14

14

ELLA

Czuję na sobie spojrzenia wszystkich kobiet. Dosłownie każdej. Blondynka, która jeszcze godzinę temu z radością wydawała mi karnet, teraz wbija we mnie swój chłodny wzrok. Dziewczyny, z którymi dobrze się bawiłam na zumbie mierzą mnie od stóp do głów. Zaciskam zęby, staram się zachować neutralnie.

- Gratulacje Nate! - Szczebiocze jedna z nich. - Słyszałam, że wygrałeś.

- Jesteś najlepszy - Dodaje druga. Szybko jestem odepchnięta przez grupkę rozszalałych kobiet, którym zdecydowanie przepaliły się obwody w mózgu. Otaczają go jak swoją ofiarę. Każda próbuje dotknąć albo chociaż stanąć blisko wysportowanego ciała. Przyglądam się temu z niesmakiem. Nate jest cierpliwy. Rozmawia z nimi, żartuje. Wygląda tak jakby chciał być uprzejmy i nie zrazić do siebie żadnej z tych żarłocznych piranii, ale kiedy nasze spojrzenia się krzyżują zamiast ekscytacji widzę...zmęczenie. Wzdycham głęboko. Skłamię jeśli powiem, że nie jest mi go żal. Poprawiam sportową torbę na ramieniu i na moment przymykam powieki. Zbieram siły przed ostatecznym starciem. Gdy otwieram oczy Nate jest niemal pożerany przez wygłodniałe fanki, ta rozpacz w zielonych oczach zmusza mnie do podjęcia radykalnych kroków. Idę w tłum. Jestem niczym wystrzelona kula armatnia i nic nie może mnie zatrzymać. Wpadam w chaos i kiedy obrywam łokciem pod żebrami staję się naprawdę zła.

- Dobra, koniec tego przedstawienia - Syczę. - Dajcie mu spokój.

Niestety jestem zignorowana.

- Poważnie, odwalcie się.

Nadal nic.

- Spieprzajcie stąd! - Wydzieram się i wtedy następuje długa, krępująca cisza. Biorę oniemiałego mężczyznę za rękę i wyprowadzam z siłowni jak małego, zagubionego chłopca.

- Wow - Wydusza. - Będziesz miała przejebane.

- Wiem. - Krzywię się. - Pewnie zacznę chodzić na firmową siłownię. Znajduje się na tym samym poziomie co bufet, prawda?

- Mhm.

Docieramy do parkingu i stajemy przy moim aucie. Nie jest imponujące jak jego mustang, ale przed siłownią zahaczyłam o myjkę i teraz lakier lśni w promieniach późno popołudniowego słońca, a to z kolei bardzo łechta moje ego. Usiłuję nie spoglądać na jego szarą koszulkę typu tank top z logiem AC/DC, która cholernie podkreśla wszystkie stalowe mięśnie i nie pozostawia wytchnienia dla wyobraźni. Nie chcę patrzeć na to idealnie wyrzeźbione ciało i nerwowo wbijam wzrok w beton.

- Dzięki. - Mówi. - To było naprawdę...pomocne.

- Nie ma sprawy. - Dukam powoli przesuwając spojrzenie w kierunku czarnych trampek, a potem zupełnie przypadkowo docieram do smukłych łydek i zatrzymuje się na materiale dżinsowych spodenek przed kolano. Uśmiecham się dostrzegając liczne dziury i przetarcia.

- Osiemnasta?

- Hm?

-Kolacja na osiemnastą? - Upewnia się.

Och. Dlaczego to kompletnie wyleciało mi z głowy?

- Wiesz, nie wiem czy to dobry pomysł. Cooper był prawie cały dzień u mojej mamy, żeby Robert mógł popracować w spokoju. Nie chcę zaniedbywać naszej relacji.

- Nie mam nic przeciwko niemu.

- Za bardzo się do ciebie przywiąże, a przecież nie o to chodzi, prawda?

- Rozumiem. - Zdumiewa mnie szczerość w jego tonie. - Spotkamy się po kolacji.

- Nate - Kręcę głową z dezaprobatą.

- Cooper zaśnie, a my pójdziemy na spacer.

