Rozdział 9
Tak, żeby nikt nie przeoczył, informuję, że dodałam dziś dwa rozdziały 8 i 9 ;)
Wciąż myślałam o tym, że Caden ma w domu poleconą przeze mnie książkę. Przeczytał ją w jeden wieczór, żeby sprawdzić każdą scenę? Czy wręcz odwrotnie? Delektował się pikantnymi szczegółami, rozmyślając o tym, jak wcielić to na naszych randkach?
Przechodził mnie dreszcz i ściskało w brzuchu na myśl, że będziemy razem eksperymentować.
A może ten ścisk nie był wywołany oczekiwaniem, a strachem?
To jeszcze nie było nic pewnego. Mógł uznać mnie za wariatkę i zniknąć, zamiast zagrać w bardzo pociągającą grę, która budziła ogrom emocji. Całymi dniami rozmyślałam o tym, gdzie i jak odtworzy wymarzoną scenę z książki. Tyle że w roli głównej bohaterki wystąpię ja. A to wcielanie się w role, odtwarzanie scen i wyczekiwanie, aż w końcu to zrobimy, działało na mnie piorunująco. Nie potrafiłam skupić na niczym innym, w myślach wciąż ulepszając swoją wizję.
Ten romans, który się jeszcze na dobre nie zaczął, już spalał mnie od środka. W końcu mogłam zatracić się, zapomnieć, że świat wokół jest prawdziwy, bolesny i trudny. Wolałam uciekać w swoje panowanie nad każdym szczegółem życia. W ten sposób czułam się bezpiecznie.
Tylko wciąż uciekając, mogłam nie pozwolić się dogonić.
Matt w końcu odpuścił. Nie pisał, nie dzwonił i miałam nadzieję, że tak już zostanie. Za to sąsiad albo zmienił swój plan dnia, albo mnie unikał, ale rzadko kiedy spotykaliśmy się na klatce lub w windzie.
W sobotę, jak zawsze, poszłam pobiegać przed drugim śniadaniem. Nie ja jedna uprawiałam sport w parku o tej godzinie, więc każde złe przeczucie bagatelizowałam, podgłaszając muzykę. Były to raczej ciężkie brzmienia. Właśnie w tych momentach stawałam się prawdziwą sobą i wyrzucałam z ciała stres całego tygodnia.
Takie oczyszczenie było mi bardzo potrzebne dla zachowania równowagi.
Niemożliwym jest udawanie bez przerwy. Czasem trzeba pozwolić sobie na zmierzenie się z żalem, bólem i złością.
Następnie miałam w planie kąpiel, medytację na uspokojenie i przygotowanie pysznego obiadu, który zjem przy jakimś totalnie odmóżdżającym programie. Coś w stylu jak ludzie remontują domy, mają kilkoro małżonków, wyjeżdżają za granicę w poszukiwaniu miłości lub cokolwiek innego, co wspaniale się sprzedaje, bo wciąga. Nie byłam z żadnym z tych programów na bieżąco, ale w ogóle mi to nie przeszkadzało. Ważne, że działało, jak miało zadziałać.
Weszłam po schodach na drugie piętro z torbą drobnych zakupów. Kiedy tylko zobaczyłam, kto stoi przed moimi drzwiami, zadusiłam jęknięcie, wyjmując z ucha słuchawkę.
– Cześć, mamo.
– Cześć. – Uśmiechnęła się szeroko.
Podeszłam bliżej, wkładając klucz do zamka.
– Długo czekałaś?
– Nie, poznałam twojego sąsiada. Powiedział, że niedługo powinnaś wrócić. Swoją drogą on i ten pies wyglądają razem jak wyciągnięci z filmów o przestępczych dzielnicach.
– Ciii! – Odwróciłam gwałtownie głowę, uciszając ją, bo stałyśmy niemal pod jego drzwiami. – Oszalałaś? Chcesz, żebym miała z nim problemy?
– Co? Był całkiem miły.
– Jezu. – Przewróciłam oczami, otwierając przed nią szeroko drzwi. – Wejdź już i nie rób mi wstydu.
Gdy za nami zamknęłam, wyprostowałam się, bo uderzyło we mnie pewne pytanie.
– A skąd Parker wiedział, że niedługo wrócę?
Wzruszyła ramionami, ściągając buty.
