Rozdział 22
– Cześć. – Sąsiad patrzył na mnie z dziwnym żalem w oczach, jakby na wpół przepraszał, na wpół żałował naszej wczorajszej rozmowy.
– Cześć. – Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i zabrałam mu z dłoni smycz, a drugą ręką chwyciłam torbę z potrzebnymi rzeczami.
– Już go wybiegałem, możesz spokojnie iść do pracy i później z nim wyjść chociaż na chwilę.
– Dziękuję.
– Nie, Chloe, ja dziękuję. – Spojrzał mi prosto w oczy. – Baster wiele dla mnie znaczy i wiem, że jest w dobrych rękach, więc mogę załatwić wszystkie sprawy, których nie chcę.
Miałam ochotę go przytulić, naprawdę. Objąć go mocno i życzyć powodzenia, powiedzieć coś mądrego, co mówi się w chwilach wsparcia, zapewnić, że tu na niego zaczekamy i oddam mu najważniejszego przyjaciela w jednym kawałku. Nie zrobiłam jednak nic, choć staliśmy w milczeniu i się na siebie gapiliśmy.
– Nie ma sprawy – odezwałam się, przerywając tę niezręczność. – Daj znać, jak wrócisz.
– A ty, gdyby cokolwiek się działo.
Skinęłam głową w niemej zgodzie. Parker wycofał się z progu, a ja zamknęłam za nim drzwi. Baster nadal tam stał, merdał ogonem i czekał na pana, jakby nie rozumiał, że teraz był pod moją opieką. Usiadłam na podłodze i cmoknęłam.
– Chodź, spędzisz ze mną trochę czasu.
Odwrócił łeb tylko na sekundę. Znów wpatrywał się w drzwi, czekając, aż pojawi się w nich Parker.
– Wyjechał, piesku, ale wróci szybko. – Poklepałam go delikatnie po plecach. – No, chodź, przygotowałam ci miejsce do leżakowania.
Poszłam w głąb mieszkania, pokazywałam miejsce, które mu naszykowałam, prosiłam, mówiłam i nic. Baster wciąż siedział przy drzwiach. Zerknęłam na zegarek i westchnęłam z ciężkością. Napełniłam przyniesione miski, po czym usiadłam obok niego i podrapałam za uchem.
– Muszę iść do pracy, wiesz? Jak tak teraz myślę, to nie rozumiem, dlaczego po prostu nie dał mi kluczy do siebie. Byłoby ci wygodniej w znanym miejscu, prawda?
Oczywiście nie odpowiedział. Wpatrywał się w moje ruchy, gdy zakładam kurtkę i buty, pogłaskałam go na odchodne. Z bólem serca musiałam wyjść z domu. Szłam do windy, zerkając co rusz na swoje drzwi. Nie szalał, ale i tak było mi go żal.
W pracy czułam się dziwnie z tym, że zostawiłam w domu psa bez opieki, a miałam się nim opiekować. Odpowiedzialność za drugą żyjącą istotę nie była chyba dla mnie, więc w drodze powrotnej bardzo się śpieszyłam. I nie chodziło mi o to, że być może z nudów, tęsknoty i nowego miejsca coś zniszczył, a o to, że nie wiedziałam, co działo się z nim przez te wszystkie godziny.
Próbowałam wejść do mieszkania, a radość psa nieco mi to utrudniała. Zaśmiałam się, kiedy w końcu zamknęłam za sobą drzwi i kucnęłam, żeby się z nim przywitać.
– Hej, maleńki. – Zaśmiałam się sama do siebie, bo maleńki to on nie był. – Idziemy na spacer? Daj mi minutkę, przebiorę się.
Po zmianie ubrań na bardziej sportowe, złapałam smycz, a kiedy ją zakładałam, zdałam sobie sprawę, że nie tylko nie zamknęłam drzwi na klucz, ale w ogóle nie czułam z tego powodu niepokoju. Przeciwnie, śmiałam się do psa.
Na spacerze było super, ani razu nie odważyłam się choćby popuścić smyczy, wręcz pilnowałam się, żeby trzymać ją bardzo mocno. Wciąż bałam się, że Baster nagle ucieknie. Mimo wszystko udało nam się pobiegać po parku. Specjalnie wybrałam miejsce, gdzie mało kto uczęszczał. Przez moment znów poczułam się obserwowana, ale tym razem nie obejrzałam się za siebie. Jeszcze mocniej ścisnęłam smycz. To zadziwiające, że pies dał mi to, czego nie dał żaden spotkany człowiek. Pierwszy raz od wielu lat nie poczułam się sama w skomplikowanym świecie, który stworzyłam w swojej głowie. Nie byłam sama. Miałam przy nodze Bastera. Nie oceniał, nie zadawał pytań, po prostu był.