- Zapominasz, że mam faceta.

- Będziemy w okolicy twojego domu - Niespodziewanie wyjmuje z moich dłoni kluczyki od samochodu i naciska przycisk odblokowujący drzwi, a następnie zdejmuje z mojego ramienia torbę i rzuca ją na tylne siedzenie. - Do zobaczenia, maleńka.

Ma zamiar odejść i powinien to zrobić, ale z jakiegoś pokręconego powodu w ostatniej chwili chwytam go za łokieć i zatrzymuje w miejscu.

- Ja...ja chciałam tylko żebyś wiedział, że wcale nie myślę o tobie jak o gestapo w garniturze.

- To bardzo miłe z twojej strony. - Mruczy zza pleców.

- Ludzie są pełni jadu. Szczególnie jeśli zostali zwolnieni i chcą się odegrać. - Ciągnę i widzę jak powoli się odwraca w moją stronę.

- Próbujesz mnie pocieszyć, Elizabeth? - Pyta łagodnym tonem sunąc opuszką palców po moim rozgrzanym policzku. Przechodzą mnie dreszcze. Cholera jasna, dlaczego mu na to pozwalam?!

- Trochę. - Czuję gorąc bijającą od jego ciała.

- Jesteś słodka. - Uśmiecha się, a potem wpatruje w moje usta, które mimowolnie zaczynają się rozchylać. Nie potrafię nad tym zapanować. Elektryzujące uczucie przebiega po moim kręgosłupie. Robi krok w przód, a ja stoję jak zahipnotyzowana. Tracę kontrolę, tracę poczucie czasu i miejsca. Nie wiem co się dzieje. Ogarnia mnie sprzeczność. Przykłada palec do moich warg, a jego oczy płoną pożądaniem. Świadomość, że podnieciłam kogoś takiego jak Harris uderza mi do głowy niczym najdroższy szampan i moje sutki twardnieją. Nate odrywa od moich ust palec i pochyla się nad moim uchem, a potem szepce:

- Podoba mi się

Ten niski, seksowny głos odbiera mi rozsądek i zbyt późno dociera do mnie, że naciąga materiał mojej koszulki, w taki sposób, aby uwidocznić moje piersi skryte za białym stanikiem.

- Nate, proszę, nie.

- Lubisz kiedy Robert przygryza twoje sutki? - W moim ciele budzi się ogień.

-To nie jest stosowne pytanie. - Jęczę.

- A może wolisz kiedy je ssie? - Kontynuuje przesuwając palcem po moim dekolcie. Wstrzymuje oddech, gdy niespodziewanie zagłębia się pomiędzy piersiami. - Mam nadzieję, że twój artysta potrafi docenić prawdziwe dzieło sztuki.


Spokojnie. Tylko spokojnie. Nie dasz mu się uwieść na tym cholernym parkingu. Z resztą nigdy nie dasz mu się uwieść, to głupi babiarz, który stosuję tę samą sztuczkę na każdą. KAŻDĄ.


- Nate - Odchrząkuję. - Przestań. To nie jest...odpowiednie zachowanie.

- Poprawność jest nudna - Wsuwa palec głębiej po czym wydaje z siebie bezgłośne „och" i muszę naprawdę bardzo mocno nad sobą pracować, żeby zachować przytomność umysłu. Boże, ten facet to sam seks. Litości.

- Szczęściarz - Mruczy pod nosem. - Jest ci z nim dobrze?

- C-co?

- Taka kobieta jak ty powinna przeżywać niesamowite orgazmy.


Czerwony alarm. Odepchnij go i każ spadać.


- Muszę już jechać. - Dukam. - Dam ci znać czy się spotkamy wieczorem. Nie jestem pewna czy to dobry pomysł.

- Ależ to wspaniały pomysł. I jestem przekonany, że doskonale o tym wiesz. - Nieoczekiwanie chwyta mnie za pierś. - Mmm. Fantastycznie.

- Co ty robisz?! - Stres zalewa moją głowę. Jestem cholernie podniecona i złoszczę się z powodu tej durnowatej bezsilności. - Oszalałeś?! Nie możesz mnie dotykać!

