12

ELLA

12

Gdyby w tej chwili król Karol przyleciałby do Australii i poprosił mnie o wspólne zdjęcie byłabym mniej zaskoczona niż tym co pięć minut wcześniej zaproponował mi dyrektor Harris. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to zrobił. Jakie motywy za tym stały. Nie przepracowałam nawet roku, ba, sześciu miesięcy. Dlaczego to zrobił? Czy działa tak w przypadku każdej sekretarki? Z nerwów zaczyna boleć mnie głowa więc staram się uspokoić, choć to w żadnym stopniu nie jest łatwe. Cholera, dlaczego ten człowiek musi być tak irytująco przystojny? Nie mogę się skupić. Rozpraszają mnie jego wielkie zielone oczy, które zdają się mnie pochłaniać. Są jak czarna dziura. Zasysają mnie, hipnotyzują i...nie. To zdecydowanie nie jest dobre uczucie. Muszę się go pozbyć. Jak najszybciej. Muszę przestać podziwiać jego kwadratową szczękę pokrytą tygodniowym zarostem, a już z pewnością muszę przestać przypominać sobie jak dobrze było czuć te kłujące igiełki na swoim policzku. Och mój boże. Co się ze mną dzieje? Zaciskam uda i splatam nerwowo dłonie. Staram się opanować. Nie jestem wolnym strzelcem, mam Roberta. Jestem kurwa mać w związku. Nie mogę odczuwać tak wielkiego podniecenia na widok swojego szefa w granatowym garniturze, śnieżnobiałej koszuli i bordowym krawacie. Jezu, wygląda tak smakowicie w formalnym stroju, że ledwo panuje nad podnieceniem. Czy może być coś seksowniejszego od faceta w eleganckim garniturze?

Skup się na pracy. Wezwał cię w sprawie służbowej, więc przestań zachowywać się jak napalona nastolatka i pokaż mu swój profesjonalizm.

- A zatem...- Biorę wdech. - Dlaczego ja?

Profesjonalnie jak cholera, nie ma co.

- A dlaczego nie? - Odpowiada szczerząc zęby. Gapię się na jego szerokie barki, na klatę i niespodziewanie wyobrażam sobie jak nagle rozrywa materiał koszuli i stoi przede mną półnagi. Nie muszę zbyt obciążać umysłu, doskonale pamiętam jak dobrze wyglądał w szortach do pływania i jak sprawnie pracują jego mięśnie. Szczególnie te na brzuchu.

Przeklęty sześciopak.

- Do tej roli potrzebuję kogoś zaufanego. - Ciągnie spokojnym, głębokim głosem. - Kogoś z kim mógłbym szczerze porozmawiać, z kim mógłbym dzielić się...różnymi informacjami. Jesteś idealna, Elizabeth. Spełniasz wszystkie kryteria więc dlaczego miałbym ci nie zaproponować awansu na moją osobistą asystentkę?

- A co z Zoe? Avą?

- Nie rozumiem. Co z nimi?

- Pracują dłużej.

- Staż pracy nie ma z tym nic wspólnego.

- A co takiego? - Poprawiam się na krześle i wbijam wzrok w jego szczupłe, długie palce, które obecnie są zajęte zabawą piórem.

- Mówiłem. - Odpowiada krótko. - Potrzebuje kogoś zaufanego, a tobie, Elizabeth, ufam.

- Tak po prostu? - Dziwię się.

- Tak po prostu. - Zgadza się. - Czasem tak już jest, prawda? spotykamy na swojej drodze pewną osobę i wiemy.

Wiemy? Co wiemy?

- A jeśli się nie nadam? Jeśli jednak dokonałeś złej kalkulacji. Czy wtedy stracę pracę?

- Nigdy nie dokonuję złych kalkulacji.

- Pytam hipotetycznie.

- Cóż, wtedy wróciłabyś do obowiązków sekretarki.

- Nie zwolniłbyś mnie?

- Nie. - Marszczy brwi odchylając się w swoim fotelu. - To znaczy dopóki byłabyś wobec mnie lojalna i nie wyrządziła krzywdy firmie, bo gdybyś pokusiła się o gówno, to prawdopodobniej wypierdoliłbym cię na bruk bez mrugnięcia okiem. Zrobiłabyś coś przeciwko mnie, Elizabeth?

- Nie. - Odpowiadam stanowczo. - Oczywiście, że nie.

- Świetnie, tak sądziłem. - Jego usta rozciągają się w leniwym, seksownym uśmieszku. - Doprawdy nie rozumiem twojego wahania. To dobre stanowisko, pensja trzy razy wyższa, własny gabinet i co najważniejsze możliwość pracy ze mną. Ramię w ramię. Zdajesz sobie sprawę jak wiele osób z naszego środowiska o tym marzy? To twoja jedyna szansa, zapewniam, że kolejnej nie będzie.

- Zaskoczyłeś mnie.

- To dobrze czy źle?

