16

16

ELLA

Dziś mija równy tydzień odkąd Cooper wylądował w szpitalu. Nie wiem dlaczego zaznaczyłam ten koszmarny dzień w kalendarzu i odliczam od niego pozostałe. Może myślę, że jeśli upłynie wystarczająco dużo czasu to zwyczajnie zapomnę? Nagle dociera do mnie dźwięk telefonu i podnoszę słuchawkę.

- Słucham dyrektorze?

- Potrzebuje sprawozdania dotyczącego sprzedaży Adidasa.

- W porządku.

- Chcę też raport w sprawie analizy rynkowej i aktywności social mediów.

Zapisuje wszystkie żądania na żółtej samoprzylepnej karteczce.

- A i jeszcze jedno, znajdź mi jakiegoś dobrego analityka. Ten od Aarona nadaje się tylko do pchania karuzeli, gdy zabraknie prądu.

- Jesteś pewny? - Marszczę brwi. - Dopiero co podpisywałeś mu umowę.

- Nie będę płacił imbecylowi za stukanie w klawiaturę. Poza tym dziś rano minąłem go na schodach i nawet się nie ukłonił.

- Może się śpieszył? Albo cię nie zauważył? - Podsuwam nieśmiało.

- To brak szacunku! - Nakręca się. - Zawsze należy się ukłonić, zapytać czy wszystko w porządku. To właśnie są dobre maniery, których nie mam w obowiązku uczyć moich pracowników.

- Może należałoby coś z tym zrobić? Proponuje zebranie i omówienie tego problemu.

- Czy ty sobie ze mnie kpisz, Elizabeth?

Zagryzam wargę, żeby przypadkiem nie wybuchnąć śmiechem.

- Ależ skąd.

- Nie uważasz, że należy mi się szacunek?

- To nie podlega dyskusji. - Zgadzam się uprzejmie. - Czy potrzebujesz coś jeszcze?

- Kawę. - Wzdycha. - W niedozwolonych ilościach.

- Nie wiem czy zdobędę wiadro ze złotym rantem, panie dyrektorze.

- Postaraj się. Jestem pewny, że coś wymyślisz. Masz czas do dziesiątej.

- Ależ to za...dwie minuty - Dębieje.

- Zatem nie rozumiem dlaczego jeszcze rozmawiamy przez telefon. Pośpiesz się.

Uch. Nadal nie umiem rozszyfrować tego faceta. Zauważyłam, że Nate poza firmą jest zupełnie inny niż Nate w firmie. Nie wiem od czego zależy ta różnica, lecz bardzo często zdarza mi się nazwać firmowego Nate'a świnią lub dupkiem, podczas gdy ten nie-firmowy rozkochuje w sobie mojego chłopca. Istne wariactwo. Zupełnie jakbym obcowała z dwoma mężczyznami.

Nie możesz zajmować głowy nie-firmowym Natem w pracy i firmowym poza biurem. W zasadzie to nie możesz zajmować się żadnym z nich.

Racja. Nie mogę. Odsuwam się blatu i pochylam w kierunku torebki, którą trzymam pod biurkiem (co nie ma żadnego uzasadnienia, po prostu kwestia wygody) i wyjmuje wielgachny kubek owinięty szarym papierem. Przyznaję, że trochę mnie poniosło, ale z drugiej strony taki kubek był najzwyczajniej w świecie potrzebny. Stanowił niezbędny dodatek do wyposażenia i wcale nie tłumaczę tego, bo użyłam firmowej złotej karty na kupno naczynia, które według producenta pomieści aż do pięciu standardowych filiżanek. Uśmiecham się psotnie pod nosem. Nie mogę się doczekać jego miny gdy zobaczy ten wytłuszczony czarny napis „I'm CEO, bitch" Idę do kuchni. Pomieszczenie jest puste, co mnie nie dziwi, bo o tej godzinie panuje największe natężenie pracy. Ustawiam ekspres i podsuwam kubek. Nie wybieram espresso, broń boże nie chcę go doprowadzić do zawału serca. Wystarczy zwykła czarna. Wyjmuje z szafki złotą tackę z wygrawerowanymi inicjałami założycieli firmy, poleruje ją i ustawiam parujący kubek. Składam białą serwetkę na pół, a potem ostrożnie unoszę i ruszam do gabinetu dyrektora.

Puk! Puk!

Pukam grzecznie stojąc przed mahoniowymi drzwiami.

- Proszę. - Odpowiada mi spokojny głos i nie mogąc powstrzymać chichotu przekraczam próg. Na widok mężczyzny w granatowym, prążkowanym garniturze na moment zapominam kim jestem i po co tutaj przyszłam. Niedobrze. Dlaczego faceci w garniturach wyglądają zawsze tak cholernie apetycznie?! Z trudem odrywam wzrok od jego bialusieńkiej koszuli ze srebrnymi spinkami i koncentruję się na swoim zadaniu.

- Panno Greenfield - Mówi rozpierając się w fotelu. - Myślałem, że już się pani nie doczekam.