- Masz absolutną rację. Nie mogę. - Potwierdza spokojnie i rozciąga usta w łobuzerskim uśmieszku. - Problem jednak polega na tym, że chcę.


Uciekaj! W tej chwili!


- Do zobaczenia - Rzucam rozgorączkowana i szybko wsiadam do samochodu. Koniec z tym! Nigdy więcej nie dam się podrywać przez swojego bezczelnego, zuchwałego szefa! Co on sobie w ogóle myśli?! Może tak pchać te swoje wielkie łapy?! Odpalam silnik i Nate odchodzi w kierunku swojej fury. Świetnie. Właśnie tak ma być! Wściekam się. Moje sutki sterczą jakby ktoś je potraktował prądem, a między nogami pulsuje to cholernie przyjemne ciepło. Nie uprawiałam seksu od...nawet nie pamiętam kiedy i teraz moje hormony się mszczą. Muszę przelecieć Roberta. To jedyne rozwiązanie z tej chorej sytuacji. Zapinam pasy bezpieczeństwa i wrzucam jedynkę, ale zanim odjeżdżam mój telefon postanawia poczęstować mnie powiadomieniem o przychodzącej wiadomości. Odpinam pasy i sięgam po torbę z tylnej kanapy. Otwieram najmniejszą kieszonkę i wyjmuje komórkę.


Nate Harris 17:45

19:00


Nie ma opcji, Harris.


***

Zerkam na zegarek. Dziewiętnasta. Siedzę na sofie tuląc Coopera i gapię się w okno.

- I w ten sposób uzyskałem zupełnie nową rzeczywistość - Robert z trudem przedostaje się do mojej głowy. O czym on mówi?

- Ella, słuchasz mnie? - Dopytuje.

- Ehe. - Kłamię.

- To będzie naprawdę coś wielkiego. Muszę tylko trochę zainwestować.

Przyszedł? Czekał na mnie?

- Pomyślałem sobie, że może mogłabyś mi pomóc?

Zdenerwował się brakiem mojej obecności?

Nie potrafię przestać myśleć o Harrisie, choć wiem, że powinnam. Niech to, ten człowiek musiał rzucić na mnie jakieś zaklęcie.

- Ella?

- Mhm

- Czyli zgadzasz się? - Z trudem koncentruje się na Robercie. Wygląda na bardzo podekscytowanego, bierze na kolana laptop i zaczyna coś wystukiwać na klawiaturze. Nie mam pojęcia co wymyślił. Przenoszę wzrok i uśmiecham się słabo na widok chłopca, który siedzi wtulony w moje ramię. Jest dziś boleśnie milczący. Boję się, że to jeden z tych dni, w których tęsknota za mamą rozrywa jego małe serduszko.

- Co się dzieje kochanie? - Pytam zaniepokojona.

- Chce mi się spać.

- Och, tak wcześnie? Zawsze chodzisz po dziewiątej.

- Wiem, ale...chcę spać.

- Boli cię coś?

- Nie. - Ziewa i przymyka powieki. - Chcę tylko spać.

Głaszczę go po włosach i całuję w czoło. Nie jest rozpalony ani nie wykazuje żadnych objawów przeziębienia. Nie wiem jak mam reagować.

- Robert, wszystko było w porządku kiedy odbierałeś go od mojej mamy? - Upewniam się.

- Tak, tak. - Odpowiada szybko. -Skarbie, potrzebuje twój numer konta. Gdzie masz kartę bankomatową?

- Po co ci? - Zdziwię się.

- No jak to? Przecież się zgodziłaś na mój plan.

Czy to dobry moment, żeby mu powiedzieć, że nie skupiłam się na tym co do mnie mówi?

- Jaki plan? - Wzdycham cicho. - Wybacz, ale chyba coś mi umknęło. Miałam stresujący dzień w pracy. Mógłbyś powtórzyć?

- Ostatnio masz same takie stresujące dni - Wytyka odkładając laptopa na stoliku kawowym. Jest niepocieszony, marszczy swoje jasne brwi i wbija we mnie wzrok pełen dezaprobaty. - Dixon się z tobą kontaktował? Oddał ci kasę?

