Rozdział 17


Nie potrafiłam skupić się na pracy. Nie wyspałam się, wypadłam ze swojego rytmu dnia, a do tego, choć wyrzuciłam tę kartkę, ona wciąż powracała do mnie w myślach. Przed oczami stawały mi te wielkie, czerwone, krzyczące litery. Sześć liter. Wciąż zastanawiałam się, kto mógłby zrobić coś takiego.

Straciłam poczucie równowagi, rozchwiałam się emocjonalnie, a nienawidziłam tego stanu. Tak bardzo broniłam swojego poukładanego, co do minuty, świata, że teraz czułam, jakby ktoś coś mi odebrał. I chyba tak było...

Autor liściku odebrał mi spokój.

Potarłam twarz, nie zwracając uwagi na to, że rozmazuję makijaż. Byłam wykończona, mimo że nie zmęczyłam się pracując fizycznie. Wypoczęta, spokojna psychika jest tak samo ważna, jak odpoczynek dla ciała. Żeby móc żyć ze sobą w zgodzie, należało łączyć te sprawy, a przynajmniej ja byłam o tym przekonana.

Musiałam coś ze sobą zrobić, zanim całkiem bym się rozsypała. Po pracy wzięłam długą, gorącą kąpiel, zjadłam zdrowy, lekki posiłek, a następnie wyszłam na jogę. Byłam miła i grzeczna dla ludzi, z którymi uczęszczałam na zajęcia, ale z nikim się bliżej nie zaprzyjaźniłam. Czasem wracałam myślami do czasu, gdy miałam mnóstwo przyjaciół. Od kilku lat trzymałam się z boku, trudno było mi się otworzyć przed kimkolwiek i pogłębiać jakiekolwiek relacje. Wmawiałam sobie, że to bezsensu. Ludzie nie lubią prawdziwej mnie, więc i tak się odsuną. Po co ciągle sprawiać sobie ból?

Związek z Mattem był chyba moją taką ostatnią szansą. Uwierzyłam, że nam się uda, ale to nie miało prawa się udać. Zaczynałam godzić się z faktem, że już zawsze będę samotna. Czasem trzeba przyznać się przed samym sobą, że los chciał inaczej, świat nas zmienił i nie będziemy tym, kim chcieliśmy być, kiedy pytano nas o to w dzieciństwie.

Wracałam z jogi trochę spokojniejsza, lecz nadal atakowała mnie myśl o liściku znalezionym w skrzynce. Zastanawiałam, czy mógłby go podrzucić Caden, Matt lub Parker? Cała trójka była na mnie trochę zła, więc to możliwe, a z drugiej strony takie chamskie zachowanie nie pasowało mi do żadnego z nich. Tylko czy ja ich naprawdę znałam? No właśnie.

Niebo już szarzało, robiło się jakoś mroczniej i ciemnej na ulicach. Mimo że nie mieszkałam w niebezpiecznej dzielnicy, dreszcz przeszedł po plecach, gdy znów odnosiłam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Rozglądałam się dyskretnie, nawet przystanęłam, udając, że muszę zawiązać but, ale nie zauważyłam niczego niepokojącego.

Westchnęłam głośno, mijając samochody zaparkowane przy krawężniku. W jednym z nich chyba coś się poruszyło, przyciągając moją uwagę. Zmrużyłam oczy, ale nadal nie byłam pewna, czy ktoś w nim siedzi. Nie chciałam bezczelnie się gapić, bo naprawdę ktoś mógł siedzieć w aucie i na kogoś czekać, a ja znów wyszłabym na wariatkę. Włożyłam słuchawki do uszu, nie włączając celowo muzyki. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, jakby coś w środku nakazywało mi zmylić przeciwnika. A przecież żadnego przeciwnika tu nie było.

Chyba zaczynałam wariować...

Dotarłam bezpiecznie pod swoje drzwi, wsunęłam klucz do zamka i przekręciłam nim, wciąż nie chciało mnie opuścić uczucie niepokoju.

Odwróciłam się za siebie, patrząc na mieszkanie Parkera. Chciałam do niego zapukać i poprosić, żeby wszedł ze mną, sprawdził, czy nikogo tam nie ma, dał mi poczucie bezpieczeństwa. Zdusiłam w sobie ten pomysł.