-Oto jestem - Rzucam głupowato. -Dyrektor życzy sobie kawę przy stole czy biurku?

- Przy stole, dziękuję.

Kładę tacę na blacie szerokiego, masywnego stołu i kątem oka dostrzegam jak podnosi się ze swojego wygodnego fotela.

- Co to za dzban? - Pyta wskazując ruchem głowy na kubek. - Gdzie podziała się moja filiżanka?

Ze wszystkich sił próbuję zachować powagę.

- Elizabeth. - W jego głosie dominuje irytacja. - Możesz mi, do cholery, łaskawie odpowiedzieć na moje pytanie?

- Kubek jest bardziej ekonomiczny. Nie widzę sensu w używaniu dziesięciu filiżanek dziennie skoro można zaparzyć kawę w porządnym kubku i zredukować ilość pobieranego prądu potrzebnego do uruchomienia ekspresu oraz wody. Moja mama mówiła na takie rozwiązania raz, a dobrze.

- Stać nas na czerpanie prądu i wody. Zapewniam cię. - Piorunuje mnie wzrokiem. - Jeśli myślisz, że będę pił z tego kub...zaraz, zaraz co to za napis?

W tym momencie zaczęłam żałować, że zdecydowałam się na tak odważny krok. Dlaczego nie postawiłam na zwykły klasyczny czarny albo szary? Mógłby być też złoty.

- To...ekhm...och, ale tutaj ciepło. Na pewno jest ci bardzo gorąco w tym garniturze. Może zwiększymy powiew chłodnego powietrza?

- I'm CEO, bitch - Literuje. - Doprawdy?

-To nic takiego. Był na przecenie.

- Uważasz, że powinnaś kupować mi rzeczy z przeceny? - Jego brew wędruje pod linię włosów. - Dobrze się dziś czujesz, Elizabeth?

- Nieważne co na zewnątrz tylko co w środku.

- Kolejne powiedzonko twojej mamy?

- Tak - Uśmiecham się niepewnie. - Kawa za chwilę wystygnie.

- Usiądź. - Poleca odsuwając krzesło od stołu. Spełniam jego prośbę, a potem on przystawia drugie i zajmuje miejsce dokładnie naprzeciwko. Opiera się o oparcie i leniwym ruchem pociera kciukiem dolną wargę.

- Słucham. - Odzywa się łagodnie.

- Hm?

- Twojego wyjaśnienia na temat kubka z bardzo niestosownym napisem.

- Och, Nate - Uciekam wzrokiem gdzieś na zasięg podłogi. Tracę pewność siebie.

- Oczy na mnie, panno Greenfield. Skup się na mnie.

Robię jak prosi. Skupiam się na jego iskrzących zielonych oczach, które przywodzą mi na myśl soczystą trawę lub dojrzałe liście palmy. Czuję przeskakujące między nami iskry. Wciągam powietrze, a on niespodziewanie pochyla się do przodu i przesuwa krzesło wraz z moim ciężarem ku sobie.

- Tak lepiej - Mruczy chwytając pasmo moich włosów. - Wciąż czekam, maleńka.

Na co? Och, wszystko wyleciało mi z głowy. Nie jestem w stanie ułożyć żadnego zdania, jego intensywny wzrok przepala mi wszystkie obwody w mózgu. Milczę, a on dotyka palcami mojej twarzy. Jest przy tym tak delikatny jakby obchodził się z wysokiej klasy porcelaną. Czuję jak serce ściska się boleśnie w piersi. To naprawdę bardzo przyjemny dotyk. Niczym smagnięcia motylich skrzydeł.

- Chciałabyś żebym się do ciebie tak zwrócił? - Pyta ochryple. - Chciałabyś żebym mówił na ciebie suko?

Boże. Dlaczego to mnie tak podnieca? Czy to normalne?

- Nate - Poprawiam się na krześle i udaję, że wcale nie krępują mnie moje sterczące sutki.

- Podoba ci się. - Mruczy pochylając się jeszcze bliżej. Wzdrygam się, kiedy kładzie swoje dłonie po obu stronach mebla i zakleszcza mnie pomiędzy swoimi silnymi ramionami. - Jesteś taka seksowna.

- Nie - Z moich drżących ust wyrywa się cichy protest. - Jesteśmy w pracy, proszę.

- Staje mi za każdym razem kiedy o tobie myślę. Muszę cię pocałować, kociaku. Chociaż ten jeden, jedyny raz.

Kręci mi się w głowie. Nie, to nie może być prawda. To niemożliwe. Nate wpatruje się we mnie pociemniałymi z pożądania oczami, a moje ciało staje w ogniu.

- Muszę wiedzieć jak smakujesz - Ciągnie niskim, zmysłowym głosem, od którego dostaję gęsiej skórki. - Powiedz, że ty też tego chcesz.