- Nie wiem. - Wzdycham. - Szczerze mówiąc, kiedy poprosiłeś mnie, żebym przyszła do gabinetu myślałam, że potrzebujesz kawy.

- Nah, nie fatygowałbym się aż tak. Kawa choć wspaniała, nie jest warta mojego cennego czasu. Użyłbym interkomu.

- No tak. Mój błąd.

- Wydajesz się nieprzekonana.

- Chyba potrzebuję chwili.

- Co sprawi, że zmienisz zdanie? - Pochyla się w moją stronę. - Daje ci prawdopodobnie najlepszą posadę w całej firmie. Chcesz szofera? Pluszową kanapę w swoim nowym gabinecie? Weneckie lustra?

Powiedz mi czego chcesz, a ja ci to dam.

Ten wibrujący męski baryton odbija się echem w mojej obolałej głowie. W tym momencie mam ochotę na TĘ jedną konkretną rzecz, ale przecież nie powiem mu, że moje ciało trawi tęsknota za seksem. Nie. Nigdy. Boże, to byłaby katastrofa. Zresztą dlaczego myślę o seksie siedząc w jego gabinecie?!

- Nate, to dla mnie naprawdę ogromne wyróżnienie.

- Nie wątpię.

Zuchwały.

- Nowa posada łączy się z wieloma nowymi obowiązkami. W tym czasem pracy. Nie wiem czy będę w stanie dopasować go do mojego życia z Cooperem.

- Będziesz. Nie musisz się o to martwić. Znam twoją sytuację.

- Och

- Nielimitowany dostęp do najlepszych pediatrów w Brisbane. - Mówi po chwili. - Jako dodatek medyczny. Co ty na to?

- To...bardzo miłe z twojej strony.

- Ale?

- Ale potrzebuję czasu, muszę się ze wszystkim oswoić.

- Nie ma czasu, Elise. To oferta last minute. Za trzy godziny mam spotkanie z Cliffordem i oczekuję towarzystwa mojej asystentki.

Oczy niemal wychodzą mi na wierzch. Co? Jak to? Za trzy godziny!?

- Żartujesz?

- A wyglądam jakbym żartował? - Unosi prawą brew. - Decyduj się.

Decyduj się? Mrugam zaskoczona oczami. Rozumiem, że zależy mu na czasie, ale nie może stawiać mnie pod ścianą. Co on sobie myśli? Wzbiera się we mnie gniew, który usilnie próbuje powstrzymać. Nie rozumiem dlaczego tak bardzo mu zależy. Czy gdzieś jest haczyk?

- Gdzie umowa?

- Zaraz każę ją sporządzić.

- Myślałam, że skoro proponujesz mi nowe stanowisko to jesteś przygotowany?

- Zgadzasz się?

- Nie podjęłam decyzji, ale chciałabym przeczytać umowę. Być pewną tego, czego na co się godzę.

- Przez ciebie umrą drzewa. - Mruczy pod nosem. - Powiedziałem ci wszystko czego mógłbym oczekiwać względem ciebie i twoich nowych obowiązków. Nie każę ci być moim cieniem i obiecuję, że nie będę wydzwaniał po północy, chociaż musisz wiedzieć, że najlepiej myśli mi się nocą.

- Nocny myśliciel?

-Przemyślenia, które milczą w dzień, stają się najgłośniejsze w nocy. Gdy zatrzymują się samochody i kserokopiarki przestają warczeć. Wiesz, Berdjaev mawiał, że dzień ma oczy, ale to noc posiada uszy.

- Wspierasz się nauką prawosławnego filozofa?

- Zdarzało mu się coś mądrego powiedzieć. Nie uważam go za ideał, ale...cóż, wolę cytować jego myśl niż śpiewać What does the fox say

Omal parskam śmiechem. Tak, znam tę piosenkę. Cooper lubi jej słuchać, nie jest szkodliwa, co najwyżej bardzo, bardzo chwytliwa. Głupia? Być może, ale z drugiej strony chodziło przecież o dobrą zabawę i oderwanie się od rzeczywistości.

- Ring-ding-ding - Nucę cicho

- Dobry boże - Stęka patrząc na mnie z bólem.

- Co? Nie jestem już idealną kandydatką?

- Och, nie martw się. Znajdę sposób, aby zamknąć ci usta.

Oblewa mnie fala gorąca.

Oddychaj, Ella. Oddychaj.

- Tak czy nie? - Atakuje nie odrywając ode mnie spojrzenia.

- Dyrektorze Harris - Chcę być służbowa, bo tylko w ten sposób mogę poskromić to paskudne pożądanie.

- Nate - Przypomina.

- Nate - Daje za wygraną. - Dobrze. Zostanę twoją asystentką.

Między nami rodzi się...milczenie. Spodziewałam się okrzyku triumfu, albo klaśnięcia w dłonie, ale mężczyzna kompletnie zamarł.

- Nate?