- Nie. Nie kontaktował się.

- I zamierasz mu odpuścić? Taka byłaś nastawiona na walkę o swoje i co? przeszło ci?

- Nie zapędzaj się, okej? To przede wszystkim moja kasa i moja decyzja co zrobię. - Wstaje ostrożnie z Sofy i podkładam śpiącemu chłopcu poduszkę pod głowę. - Dlaczego my ciągle rozmawiamy na temat pieniędzy, Robb? Przecież jest tyle innych spraw. Opowiedz mi co robiłeś przez cały dzień. Z chęcią o tym posłucham.

Chcę dać mu szasnę. Chcę, żeby mnie oczarował, żeby tchnął we mnie nadzieję.

- Malowałem, szukałem inspiracji. W domu jest zbyt ciemno, musiałem wyjść na taras, ale te durne ptaki zaczęły mnie dekoncentrować, a potem przyjechała twoja matka.

- To ty miałeś do od niej odebrać.

- Przywiozła go. Co miałem zrobić? kazać zawracać?

- I co dalej?

- A co ma być dalej, Ella? To jakieś przesłuchanie?

- Czyli cały dzień próbowałeś malować, tak?

- Tak jakby. Nie mogę się skupić. Panuje tutaj jakaś dziwna, negatywna aura. Rozumiesz? to wysysa ze mnie kreatywność. Potrzebuję zmian. Czegoś...świeżego. Może przemalujemy ściany?

Tłumię w sobie krzyk. Nie chcę budzić Coopera. Wpatruję się w Roberta oniemiała i próbuję zapanować nad nerwami.

- Chciałbym mieć swoją pracownię. Można przerobić ten stary domek na drzewie.

- Domek na drzewie? To jest azyl Coopera.

- Daj spokój, dzieciak ma cały dom dla siebie. Ella, potrzebuje przestrzeni dla rozwijania swojej pasji.

- Nie zabierzesz małemu jego domku na drzewie - Syczę. - To nie podlega żadnej dyskusji. Jak mogłeś w ogóle wpaść na taki chory pomysł?! To dziecko straciło matkę, najważniejszą osobę w swoim życiu, a ty chcesz mu odebrać domek na drzewie, w którym bawił się z Ann? Z którym ma miliony wspomnień i w którym czuje się bezpiecznie?! Dla swojego kurewskiego widzimisię!?

- To nie widzimisię tylko sztuka, ale co ty możesz o tym widzieć? - Rzuca z ironią. -Zarabiasz będąc jednym z tych wszystkich korpo szczurów. Nie ma w tobie pasji, nie ma wrażliwości. Jesteś zaprogramowaną maszyną, Elle.

Zaprogramowaną maszyną? Korposzczur? Czuję jak wzbiera się mnie gniew, jest tak potężny, że nie mam nad nim najmniejszej kontroli. Zaciskam zęby i podchodzę do mężczyzny, a potem unoszę rękę i dźgam go palcem w pierś. Materiał niebieskiej koszuli zapada się pod moim dotykiem i Robert krzywi się z bólu, ale nie przestaję.

- Dzięki mnie spłaciłeś dług u swojego kumpla - Wypominam. - Dzięki mnie masz te cholerną sztalugę, farby i płótno. Dzięki mnie kończysz kurs malarski. I może jestem zaprogramowana, ale przynajmniej stać mnie na niezależność.

- To boli.

- Mnie też. - Warczę. - Boli mnie każdego dnia i każdej nocy, ale ciebie to nie interesuje.

- Co ty opowiadasz?

- Boli mnie, że ani razu nie zapytałeś jak się czuję. Boli mnie, że nie spędzamy razem czasu.

- Chciałem!

- Nie mam na myśli ruchania w kiblu! Jesteśmy rodziną! Ty, ja i Cooper. Dlaczego nie możemy się tak zachowywać?

- Niby jak?

- Jak rodzina.

- Nie ruchamy się w kiblu. - Buczy. - Właściwie to nigdzie się nie ruchamy.

Zagryzam wargę. Tak, z tym nie mogę walczyć. Ma rację. Nie uprawiamy seksu i nie wiem dlaczego. Nie potrafimy się zgrać.