Jest mi duszno. Brakuje tlenu. Chcę się odsunąć, zapewnić odrobinę bezpieczeństwa, lecz to uświadamia mi jak blisko siebie znajdują się nasze twarze. Nieoczekiwanie Nate wstaje z krzesła i podaje mi dłoń. Analizuję zawzięcie każdy jego ruch, ale nie jestem w stanie przewidzieć co zrobi w następnym momencie. Ten mężczyzna to zagadka. Pociągająca tajemnica. Stawia mnie na nogi i ujmuje w dłonie moją twarz.

- Pozwól mi -Mruczy owiewając oddechem moje rozchylone wargi.

- Oszalałeś? - Stękam.

- Niewykluczone. - Przysuwa się do moich ust. - Ja pierdolę, ale ty zajebiście pachniesz. Obejmij mnie za szyję.

Zarzucam bezwiednie ramiona na jego szyję, a potem czuję jak jego dłonie przesuwają się po moim ciele i docierają do bioder. Przeszywa mnie elektryzujące uczucie, gdy powoli podciąga materiał ołówkowej spódnicy i gładzi nieśpieszenie moje udo. Pulsujące pożądanie wypełnia mnie od środka i niewiele myśląc przesuwam ręką po muskularnej, szerokiej klacie.

- Zdejmij mi marynarkę.

- Co?

- Słyszałaś. - Skubie zębami płatek mojego ucha. - Bądź dobrą suczką i rób co każę.

Prawie osiągam orgazm kiedy mruga seksownie okiem. W moich żyłach płonie dzika żądza, której nie umiem już powstrzymać. Powoli zsuwam z jego ramion marynarkę i przewieszam na oparciu krzesła.

- Bardzo ładnie. -Chwali. - Teraz rozwiąż kokardkę przy swojej bluzce.

To zdecydowanie przekroczenie wszelkich granic. Straciłam rozsądek. Do diabła, przecież mogę być jedną z wielu! A raczej na pewno jestem jedną z wielu, bo Harris to paskudny podrywacz, który umawia się z modelkami Victoria 's Secret i oczarowuje wpływowe kobiety biznesu. Wiem o tym, bo dwa dni temu przeglądałam net w poszukiwaniu świń zostawionych przed Montgomery'ego. I o ironio, największą świnią okazał się sam pan dyrektor. Wspomnienie uśmiechniętych, długonogich modelek w skąpych strojach kąpielowych, które tak chętnie obejmował podczas hucznej imprezy na jachcie działa na mnie niczym bicz. Nie zniżę się do ich poziomu. Nie będę kolejną przygodą hulaki Harrisa. Zaciskam usta w wąską kreskę i odwracam się plecami.

- Wszystko okej? - Niepokoi się.

- Oczywiście. - Kłamię. - Poza tym, że twoja wystygła.

- Walić kawę. - Obejmuje mnie i całuje w policzek. - Jesteś pewna, że wszystko w porządku?

- Jesteśmy w pracy - Syczę. - Dlatego uważam, że powinniśmy zachować profesjonalizm.

- No dobra, co się stało?

- Nic.

- Uraziłem cię czymś?

- Nie.

- Ja pierdolę, Elizabeth. - Warczy wprost do mojego ucha. - Nie pogrywaj ze mną.

- Dyrektorze - Biorę wdech. - Jeżeli to wszystko to...bardzo chciałabym już wrócić do swoich obowiązków.

- Schronisko. - Rzuca niespodziewanie.

- Słucham? - Nie jestem pewna czy rzeczywiście dobrze usłyszałam.

- Jedziesz ze mną do schroniska. Mam umówione spotkanie i wywiad. Co? myślałaś, że będziesz mogła ode mnie uciec? Nic z tego, kotku. Jesteś na mnie skazana. Schronisko to część planu odbudowy mojego wizerunku w mediach, więc lepiej jeśli do tego czasu mój kutas opadnie.

- Obawiam się, że moje kompetencje w sprawie twojego...przyrodzenia nie są wystarczające.

- Mam na ten temat inne zdanie. Możemy się przekonać kto ma rację.

***

- Co się tak dziwi? - Słyszę jego ponury ton kiedy otwiera przede mną drzwi od czarnego bentleya. Wsiadam do luksusowego wnętrza obitego białą alcantrą i ostrożnie zapinam pasy bezpieczeństwa. Nie chcę niczego uszkodzić. Zapach skóry miesza się z drzewną wonią Nate'a kiedy zajmuje miejsce kierowcy. Obciągam nerwowo materiał spódnicy zakrywając kolana i próbuje przestać myśleć co wydarzyło się między nami zaledwie dwie godziny temu. Jak łatwo mogłabym podać swoje usta nie prosząc o nic w zamian. Jak szybko zdjęłam z niego marynarkę i jak cholernie mnie podniecił kiedy mrugnął okiem. To chore. Totalnie pochrzanione.

- To twój wóz? - Wyduszam z podziwem.

- Tak. - Odpala silnik. - A co spodziewałaś się, że kradziony?

- Nie, po prostu...myślałam, że...

- Och, myślałaś, że mam jedno auto? - Parska. - Spójrz na mnie. Czy wyglądam na takiego co jeździ jednym samochodem?

