10
10
ELLA
– Nie lubię tej flądry. – Rzuca Zoe krzyżując ramiona na piersi. – Myślicie, że długo potrwają te rozmowy?
– Mam nadzieję, że nie. – Wzdycha Ava. – Widziałaś jak się odpicowała? Na pewno chce poderwać Harrisa. Zresztą, która nie chciałaby go poderwać? Jezu, dlaczego on jest taki seksowny? To powinno być prawnie zabronione.
– Znów mi się śnił. – Zoe chichocze pod nosem. – Pływaliśmy jego jachtem po Pacyfiku i zajadaliśmy się owcami morza.
– Oglądasz za dużo Netflixa. – Uśmiecham się pod nosem słuchając ich rozmowy. Siedzimy przy biurkach i klikamy w klawiatury przez co w całym pomieszczeniu rozbrzmiewają odgłosy stukania w klawisze. Układam właśnie kalendarz spotkań dyrektora Harrisa i staram się nie pamiętać tego co zrobił w zeszłym tygodniu z moim ciałem, gdy zaprosił nas z Cooperem do siebie na kolację. Dawno nie czułam tak intensywnego podniecenia. Żądzy, która wypełniła mnie po brzegi i rozpaczliwie szukała ujścia. Nie uległam jednak. Nie mogłam. I nadal nie mogę. Może gdybym nie miała dziecka, może gdybym nie była związana z Robertem...może wtedy pozwoliłabym sobie na odrobinę szaleństwa, ale teraz? Teraz los zbyt późno postawił go na mojej drodze.
– Tak sądzisz? – Zoe przerywa pisanie.
– I pijesz za dużo wina. Musisz przejść na detoks. Żadnego Christiana Greya i alkoholu po dwudziestej pierwszej.
– Boże, dziewczyny wyobrażacie sobie naszego dyrektora w takim erotycznym pokoju zabaw? Ile ja bym dała żeby zobaczyć go nago. Przez niego stanę się jakąś nawiedzoną nimfomanką. W sumie już niewiele mi brakuje. Ostatnio porównuję do niego każdego napotkanego faceta.
– Powinien nam płacić odszkodowanie za straty moralne. – Rechocze Ava. – Myślicie, że ma dużego?
– Na pewno. – Jęczy Zoe. – Tacy faceci zawsze mają co najmniej osiemnastkę między nogami.
– Niegrzeczna osiemnastka! Lepiej, żeby mu nie stawał przy rozmowach z tą lalą. Skąd ona w ogóle jest? Od Holdena? – Krzywi się Ava.
– No co ty? Od Holdena jest ten facet, taki pod czterdziechę. Ona jest od Gucci'ego. Nie mam pojęcia po co się spotykają skoro nadal nie mamy z nimi umowy.
– Harris pewnie chce ją urobić. To byłby duży kontrakt.
– Możliwe.
Zupełnie niespodziewanie przed oczami staje mi wysoka czarnowłosa kobieta, która z gracją opuszcza dom Nate'a i tanecznym krokiem zmierza na Bennetts Street. Czy to seks sprawił, że poczuła się pełna energii? Wgapiam się w ekran i próbuję powstrzymać te wszystkie kotłujące się myśli. To nie powinno mnie interesować, do cholery, to nie mój interes. Dlaczego zatem nie mogę przestać wspominać tamtego wieczoru? Dlaczego wciąż czuję dotyk jego zarostu na swoim policzku?
Ogarnij się.
To na pewno podrywacz. Cholerny babiarz. Z łatwością wyobrażam sobie jak bajeruje te wszystkie kobiety. Dyrektor Harris ma w sobie coś, co nie pozwala zachować obojętności i na pewno to wykorzystuje. Owija sobie wszystkie wokół palca i odgrywa rolę Casanovy albo innego Don Juana. Święci Pańscy. Jestem zbyt dojrzała na takie głupoty. Nie ma mowy, żeby jego urok na mnie zadziałał. Nie stracę głowy. Niespodziewanie rozlega się dźwięk interkomu i niemal podskakuje na fotelu. Oczywiście na tę reakcję również znajdzie się jakieś sensowne wyjaśnienie.
– Panno Greenfield – Jego niski głos przyciąga uwagę Zoe. – Proszę przynieść do gabinetu dwie kawy.
– Jakie? – Pytam cicho wpatrując się w interkom. – Dlaczego nie powiedział o jakie mu chodzi?