Po powrocie sprawdziłam jego miski i je napełniłam. Rozłożyłam kanapę w salonie, naszykowałam przekąski i wzięłam długi prysznic. Kiedy wróciłam, wycierając włosy ręcznikiem, uśmiechnęłam się szeroko do rozwalonego na mojej kanapie wielkoluda.
– Widzę, że świetnie się zadomowiłeś. Pan pozwala ci spać w łóżku?
Coś na wpół szczeknął w odpowiedzi, odniosłam mokry ręcznik, nakremowałam twarz, a później przysiadłam obok nowego kumpla i włączyłam film. Po filmie musiałam się ciepło ubrać i znów wybrać z psem na spacer, ale tym razem nie szliśmy nigdzie daleko. Gdy on się odlewał, ja ziewając, sięgnęłam do kieszeni po wibrujący telefon.
– Cześć – przywitałam się z Parkerem. – Jak się trzymasz?
– Trudno odpowiedzieć – brzmiał na wykończonego. – Jestem już w hotelu. Jutro rano jeszcze muszę coś załatwić i od razu wracam. A jak Baster? Grzeczny?
– Właśnie obsikuje drzewa.
Zaśmiał się uroczo do słuchawki.
– A tak serio, dał ci w kość?
– Na razie nie, na szczęście. Jest kochany.
– Cieszę się. Co mogę zrobić dla ciebie po drodze? Kupić coś? Ciepły obiad, kwiaty, może masz ulubione czekoladki?
– Niczego mi nie trzeba.
– Poważnie, Chloe. Chcę zrobić dla ciebie coś miłego.
– A ja mówię, że nic nie trzeba – podkreśliłam, postanawiając od razu zmienić temat. – Mam nadzieję, że już jutro odetchniesz, gdy będzie po wszystkim.
– Też mam taką nadzieję. Dziwne to wszystko wokół... Nie jestem już tamtym... Rozumiesz?
– Rozumiem bardzo dobrze.
– Właśnie – zgodził się ze mną, choć ze smutkiem. – Miłego wieczoru z Basterem, ale nie zakochuj się, bo jutro go zabieram – dodał nieco weselej.
– To się okaże, czy ci go oddam.
– My jesteśmy razem w pakiecie. – Zaśmiał się, na co zagryzłam wargę, bo zabrzmiało to dziwnie, a przynajmniej ja poczułam się z tym dziwnie. Zdecydowanie zrobiło mi się zbyt ciepło.
– Do jutra. – Ucięłam domysły.
– Do jutra.
Schowałam telefon do kieszeni kurtki.
– Wracamy? – spytałam psa, ale wtedy telefon znów zaczął wibrować. Byłam pewna, że to Parker, ale jednak nie on. To Caden.
– Cześć.
– Cześć... – urwał i chwilę się zastanawiał. – Czy ja dobrze słyszę, że jesteś na zewnątrz?
– Tak, z psem.
– Och, więc jednak go wzięłaś?
– Oczywiście. – Zmarszczyłam brwi. – Przecież już się zgodziłam, to jak mogłabym odwołać?
Dopiero po chwili jego milczenia zdałam sobie sprawę, że spodziewał się czegoś innego. Czy on myślał, że wystarczy jego foch, żebym zrobiła, jak chciał?
– Naprawdę nie rozumiem, o co się złościsz. To znaczy, okej, mogłabym zrozumieć, że nie podoba ci coś w Parkerze, ale skoro już obiecałam, że przypilnuję jego psa, mógłbyś odpuścić. Stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji. To nie sąsiad u mnie śpi, tylko pies.
Przemilczałam, że Parker też już raz spał, bo uznałam, że lepiej nie zaogniać sytuacji, tym bardziej, że nic się między nami nie wydarzyło. Po prostu zasnęliśmy. Słyszałam, jak Caden oddycha, chyba się zastanawiał, co odpowiedzieć.
– Dobrze – przemówił nagle. – Ale zrozum, proszę, że mam co do niego obawy. Możesz sobie o mnie myśleć, jak o zazdrośniku, ale każdy normalny facet czuje, gdy ktoś kręci się koło jego kobiety.