– O, znacie się po imieniu? To dobrze, że nie jesteś tu sama. – Poszła do kuchni, chociaż ja wciąż stałam osłupiała w przedpokoju.
Udałam się za nią. Odłożyłam zakupy na blat i nastawiłam na kawę, a następnie zabrałam się za chowanie produktów do lodówki. Dotarło do mnie, że nici z moich planów. Co sobotni rytuał oczyszczania z negatywnych emocji właśnie się skończył, nawarstwiając je niepotrzebnie.
– Skąd on wiedział? – powtórzyłam pod nosem sama do siebie.
– Przestań. – Machnęła ręką, sięgając po swoją gotową kawę z ekspresu i nastawiając drugą dla mnie. – Zawsze, wszędzie szukasz podejrzeń, a odpowiedzi są proste. Nie świruj i się nie nakręcaj. Mieszkacie niemal drzwi w drzwi. Na pewno słyszy gdy wchodzisz i wychodzisz z mieszkania. Jego okna wychodzą na drugą stronę, na park, gdzie biegasz, więc być może cię widział. Tyle. Nie dopowiadaj sobie niepotrzebnie. Skoro chłopak pracuje w domu...
– Pracuje w domu? – Podałam jej mleko, marszcząc brwi.
– Tak, nie wiesz?
– A ty wiesz? – Niemal zapiszczałam.
– Szedł z psem na spacer i spytał, co robię pod jego drzwiami. Wyjaśniłam, że czekam na ciebie i tak dalej. Od słowa do słowa zeszłam na temat psa. Powiedziałam, że kiedyś też miałam i najgorsze, że rano, śpiesząc się do pracy, trzeba jeszcze z nim wyjść, a on mi na to, że pracuje zdalnie, więc dzięki spacerom z psem ma trochę ruchu. – Znów wzruszyła ramionami, jakby nigdy nic i z niewinną miną oddała mi mleko.
– Ty jesteś gorsza niż oddział wywiadowczy. – Pokręciłam głową, dolewając sobie białego płynu do kawy.
– W końcu byłam dziennikarką – odparła dumnie.
Odwróciłam głowę, sięgając po łyżeczkę, żeby nie zauważyła mojego rozbawienia.
– Mamuś, pisałaś gówniane plotki o celebrytach, to nie jest TAKIE dziennikarstwo.
– Ale wyciągać informacje od ludzi potrafię.
Teraz nie wytrzymałam, zaśmiałam się. I na szczęście to było równie relaksujące jak medytacja.
– Co z Mattem? – zapytała, a mi odechciało się śmiać.
– Nic, a co ma być?
– Miałam nadzieję, że w końcu przy nim znormalniejesz.
– Dzięki – odpowiedziałam z przekąsem.
– Chciałabym, żebyś była taka jak kiedyś, a nie zamknięta w domu, przed ludźmi i światem, wierząca w to, że mycie włosów czy malowanie paznokci w te same dni tygodnia przyniesie ci szczęście.
– Musisz mi zawsze dogryzać? – odcięłam się. – Będę z kim zechcę i kiedy zechcę. Będę też malować paznokcie w dni tygodnia, które zechcę. A ty nie mogłaś zadzwonić i uprzedzić, że przyjedziesz?
– Nie – podkreśliła dosadnie. – Bo powiedziałabyś, że masz już plany i musiałabyś sprawdzić w kalendarzu, kiedy masz czas dla matki, bo planowanie posiłków jest ważniejszym zajęciem.
– Bo miałam plany.
– Ciekawe jakie?
– Malowanie paznokci. – Uśmiechnęłam się szeroko lecz szyderczo, bo to wcale nie dziś miałam to robić, a jutro, żeby były świeże i ładne do pracy. Dziś wieczorem miałam sprzątać i szorować mieszkanie, więc malowanie paznokci nie miało sensu.
Robiłam to w niedziele i środy, a mama o tym wiedziała, bo doprowadzałam ją do szału swoim zachowaniem. Dlatego wyprowadziłam się najszybciej, jak było to możliwe.
– Nie rozumiem cię. – Wyglądała, jakby już straciła nadzieję co do przyszłości swojego jedynego dziecka. – Nie wiem, co się z tobą tak nagle stało.
Wcale nie chciała wiedzieć, i tak by to wyparła i zbagatelizowała. Wolała myśleć, że świat jest super, więc nie zamierzałam jej się zwierzać. Nigdy jej nie powiem, co się wydarzyło.