- Brakuje mi tego. - Patrzy na mnie z powagą. - Chcę się z tobą bzykać, Ella.

- Trudno żebym po tym wszystkim miała ochotę na bzykanie. - Sapię zaś Robert uśmiecha się i podchodzi bliżej. Ujmuje moją twarz w swoje dłonie i całuje mnie delikatnie w usta.

- To będzie na zgodę.

Nie mam siły na kłótnie. Co prawda nadal do końca mi nie przeszło i wciąż czuję złość, ale tak bardzo brakuje mi męskiego dotyku, że nie umiem się powstrzymać. Spycham więc gdzieś na bok swoje rozżalenie i pozwalam Robertowi na coraz śmielsze pocałunki. Chcę rozpalić tę cholerną iskrę, która przemienia się w pożar za każdym razem kiedy jestem z Harrisem. Pragnę, aby moje ciało stanęło w ogniu pożądania. Chwytam go za rękę i w pośpiechu prowadzę do sypialni. Zdejmuje ubrania i naga kładę się na łóżku. Jestem gotowa, chcę przeżyć swój najlepszy orgazm, chcę żeby mnie posiadł. Wpatruję się jak ściąga spodenki wraz z bokserkami, a potem ląduje na mnie i zaczyna się ocierać.

- Tak - Jęczę cicho. - Tak, dobrze.

Robert wydaje z siebie gardłowe dźwięki i zachłannie atakuje moje usta. Czuje jak jego ciało drży. Wysuwam zapraszająco biodra.

- Wejdź we mnie.

- Och!

- Coś się stało? - Pytam zdziwiona. - Robb?

- Doszedłem. - Stęka.

Nie wierzę.

- Doszedłeś?

- Dawno tego nie robiliśmy. - Tłumaczy się schodząc ze mnie. - Jesteś taka seksowna, że nic nie mogłem poradzić. Wszystko okej?

Spoglądam na swoje uda, które są oblepione nasieniem i kiwam potulnie głową. Nadal oszołomiona patrzę jak wychodzi z pokoju, a potem moje oczy zachodzą wilgocią. Czuję się...pusta i samotna. Zagryzam policzki od wewnątrz aby przypadkiem się nie rozpłakać. Co się dzieje? Dlaczego nie potrafię być szczęśliwa? Dlaczego wciąż czegoś mi brakuje? Leżę w białej pościeli i mimo starań łzy spływają z moich policzków. Jedna, druga, trzecia, piąta wszystkie wsiąkają w materiał. Zwlekam się z łóżka i trwając w smutku kieruję się do łazienki. Biorę szybki prysznic, spłukuje z siebie dotyk Robba i zupełnie nieświadomie zastępuje go Natem. Przypominam sobie te wygłodniałe zielone oczy i kuszące usta, który mówiły wiele, wiele brzydkich słów. Na samo wspomnienie moje sutki zaczynają twardnieć co tylko doprowadza mnie do większego żalu. Nie mogę tak reagować na swojego pracodawcę, na w gruncie rzeczy zupełnie obcego człowieka. Kończę kąpiel i wycieram się bardzo energicznie ręcznikiem, zakładam szlafrok związuje się szczelnie pasem i idę do pokoju. Cooper nadal śpi. Czy to normalne? Pochylam się nad nim i delikatnie szturcham go za ramię.

- Cooper - Wołam go łagodnie. - Halo, śpiący królewiczu

Chłopiec powoli i ociężale otwiera powieki.

- Hm?

- Nie jesteś głodny?

-Nie.

- Dobrze się czujesz? - Zaniepokojona siadam na skraju sofy. - Trochę się martwię tym, że tak dużo śpisz. Miałeś kiepską noc? A może spędziłeś bardzo aktywny dzień z moją mamą?

- Nie - Wzdycha cicho. - Nie wiem dlaczego chcę ciągle spać.

- Cały dzień byłeś taki śpiący?

- Nie, tylko tu w domu.

Dziwne.

- Zrobię ci herbaty.

- Nie chcę pić. - Patrzy na mnie sennymi oczami. - Jestem zmęczony.