- Wyglądasz na egocentrycznego dupka. - Rzucam oschle.

- Uważaj, Elizabeth. Stąpasz dziś po kurewsko cienkim lodzie.

- Bo nie dałam się przelecieć? - Kontratakuje.

Mężczyzna zaciska dłonie na kierownicy tak mocno, że bieleją mu knykcie. Jest zły. Marszczy brwi, a jego klatka piersiowa unosi się i opada w szaleńczym tempie.

- Zamknij się już - Cedzi wściekle.

- O! No proszę! - Klaszczę w dłonie. - Tak wygląda dyrektor Harris kiedy nie dostaje tego czego chce?

Nate niebezpiecznie przyspiesza. Bentley choć jest usposobieniem elegancki i blichtru potrafi całkiem nieźle wbić w fotel. To prawdziwa bestia i przekonuję się o tym bardzo szybko.

- Zawsze dostaję to czego kurwa chcę - Odpowiada lodowatym tonem.

- To może czas to zmienić?

- Ja pierdolę, zamknij się, bo będę musiał cię kurwa zabić.

- Twoja matka przewraca się w grobie - Mamroczę pod nosem, ale niestety na tyle głośno, że wszystko słyszy. Znajdujemy się na zatłoczonej ulicy, w samym centrum. Na lewo Edward Street, a na prawo wielki pasaż handlowy. Przed nami sygnalizator, ale mój szef zdaje się nie zauważać czerwonego światła i przejeżdża z pełną prędkością przez skrzyżowanie narażając nie tylko nas, ale przede wszystkim pozostałych uczestników ruchu drogowego.

- Pojebało cię?! - Wrzeszczę zdenerwowana.

- Mówiłem, że masz się zamknąć! - Uderza dłonią w białą, skórzaną kierownicę. - Wykonuj moje polecenia do kurwy nędzy! Jestem twoim przełożonym!

- O co ci chodzi!? Tak bardzo boli cię odmowa?! Nie możesz nieść tego, że kobieta miała prawo powiedzieć „nie"?

- Kokietujesz mnie! - Wydziera się. - Czego się spodziewałaś?!

- Nie kokietowałam!

- Robisz to od dawna! Wodzisz za mną tym swoim cholernym rozpalonym wzrokiem! Myślisz, że nie wiem kiedy gapisz się na mojego fiuta?! Otóż, kurwa, wiem!

Jakim cudem się dowiedział?

Biorę wdech. Staram się uspokoić. Ma rację, zdarzało mi się zerkać na interes, który chował za eleganckimi garniturowymi spodniami. Chciałam się przekonać czy rzeczywiście jest tam miejsce na osławioną gorącą osiemnastkę. Skąd jednak miałam wiedzieć, że ten głupek uzna to za flirt?! Zdaje sobie sprawę, że wyjaśnienie mu tego zajmie co najmniej dwie dekady, więc usilnie szukam odpowiedniego argumentu. Nie poddam się bez walki.

- Dorośnij - Krzyżuję ramiona na piersi. Nie popisałam się ciętą ripostą, ale przynajmniej zdołałam go uciszyć.

- Poniedziałek, spotkanie w konferencyjnej. Siedziałaś naprzeciwko mnie i dosłownie pożerałaś go spojrzeniem. - Przywołuje wspomnienie.

- Omawiałeś prezentację, skupiałam się na wykresach.

- Środa. Przyszłaś do mojego gabinetu, rozmawialiśmy o kampanii reklamowej dla Prady. Siedzieliśmy na sofie i śliniłaś się na jego widok.

- Nie czuję ekscytacji twoim penisem.

- To prawda, nie czujesz ekscytacji. Ty kurwa cała dla niego płoniesz. Prowadzisz ze mną jakąś durną grę, ale koniec z tym. Nie pozwolę się wykorzystywać.

Wykorzystywać?! Łypię na niego okiem, bo to co powiedział brzmi jak jakiś nieśmieszny żart. Jedyną osobą, która mogłaby poczuć się wykorzystywana jestem ja! Nate napina mięśnie, jego nozdrza falują. Nie mam wątpliwości, że w tym stanie przestraszyłby samego diabła.

- To ty próbowałeś mnie uwieść.

Nie odpowiada.

- I to nie raz! - Unoszę głos. - Nie przeszkadzało ci nawet, że w domu czeka na mnie Robert!

- Nie przypominam sobie, żebyś stawiała jakikolwiek opór. Dobrze wiedziałaś, że ten pożal się boże artysta z sadystycznymi zapędami nie jest w stanie dać ci tego co ja.

- A cóż ty mógłbyś mi dać?! - Wkurzam się jeszcze bardziej. - Oprócz swojego przerośniętego ego!

- Seks! - Krzyczy z taką mocą, że prawie uszkadza mi słuch. - Najlepszy seks w twoim jebanym życiu, kurwa mać! - Napięte, grube żyły zdają się zaraz eksplodować na jego opalonej szyi. Czy to dobry moment, żeby podziwiać jak cudownie brązowa skóra odcina się od bieli koszuli?

