15

15

NATE

Siedzę na niewygodnym krześle i wpatruję się tępo w szerokie drzwi prowadzące na oddział ratunkowy. Cooper przeszedł płukanie żołądka, ale lekarz uznał, że warto byłoby go zostawić na obserwacji i wezwał Elizabeth do wypełnienia wszelkich formalności. Łeb pęka mi ze złości i nerwów.

- Kawa - Chloe siada obok mnie i podaje mi papierowy kubeczek.

- Dzięki - Upijam łyk, krzywię się. - To najgorsza kawa jaką w życiu piłem.

- Zajmiesz się nią? - Pyta patrząc na mnie z wyczekiwaniem. Oczywiście wiem o kim mówi i co ma na myśli. Oblewa mnie nagła fala gorąca.

- Tak - Odpowiadam. - Zajmę się nią.

Chloe klepie mnie po plecach, a jej zmęczoną twarz rozświetla blady uśmiech.

- Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć.

- Zmywacie się już?

- Tak, Killian wezwał taksówkę. To był straszny wieczór. Nate, chcę żebyś wiedział, że zostawiam ją z tobą tylko dlatego, że ci ufam i wierzę, że nie okażesz się takim samym dupkiem jak Robb.

- Zadbam o nią. - Obiecuję, choć pojęcia nie mam jak to zrobić. - Możesz być spokojna.

Chloe cmoka mnie w policzek.

- Jeśli schrzanisz opowiem mediom o twojej chorej fascynacji gumowymi pająkami.

- Killian na ciebie czeka.

- Gdyby coś się działo musisz mnie informować, jasne? Ella jest dla mnie jak siostra.

- Zrozumiałem. Jedź.

Nie patrzę jak wychodzą ze szpitala. Chowam głowę w dłoniach i próbuję wszystko sobie poukładać. Nigdy wcześniej nie byłem w takiej sytuacji. Ilość szalejących we mnie emocji zaczyna mnie przytłaczać. Kurwa mać. Wypijam resztę tej kawowej brei i wyrzucam kubeczek do kosza, a chwilę potem dostaję wiadomość. Niechętnie wysuwam telefon z kieszeni. Na wyświetlaczu miga numer mojego młodszego brata więc odblokowuje ekran i czytam esemesa.


Nozzo 22:50

Sky jest w ciąży. Potwierdzone.

PS Przepraszam, że dopiero teraz piszę, ale wcześniej rozmawialiśmy z Evansami przez kamerkę.


Uśmiecham się jak przygłup do trzymanej w dłoniach komórki. Radość miesza się z obawą, mam wrażenie jakbym balansował na cienkiej linie nad przepaścią. Biorę głęboki wdech i szybko odpisuję:


Ja 22:54

I kolejne dziecko będzie miało zjebane geny.

PS Gratulacje dla was obojga. Cieszę się z Waszego szczęścia x


Wkładam telefon do kieszeni w tym samym momencie kiedy otwierają się drzwi od oddziału. Zrywam się na nogi i podchodzę do Elise. Nie wypowiadamy ani słowa, stoimy naprzeciwko siebie i gapimy się sobie w oczy bezgłośnie przekazując wszystko co najważniejsze. Oboje jesteśmy zagubieni, wystraszeni i przerażeni tym co się wydarzyło przed paroma godzinami.

- Gdzie Chloe? - Pyta cicho.

- Pojechała z Killianem do domu.

- Ach, w porządku. Ty też możesz jechać. Pewnie jesteś zmęczony, a na jutro masz poumawiane ważne spotkania.

- Co z Cooperem?

- Jest na obserwacji, ale lekarze mówią, że szybko nabiera sił, więc jest szansa, że już jutro go wypiszą.

- Dobrze. To naprawdę dobre wiadomości.

Moje serce dudni w piersi, czuję jak obija się o żebra. Milczymy nie wiedząc co dalej mówić. Zresztą czy potrzebujemy rozmowy? Jestem wykończony zupełnie jak ona.

- Dziękuję za pomoc - Reflektuje się. - Jestem ci bardzo wdzięczna.

- Nie ma sprawy.

I znów ta przeklęta cisza.

- Chciałbym żebyś pojechała do mnie - Wypalam biorąc się w garść. - To znaczy do mojego domu. Powinnaś odpocząć.