Nie podoba mi się to. Ani trochę. Całuję go w policzek i sięgam po telefon. Z nerwów boli mnie żołądek, szybko wybieram numer Chloe i piszę wiadomość.


Ja 20:50

Cooper prawie cały dzień śpi. Nie wiem co mam robić.


Chloe 20:51

Jak to cały dzień śpi? Dzieciak w jego wieku to żywe srebro. Może coś mu dolega?


Ja 20:51

Pytałam, mówi, że nic go nie boli. Boję się o niego.


Chloe 20:52

Chcesz żebym przyjechała?


- Ella! Co robimy na kolację?! - Dociera do mnie głos Roberta. Nie mogę uwierzyć, że w tej chwili jest w kuchni i przetrząsa lodówkę.

- Coś się dzieje z Cooperem. - Wyduszam.

- Daj chłopakowi spać.


Ja 20:55

Jeśli to nie będzie problem?


Chloe 20:58

Żaden problem, Ell. Będę za parę minut x


Odkładam telefon i chwytam Coopera za dłoń. Przerażenie ściska mnie w swoich szponach raz mocniej i mocniej.

- To co na tą kolację?

- Chloe zaraz będzie.

- Co? Nie za późno na spotkania towarzyskie?!

- Przyjedzie, żeby ocenić stan Coopera. Na ciebie nie mam co liczyć!

Robert wpada do pokoju i patrzy to na mnie to na chłopca.

- Robisz niepotrzebną aferę. Powinnaś się cieszyć z tego, że nie robi hałasu.

Pochylam się nad dzieckiem i zamieram.

- On ledwo oddycha! - Panikuję. - Robert, kurwa, on ledwo oddycha!

- Bez przesady, przecież jeszcze chwilę temu było dobrze. Jesteś zmęczona. Idź się położyć.

Zrywam się z miejsca i staję naprzeciwko mężczyzny.

- Ochujałeś?! - Wrzeszczę. - Dzwoń po karetkę!

- Nic mu nie jest.

Ponownie pochylam się nad Cooperem i prawie zalewam się łzami słysząc z jakim trudem wdycha i wydycha powietrze. Trzęsę się jak osika, nie umiem ogarnąć chaosu, w którym się znalazłam. W pośpiechu chwytam za telefon z zamiarem zadzwonienia na pogotowie, ale w tym samym momencie rozlega się dźwięk dzwonka do drzwi.

- No co tak stoisz?! Otwórz! - Krzyczę

- Histeryzujesz, Ella. Nic mu nie jest, to zwykle chrapanie. Tobie też się zdarza.

Robert niechętnie idzie w kierunku korytarza. Nie chcę odrywać się od Coopera, nie mogę zostawić go samego. Tulę go i szeptam, że cokolwiek się dzieje na pewno wkrótce przejdzie.

- Jestem tutaj - Zapewniam go. - Jesteś ze mną bezpieczny.

- Niepotrzebnie się fatygowałaś. Ella trochę przesadza. - Słyszę i ze wściekłości zaciskam powieki.

- Przesuń się i daj mi wejść do środka - Chloe wpada niczym pocisk do pokoju i podchodzi do mnie. - Co się dzieje? wyglądasz jak sto nieszczęść.

- Nie wiem co się dzieje! Nagle zaczął tak...charczeć, a potem...och, Chloe, nie wiem co się dzieje!

- Jedziemy do szpitala - Stwierdza bez wahania. - Spakuj małego.

- Gdzie jest Killian?

- Zaraz przyjdzie do nas. Ach i Nate też jest.

- Nate? - Wykrztuszam. - Dlaczego?

- Bo nasz wóz jest u mechanika i był pierwszą osobą, o której pomyślałam. Chyba nie będziesz teraz urządzała scen?

- Nie będę. Ratujmy Coopera.

- Co się do cholery dzieje?! - Robert podbiega do mnie zdenerwowany. - Nie panikujcie! Nie musicie nigdzie go wieźć!

- Człowieku zejdź mi kurwa z drogi. - Warczy Chloe pomagając mi wstać. - Musisz się ogarnąć, dasz sobie rade? Jesteś tak cholernie blada. Na pewno wszystko okej?

