduje się w obecnej sytuacji, ale zamiast dezorientacji na jego twarzy widać chłód. Jest do bólu zdystansowany.

– Dziękuję ci za tę troskę. – Odpowiada oschle. – Nie sądzę jednak, żeby mój dział miał jakiekolwiek problemy z wykonywaniem powierzonych obowiązków.

– Dział nie. – Aaron nadal się uśmiecha. – Twoja asystentka owszem.

– Panna Greenfield? – Dziwi się Nate i nie jest jedynym, który czuje zdumienie.

– Nakryłem ją w twoim gabinecie.

– No nie! – Unoszę głos.

– Proszę się uspokoić. – Nate patrzy na mnie z naganną. Nie mogę uwierzyć!

– To bardzo nieładnie z pani strony. – Ciągnie Smith. – Zastanawiam się, czego pani mogła tam szukać?

– To już bezczelność! – Denerwuje się. – Odwraca pan kota ogonem.

– Och, czyli uważa pani, że wcale nie weszła do gabinetu dyrektora generalnego podczas jego nieobecności?

– Weszłam, oczywiście. Miałam raport do oddania.

– Dlaczego nie mogła pani zaczekać z tym do powrotu swojego pracodawcy?

– Bo... – Cholera jasna, skąd bierze te pytania?

– Spóźniłem się. Umówiliśmy się z panną Greenfield na omówienie sprzedaży, ale utknąłem w korku. Poprosiłem, żeby zostawiła wszystko na moim biurku. Dlatego widziałeś ją w moim gabinecie, Aaronie. – Głos Nate'a jest spokojny i wyprany ze wszelkich emocji. Sprawia wrażenie niewzruszonego, zupełnie jakby zamienił się w cyborga.

– To zadziwiające. – Prycha Smith. – Skąd w tobie tyle zaufania do pracownicy? A może to naiwność?

– Czas pokaże.

Czas pokaże? Co to ma znaczyć? Spoglądam na Harrisa, ale ten mnie ignoruje. Złość wzbiera się we mnie jak woda w rzece po obfitych opadach deszczu. Dlaczego się tak zachowuje? A jeśli jednak pod tą warstwą obojętności kryje się gniew? Na litość boską, nie zrobiłam niczego co mógłby uznać za obraźliwe. 

– Twoje działania narażają firmę. – Aaron uśmiecha się sztucznie. – Czemu nie zamknąłeś gabinetu? Ponoć jesteś dobry w trzymaniu wszystkiego pod kluczem. 

– Może właśnie dlatego? – Nate omija mężczyznę i kieruje się do swojego gabinetu. Czuję się...nieswojo. Nie wiem jak zareagować na tą beznadziejną sytuację i w tym samym momencie słyszę jak mnie woła. Oczywiście zwrócił się formie per panno Greenfield, jak to miał w zwyczaju. Aaron świdruje mnie spojrzeniem, ale zachowuje taktowną ciszę i kilka sekund później opuszcza piętro.

– Wejdź. – Nate otwiera przede mną drzwi.

– Posłuchaj, to nie było tak. – Zaczynam ugodowo.

– Wejdź do środka.

Uch. Dobra.

Przeciskam się obok niego i zupełnie nieświadomie zaciągam się wonią jego perfum, która pobudza moje zmysły. Niedobrze. Cholernie niedobrze. Zostałam wezwana na dywanik, a ja zachwycam się męskim zapachem jak nastolatka. Boże, czuwaj nade mną.

– Prosiłem, żebyś siedziała w swoim gabinecie.

– Wiem, że to co powiedział Aaron...

– Tak czy nie? – Przerywa zamykając za sobą drzwi.

– Tak. Prosiłeś. – Z nerwów boli mnie żołądek.

– Usiądź. – Wskazuje na sofę. – Jak twoja ręka?

– Prawie o niej zapomniałam. Nate, nie chcę między nami żadnych niedopowiedzeń.

– A ja chcę żebyś zdjęła bluzkę.

– Co?

– Żel może zostawić plamy na ubraniu. – Wyjaśnia kładąc na niskim stoliczku tubkę z lekiem i niewielkie pudełeczko witaminowych żelków. – Były w gratisie – Mruczy posępnie.

– Maść i witaminowe żelki?

– Taa. Dziwna kombinacja, co?

– Dość. – Przyznaję siadając obok mężczyzny. – Czy możemy porozmawiać o tym co powiedział Aaron?

– Później – Ucina krótko. – Teraz się rozbierz.