- Nie chcę opuszczać szpitala.

- Nie pomożesz mu tkwiąc w poczekalni. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale...w tej chwili musisz pomyśleć o sobie. Musisz się zregenerować, bo półprzytomna na nic mu się nie przydasz.

ELLA

Staram się nie płakać, ale kiedy uświadamiam sobie, że za plecami stoi budynek, w którym zostawiłam swojego chłopca łzy same kapią z oczu. Czuję się jak przebity balonik, stres wyssał ze mnie wszelką energię. Włóczę nogami w kierunku samochodu Nate'a. Nadal nie jestem pewna czy dobrze robię, ale nie mam zbyt wielu opcji. Bez entuzjazmu wsiadam do auta i wbijam ponury wzrok w deskę rozdzielczą. Między nami panuje cisza. Zupełnie jakbyśmy nie wiedzieli co powiedzieć ani czy w ogóle wypadałoby coś mówić. Zerkam na jego profil. Zaciska dłonie na kierownicy, marszczy brwi aż na jego czole pojawiają się dwie pionowe zmarszczki. Jest zły? Przesuwam wzrok na jego szarą koszulkę, z krótkim rękawkiem i nagle nachodzi mnie ochota aby skryć się w tych szerokich, silnych ramionach. Boże, co za absurd.

- Zatrzymaj się przed moim domem. - Proszę niewyraźnie kiedy wjeżdżamy na rondo.

- Nie zostaniesz z tym chujem - Warczy Nate

- Chcę spakować parę rzeczy. - Wyjaśniam. - To nie potrwa długo.

Wyraźnie się uspokaja. Nie byłabym wrócić dziś do Roberta i udawać, że wszystko co złe już minęło. Jego bezmyślne zachowanie mogło skończyć się śmiercią dziecka i nie potrafię...choć próbuje to nie potrafię przestać o tym myśleć. Gdy auto zatrzymuje się przed furtką dziwię się, że w oknach nie pali się światło. To niemożliwe, żeby po tym co zrobił poszedł spać, prawda? Wysiadam i ruszam w kierunku domu, ale ku mojemu zaskoczeniu nie jestem sama.

- Będę miał na ciebie oko. - Nate zachowuje się jak prywatny ochroniarz, ale wcale mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Jego obecność dodaje mi otuchy. Chwytam za klamkę, drzwi są zamknięte. Z bólem przypominam sobie, że nie wzięłam swojego kompletu kluczy. Trudno, używam dzwonka. Słyszę jak dźwięk rozchodzi się po mieszkaniu. Jestem zrezygnowana, powoli odpuszczam, lecz wtedy do akcji przechodzi Harris. Zwija dłoń w pięść i wali w drzwi tak mocno, że boję się, że zaraz je zniszczy.

- Otwieraj te jebane drzwi! - Krzyczy.

- Pewnie śpi. - Mruczę pod nosem wyjmując komórkę. Chcę połączyć się z Robertem, ale nie odbiera. - Ma wyłączony telefon. Chodźmy stąd, to nie ma sensu.

Odwracam się i mam zamiar odejść, ale w tej samej chwili drzwi się otwierają. Okręcam się na pięcie i wlepiam rozgoryczony wzrok w Roberta.

- Jak mogłeś? - Pytam - Czy ty wiesz co zrobiłeś?!

- Wszystko ci wyjaśnię tylko się uspokój.

- Co chcesz mi wyjaśnić? Że prawie zabiłeś Coopera?!

- To były tylko tabletki nasenne. Kiedy wrócił od twojej matki rozsadzała go energia, nie mogłem się skupić. Potrzebowałem chwili wytchnienia.

- Spakuj się. - Mówi Nate nie spuszczając wzroku z Roberta.

- Spakuj się? - Powtarza ze zdumieniem. - Co to ma znaczyć? Kim ty jesteś?

- Facetem, który zaraz rozjebie ci ryj.

Wstrzymuje oddech kiedy Harris wykonuje zamach. Uderza Robba z taką siłą, że ten pod wpływem ciosu zatacza się i upada na podłogę, a z jego nosa tryska krew. Patrzę na mężczyzn z szeroko otwartymi oczami. Co za koszmar, wpadam z jednego bagna w drugie, chociaż jeśli mam być szczera to wcale nie czuję żalu wobec Roberta. Zasłużył. Mijam go leżącego na podłodze i w pośpiechu pakuję najpotrzebniejsze rzeczy.