- Dziękuję bardzo za tę niezwykle hojną ofertę, ale niestety nic z tego nie będzie.

- Bo jesteś głupią gęsią. - Syczy. - Nie potrafisz docenić tego co dla ciebie robię.

- Za to modelki Victoria 's Secret potrafią. - Wbijam wściekły wzrok w szybę. - Cholerny babiarz.

- Nie wiedziałem, że śledzisz z uwagą portale plotkarskie. Masz chorą obsesję, wiesz?

- Nie większą niż twoja na punkcie seksu. - Odgryzam się. - A jeśli już musisz wiedzieć to sprawdzałam czy ktoś znów ci nie dokopał w sprawie Montgomery'ego więc powinieneś być wdzięczny za to, że poświęciłam swój czas i mnie przeprosić!

- Po moim kurwa trupie - Syczy.

- Da się zrobić.

- Elizabeth!

- Nathan!

- Co w ciebie wstąpiło?!

- A w ciebie!? Zachowujesz się jak palant!

- Dość! - Kolejny raz uderza otwartą dłonią w kierownicę. - Nie będę tego tolerował!

Ku mojemu zdziwieniu samochód wjeżdża na zatoczkę autobusową i zatrzymuje się przed wiatką.

- Wysiadaj - Rzuca lodowato.

- Oszalałeś?! Mamy jechać do schroniska! Za dziesięć minut rozpoczyna się spotkanie!

- Pojadę sam.

- Jestem twoją asystentką. Muszę być obecna, to mój obowiązek. - Wbijam w niego ugodzone spojrzenie. - Nie dam ci argumentów żebyś mnie zwolnił.

- Nie potrzebuje żadnych argumentów. Jeśli będę chciał to cię zwolnię.

- Odpowiadasz przed zarządem. Pan Maxwell jest zadowolony z mojej pracy.

- Do diabła, wysiadaj wreszcie!

- Mogłabym iść do niego na skargę. Jak myślisz jakby zareagował gdybym powiedziała, że mnie napastujesz w godzinach pracy?

- Skończ te swoje szopki. Już przerabialiśmy fałszywe oskarżenia.

- Jak dobrze pamiętam to pan policjant przyznał mi rację, a tobie zwrócono uwagę. Dostałeś pouczenie.

- Bądź tak uprzejma i wypierdalaj z mojego samochodu zanim skręcę ci kark.

Jestem zaskoczona tym co powiedział, ale z dumą unoszę głowę i chwytam za klamkę. Nie chce mnie? Jego strata. Nie będę przecież się prosiła, żeby zmienił zdanie. Zresztą znając go to i tak byłoby bezcelowe.

- Jesteś dupkiem. - Mówię na odchodnym. - I nie chcę żebyś uczył mojego chłopca pływać.

- Zejdź mi z oczu.

Wychodzę i zanim udaje mi się wejść na chodnik, auto odjeżdża z piskiem opon. Co za idiota! Świnia! Nie mogę uwierzyć, że zostałam w ten sposób potraktowana, a co więcej, nie mogę uwierzyć, że nadal ten człowiek tak cholernie działa na moje zmysły. Poprawiam torebkę na ramieniu i włączam mapkę w telefonie. Schronisko znajduje się ponad osiem kilometrów stąd. Uch. Nie mam zamiaru wracać do firmy ani tym bardziej do domu. Chcę mu pokazać, że jego szczeniackie wybryki nie robią na mnie wrażenia i choć gdzieś w głębi naprawdę mnie zranił, to mimo wszystko umiem zachować się z klasą i w przeciwieństwie do niego jestem profesjonalistką. Dotrę do schroniska choćbym miała skręcić kostkę w tych cholernie wysokich szpilkach. Idę dziarskim krokiem, złość mnie napędza i zapominam o tym, że chodnik jest nierówny, a moje stopy błagają o litość. Dochodzę do przejścia dla pieszych i nagle dociera do mnie potężny ryk silnika. Czuję w żołądku ścisk, ale skutecznie ignoruje swoje reakcje i wciskam przycisk, żeby sygnalizator rozbłysnął zielonym światłem. Warkot silnika staje się coraz bliższy. Przechodzę na drugą stronę ulicy i kontynuuje swój marsz aż w pewnej chwili kątem oka zauważam wlekącego się tuż przy krawężniku czarnego bentleya. Kierowca opusza szybę, ale nie mam ochoty z nim rozmawiać.

- Elizabeth! - Krzyczy. - Potrzebuje papiery!

Z uśmiechem na ustach otwieram torebkę i wyjmuje z niej słuchawki.

- Chyba nie będziesz słuchała muzyki kiedy do ciebie mówię?!

Właśnie to zamierzam zrobić. Włączam spotify i rozkoszuję się jedną z piosenek The Weekend. Dyskretnie zerkam w stronę auta i widzę jak Nate z całej siły uderza w klakson, a potem wymachuje rękoma w moim kierunku.