– Bo pewnie założył, że wiesz. – Chichocze Ava. – Gucci pije Latte na sojowym, a on espresso.
– Och. – Wyrywa mi się. Nieźle. Odrywam się od komputera i obsuwam szarą, ołówkową spódnicę. Stresuje się, bo jeszcze nigdy nie podawałam dyrektorowi kawy, ba, nigdy nie weszłam do jego gabinetu podczas biznesowych negocjacji, a teraz nie dość, że mam tam wejść to jeszcze z podać kawę. Jezu, a jeśli się potknę? Robi mi się słabo.
– Nie możesz zrobić tego za mnie? – Jęczę zerkając na Avę.
– Zrobiłabym to z największą rozkoszą, ale Harris wywołał cię po nazwisku.
– On chce ciebie, mała. – Dodaje Zoe. – Kuchnia jest po prawej i pamiętaj, że espresso podajesz wyłącznie w tych cholernie mikroskopijnych filiżankach ze złotym rantem.
Filiżanki ze złotym rantem. No tak. Jasne. Dlaczego miałby pić kawę w zwykłym kubku skoro może w swojej wypasionej luksusowej filiżance? Udaję, że to wcale nie robi na mnie wrażenia, że jestem przyzwyczajona do takich ekstrawagancji i dziarskim krokiem idę do kuchni. Uruchamiam ekspres i patrzę jak Latte wpływa do wysokiej szklanki. Nie znam kobiety, z którą ma spotkanie. To znaczy trochę znam, bo Zoe i Ava wciąż o niej mówią, a w kalendarzu widnieje jako gość specjalny Lauren B. Zgaduję, że reszta informacji nie jest potrzebna, a pani B ma bardzo wpływowe kontakty, skoro dyrektor czaruje ją w swoim gabinecie już od ponad godziny. Wdech-wydech. Będzie dobrze. Na pewno dam radę, to przecież tylko dwie durne kawy, a nie tworzenie raportów. Zanim jednak wychodzę z kuchni przyglądam się swojemu odbiciu w lustrze mikrofali. Poprawiam włosy i mocniej naciągam bluzkę, żeby pogłębić dekolt. Nie chcę wyglądać jak wystraszona myszka, znam swoją wartość. Uch. Biorę złotą tacę i przełykając ślinę pukam w tajemne drzwi.
– Wejdź.
Do ostatniej sekundy liczę, że może zmieni zdanie, ale rzecz jasna tego nie robi. Po co miałoby nagle rezygnować, przecież nie przejmuje się moimi nerwami. Mało tego, taki ktoś jak Harris pewnie nie przejmuje się nikim prócz samym sobą. Zadufany babiarz. Wchodzę. Moje szpilki stukają głośno o marmur, przez co czuję jak słoń w składzie porcelany. Pani B siedzi na sofie. Ma niesamowicie długie nogi i czarną sukienkę, a także piękne blond loki. Wygląda jak modelka, a może nią jest? Nie zdziwiłabym się. Wykrzywiam usta w uśmiechu i myślę dlaczego u licha nie siedzą przy biurku albo przy tym wielgachnym stole z krzesłami. Od kiedy interesy załatwia się na pieprzonej sofie?!
– Dziękuję, Elizabeth. – Nate podnosi na mnie wzrok i widzę w nim wesołe iskierki. Co jest? Jego to bawi? Serio? Zaciskam usta w wąską kreskę i kiwam głową jak pacynka.
– Czy dyrektor życzy sobie czegoś więcej? – Cedzę.
– Wody.
Ach wody? To kawa nie wystarczy?
– Oczywiście. Gazowaną?
Nie mogę się doczekać aż wstrząsnę tą cholerną butelką.
– Do espresso. – Uśmiecha się półgębkiem, a pani B zaczyna chichotać. Mrużę oczy i ściągam brwi, lecz nadal zachowuję pełen profesjonalizm.
– Ależ naturalnie. – Wyśpiewuje.
Wparowuje do kuchni i chyba robię sporo szumu podczas szukania szklanki, bo Zoe przerywa pracę, podchodzi do mnie i opiera się o ścianę.
– Coś się stało? – Zagaduje
– Zapomniałam wody. – Bąkam pod nosem. – Cholerne espresso.
– I zwrócił ci uwagę?
– Mhm.
– Ale to była neutralna uwaga czy cięta riposta?
– Nie wiem – Odkręcam butelkę niegazowanej i wlewam do szklanki. – Raczej neutralnie. Dlaczego?