Siedzimy blisko siebie, czuję jego czujne oczy na swoim ciele i zaciskam usta w wąską kreskę kiedy porywa mnie fala podniecenia. Waham się, nie chcę, żeby zobaczył jak bardzo go pożądam. Przez głowę przelatują mi gorące wspomnienia z wczorajszego wieczora. A może powinnam powiedzieć nocy? Za każdym razem kiedy przypominałam sobie jego seksowne pomruki i wargi, które tak chciwie brały moje pocałunki mam ochotę przenieść się do tamtej chwili. Zapomnieć o wszystkim i dać ponieść się pragnieniom. Z całych sił staram się nie ulec żądzy, szukam rozpalonym wzrokiem czegoś na czym mogłabym się skupić i znajduję papierową torebeczkę z apteki. Świetnie. Wciągam powietrze w płuca i powoli odpinam guziki. To logiczne, że poprosił mnie o zdjęcie bluzki. Jest z kategorii tych bardzo dopasowanych, a to znacznie utrudnia dojście do przedramienia, gdzie powstały sińce. Nie ma w tym niczego złego, a na pewno dwuznacznego. Zresztą odkąd wrócił do firmy wygląda jak chmura gradowa więc ostatnią rzeczą, na którą zwróci uwagę będą moje stwardniałe sutki przebijające przez białą miseczkę stanika. Szybko zdejmuję górę i niczym tarczę przyciskam ją do piersi. Nate nie komentuje. Zachowuje dziwne milczenie, które mnie jednocześnie intryguje i niepokoi. Do diabła z tym facetem. Gapię się na jego duże dłonie zagarniające ze stoliczka tubkę żelu. Odkręca nakrętkę, a następnie chwyta moją rękę, odwraca wewnętrzną stroną i kładzie sobie na udzie. Drżę kiedy ciepło jego skóry promieniuje przez cienki materiał garniturowych spodni. Mam ochotę wstać, uciec i zaszyć się gdzieś daleko, ale nie mogę. Jego szczupłe palce z ortopedyczną dokładnością przesuwają się po moim przegubie. Ciemne brwi tworzą pociągłą kreskę na zmarszczonym czole. To skupienie jest tak zdumiewające, że mam ochotę pstryknąć mu zdjęcie. Na pamiątkę.

– Wracając do tego co wydarzyło się przed gabinetem – Podejmuję kolejną próbę.

– Nie słuchasz mnie.

– Co?

– Nie stosujesz się do moich poleceń. – Mówi wyciskając odrobinę leku na moją skórę. Krzywię się, bo żel jest nieprzyjemnie zimny. – Kazałem ci nie wychodzić z gabinetu. 

– Aaron kłamał. – Syczę rozdrażniona.

– Wiem.

– Wiesz?! To dlaczego zachowywałeś się w ten sposób?

– Bo jestem twoim szefem. – Uśmiecha się słabo. – A spoufalanie się z pracownikami jest niezgodne z polityką firmy. Trzeba stwarzać pewne pozory. 

– Czyli przez ten cały czas...wiedziałeś, że Aaron próbuje mnie wrobić?

– Aye. – Rozprowadza delikatnie żel po wewnętrznej stronie przedramienia. – Nie pierwszy raz posuwa się do takich zagrywek. Wcześniej polował na Zoe.

Jestem oszołomiona.

– Jak to polował? – Wyduszam. – Nie rozumiem, przecież jesteście na tej samej łajbie.

– Owszem, ale chcemy płynąć w innym kierunku. – Odpowiada spokojnym, nieco znużonym tonem masując moją rękę. – Aaron w swoim wyobrażeniu uchodzi za cwanego i niech tak zostanie. Jego nieświadomość jest moją bronią.

– Czyli to prawda co mówią?

– Nie interesuje mnie co mówią. I ciebie też nie powinno.

– Nawet jeśli to dotyczy twojej rzekomej nienawiści wobec Aarona?

– Ludzie lubią gadać, Elise. – Stwierdza przesuwając opuszkiem palców po moim ramieniu. – Tacy już są, nie potrafią żyć bez mielenia jęzorem. Są jak wirusy atakujące system.

– I co z tym robisz? – Ledwo skupiam się na toczącej się między nami rozmowie. Jego czuły dotyk pali moją skórę.

– Instaluję Norton AntiVirus.

Wybucham śmiechem. Jego odpowiedź rozkłada mnie na łopatki. Norton AntiVirus. Dlaczegoż wcześniej o tym nie pomyślałam?