Masz za swoje, gnojku.

Nie trwa długo aż muzyka milknie, a na wyświetlaczu widzę jego numer. Wzdycham z irytacją, ale ostatecznie odbieram.

- Dzień dobry, dyrektorze. - Rzucam sztucznie słodkim tonem.

- Nie wkurwiaj mnie!

- Och, czyżby dyrektor miał zły humor?

- Dawaj papiery! Potrzebuje ich na spotkanie!

- Dyrektor ma na myśli opracowaną propozycję reklamową, którą wykonałam w porozumieniu z działem marketingowym?

- Tak, do cholery! Nie baw się moim kosztem! Przez ciebie robię z siebie pajaca! Dawaj mi te dokumenty! W tej kurwa chwili!

- Coś mi przerywa.

- Elizabeth!

- Tracę zasięg. Halo? Dyrektorze? Słyszy mnie pan?

- Dlaczego tak bardzo mnie wkurzasz?!

- Wystąpiły jakieś zakłócenia, dyrektorze, proszę się nie martwić. Doniosę dokumenty na spotkanie. Do zobaczenia w schronisku.

- Co?

Rozłączam połączenie i włączam piosenkę ignorując szalejącego ze złości mężczyznę. Tłumię śmiech kiedy widzę jak bentley spowalnia ruch. W pewnym momencie Nate częstuję zniecierpliwionego kierowcę środkowym palcem i nadal jedzie za mną jakieś dziesięć na godzinę. Jest uparty, nerwowy i tak owładnięty furią, że mógłby popełnić zbrodnię w afekcie, ale z jakiegoś powodu nie przyspiesza. Nie potrafię zrozumieć dlaczego postanawia dostosowywać się do mojego tempa i tym samym narażać się na licz ze strony innych. Co za skomplikowany przypadek. Skręcam w lewo na Upper Cornwall Street i widzę, że Nate robi dokładnie to samo. Dochodzę do Chatsworth Road, a bentley ani śni mnie wyprzedzać. Save your tears przerywa powiadomienie z aplikacji, w której prowadzę terminarze spotkań. W idealnym świecie właśnie teraz witałabym się z założycielką schroniska „Purrrfect Place" i ustała przebieg wywiadu. Ale niestety w mojej szarej rzeczywistości nie ma idealnych światów, więc dotrę tam spóźniona o całe piętnaście minut. I Harris też. Boże, ależ on upierdliwy. Bolą mnie stopy, mam ochotę zdjąć te cholerne buty, ale wówczas dałabym mu powód do śmiechu. Zaciskam zęby, a przed oczami stają mi modelki w bikini. Skąd je wytrzasnął? W jakich okolicznościach dochodzi do spotkania modelek? Słońce grzeje coraz mocniej, pot spływa po moim czole i modlę się, żeby mój wodoodporny pokład okazał się również potoodporny. To był zły pomysł, żeby iść na piechotę. Zrezygnowana sprawdzam mapkę. Jeszcze trzy kilometry. Może wezwać Ubera?

***

- Och, to przeokropne! - Kobieta o kręconych rudych włosach i wielkich zielonych oczach chwyta się za pierś i wzdycha głęboko. Torres, a właściwie Torry, bo tak kazała się nazywać jest założycielką schroniska, a zarazem pierwszą ofiarą sprytu dyrektora Harrisa.

- Mam nadzieję, że biedaczek się wyliże. Miał niebywałe szczęście.

- Raz jeszcze najmocniej przepraszam za spóźnienie. - Nate rewelacyjnie udaję skruchę - Zdaje sobie sprawę, że takie zachowanie nie jest pożądane.

- Nie ma o czym mówić! Ratował pan biednego leniwca, który gdyby nie pańskie złote serce zostałby rozjechany przez te wszystkie pędzące auta! Proszę się nie przejmować, panie Harris. To dla mnie zaszczyt, że mogę poznać tak wspaniałego człowieka.

Torry chwyta go za dłoń i przytrzymuje długie sekundy. Jest poruszona, a w jej oczach błyszczą kropelki łez. Dyrektor z kolei kiwa potulnie głową i mówi spokojnym głosem jak bardzo zależy mu na ekosystemie. W swoją wypowiedź umiejętnie wplątuje historię naszego wspaniałego kontynentu i powołuje się na aborygenów, którzy jak wiadomo traktowali naturę jako jedną z najważniejszych życiowych podstaw. Jest bezczelnie czarujący, uśmiecha się i skupia na niej całą swoją uwagę jednocześnie kontynuując swój monolog o środowisku.

Przyrodnik się znalazł.

Mam ochotę kopnąć go w jaja i zmyć ten diabelsko hipnotyzujący uśmieszek z jego ust, które karmią wygłodniałą Torry kłamstwami. Czy ona naprawdę tego nie widzi? Ten typ, to cholerny mąciwoda. Bajerant. Nie było żadnego zagubionego leniwca na autostradzie M3. Spóźniliśmy się, bo prowadziliśmy wojnę, która, nawiasem, wcale nie jest zakończona. To jedynie chwilowe zawieszenie broni.