– Bo Harris gdy coś mu nie pasuje potrafi być bardzo surowy. Najwidoczniej dziś ma dobry dzień.
Szybko przypominam sobie początek zeszłego tygodnia, w którym jego krzyki roznosiły się po całym piętrze. Nie wiedziałam o co poszło i zdaje się, że Zoe z Avą także nie do końca odnajdywały się w sytuacji, lecz od tamtego momentu po firmie krążyły pogłoski, że zwolniono jednego z analityków.
– W razie gdybym nie wróciła za pięć minut dzwoń na policję. – Rzucam żartobliwie kładąc szklankę na tacce. Zoe śmieje się unosząc kciuki w górę. Rozbawiłam ją, to dobrze. Lubię sprawiać, że ludzie w moim otoczeniu zaczynają rechotać ze szczęścia. Staję przed drzwiami i patrzę z nienawiścią na bogu ducha winna szklankę. Pani B pewnie nigdy nie zapomina o takich szczegółach.
Do diabła z nią.
Dziarsko wchodzę do gabinetu. Mam ochotę przewrócić oczami gdy ożywiona rozmowa pomiędzy nią, a dyrektorem nagle zamiera i pojawia się krępująca cisza, w której słychać jedynie stukot moich szpilek. Może powinnam zainwestować w półbuty? Jakieś eleganckie mokasyny? Kapcie? Omal nie parskam śmiechem kiedy wyobrażam sobie jak zasuwam po tym eleganckim marmurze w błękitnych kapciach z dwoma pomponikami. Lubię je, są miękkie i nie stukają jak końskie podkowy. Tak, jutro na pewno je wsadzę w torebkę.
– Dziękuję. – Nate przerywa moje rozbiegane myśli. Och, dlaczego wciąż częstuje mnie tym paskudnym uśmieszkiem?
– Czy coś jeszcze? – Dopytuje, bo taka jest moja rola.
– Czy mają tutaj państwo świeże owoce? – Pani B patrzy na mnie z jawną niechęcia.
– Słyszałaś, Elizabeth. Poprosimy jeszcze kosz świeżych owoców.
– Kosz świeżych owoców. – Powtarzam jak automat.
Kto załatwia interesy na sofie z kawą i koszem świeżych owoców!? Mam zamiar odwrócić się na pięcie i wyjść, ale wówczas ktoś otwiera drzwi i zastygam w miejscu. Ten ktoś jest łudząco podobny do Nathana, ma na sobie granatowy garnitur i bystre spojrzenie zielonych jak trawa oczu. O mój boże. Czy ja właśnie stoję oko w oko z jego bratem? Wpatruję się w muskularne ramiona ukryte pod materiałem marynarki i wzdycham cicho dostrzegając obrączkę na palcu. Żonaty. To nawet dobrze, przynajmniej wiem, że z braci Harris tylko Nate jest kobieciarzem.
– Przepraszam, nie wiedziałem, że masz gościa. Chciałem tylko dać znać, że przyjechałem. – Mówi nie zwracając na mnie kompletnie żadnej uwagi.
– Przejdź do konferencyjnej. – Odpowiada Nate.
– Ty jesteś tą od kawy?
– Ja? – Wyduszam. – Ja jestem sekretarką pana Harrisa.
– Czyli jesteś tą od kawy. – Stwierdza krótko. – Dwie. Jedną czarną z cukrem i drugą bezkofeinową.
– Mhm.
– Ostatnim razem moja żona dostała Cappuccino. Mam nadzieję, że ta pomyłka się nie powtórzy, bo w przeciwnym razie którąś z was trzeba będzie wysłać do szkoły. Bezkofeinowa. Aye?
– Zrozumiałam, proszę pana.
– Cacy. Będę w konferencyjnej.
Facet w garniturze wychodzi, a ja wciąż przetrawiam wszystkie informacje. Może nie jest babiarzem, ale jest tak samo władczy i szorstki jak Nate. Czy to ich znak rozpoznawczy? Czy wszyscy Harrisowie są tak dominujący? Kręci mi się w głowie. Czuję na sobie spojrzenie Pani B i wiem, że przeholowałam.
– Czy potrzebujesz czegoś, Elizabeth? – Odzywa się dyrektor.
– Nie. Wszystko zrozumiałam. Kosz owoców i dwie kawy.
– Wspaniale. Pośpiesz się zatem, nie każ mojemu bratu czekać.
