Rozdział 38


  Po kilku dniach wypisano mnie ze szpitala i wręczono namiary na pomoc psychologiczną. Wskazano mi również, gdzie leży Parker, więc w końcu mogłam go odwiedzić. Trochę się stresowałam tym, co zobaczę, ale pierwsze, co poczułam, to ogromną radość, kiedy wpatrywałam się w niego, rozmawiającego przez telefon.

Zauważył mnie. Zastygł, patrząc wprost w moje oczy.
– Oddzwonię – rzucił do słuchawki, rozłączając się z rozmówcą.

– Mogłam poczekać – powiedziałam, podchodząc powoli. Nie dowierzałam, że wygląda tak dobrze, jak na to, co przeszedł.

Pokręcił głową, jakby zabrakło mu słów.

– Parker... – Stanęłam obok jego łóżka, a oczy zaszły mi łzami. – Tak bardzo ci dziękuję...

Poklepał łóżko. Usiadłam. Zrobił ruch, jakby chciał mnie przytulić, ale się powstrzymał i cofnął. Chyba nie był pewien, czy w ogóle życzę sobie jakiegokolwiek męskiego dotyku. Uśmiechnęłam się przez łzy, nachylając w jego stronę. Oparłam głowę o męskie ramię, w odpowiedzi King objął mnie mocno. Pozwalałam łzom wsiąkać w jego koszulkę.

– Mogłeś umrzeć...

– Ciii – odparł w moje włosy. – Wszystko już dobrze.

– Byłam taka głupia. Popełniłam błędy, przez które się narażałeś.

– Nie mogłaś tego przewidzieć. Nikt nie mógł. Nie jesteś głupia. Być może uratowałaś kolejne kobiety, które nigdy go nie spotkają na swojej drodze. A dobrze wiesz, że byłyby kolejne. Przerwałaś jego szaleństwo, Chloe. Przetrwałaś, dając spokój duszy jego pozostałym ofiarom.

– I tak nie znajdą ich ciał.

– Może znajdą. Mogą rozwiązać wiele niewyjaśnionych spraw dzięki jego zapiskom.

Odsunęłam się, wycierając policzki.
– Jesteś niezwykły. Zawsze potrafisz pocieszyć. – Chwyciłam jego dłoń i ścisnęłam ją mocno. – Przepraszam, że bałam się ciebie, a zaufałam jemu. Tak bardzo można się pomylić, oceniając pochopnie.

Uśmiechnął się życzliwie.
– Ja mam popisaną twarz, on miał urodę greckiego boga. Nie mogłaś wiedzieć...

– Jesteś od niego sto razy piękniejszy, Parker. Zewnętrznie i wewnętrznie.

Zaśmiał się cicho, ale od razu spoważniał.
– Jak się czujesz, Chloe? Pytam o stan fizyczny, bo psychicznego się domyślam.

– Dobrze. Wracam już do domu, ale będę cię odwiedzać. Słyszałam, że Baster mieszka u mnie z moją mamą?

– Tak. Podziękuj jej ode mnie. Frank włamał się do mojego mieszkania i oddał go twojej mamie. Miło, że o nim pomyśleli, gdy ja nie mogłem. Biedak, strasznie by się męczył. Głodny, spragniony i bez możliwości wyjścia.

– Obiecuję, że o niego zadbam, dopóki nie wrócisz. Aż dziwne, że Baster z nim poszedł.

– Podobno niechętnie. – Skrzywił się. – Najpierw chciał się na niego rzucić, więc przez pierwszych kilka godzin po prostu wrzucał smakołyki i uciekał.

Zaśmialiśmy się jednocześnie. To był mój pierwszy śmiech od wielu dni. Aż poczułam się z tym dziwnie.

– W twoim mieszkaniu Baster czuje się dobrze, więc jest spokojny. Lubi twoją mamę. To z nią właśnie rozmawiałem. Wrócili przed chwilą ze spaceru i jedzie po ciebie.

– Tak, wiem – odpowiedziałam, nie puszczając jego dłoni.

