Rozdział 4.

[Rozdział po korekcie - 23.10.2020]

Poranne promienie słoneczne i wrzask Madame B od progu, skutecznie wybudziły mnie z krainy snu. Tym razem jednak, nawet ku własnemu zdziwieniu, czułam się dużo lepiej. Wręcz chciało mi się wstać, by dalej trenować, a to nie zdarzało się często. Wszystko dzięki słowom, które wczorajszego wieczoru usłyszałam od Zimowego Żołnierza, czy właściwie Jamesa. Wywarły one na mnie ogromne wrażenie, stając się pewnym punktem zaczepienia i najbardziej konkretną motywacją do działania – taką ucieleśnią, nie wyimaginowaną. Gdzieś w głębi siebie, odnosiłam też wrażenie, że znaczyły dla mnie nawet więcej niż treningi fizyczne, choć tutaj nie bardzo potrafiłam stwierdzić, czy to dobrze.

Jeszcze zanim w pełni zdążyłam otworzyć oczy, Katalina zaatakowała mnie pytaniem:

- Gdzie wczoraj byłaś tak długo? Była afera o całą tę sytuację z tobą i dziewczynami. - Wskazała głową na łóżko nieopodal. - To cud, że jeszcze żyjemy. Aż się zdziwiłam, że skończyło się tylko na tym.

Dziewczyna pomachała znacząco ręką, umocowaną do metalowej rurki. No tak, ominęło mnie najlepsze...

- Może był dzień dobroci dla zwierząt. Nie wiem. - Wzruszyłam od tak sobie ramionami, udając, że mnie to nie interesuje. Tylko w ten sposób byłam w stanie skłonić ją do niedrążenia tematu. Blondynka spojrzała jednakże na mnie przenikliwym wzrokiem, gdy w końcu jacyś strażnicy wyswobodzili nas z kajdanek. Bez słowa potarłam obtarty nadgarstek i chwyciłam leżące na łóżku świeże ubranie. Wiedziałam, że tym razem nie odpuści.

- Miałam dodatkowy trening - odpowiedziałam krótko na wcześniej zadane pytanie, nie chcąc się za bardzo wdawać w szczegóły.

Chodziło o to, by w jakimś stopniu zaspokoić jej ciekawość. Więcej z resztą sama nie bardzo wiedziałam. Nie miałam pojęcia, co z wczorajszego spotkania miało zostać tylko między mną, a Jamesem, a co mogło wyjść na światło dzienne. W tej grze nie ja rozdawałam karty, a poza tym byłam pewna, że moja przyjaciółka wiedziała, że wydusiłam to tylko dlatego, by nie musieć rozmawiać o naszych rzekomych i nadzwyczaj łagodnych konsekwencjach wczorajszych wydarzeń.

- A nie mówiłam? – Dziewczyna westchnęła przeciągle, naciągając na siebie koszulkę. - Wszystko już jest przesądzone.

Spojrzałam na nią, zaskoczona nagłą zmianą tematu. Z mojej miny szybko wywnioskowała, że nie rozumiem, o czym mówi.

- Wybraniec - powiedziała przekornie, uśmiechając się delikatnie, choć znacząco.

Przewróciłam oczami i pokręciłam głową. Dziewczyna zaśmiała się cicho, opierając się na łokciach o materac.

- Przestań. Nie rozmawiajmy o tym – ucięłam temat, szczerze nie chcąc go teraz poruszać. - Ubieraj się, bo się spóźnimy na śniadanie.

W milczeniu nałożyłam na siebie świeży komplet ubrań, który ktoś nad ranem musiał nam przynieść. Związałam włosy w ciasny kucyk, doprowadzając je wcześniej do ładu prowizoryczną szczotką. W normalnym układzie, pewnie nie nadawałaby się ona do żadnego użytku, ale radziłyśmy sobie z tym, co miałyśmy. Po zakończeniu tej czynności, wrzuciłam ją z powrotem pod materac.

Szybko minęłam Katalinę, kierując się w stronę wyjścia z pokoju, by nie paść ofiarą kolejnego przesłuchania. Kątem oka zauważyłam, że Lena z Anastazją odprowadziły mnie zimnym spojrzeniem aż do samych drzwi.