- Bardzo doceniam pańskie zaangażowanie, panie Harris. Nie ukrywam mieliśmy nadzieję, że zechce pan odwiedzić nasze zwierzaki. Ostatnio znaleźliśmy potrąconego kota i prowadzimy zbiórkę na jego leczenie.

Nate stoi jak słup, więc podchodzę ciut bliżej i dyskretnie daję mu kuksańca w bok.

- Ach tak. - Włącza się, a ja omal nie parskam śmiechem. - Harris&Smith byłoby uradowane, gdyby mogło wspomóc akcję ratowania kotki - Marszczy brwi, najpewniej analizując swoją wypowiedź. - Kotka. - Poprawia się szybko.

- Jest pan taki dobry. Proszę mi wybaczyć, ale wcześniej miałam na pański temat zupełnie inne zdanie.

- Doprawdy? Czyli jakie? - Dopytuje pozwalając by wcześniej uśpiona agresja wylazła na wierzch. Wiem, że muszę ratować tego głupka przed samozagładą więc wtrącam się w rozmowę.

- Niestety media szukają taniej sensacji - Uśmiecham się pogodnie. - Nie warto im wierzyć.

- Tak, ma pani rację. Teraz to wiem. Zgaduję, że to sama przyjemność pracować u boku tak szlachetnego człowieka?

Nate wbija we mnie spojrzenie, jakby próbował mnie prześwietlić.

- Och, tak. - Rzucam ignorując jego palący wzrok. - Czy moglibyśmy zobaczyć tego kotka?

- Nie śpieszymy się, panno Greenfield. - Upomina mnie oschle. - Najpierw chciałbym przedstawić pewną ofertę. W dobie cyfryzacji każdy potrzebuje dobrego marketingu. Reklamy, która przyciągnie odbiorców. Torry, podziwiam cię. Jesteś wspaniałą kobietą, która oddała wszystko, aby zajmować się...- Zerka na mnie, a ja wskazuję ruchem głowy na ogromny plakat za moimi plecami. - Aby zajmować się poszkodowanymi przez okrutny los naszymi mniejszymi braćmi - Płynnie odczytuje hasła z plakatu.

- Panie Harris!

- Oferta, którą przedstawię jest stworzona specjalnie dla twojego schroniska i co najważniejsze nie weźmiemy za nią ani centa. Zrobimy to z ogromną przyjemnością, aby wesprzeć ekonomiczne zaplecze twojego przedsięwzięcia.

- Nie wiem co mam powiedzieć!

- Czasami słowa są zbędne. - Mruczy, a ja wyciągam z torebki teczkę z dokumentami. - Za to gesty, Torry, gesty zawsze mają moc.

Uśmiecham się, ale w środku kipię ze złości. Nathan Harris to istny szatan w przebraniu. Torry prowadzi nas do budynku administracyjnego, gdzie zostajemy przedstawieni reszcie ekipy schroniska. Wszyscy są zachwyceni obecnością dyrektora i powoli ginę gdzieś w tłumie. Co oczywiście nie jest złe. Dzięki temu mogę chwilę odpocząć. Znajduję ławeczkę i siadam na niej dając ulgę obolałym stopom. Boże, jak ja wrócę do domu? Nie wyobrażam sobie drogi powrotnej. Wzdycham cicho masując napięte mięśnie łydek i obserwuje mężczyznę z oddali. Jak zwykle radzi sobie wyśmienicie, zdaje się, że jest w swoim żywiole. Otoczony grupką opowiada o czymś co pobudza zainteresowanie. Przewracam oczami. Cholerny bajkopisarz.

Burczenie w brzuchu przypomina mi, że nie zjadłam lunchu. Krzywię się czując nieznośnie ssanie z głodu.

- Panno Greenfield! - Donośny głos Nate'a sprawia, że zrywam się z ławki. Razem z roześmianą Torry kierujemy się do małego pokoiku, który najprawdopodobniej miał pełnić rolę gabinetu. Kobieta z wypiekami na twarzy podpisuje umowę, a potem kładzie dłoń na ramieniu dyrektora i kolejny raz oznajmia jaka jest szczęśliwa, że Harris&Smith zechciało wspomóc kampanią reklamową schronisko. Biedna nie ma pojęcia, że to wszystko było ustawione przez dyrektora operacyjnego w celu ratowania reputacji hulaki Harrisa. Z drugiej strony jednak niczym nie ryzykuje, za pochwałę dyrektora zyska darmową reklamę, więc to była bardzo korzystna umowa. I cieszę się, że nawiązałyśmy współpracę.

- No to teraz koniecznie musicie państwo poznać naszych podopiecznych, a szczególnie kocura Harry'ego. Ten mały zawadiaka skończył w tym tygodniu sześć miesięcy.

- Czy to na jego łapkę organizowana jest zbiórka? - Upewniam się.

- Tak.

- Och, to jeszcze maluch.