Jego kobiety – powtórzył mój umysł. Nigdy nie nazwaliśmy tego, co pomiędzy nami się działo. Nie wiedziałam nawet, kiedy zrobiło się tak poważnie. Jakoś przegapiłam ten moment.
Spojrzałam w ciemne niebo, zbierając myśli.
– Rozumiem twój punkt widzenia i dziękuję, że ty rozumiesz mój.
– Ufam ci, Chloe.
– Wiem. – Przymknęłam powieki.
– Do zobaczenia. Odezwij się, jak już będzie po wszystkim.
– Dobrze.
Przez moment chciałam zaproponować, żeby przyjechał. Pies przecież w niczym nie przeszkadzał. Nie zrobiłam tego. Pożegnałam się grzecznie, choć z dziwną ciężkością. Nie chciałam zrezygnować z Cadena. Kiedy byliśmy razem, dobrze się czułam w jego towarzystwie. Gdy jednak byliśmy osobno, rzadko łapałam się na tym, że za nim tęsknię, a kiedy powiedział, że mi ufa, w głowie zadałam sobie pytanie, czy ja jemu też? Sypiałam u niego z nim i z nim u mnie, ale gdyby ktoś przyłożył mi lufę do skroni... chyba bardziej ufałam źle wyglądającemu Parkerowi niż cudownemu Cadenowi.
Zabrałam psa do domu. Wzięłam kołdrę z sypialni i położyłam się w salonie na rozłożonej kanapie obok Bastera.
– Powiedz, co ze mną nie tak? – Odwróciłam głowę w jego stronę. – Trafił mi się fajny facet, to ja zaczynam uciekać, mieszać, szukać nie wiadomo czego. Dlaczego nie mogę być znów normalna?
Nie odpowiedział, leżał i słuchał. Ubiłam wygodniej poduszkę, odwracając się całym ciałem na bok, w stronę psa.
– Odkąd tamten facet... Wiesz, on nie zdążył. Był silny, ale niezdarny. Długo siłował się z moim paskiem, później z zamkiem, a miałam na sobie obcisłe dżinsy i wciąż próbowałam walczyć, wyrwać się. Ściągnął mi spodnie do łydek, z bielizną poszło mu szybciej i już, już prawie... Wtedy jechał w naszą stronę radiowóz na sygnale. Podciągnął swoje spodnie i uciekł w noc. Policja mnie nie zauważyła. Ubrałam się i pobiegłam do domu, ile miałam sił w nogach. Wytrzeźwiałam natychmiast. Niby nie stało się nic, prawda? Przecież się nie stało, a jednak... Odebrał mi poczucie bezpieczeństwa, pewność siebie, ochotę na wieczorne wyjścia. Pierwszy seks wspominam strasznie źle. Spięłam się, bolało, a mój partner też był młody i nie miał pojęcia, co przeszłam, więc i na zbytnią delikatność się nie zdobył, niestety. Później długo unikałam związków, aż pewnej nocy odkryłam, że seks może być fajny, ale nie może go uprawiać Chloe, w sensie ja, a wymyślona przeze mnie postać. Zaczęłam dużo czytać, odtwarzać te scenki i chyba się pogubiłam w tym wszystkim, piesku. Nie potrafię zaufać, każdy mój związek jest skazany na porażkę, bo nikomu nie pokazuję prawdziwej siebie. Udaję, gram... Nawet, kiedy nie odgrywam scenek wprost, to nie znaczy, że tego nie robię, po prostu mój partner o tym nie wie, jak na przykład teraz Caden... – Przewróciłam się na plecy. – A rozmawiam o tym z psem, zamiast z terapeutą. Dlaczego? Bo ty i tak nie rozumiesz moich problemów i nie powiesz mi, że jestem pieprznięta.
Patrzyłam w sufit, po raz pierwszy od dawna mierząc się z tym, że nie lubię żadnej wersji Chloe. Ani tej autentycznej, ani żadnej innej. Popadałam w coraz większość niechęć do samej siebie. Baster się przysunął, wydał z siebie jakiś dźwięk, kładąc łeb na moim brzuchu. Wyczuł, jak mi źle. Położyłam dłoń na jego ciężkim łbie, głaszcząc delikatnie.
– Dzięki, że jesteś.
^^^^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top