– Co dalej, Chloe? – spytał wprost, a ja poczułam, jakbym dostała tym pytaniem w twarz.

Wyjście ze szpitala to jedno, ale czekały mnie kolejne kroki i decyzje. Musiałam się z tym zmierzyć. Zderzyć ze światem rzeczywistym.

– Jeszcze nie wiem. Na razie po prostu wrócę do domu. Będzie ze mną mama. Co dalej? Zobaczymy.

Pokiwał głową na znak zrozumienia.

– A jak ty się czujesz?

– Też niedługo mnie wypuszczą. Rany goją się dobrze, a ja wracam szybko do sił. Co prawda, nawet w domu, przez kilka kolejnych tygodni będę musiał się oszczędzać.

– Zadbamy o ciebie – przyrzekłam to sobie i jemu.

Zaczął dzwonić mój telefon. Miałam nowy, bo poprzedniego nadal nie oddała mi policja. To mama. Czekała już na mnie przed szpitalem. Rozłączyłam się i spojrzałam na mojego wybawcę.

– Odwiedzę cię jutro. Przywiozę, co tylko będziesz potrzebował. – Nachyliłam się i ucałowałam tatuaż na policzku, szepcząc: – Dziękuję.

– Już dziękowałaś. – Pogłaskał mnie po włosach. Spojrzeliśmy sobie w oczy.

– A będę wdzięczna do końca mojego marnego życia.

– Nie będzie marne. Będzie piękne.

– I wzajemnie.

Trudno było mi wyjść. Jeszcze parę razy odwracałam się za siebie i machałam na pożegnanie, dopóki mama znów nie zaczęła wydzwaniać.

***

Dziesięć dni później byłam już pod opieką terapeuty. Woziła mnie mama, mojego samochodu nie odnaleziono. Caden miał rację. Schował go tak dobrze, że może prędzej się rozsypie niż odnajdzie.

Rano obudziłam się pełna życia, po raz pierwszy od dawna, od bardzo dawna. Dziś wyjść ze szpitala miał Parker. Nie mogłam się doczekać, aż przywieziemy go do domu, chociaż wiedziałam, że bardzo będzie mi brakować Bastera śpiącego ze mną w łóżku. Czułam się przy nim bezpieczniej, nawet jeśli w pokoju obok spała moja mama.

Nie spodziewałam się jednego: że dziś również będę miała gościa.

W moich drzwiach stanął Frank, pytając, czy możemy porozmawiać. Wpuściłam go do środka, a moja mama zrobiła nam herbaty i poszła z psem na spacer.

– Chloe... – Złączył ze sobą swoje dłonie, naznaczone starością i uważnie dobierał słowa. W ogóle miałam wrażenie, że bardzo się postarzał i zmizerniał od ostatniego razu, kiedy go widziałam. – Dzięki tobie umrę szczęśliwy, dziękuję.

– Nie rozumiem?

– Umieram. Wiem od dawna, ale nie mogłem odejść, dopóki nie pomszczę córki. Nie mogłem spać, wiedząc, że człowiek, który ją skrzywdził, pija sobie kawki w restauracjach, chodzi do kina, cieszy się życiem i planuje kolejne morderstwa. Teraz mogę w spokoju oddać się w ręce śmierci.

– Na co jest pan chory?

– Nowotwór. Wątroby, co nie dziwne, patrząc na to, jak żyłem. – Wzruszył ramionami ze smutkiem. – Zanim jednak wyjadę, chciałbym wiedzieć, czy mogę zrobić dla ciebie coś jeszcze?

– Tak. Przyjąć moje podziękowania. To dzięki panu żyję.

– Nie trzeba. Dla mnie posłanie go do diabła to była przyjemność. – Uśmiechnął się z żalem wypisanym na twarzy.

– Przykro mi z powodu córki...

– Mnie też. Mimo wszystko cieszę się, że ty żyjesz. – Podrapał się po głowie, nie wiedząc, czy powinien powiedzieć to, co zamierzał, czy lepiej milczeć. – Policja zabezpieczyła mój sprzęt, ale mam kopie zapasowe.