- Poczekaj, przyswajam dane. - Rzuca unosząc dłoń. - Naprawdę się zgodziłaś?

- Opieka medyczna dla Coopera zrobiła robotę.

- Ja pierdolę - Szepce wznosząc oczy ku sufitowi. - Kimkolwiek jesteś, dzięki za ten cud.

- Co teraz?

- Umowa. - Mówi ożywiony i chwyta za słuchawkę telefonu, a następnie łączy się z działem HR. - Cześć, Brian. Potrzebuję umowy dla Elizabeth Greenfield, awansowała na moją asystentkę. Do godziny chcę dokument u siebie na biurku.

Zagryzam dolną wargę słuchając krótkiego polecenia. Stresuje się nową rolą. Co pomyślą o mnie Zoe i Ava? Nie chciałabym mieć w nich swoich wrogów. Zdążyłam je polubić. Nate wykonuje kolejne połączenie. Jest stanowczy i chłodny. Zupełnie inny niż jeszcze chwilę temu.

- Przygotuj gabinet dla mojej asystentki. - Słyszę. - Nie oszczędzajcie na niczym.

Zagryzam policzki od wewnątrz.

- Nie obchodzi mnie to. Ma być jak mówię. Pośpieszcie się. - Nate kończy połączenie po czym rozpiera się zadowolony na fotelu. - Wyśmienicie, panno Greenfield. Wyśmienicie.

- Czuję lekki niepokój.

- Wiem - Zapewnia. - Przejdzie ci.

- Co jeśli pojawią się plotki? Wziąłeś to pod uwagę?

- Hm?

- Plotki. - Zaciskam dłonie. - Mogą mnie posądzić o karierę przez łóżko.

- Nonsens.

- Chcesz się założyć?

- Nikt nie będzie tak głupi, żeby świadomie ryzykować pracą dla wytwarzania jakichś durnych plotek.

- Innymi słowy chcesz mi powiedzieć, że zwolnisz osobę odpowiedzialną za rozsiewanie nieprawdy?

-Zwolnię? Nah. Ja ją kurwa zniszczę.

Och.

- To dość skrajne podejście, nie uważasz?

- Nie toleruje gówna. Jeśli ktoś staje po przeciwnej stronie barykady nie mam dla niego litości.

Coś w jego głosie sprawia, że na moment ogarnia mnie strach. Jest niesamowicie władczy, bije od niego nieposkromiona siła, która jednocześnie mnie fascynuje i niepokoi. Mam ochotę zwiać lecz nie poruszam się ani o centymetr. Moje serce uderza coraz gwałtowniej o żebra i mam spore obawy, że słuchać to dudnienie na zewnątrz. Prawię jęczę kiedy Nate w zamyśleniu przesuwa kciukiem po dolnej wardze. Wbijam paznokcie w skórę dłoni, chcę żeby ból mnie otrzeźwił, ale nic z tego. Jestem w pieprzonej pułapce.

- O czym myślisz, Elizabeth? - Niski, nieco ochrypły głos dociera do mojej głowy i powoduje w niej ogromne zwarcie.

- O...pracy. - Dukam poprawiając się na fotelu. On jednak nie wygląda na przekonanego moją odpowiedzią. Uśmiecha się szelmowsko i z satysfakcją, jak gdyby widział, że skłamałam.

- Opowiadaj zatem.

- Yy... - Brakuje mi powietrza, czy jemu też jest tak duszno? Zerkam na marynarkę, która opina jego szerokie plecy i umięśnione ramiona, a moje hormony urządzają sobie taniec godowy.

- Ze mną osiągniesz szczyty, Elise. - Mruczy przesuwając rozpalonym wzrokiem po mojej twarzy.

Nie wierzę, że to powiedział. Boże, zrób coś, żebym nie straciła swojego opanowania. Błagam, nie pozwól mi ulec.

- Wiem, że tego chcesz. - Ciągnie tym swoim zmysłowym tonem. - Pozwolę ci.

- Pozwolisz mi?

- Mhm.

Wiej. Wiej kurwa mać, zanim zeszmacisz się na jego biurku.

- Razem dojdziemy do czegoś wspaniałego.

- A jeśli nie? - Skrzeczę.

- Zrobimy to.

Wlepiam wzrok w jego koszulę.

- Oczy na mnie.

Zastygam przyłapana na gorącym uczynku. Unoszę wzrok i przez chwilę gapimy się na siebie w całkowitej ciszy.

- Zrobimy to, maleńka. - Zapewnia. - Nic nas nie powstrzyma.

Moje ciało staje w ogniu.

- Mam nadzieję, nie chciałabym cię zawieść.

- Nie zawiedziesz. - Stwierdza łagodnie. - Mam dobre przeczucia.

Ma dobre przeczucia. Co to znaczy? Czy to flirt? Jezu, czy my flirtujemy?!

- Ale jeśli...

- Nie zawiedziesz. - Jego spojrzenie pali - Grzeczne dziewczynki nigdy nie zawodzą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top