- Nie przejmuj się mną. - Mruczę niewyraźnie. - Robb, pomóż Chloe zapakować Coopera do samochodu.

- Jakiego samochodu?!

- Stoi przed domem. Czarny mustang. - Chloe chwyta małego i próbuje podnieść, ale jest zbyt ciężki. - Pomożesz mi czy mam zawołać chłopaków!?

- Proszę! - Wyję z bezsilności.

- Dobra! Pomogę!

Robert bierze Coopera na ręce i wychodzi z pokoju. Chcę odetchnąć z ulgą, ale nie mogę. Wiem, że to jeszcze nie ten moment. Zbieram siły, tłumię odruch wymiotny i w pośpiechu biegnę do sypialni. Ubieram się, choć to bardziej przypomina zakładanie czegokolwiek na oślep. Wyjmuje z komody książeczkę zdrowia Coopera, sprawdzam czy mam wszystkie potrzebne dokumenty i wybiegam z domu zapominając o zamknięciu za sobą drzwi. Czarny wóz Nate'a wydaje z siebie groźne pomruki na pustej ulicy, a moje serce omal wylatuje z piersi. Jestem zdruzgotana.

- Kim jest ten facet za kierownicą? - Pyta Robert gdy mijamy się przy furtce.

- Znajomym Chloe. Jeśli chcesz możesz pojechać z nami, moje auto...

- Zaczekam w domu. Zrobię coś do jedzenia.

- Dobrze. - Hamuję płacz i na drżących nogach podchodzę do samochodu Harrisa. Drzwi są otwarte, więc wsuwam się na tyle siedzenie obok Killiana, który troskliwie trzyma w ramionach mojego chłopca. Nate rusza z piskiem opon i ze strachem spoglądam za szybę, gdzie wszystko migocze jak na przyspieszonym filmie. Nie mam wątpliwości, że pędzimy z zawrotną prędkością, ale nic nie liczy się bardziej od Coopera.

- Gdzie jedziesz? - Słyszę Chloe

- Queensland Childrens' Hospital. - Odpowiada Nate.

- To prywatny szpital? - Włączam się do rozmowy.

- Firma pokryje koszty. - Zapewnia. - Co z nim?

- Nadal śpi. - Mówi Killian patrząc na mnie z troską. - Będzie dobrze, El.

- Ja pierdole -Nate przyspiesza.

- Nie mogę uwierzyć, że Robb kompletnie to zignorował! - Syczy Chloe. - Co za chuj!

- Jestem pewny, że wyzywanie Turnera niewiele pomoże w obecnej sytuacji. - Mruczy Killian. - Powinniśmy się wszyscy uspokoić.

- Ma rację. - Nate gwałtownie skręca w prawo. - Musimy się uspokoić.

- Mam ochotę powiesić go za jaja! Co za matoł!

- Chloe! - Upomina ją Killian.

- Nie wiedziałam co robić. On nigdy tak dużo nie spał, ale dziś był u mamy. Boże, po cholerę poszłam na tę pieprzoną siłownię! Mogłam zostać z małym, mogłam...- Urywam wybuchając płaczem.

- To nie twoja wina. - Chloe odwraca się we fotelu i wlepia we mnie spojrzenie. - Jesteś świetną mamą i nie waż się myśleć inaczej.

- Boże, jeśli on... - Dukam. - Nie zniosę tego!

- Wyjdzie z tego. - Killian ściska moją dłoń. - Będzie dobrze, El.

Wjeżdżamy na teren szpitala i zatrzymujemy się na zatoczce tuż przed rozsuwanymi drzwiami. Nate jako pierwszy wyskakuje z auta, szybko otwiera drzwi i przejmuje Coopera i nie tracąc ani sekundy dłużej wchodzi z chłopcem do budynku. Jestem tuż za nimi, a obok mnie biegną Chloe z Killianem.

- Potrzebuje pomocy! - Donośny głos Harrisa odbija się w mojej głowie jak piłeczka do ping-ponga. Przez załzawione oczy patrzę jak trzyma w objęciach Coopera i coś we mnie pęka.