- Nie możesz tak po prostu wyjść! - Wrzeszczy Robb. - Ella! Co ty robisz?!

- Zamknij mordę! - Huczy Nate.

- To twój kochanek!? Zdradzasz mnie z nim!? Odpowiedz mi!

- Nie krzycz na nią!

Nate pochyla się nad Robertem i wymierza mu drugi cios.

- Nie wtrącaj się!

- Jesteś skończony - Rzuca Nate mrocznym tonem. - Zniszczę się.

- Ella! Zostań!

Ściskam torbę w dłoniach i podchodzę do Roberta.

- Do jutra ma cię tutaj nie być. - Warczę. - Klucz schowaj pod wycieraczką.

- Oszalałaś?! Ella! To były tylko dwie tabletki!

- O dwie za dużo. - Odpowiadam i idę wprost do samochodu Nate'a.

Wsiadam do środka i zaciskam zęby. Nie chcę płakać. Nie teraz. Widzę przez szybę jak Robert próbuje wstać, ale Harris popycha go w stronę mieszkania i zatrzaskuje drzwi. Mam mętlik w głowie i chyba rzeczywiście potrzebuję odpoczynku, bo wszystko wokół zaczyna wirować. Niech to szlag.

- Co za chuj - Mruczy Nate odpalając silnik. - Masz wszystko czego potrzebujesz?

- Tak. Jedźmy już.

Opieram policzek o wibrująca szybę. Zbiera mi się na mdłości, ale dzielnie walczę z odruchem wymiotnym. Przypominam zgniecioną kartkę albo wyżutą gumę, którą ktoś rzucił na chodnik. Czuję się zdeptana, niemalże sponiewierana. Trasa nie jest długa, po niecałych pięciu minutach mustang wjeżdża na podjazd, kierowca wyskakuje z auta i otwiera drzwi pomagając mi wysiąść. Zabiera moją torbę, przewiesza ją sobie przez ramię i prowadzi mnie do domu.

- Rozgość się.

Siadam na skraju sofy w przestronnym eleganckim pokoju i przez chwilę wpatruję się w zegar wiszący na ścianie. Jest już późno i zdaje sobie sprawę, że nie będę w stanie pojawić się jutro w pracy. Wzdycham cicho. To straszna sytuacja. Nie chcę olewać swoich nowych obowiązków, lecz po tym wszystkim co się wydarzyło...

- Nie musisz przyjeżdżać do firmy. - Odzywa się łagodnym tonem.

Odrywam wzrok od tarczy zegara i spoglądam na Nate'a.

- Dziękuję.

- Zadzwoń przed ósmą do kadr i powiedz, że się rozchorowałaś.

- Tak zrobię. - Przepełnia mnie wdzięczność.

Mężczyzna staje za kuchenną wyspą i kładzie dłonie na marmurowym blacie. Jest przygarbiony zupełnie tak jakby na jego barkach spoczywał niewyobrażalny ciężar. Wbija wzrok w pustą szklankę przed sobą i powoli zamyka powieki. Nie wiem czego się spodziewałam, ale widok zmęczonego Harrisa robi dziwne rzeczy z moim obolałym sercem.

- Dobrze się czujesz? - Martwię się.

- Po prostu żałuję, że nie zdążyliśmy zawieść matki do szpitala. - Mówi cicho.

- Och - Wyrywa mi się.

- Kiedy wzięli Coopera na zabieg - Wzdycha głęboko. - Gdybyśmy się wtedy pośpieszyli może by ją zoperowali, może wszystko skończyłoby się inaczej.

- Tęsknisz za nią?

- Nienawidzę jej - Cedzi przez zaciśnięte zęby. - Nienawidzę tego co nam zrobiła.

- Nate - Pochodzę do niego i wyciągam rękę z zamiarem pogłaskania go po ramieniu, ale ostatecznie zachowuję dystans. - Nienawiść to bardzo silne słowo.

- Zostawiła nas. - Syczy. - Przeżyłem przez nią piekło! - Unosi głos i wbija we mnie rozżalone, pociemniałe oczy. - Byłem bliski wariactwa.