– Czego?

– Powieści Cartera, moje notatki. Mam wszystko. Gdybyś chciała mieć do nich dostęp, do jego danych, do ofiar, ich rodzin, cokolwiek. Gdyby jakieś pytania cię dręczyły, tam znajdziesz wszystkie odpowiedzi.

– Najbardziej na świecie pragnę zapomnieć, że istniał.

– Wierzę. Teraz tak czujesz. – Przysunął w moją stronę kartkę. – Tu jest e–mail z hasłem. Założyłem go specjalnie dla ciebie. Może nie teraz, ale za kilka miesięcy lub lat będziesz czegoś potrzebować, a mnie już nie będzie. W zakładce „ważne" jest wszystko dokładnie opisane, podpisane, skatalogowane, nie będziesz musiała patrzeć na coś, na co nie będziesz gotowa. – Wyciągnął z kieszeni pendrive i również położył go na stole. – W razie czego masz dwie kopie.

– Policja się nie zorientuje, że wysłał pan to gdzieś dalej mailowo?

– Nie połączą tego z tobą, uwierz. Mam swoje sposoby.

– Skoro tam są wszystkie informacje... – Spojrzałam w jego zmęczone życiem oczy, nie kończąc zdania.

– Tak. Na temat mój i mojej córki też wszystko tam jest. Próbowałem połączyć jakoś ze sobą ofiary, znaleźć wspólny punkt.

– Jaki był wspólny punkt?

– Samotne, złe relacje rodzinne, brak przyjaciół, którzy zaczęliby się martwić.

– Idealna ja. – Westchnęłam ciężko, mając przed oczami obrazy z naszych randek.

– Nie przewidział, że córka miała mnie, a ty Parkera. Każdy morderca kiedyś popełnia błąd. Na szczęście i on go w końcu popełnił.

– Na szczęście – przyznałam bez przekonania.

Dobrze, że już nikogo nie skrzywdzi, ale to nie oznaczało, że nie chciałabym cofnąć się w czasie i nie stać się jego ostatnią ofiarą. Ominąć go wtedy, gdy pierwszy raz spotkałam. Nie pożyczyć mu książki, nie umówić się, nie dołączyć do jego gry. Tylko czy miałam jakiekolwiek szanse? Z tego, co mówił Frank, upatrzył sobie mnie na długo przed tym, nim ruszył do ataku. Czy ktokolwiek ma szanse w starciu z dobrze przygotowanym do zadania psychopatą?

To pytanie, na które nie mogłam sobie odpowiedzieć.

Dopiliśmy herbatę, rozmawiając o tym, co dalej zrobimy ze swoim życiem. Frank niewiele. Zamierzał wszystko sprzedać i zapłacić za ośrodek, w którym spędzi swoje ostatnie miesiące. Miał też problemy z policją, bo pozwolenie na broń odebrano mu dawno temu. Nie przejmował się tym jednak i nie dziwiłam się temu, skoro jego dni zostały już policzone.

Ja jeszcze nie miałam planu na przyszłość, choć coraz częściej nienawidziłam tego mieszkania, uczucia ciężkości na nadgarstkach, jakby wciąż były na nich kajdanki, źle sypiałam, bo koszmary powracały. Nocami słyszałam dźwięki łańcuchów. Jedyne, co mogłam teraz zrobić, to dać sobie czas.

W drzwiach stanęła moja mama, a Baster od razu podbiegł do mnie, żeby się przywitać.

– To, co? Zbieramy się?

– Tak. Jedzie pan z nami po Parkera? – Spojrzałam na swojego sąsiada, który już jutro nim nie będzie.

– Byłem u niego dziś. Pożegnaliśmy się już. – Wstał. Pożegnał się ze mną i moją mamą.

Dobrze, że miałam po co wstać z kanapy i nie mogłam pozwolić sobie na zamknięcie przed światem, bo był tylko jeden powód, żeby nie zapaść się w sobie.

Teraz byłam potrzebnaParkerowi. Musiałam o niego zadbać jak nigdy nikt.

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top