Dyrektor chowa kopię dokumentów w teczkę i podaje mi papiery. Wiem, że najchętniej już by opuścił mury Purrrfect Place, ale Torry nie odpuszcza. Prowadzi nas do kolejnego budynku, tym razem bardzo przypominającego lecznicę. Rozczulam się na widok jamnika z żółtym plasterkiem na jasnobrązowej sierści.

- To Willy - Mówi kobieta. - Ma problemy z nerkami.

- Cześć, Willy - Witam się z psem. - Jesteś uroczym jamnikiem, wiesz?

- Szuka domu

- Gdzie jest ten kot? - Niecierpliwi się dyrektor.

- Nie popędzaj jej - Szepczę. - Trzymaj swojego dupka na uwięzi.

- Tracę czas - Odpowiada pochylając się nad moim uchem.

- Zaraz stracisz w jej oczach jeśli się nie ogarniesz. - Rzucam uśmiechając się promiennie. - Torry, dyrektor powiedział mi przed chwilą, że organizowałaś wiele akcji charytatywnych. To prawda?

- Och, Panie Harris, naprawdę nie trzeba było, ale tak, to prawda. Dzięki temu uratowaliśmy wiele zwierząt, największa grupę stanowiły kangury.

- Kangury! - Prycha lecz zaraz przywołuje się do porządku. - Kangury są...mądre.

- Niezwykle mądre! - Popiera Torry.

- Często niszczą ogrodzenia mojemu bratu, ale na pewno mają na to jakieś sensowne wyjaśnienie.

Kobieta zerka na niego marszcząc brwi.

- Ha Ha! - Wspinam się na wyżyny swojego aktorstwa i staram się, aby mój śmiech nie brzmiał wymuszenie. - Prawda, że wspaniały? Dyrektor ma bardzo specyficzne poczucie humoru.

- Ach, ha...ha - Torry niepewnie wykrzywia usta w uśmiechu. - Rzeczywiście dość niespotykane.

- To typowy humor szkotów. Dyrektor jest potomkiem barona Aberdeen.

- Nie miałam pojęcia! Och, dopiero teraz doceniam ten wyszukany żart!

- Człowiek o wielu obliczach.

- Niebywałe! Nigdy nie byłam w Szkocji.

Ja też nie.

Idziemy do pomieszczenia, w którym jest mnóstwo klatek, a przeraźliwe miauczenie miesza się z ujadaniem psów. Moje serce pęka na tysiące kawałeczków widząc smutek i ból w oczach poturbowanych zwierząt. Spoglądam na kroplówki, bandaże i pudełka z jednorazowymi rękawiczkami i powstrzymuję dławicy gardło płacz.

- Jezu - Słyszę przyciszony głos mężczyzny.

- Rozdzierający widok, prawda?

- Czujesz ten smród? Chyba coś zdechło.

- Twoja empatia. - Mamroczę niewyraźnie.

- Słucham?

- Co?

- Co powiedziałaś?

- Nic.

- Elizabeth, przestań ze mną grać.

- Jakbym śmiała? - Udaję wzburzenie. - Spójrz, Torry za chwilę da ci kotka.

- Nie ma opcji.

- To tylko mały kotek.

- Nie będę chwytał żadnego kurwa kotka.

Patrzę jak Torry wyjmuje z klatki małego czarno-białego kocurka z obandażowaną prawą łapką.

- Uważaj, idzie do ciebie. - Ostrzegam, a krótko potem kobieta podchodzi do nas z kocim maluchem. - Jest prześliczny!

- Prawdziwy przystojniak. Czy pan Harris zechciałby udzielić wywiadu w towarzystwie Harry'ego?

- Dyrektorze? - Zwracam się do niego.

- Będę wniebowzięty. - Cedzi odbierając od Torry czarno-białą kulkę. - Oi, oi! Wbił się pazurami w moją marynarkę. Puszczaj mnie, słyszysz? puszczaj, bo w przeciwnym razie skończysz jako... - Urywa kiedy przypadkowo nadeptuję szpilką na jego but. - Panno Greenfield! Czy pani nie widzi gdzie stawia swoje stopy!?

Właśnie cię uratowałam, debilu.

- Najmocniej przepraszam. - Uśmiecham się w stronę Torry. - Harry jest cudny.

- Troszkę drapie, ale to normalne u kotów. - Wyjaśnia nieco rozdrażniona. - Jeśli panu to sprawia dyskomfort mogę go wziąć.

- Dyrektor z chęcią potrzyma Harry'ego. Jest nim oczarowany, prawda?

- Aye. Jestem do bólu oczarowany.

Gapię się na Harry'ego. Ten maluch nawet nie wie w czyich ramionach się znalazł. Czuję jak widok potężnego, władczego faceta z drobnym kociakiem zaszywa się głęboko w mojej pamięci. Jest rozczulający i pragnę zatrzymać tę chwilę, aby móc się nią delektować i...och, dobra. Stop.

To nie doprowadzi mnie do niczego dobrego. Wręcz przeciwnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top