Czułam, że zaczynam tracić panowanie nad swoją psychiką, więc przekraczając próg, w głowie miałam już plan. Najpierw obeszłam całe mieszkanie, zaświecając światła i sprawdzając każdy kąt, później jeszcze raz sprawdziłam, czy porządnie zamknęłam drzwi, a następnie weszłam do łazienki i przez chwilę rozważałam, czy naprawdę potrzebuję prysznica, ale potrzebowałam. Nie mogłam dać wygrać lękom.

Ściągnęłam z siebie legginsy i koszulkę, wrzuciłam je do pralki, a będąc w samej bieliźnie ponownie sprawdziłam okna i drzwi, upewniając się, że wszystko jest zamknięte. Weszłam do kabiny, ale nie od razu odkręciłam wodę. Bałam się, że kiedy tylko to zrobię, zagłuszę dźwięki z zewnątrz, a ktoś tam tylko na to czeka.

Przełknęłam ślinę, odkręcając wodę. Zamknęłam oczy gotowa na cios, choć ten miał nie nadejść. W ekspresowym tempie umyłam ciało i się ubrałam. Odetchnęłam po tym, gdy kolejny raz obeszłam wszystkie pomieszczenia i usłyszałam, że Parker wrócił do mieszkania z psem. Skoro ich nie było i tak by mi nie pomogli.

Usiadłam na kanapie z plannerem. Pokreśliłam na nim wszystko i zaczęłam go uzupełniać od nowa. To była dla mnie najlepsza forma relaksu i pozbierania myśli. A przynajmniej tak sobie wmawiałam, nie przyznając się nawet sama przed sobą, że tabletkę na uspokojenie popijałam właśnie alkoholem.

Kiedy skończyłam, poszłam prosto do sąsiada. Zapukałam cicho, nasłuchując, czy się ruszy, czy będzie udawał, że go nie ma. Otworzył.

– Cześć – zaczął pierwszy, choć bez entuzjazmu.

– Cześć – odpowiedziałam, składając ze sobą dłonie w lekkim stresie, mimo że alkohol dodał mi odwagi. – Chciałam jeszcze raz na spokojnie przeprosić za wczoraj. Nie spodziewałam się, że mój były i... – Rozłożyłam ręce w geście bezbronności. – Nie powinniśmy cię budzić kłótniami na klatce, przepraszam. I dziękuję, że zareagowałeś, bo myślałeś, że tego potrzebuję.

Czekałam aż coś powie, a on chyba czekał, żeby upewnić się, że skończyłam. Nie zaprosił mnie do środka, nie otworzył nawet szerzej drzwi, tylko tak stał i na mnie patrzył. W końcu wziął głęboki wdech, więc miałam nadzieję, że przemówi.
– Nic nie szkodzi, zdarza się. – Uśmiechnął się blado. – Wybacz, ale jestem strasznie zmęczony. Nie, że przez ciebie. – Machnął ręką w moją stronę. – Miałem po prostu ciężki dzień.

– Jasne... – Zrobiłam krok w tył, czując się bezbrzeżnie głupio. – Miłego wieczoru, odpocznij.

– Dzięki. Gdybyś kiedyś miała z którymś z nich kłopoty, zapukaj albo wołaj. – Tym razem puścił mi oczko i uśmiechnął się trochę bardziej szczerze, więc odczułam niewielką ulgę.

Wróciłam do mieszkania i starając się nie myśleć o sąsiedzie, i o tym, czy jest na mnie zły, wybrałam numer Cadena. Odczekałam kilka sygnałów, a następnie się rozłączyłam, bo nie odebrał. Zadzwoniłam do Matta, poniewż obiecałam, że dziś odezwę się do każdego z nich. Wiele złego można o mnie powiedzieć, zapewne naprawdę wiele, ale jednego nie można było mi zarzucić. Zawsze dotrzymywałam obietnic. Wiedziałam, jak czuje się człowiek, kiedy ktoś obiecał, że zadzwoni i tego nie robił. Dlatego ja starałam się dotrzymywać danego słowa.

– Halo? – odezwał się tonem, który wskazywał na to, że chciał mnie ukarać. Nie przejęłam się tym jednak, chciałam mieć to za sobą.

– Cześć. Obiecałam, że zadzwonię, więc dzwonię.

– Zaważyłem, ale nie bardzo mam ochotę słuchać o twoim nowym facecie.