- Rozumiem. Strata rodzica to zawsze wielki cios.

- Chciałem być taki jak ona. - Uśmiecha się z pogardą. - Chciałem nosić ten głupi mundur i bronić jebanego prawa. Byliśmy z Noah zapatrzeni w nią jak w obrazek. Inne dzieciaki podziwiały bajkowych herosów, a my...my mieliśmy ją. Była naszą Wonder woman. Rankiem goniła za bandziorami, a popołudniami piekła pieprzone Lemingtony.

- Co się stało, że jednak wybrałeś biznes?

- Mama wracając z pracy zawsze miała jakieś rany. Otarcia, siniaki, czasami opatrunki na głowie. Wiedziałem, że jest twarda, ale chyba wtedy zrozumiałem, że nie chcę codziennie obrywać od jakichś psycholi. A poza tym lubiłem ekonomię. Krótko potem wezwano ją interwencję, z której już nigdy nie wróciła. Zaatakowano ją kiedy wyciągała odznakę. Wykrwawiała się, leżała na tym kurewskim chodniku i wykrwawiała się w samotności! Nikt nie pomógł! Gdy dowiedzieliśmy się co się stało pojechaliśmy tam i...ona już - Nate łapie gwałtownie powietrze. - Była sztywna, zimna, ojciec padł na kolana. Mówił do niej, prosił, żeby nie odchodziła. Kurwa, leżała tam! W kałuży własnej krwi! Moja mama zamordowana przez dwóch skurwysynów. Noah chciał ich zabić. Powiedział mi, że skombinuje broń i mogę iść z nim, ale nie mogłem, więc...poszedł sam!

- Boże, czy on...czy twój brat zastrzelił tych ludzi?

- Nie mógł znaleźć pistoletu, wziął nóż. Nasz kuchenny i mój rower. Goniłem za nim, kazałem mu zostać, ale ten kurwa cep mnie nie słuchał, więc musiałem powiedzieć ojcu. Nie wiem jak ich wytropił, kiedy policja go przyprowadziła był cały we krwi. Mówił, że ich dźgnął. Mieliśmy przez to problemy. Nie umiałem sobie z nimi poradzić. Zacząłem pić...pierwszą szkocką zaliczyłem po pogrzebie matki. Chlałem w naszej szopie na łodzie. Noah wiedział, kłóciliśmy się. W rocznicę śmierci mamy pobiliśmy się na cmentarzu. Byłem kurewsko wystraszony, nie wiedziałem co się dzieje. Miałem ochotę rozwalić nagrobek, odkopać trumnę i...to wszystko jej wina! To przez nią chlałem jak świnia! To ona doprowadzała mnie do ruiny! Kurewsko jej nienawidzę! Nienawidzę!

Płaczę. Łzy spływają z moich oczu jakby ktoś wcześniej kręcił kurek z wodą. Stoję przy nim, jestem jak posąg wykłuty z kamienia. Chłonę jego złość wymieszaną z żalem i nie mogę uwierzyć, że dyrektor Harris właśnie wyznał mi największy ból swojego życia. Mam przyspieszony oddech, drżę na całym ciele, ale w przeciwieństwie do mnie jego oczy pozostają suche. Są bezbrzeżnie smutne i gdzieś zniknęła ta soczysta zieleń, którą mogłam podziwiać, lecz nie ma w nich ani odrobiny wilgoci. Stoimy naprzeciwko siebie. Ja z głową pełną chaosu, a on z zaciśniętymi szczękami. Unosi dłoń i ujmuje w palce kosmyk moich włosów. Przeszywa mnie gorący dreszcz, gdy wykonuje krok w przód, pochyla się i styka swoje czoło z moim. Tkwimy w tym dziwnym zawieszaniu jakiś czas, a potem patrzę jak przymyka powieki i robię dokładnie to samo.

- Oszczędź swoje łzy na kogoś innego - Słyszę jego ochrypły głos.

- Dziękuję, że się tym ze mną podzieliłeś. - Szepce.

- Nie planowałem tego - Parska. - Nauczyłem się jednak, że to gówno nigdy nie pyta o pozwolenie. Nie płacz, Elise. Już nie potrzebuję łez.

- Ty może nie, ale twoje serce - Jęczę

- Moje serce jest martwe od siedemnastu lat, skarbie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top