Najchętniej to zaszyłabym się w łazience udając, że walczę z potworną grypą jelitową, ale przecież to nie w moim stylu. Nie uciekam od problemów. Wychodzę, wpadam do kuchni, szykuje dwie kawy. Pięć razy upewniam się czy na pewno wsypałam tę bezkofeinową i z ponurym uśmiechem ładuję wszystko na złotą tackę.
– Dziś zebranie zarządu – Mówi Ava. – Kompletnie zapomniałam.
– Taa – Wzdycham. – Ja też. Gdzie znajduje się sala konferencyjna?
– Jest ich kilka. Ta dla zarządu jest na najwyższym piętrze i bez specjalnej karty raczej się nie dostaniesz.
– To jakiś żart? Mam iść z tą tacką na czterdzieste piętro? – Warczę.
– Zaraz sprawdzę kto przyjechał. – Zoe siada do komputera i kilka w jakieś pliki, a potem przegląda listę cmokając ustami. – O kurwa, Noah.
– Noah Harris!? – Ava prawie spada z krzesła. – Dawno go nie widziałam.
– Nie jest sam. Na liście jest też jego żona, Skylar.
– Ta fotografka? Też rzadko ją widuję. Masz szczęście, Ella. Według moich danych junior Harris przebywa na naszym piętrze. To zaraz za open space.
– Okej. – Opuszczam sekretariat i trzymając tackę w rękach idę pewnym krokiem w kierunku Sali konferencyjnej. Sądzę, że będę przykuwać wzrok, ale nikt na mnie nie patrzy. Wszyscy z przejęciem wykonują swoje obowiązki i ledwo zwracają uwagę na takiego kogoś jak ja. To pozwala mi trochę odetchnąć. Skręcam w lewo i niespodziewanie ktoś otwiera przede mną szklane drzwi.
– Nate? – Wyjąkuję zdumiona jego gestem.
– Szalony dzień, co?
Przytrzymuje drzwi i potem prowadzi mnie wąskim korytarzykiem w kierunku kolejnych.
– Nie znalazłam jeszcze kosza z owocami.
– W takim razie będę musiał cię zwolnić.
– Co?
– Żartowałem. – Uśmiecha się szeroko. – Rozluźnij się, Elsie.
– Wracając do tego kosza, naprawdę nie wiem gdzie go szukać.
– Walić kosz.
– Ale...
– Nie przejmuj się nią.
– Rozumiem, że ona wie w jakim tonie się wypowiadasz o waszej relacji?
– Relacji? – Nate zatrzymuje się w pół kroku. – Jakiej relacji?
Stoję naprzeciw niego, w tym wąskim korytarzyku z oszklonymi ścianami, ściskając w dłoniach tackę i ledwo jestem w stanie zapanować nad drżeniem nóg. Boże, trzymaj mnie w swej opiece.
– Może podobnej do tej, która łączy cię z kobietą, która wieczorem wychodziła z twojego domu?
– Kiedy? – Pyta szczerze zaintrygowany.
– Chwilę po tym jak...zaprosiłeś nas do siebie. – Odchrząkuję. – W celu ustalenia planu basenowego dla Coopera. Uparłeś się na kolację i...– Urywam.
– Panno Greenfield – Nate prawie mruczy. – Czyżby była pani zazdrosna?
– Nie! Zazdrosna? Też coś. Nie zapominaj się. Dobrze wiesz, że jestem w związku. Długoletnim związku z kochającym partnerem. Dlaczego miałabym być o ciebie zazdrosna? Proszę cię. To po prostu ciekawość. Czasami tak mam, że...jestem ciekawska bardziej niż zwykle. To zupełnie normalne i na pewno nie jest związane z zazdrością.
Wpadłaś w słowotok. Zamknij się.
– Rozumiem. – Nate pochyla się nade mną, a jego oddech muska moje wargi. – Nie jesteś zazdrosna.
– Nie jestem.
– Nie sypiam z inwestorkami.
– Nie ma to dla mnie znaczenia.
– Wiem. – Szczerzy zęby. – Tak samo jak z pewnością obleci cię fakt, że kobieta, którą widziałaś tamtego wieczora to moja pomoc domowa. Mia zajmuje się porządkami, a nie moim kutasem.
Milczę jak zaklęta pozwalając by kawowy oddech Nate'a nieśpiesznie lizał moje wargi. Wiruje mi w głowie, wszystko wokół zaczyna płonąć. Nawet mnie nie dotknął, a już moje ciało pokrywa się gęsią skórką.