– Nie musisz i nie chcę ci o tym opowiadać. – Nie dałam się wyprowadzić z równowagi, utrzymując pewny siebie ton. – Przykro mi, że tak źle znosisz nasze rozstanie, Matt. Naprawdę miałam nadzieję, że kiedyś, za jakiś czas, zostaniemy przyjaciółmi, a przynajmniej dobrymi znajomymi, ale śledziłeś mnie wczoraj, prawda? Uważam, że to poszło za daleko.

– Nie śledziłem – odparł znudzony. – Szedłem po prostu i cię zauważyłem z jakimś typkiem, więc poszedłem za wami. Chciałem się upewnić co was łączy. Tyle. Nie interesowało mnie bycie twoim kolegą, bardziej odpowiadała mi rola twojego partnera, ale nie martw się, już mi przeszło. Skoro tak szybko się pocieszyłaś, a podejrzewam, że nawet zdradzałaś, to nie jesteś tą osobą, za jaką cię miałem.

– Nie zdradzałam cię – podkreśliłam.

– Nie wiem, sam nie wiem, co myśleć. Kiedy my zaczęliśmy się spotykać, nie wskoczyłaś mi od razu do łóżka. Po trochę odkrywałaś karty, musiałaś się poczuć pewniej, a z nim? Hyc i już? Nie dziw się, że coś mi w tym wszystkim nie pasuje.

– To nie tak. – Westchnęłam z ciężkością. Po raz pierwszy od dawna chciałam porozmawiać z Mattem, jak za dawnych czasów. Powiedzieć mu prawdę o tym, że relacja z Cadenem różni się od tej, która łączyła nas. O tym, że źle sobie radzę, że psychika mi szwankuje i chyba zaczynam wariować. Nie zrobiłam jednak tego. Powstrzymałam się w ostatnim momencie, bo wiedziałam, że tylko zrobię mu nadzieję na przyszłość. – Nieważne. Po prostu... nie rób mi więcej takich niespodzianek, proszę. Już lepiej, gdybyś zawołał, podszedł do nas się przywitać. Wiesz, że takie wydarzenia na długo wyprowadzają mnie z równowagi.

Nastała cisza, przeciągająca się przez długie sekundy. Usłyszałam jakiś szelest, jakby poprawiał się na siedzeniu, a później w końcu przemówił:
– Trochę kiepsko wyszła ta akcja na klatce, przepraszam. Przemawiały przeze mnie emocje. Nie będę cię nachodził ani wydzwaniał, obiecuję. Może faktycznie za jakiś czas wpadniemy na siebie na mieście i opowiesz mi, co u ciebie.

– Mam nadzieję, że wtedy u ciebie będzie wszystko szło świetnie – odpowiedziałam weselej i szczerze mu tego życzyłam.

– Mam nadzieję, że u ciebie też. Trzymaj się, Chloe.

– Pa, wszystkiego dobrego.

Rozłączyłam się, patrząc przed siebie.
– U mnie już nigdy nie będzie dobrze – powiedziałam w przestrzeń.

W tym momencie urządzenie w mojej dłoni zaczęło wibrować, spojrzałam na wyświetlacz, odczytując imię Cadena, więc od razu odebrałam.
– Halo?

– Cześć. Dzwoniłem, ale miałaś zajęte.

– Ach, tak. – Pomasowałam czoło, nie chcąc rozmawiać o Macie. – Jak się masz po wczorajszym?

– U mnie wszystko w porządku. Nie zamierzam się nimi przejmować. A jak u ciebie?

– Dobrze – odparłam nie do końca przekonująco.

– Na pewno? – dociekał spokojnym tonem.

– Tak, nie wyspałam się i miałam kiepski dzień, ale odkąd usłyszałam twój głos, już mi lepiej – przyznałam z delikatnym uśmiechem, którego nie mógł zobaczyć.

– To bardzo się cieszę, Chloe. Naprawdę bardzo. Gdybyś czegokolwiek potrzebowała, dzwoń.

Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę, po czym się rozłączyłam. Wzięłam łyk alkoholu i zadzwoniłam do matki, trochę po to, żeby się nie czepiała, że się nie odzywam, trochę dlatego, że dziś nie chciałam być sama. Z nią rozmawiałam bardzo długo, chociaż to głównie ona mówiła. Nieważne. Ważne, że ktoś ze mną był tego wieczoru, nawet jeśli tylko przez telefon.

Kiedy się pożegnałyśmy, wypiłam ostatni łyk i poszłam spać.

Przetrwałam. 

A jutro miałam zamiar zacząć od nowa.

^^^^^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top