Tak naprawdę w głębi duszy miałam do niej żal. Matka powinna się domyślić. Powinna czuć, że coś jest nie tak, że musiało wydarzyć się coś, co z dnia na dzień odmieniło jej dziecko. Strach przed wyjściem z domu u imprezowej nastolatki musiał ją zaalarmować. Moje ataki paniki, które już nie powracały tak często jak kiedyś, tez powinny ją zastanowić. Ona to zwalała na wiek, młodość i zwracanie na siebie uwagi.
Cóż, byłam już dorosła, a ona nadal nie wpadła na najprostszą z odpowiedzi. Słaba była z niej „dziennikarka".
A może wiedziała, ale za każdym razem, kiedy o tym nie mówiłam, wolała się łudzić, że nic złego mnie nie spotkało? Że jestem po prostu dziwaczna i wystarczy mnie nakierować, żebym wróciła na dobre tory? Może tak było jej łatwiej, wygodniej? Chyba nam obu było. To zbudowało między nami mur. Siedziałyśmy po jego dwóch stronach, uśmiechając się do siebie podczas picia kawy, tak naprawdę nie docierając nigdy do sedna. Nie zbliżając się do siebie bardziej, niż to konieczne.
Kiedy mama wyszła, poszłam się wykąpać. Namydlając ciało, wciąż nasłuchiwałam dźwięków docierających do mnie z każdej strony. Nie potrafiłam się zrelaksować. Moje mięśnie wciąż były napięte, umysł tworzył irracjonalny stan niepokoju. Stałam się czujna, aż nazbyt czujna. Nie medytowałam, nie obejrzałam w telewizji tego, co sobie zaplanowałam, bo stan, który powoli mnie ogarniał, owijał się wokół ciała niczym jadowity wąż i na to nie pozwalał. Wpychał się pod skórę mimo że starałam się bronić. Naprawdę się starałam.
Położyłam się w ciszy w salonie. Moje ciało się nie poruszało, ale rytm serca nadal był nierównomierny. Znów chciałam wygrać, oszukiwać samą siebie. Przymknęłam powieki, lecz to jeszcze gorzej, bo niechciane obrazy napływały wbrew mojej woli. Otworzyłam oczy.
Czy będę musiała się poddać? Przetrwać to, czego nienawidziłam?
To takie straszne nie panować nad własnym ciałem, umysłem, stanem ducha. Oddawać się pod kontrolę mocy, z którą tak trudno walczyć. Łzy napłynęły mi do oczu, bo miałam ochotę krzyczeć. Zrobić cokolwiek, żeby to ode mnie odeszło. Zostawiło mnie w spokoju.
Ostatnia szansa.
Poderwałam się z kanapy. Na słabych nogach podeszłam do szafy. To mrowienie mówiło mi nazbyt wiele. Musiałam natychmiast to zatrzymać, bo nie odpuszczało. Rozłożyłam na niewielkim stoliku świeczki zapachowe. Palce mi drżały, gdy trzymałam zapalniczkę nad knotem. Kolejny znak ostrzegawczy, ale nadal nie zamierzałam się poddawać.
Zapaliłam trzy o tym samym zapachu. Przyniosłam sobie szklankę wody, uciekając z kuchni, jak pięciolatka, którą goni wyimaginowany duch w środku nocy, choć nadal był dzień. Na końcu sięgnęłam po książkę.
Seks i książki to jedyne co potrafiło odwrócić moją uwagę od tego, z czym sobie nie radziłam. Mimo tylu lat, nigdy nie zaczęłam sobie radzić. Nieważne, ile razy próbowałam sobie wmawiać, że jest inaczej.
Wciągnęłam się w historię innych ludzi na tyle, że stan niepokoju zaczął odpuszczać. Momentami miałam wrażenie, że moje nogi drętwieją z przyjemnej ulgi, gdy schodziło z nich napięcie. W duchu liczyłam na to, że ten stan nie powróci nocą, ale już się tak zdarzało, więc nie mogłam cieszyć się przedwcześnie.
– Od tak dawna mi się to nie zdarzało – pomyślałam i od razu się zrugałam. – Nie, skup się na książce. Na książce! Nie myśl o tamtym!
Dwie godziny później poczułam głód, przygotowałam sobie obiadokolację. Włączyłam telewizor, ale na niczym konkretnym nie potrafiłam się skupić. Wyżyłam się, sprzątając mieszkanie na błysk.