– Ale tego nie chcesz wiedzieć, prawda? – Wyciąga rękę i ujmuje w palce kosmyk moich włosów. – Bo nie jesteś o mnie zazdrosna, a mnie wcale to nie podnieca.
***
Nie wiem co mam myśleć. W mojej głowie panuje chaos, który muszę jak najszybciej okiełznać, bo to co się ze mną dzieje w obecności szefa, to jakieś popaprane szaleństwo. Siedzę przy biurku i masuje skronie. Jestem wykończona choć bardziej mentalnie niż fizycznie. Do sekretariatu wróciłam trzydzieści minut temu i musiałam zdać całą relacje dziewczynom nie pomijając ani jednego szczegółu. Nie muszę dodawać, że najwięcej uwagi zyskali bracia Harris. Tak, to prawda co o nich mówią. Obaj są cholernie przystojni, mają niewyparzone języki i są bogaci. Noszą drogie garnitury, piją kawę w pozłacanych filiżankach i cóż, przyciągają wzrok każdej kobiety. Każdej prócz mnie. Bo ja mam ważniejsze sprawy niż uganianie się za rekinami biznesu. Chcę sumiennie wykonywać swoją pracę i wrócić do domu. Do Coopera. Myśl o chłopcu sprawia, że się uśmiecham. Tęsknie za nim, mam nadzieję, że on za mną również. Segreguję pliki, dbam o to, żeby żadne dane nie wyciekły do osób trzecich i analizuję kalendarz dyrektora. Dziś czekały go jeszcze dwa spotkania, a potem narada z dyrektorem finansowym i starszym specjalistą od social mediów. To niewątpliwie napięty grafik, pewnie wróci z pracy późnym wieczorem. Nie, żebym się martwiła. Po prostu Cooper miał mieć pierwszą lekcję pływania i pewnie wszystko się opóźni, bo nie sądzę, żeby znalazł jeszcze siły na naukę pięciolatka. Trudno, jakoś z tego wybrnę. Nagle rozbrzmiewa firmowy telefon i sięgam po słuchawkę.
– Tak dyrektorze? – Pytam najgrzeczniej jak potrafię.
– Wykreśl spotkanie z Cliffordem. – Głęboki baryton Nate'a powoduje, że mimowolnie zaciskam uda.
– Coś się stało?
– Priorytety.
– Dobrze. Wykreślam. Czy umówić go na inny termin?
– Taak, będzie trzeba. To strasznie upierdliwy koleś. Jutro?
– Hmm – Przypatruje się kalendarzowi. – Masz trzy spotkania w tym jedno poza firmą. I telekonferencję z panem Tillmoore.
– Pojutrze?
– Dzień medialny. Według rozpiski przypadają aż trzy wywiady i udział w programie na żywo.
– Kurwa – Szepce.
– Może przełożyć dyrektora finansowego i na jego miejsce wcisnąć pana Clifforda?
– Byłoby najprościej, ale nie. Musimy domknąć parę spraw i zwłoka jedynie dałaby nam w kość. Jak wygląda czwartek? Są jakieś luki?
– Nie bardzo.
– Wyczaruj coś. Pomyśl nad tym, okej? Muszę się spotkać z tym fagasem.
– Skoro musisz to chyba jedynie dziś.
– Dziś nie mogę. Mówiłem.
– Co jest ważniejszego?
– Twój syn. – Odpowiada bez wahania. – Co? myślałaś, że zapomniałem? Nic z tego. Zrób coś z tym pajacem. Na czwartek.
– Postaram się.
– Wiem. Do zobaczenia, Elise.
Trzymam słuchawkę przy uchu i nie wiem co odpowiedzieć. Nie chcę zabrzmieć zbyt...właściwie sama nie wiem. Sielsko? Sympatycznie? Waham się tak długo aż w końcu przerywa połączenie. Świetnie. Boli mnie żołądek z nerwów, Nate próbuje wyczarować odrobinę czasu wolnego, żeby spełnić życzenie mojego chłopca, a Robert...nie. Nie będę o tym myślała. To nie doprowadzi do niczego dobrego. Nate robi to bo chce mnie uwieść. Zbliża się do Coopera, bo zakłada, że dzięki temu mnie zdobędzie. Nic z tego, dyrektorze. Przejrzałam twoją taktykę, wyprzedziłam twoje kroki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top