– Na skomplikowane przypadki najlepsze są proste metody, skarbie. – Ciągnie powoli opuszczając ramiączko mojego stanika. Chcę zaprotestować, ale wówczas przyciska swoje usta do boku mojej szyi i jedyne na co mnie stać to cichy jęk.

– Nate – Piszczę odchylając głowę. – Proszę, zajmijmy się czymś ważnym.

– Właśnie to robimy.

– Raport – Stękam. – Musisz go zobaczyć.

– Raport to tyko raport.

Przygryzam wargę, kiedy całuje mnie w policzek, a potem bierze w zęby płatek ucha i delikatnie go ciągnie. Między nami strzelają iskry, mój oddech przyspiesza, krew paruje w żyłach. Nie mam pojęcia kiedy jego dłonie znalazły się na moich piersiach, ale marzę o tym, aby już nigdy ich nie opuściły. Pochyla się nad nimi i przez materiał chwyta w usta sterczący sutek, a gdy zalewa mnie fala rozkoszy zbliżam się do niego jeszcze bardziej. Wspinam się na jego kolana, czuję jak podciąga moją spódnicę, a chwilę później zdejmuje szpilki z moich stóp i rzuca je gdzieś przed siebie. Buty lądują z hukiem na płytkach, na co oboje reagujemy tłumionym śmiechem.

– Zero poszanowania – Szepcę przykładając dłonie do jego szerokiej piersi.

– Ano – Błyska zębami w szerokim, psotnym uśmieszku. – I co z tym zrobisz, aniele?

– Będę musiała cię ukarać. – całuję go w zarośnięty policzek. – Jest pan, bardzo niegrzecznym chłopcem, panie Harris.

– Dasz mi karę? – Rozpiera się wygodnie, łapie mnie za tyłek i wypycha biodra do przodu. Doskonale wie, że dzięki temu poczuje jaki jest twardy. Przesuwam się odrobinę do tyłu, lecz on nie pozwala mi na zachowanie dystansu. Chwyta mnie mocno pod boki, unosi, a następnie sadza na swoją erekcję. Z mojego wnętrza ulatuje przeciągły jęk zmieszany z westchnieniem kiedy wyczuwam między udami jego pulsującą męskość.

– Ujeżdżaj mnie przez spodnie. – Mówi ochryple. – Pokaż mi jak to jest być twoim dobrym chłopcem, skarbie.

Tracę kontrolę. Wpatruję się w jego pociemniałe oczy i powoli rozluźniam węzeł krawata. Pochylam się, całuję go w brodę i delikatnie sunę językiem w dół aż docieram do jabłka Adama. Nate zasysa ze świstem powietrze, jest niecierpliwy.

– Jesteś moim jebanym uzależnieniem.

– Cicho – Rzucam stanowczo kładąc palec na jego rozchylonych ustach. – Grzeczni chłopcy nie odzywają się bez pozwolenia.

Widzę zachwyt w jego spojrzeniu i coś jeszcze. Coś dzikiego, niemal pierwotnego. To coś napełnia mnie siłą, o której istnieniu nie miałam pojęcia i staję się odważna. Odważniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Nie odrywając wzroku od jego płonących pożądaniem oczu zaczynam ocierać się o nabrzmiałego kutasa. Nate gryzie mnie w palec, który nadal przyciskam do jego wilgotnych warg, a następnie sięga rękoma za moje plecy i szybko rozpina zamek błyskawiczny  spódnicy. Jesteśmy rozgorączkowani, nasze ciała trawi bezlitosny ogień pożądania i kiedy zabieram się za jego pasek słyszymy ciche pukanie do drzwi. Zamieram. Nate jednak nie chce przerywać naszej przyjemności i całuje mnie mocno w usta.

Puk Puk!

Znów to cholerne pukanie.

– Ja pierdolę. – Syczy wściekle rozumiejąc, że nie pozbędzie się natręta.

Schodzę z jego kolan, obciągam spódnicę i w popłochu ubieram bluzkę. Powoli odzyskuję rozsądek i jestem przerażona, że gdyby nie osoba dobijająca się do gabinetu dyrektora to...

O rany. Co ja robię!? Dlaczego do cholery nie potrafię mu się oprzeć?!

– To jeszcze nie koniec, Elise. – Warczy  poprawiając krawat.

– Poniosło nas – Mówię przyciszonym tonem wkładając buty.

– Owszem i poniesie jeszcze wiele razy. Nie uciekniesz, skarbie. Nawet o tym kurwa nie myśl.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top