W o wiele spokojniejszym stanie znów położyłam się na kanapie z książką w dłoni. Była dość wciągająca, więc mogłam zabić tak czas spędzony w samotności. Gdzieś tam w środku żałowałam, że zmarnowałam sobie już weekend. Wiedziałam, że nie dam rady wypocząć i całą energię zmarnuję na dojście do ładu z samą sobą.
Przewracałam kartkę za kartką, w końcu wchłaniając się w całości w historię na papierze. Dopiero szybsze mruganie uświadomiło mi, że się ściemnia za oknem i rozmazują mi się litery. Potarłam powieki i zaświeciłam lampkę. Wróciłam na kanapę z miseczką orzeszków, bo zostało mi już bardzo niewiele, a byłam ciekawa zakończenia.
Zostało mi zaledwie kilka kartek, kiedy pokój zalała ciemność.
Odruchowo zerknęłam na dekoder i niedaleko stojący elektroniczny zegarek.
– Nie, nie, nie... – powtarzałam w kółko, rozumiejąc, że to awaria prądu.
Szybko sięgnęłam po zapalniczkę na stole i na nowo zapaliłam resztki tego, co zostało ze świeczek. Chociaż tyle.
Opadłam plecami na oparcie kanapy, wypuszczając z siebie ciężko powietrze. Wraz z płomieniami, na ścianie zaczęły tańczyć cienie.
– Nie dziś. Dlaczego akurat dziś? – pytałam na głos. – Nie jestem w nastroju, żeby to znieść.
Usłyszałam szmer na klatce, więc przełknęłam z ciężkością ślinę. W głowie wciąż powtarzałam sobie, że to całkowicie normalna sytuacja, ale wyczuwałam, że nie do końca uśpiłam to, co we mnie rosło kilka godzin temu. Teraz wracało z ciemności, śmiejąc mi się w twarz. Instynktownie zakryłam uda poduszką, choć w pokoju byłam sama. Nie chciałam kusić tego czegoś, kryjącego się w ciemności.
– A tak dobrze mi szło – pomyślałam, pocierając twarz.
Czułam jak rytm serca znów staje się nierówny, żołądek się ściska, ślina robi się obleśnie lepka, a język drętwieje, jakby nie należał do mnie.
Nadchodziło.
Miałam wrażenie, że zwymiotuję. Nigdy mi się to nie zdarzyło z tego powodu, ale i tak zawsze się bałam, że jednak kiedyś to się wydarzy. Zwymiotuję z powodu lęków.
Skupiłam się na oddychaniu. Powolnym, świadomym, głębokim. Walczyłam z mdłościami i drżeniem, z chaosem krzyczącym w głowie, z wibracjami na karku, jakby samo zło chuchało mi w skórę, drażniąc się z przejmującym mnie we władanie strachem.
Próbując przejąć kontrolę nad tym, co się ze mną działo, liczyłam do czterech szeptem:
– Jeden – stuknęłam palcem w udo – dwa – stuknęłam następnym, starając się skupić na rytmie. – Trzy, cztery. – Głęboki, powolny oddech. – Cztery, trzy – stukałam kolejnymi palcami w udo. – Dwa, jeden. – Kolejny oddech. – Jeszcze raz. Jeden, dwa, trzy, cztery. Cztery, trzy, dwa, jeden.
Powtarzanie tego wkoło i skupianie się na tym, czy odpowiednimi palcami dotykam skóry, pozwoliło mi odzyskać choć odrobinę kontroli nad sobą. Nie wpadłam całkowicie w panikę i zaczynałam wracać umysłem do rzeczywistości.
Cieszyłam się z małej wygranej, mimo że serce nadal biło nierówno. Nie spodziewałam się, że zaraz stanie w miejscu.
Zamarłam, gdy dotarły do mnie odgłosy z klatki. Ktoś podszedł do moich drzwi. Stanął przy nich. Zapukał.
Wpatrywałam się w przedpokój szeroko otwartymi oczami.
– Kurwa, nie dzisiaj – wyszeptałam pod nosem.
– Sąsiadko? – Zapukał znów. – To ja, Parker. Też nie masz prądu?
^^^^^^
Dlatego, że poprzedni był tak krótki, macie dwa ;)
Mam nadzięję, że Wam to wynagrodziłam i do przeczytania za tydzień ❤️
Pozdrawiam
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top