- To Robert powinien tu być - Jęczę.

-Robert to fiut. Mówiłam ci.

- No nie popisał się. - Wzdycha Killian. - Idzie lekarz.

Podbiegam do Nate'a wyjmując jednocześnie dokumenty z torebki. Lekarz, który nas przyjmuje patrzy na nas z niepokojem, ale na szczęście nie zdaje zbędnych pytań i szybko decyduje, że mamy wejść do jednego z gabinetów. Nate kładzie małego na kozetce i oboje stajemy pod ścianą niczym skazani na rozstrzelanie. Czekamy aż pediatra skończy badanie.

- Czy syn miewał wcześniej takie problemy? - Pyta medyk.

- Nie, nigdy.

- Praca serca jest wyraźnie spowolniona, oddech płytki.

- Jezu - Piszczę.

- Spokojnie, Elise. - Nate chwyta mnie za dłoń. - Nie pomożesz mu w takim stanie.

Nagle rozlega się dźwięk mojej komórki i z trudem wyjmuję ją z torby.


Robb 21:25

Podałem mu środek nasenny. Tylko dwie tabletki. Przepraszam, że ci wcześniej nie powiedziałem, ale zrobiłaś takie straszne zamieszanie, że kompletnie wyleciało mi to z głowy.


- Nie - Szepcę.

- Co się dzieje? - Nate patrzy na mnie z powagą.

- Cooper zażył leki nasenne! - Unoszę głos. - Dwie tabletki!

Doktor nie wygląda na zaskoczonego lecz każe mi opisać wygląd tabletek i wymienić główny skład. Stres rozsadza moją głowę. Nie jestem w stanie utrzymać się na nogach i czuję jak powoli opadam z sił.

- Hej! - Nate łapie mnie mocno w pasie. - Nie odlatuj mi tutaj!

- Robert podał mu jakieś środki - Mamroczę niewyraźnie. - Nie wiem, nie znam.

- Zabierają Coopera na płukanie żołądka. - Nate brzmi jakby był pod wodą. A może to ja znajduję się pod powierzchnią? - Potrzebna jest twoja zgoda, Elizabeth. Zgadzasz się na zabieg?

- Tak.

Nie mam pojęcia co się wokół mnie dzieje i jestem strasznie zaniepokojona. Boję się, że jest za późno, że te cholerne leki zabiją mojego małego chłopca. Robi mi się zimno, a przed oczami tańczą czarne plamy.

- Połóż się - Ktoś układa mnie na czymś wąskim i twardym. - Oddychaj, spokojnie. Wszystko będzie w porządku. Cooper jest na zabiegu, wiedzą jak mu pomóc.

- Nate?

- Przy tobie. - Dla potwierdzenia swoich słów ściska moją chłodną dłoń. - Jestem z tobą, maleńka.

- Tak bardzo się boję

- Wiem. Jesteś wspaniałą mamą dla Coopera.

- Nie jestem - Pociągam nosem. - Gdyby Ann żyła, gdyby wiedziała co zrobiłam...boże, jestem taką idiotką. Naraziłam go.

- Starasz się najlepiej jak możesz. To kurewsko godne podziwu. Niejedna by olała i spierdoliła gdzie pieprz rośnie. Nie szukaj w sobie winy. - Czuję jak gładzi kciukiem wierzch mojej dłoni. - Kiedy Chloe zadzwoniła myślałem, że mam ją zawieść na ploty. Nie powiedziała mi od razu, dopiero gdy parkowałem przed twoim domem. Wiedziała, że się zdenerwuje.

- Polubiłeś go, prawda?

- To świetny dzieciak. Kiedy Johnny podrośnie chciałbym żeby był taki jak Coop.

- Kim jest Johnny?

- Synem Noah, moim chrześniakiem. Oglądamy razem koncerty na YouTube.

Uśmiecham się lekko. Dzięki tej miłej rozmowie udaje mi się zapanować nad nerwami. Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej i nieśmiało zerkam na nasze złączone dłonie.

- Przepraszam, że nie przyszłam o dziewiętnastej.

- Przepraszam, że na ciebie czekałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top