Powinnaś mi podziękować, że jeszcze żyjesz - pomyślałam z wyrzutem i ironią, mocniej przyciskając stopę do podłogi, a przy tym głośniej wypuszczając powietrze z płuc.

Po chwili wszystkie siedziałyśmy w jadalni, przeżuwając po dwie kromki starego chleba i popijając kubkiem gorzkiej, czarnej herbaty. Mimo posiłku, wiele z dziewczyn nie skupiało się na jedzeniu, a zawzięcie dyskutowało ze sobą, zapewne na temat tego, co będzie dalej.

Nie miałam jakoś szczególnej ochoty dołączać się do tej konwersacji. Szczególnie po słowach Kataliny.

Czułam się samotna, ale nie do końca w złym tego słowa znaczeniu. Miałam wrażenie, że od reszty moich towarzyszek oddziela mnie jakaś niewidzialna linia, która sprawiała, że nie czułam się przynależna na grupy. Czy było w tym coś w rodzaju wyjątkowości? Trochę. W końcu niemożliwym byłoby udawanie, że wszystko nie odbiegało w mojej sytuacji od normalności i funkcjonowało tak samo.

Zrezygnowana rozejrzałam się po pomieszczeniu, obserwując siedemnaście sylwetek znajdujących się dookoła mnie. Wszystkie bardzo się od siebie różniłyśmy zarówno wyglądem, jak i charakterem, przez co naprawdę ciężko było znaleźć między nami podobieństwo. Dopiero po paru minutach obserwacji, dojrzałam coś, co nas łączyło. To samo skupienie w oczach, wynikające z ukradkowego podglądania rywalek. W zaledwie parę dni, tygodni, zdążyli nas podzielić do tego stopnia, że już nic nie wydawało się oczywiste, a próba zaufania graniczyła z zerem. Już nie byłyśmy złączone historią – ta teraz nas rozdzieliła, zmuszając do indywidualnego, samolubnego podejścia do siebie i reszty.

Ale być może pośród tych wszystkich antagonistycznych cech, uwspólniało nas coś jeszcze? W końcu przecież musieli nas jakoś wyselekcjonować – przeszło mi przez głowę, ale zaraz spojrzałam na to od drugiej strony.

Może wszystkie byłyśmy jedynie zbiegiem okoliczności? Przypadkiem bez żadnych kryteriów? Chociaż co tu się oszukiwać, do tamtej pory w tym miejscu nic nigdy nie działo się przypadkiem. Być może ta sytuacja i całe to szkolenie też były jedynie eksperymentem, który miał wybadać, do czego byłyśmy zdolne. Dlaczego by przecież nie sprawdzić, czy jesteśmy już na tyle wyprane z ludzkiego podejścia, by bez skrupułów rzucić się na siebie? Jeśli tak, to podświadomie wiedziałam, że powoli się temu poddawałam.

Zastanawiałam się jednak, czy tylko ja...

Co raz częściej przestawałam widzieć w swoich współtowarzyszkach osoby, którym odebrano wolność. W miejsce tego rozumowania pojawiał się za to obraz ludzkiej przeszkody na mojej drodze ku uwolnieniu. A może wcale nie odkryłam Ameryki i byłam jedyną, która tak późno zdała sobie sprawę, że ostatecznie nikt nikogo nie będzie tu wspierał.

To uczucie napawało mnie strachem, ale nie takim, który mówił, że to, co przewijało mi się w głowie było złe - bynajmniej. Mój mózg ewidentnie odczuwał ulgę i uwolnienie od naiwności, która jak łańcuch, powstrzymywała mnie przed pewnymi zachowaniami. Poczułam się tak, jakby w końcu ktoś przeciął go definitywnie, bym mogła ruszyć dalej.

- Patrz, idzie Zimowy Żołnierz - szepnęła mi nagle na ucho Katalina.

Wzdrygnęłam się na dźwięk jej głosu, wyrwana z nagłych rozmyślań, odsuwając się od niej trochę za szybko. Od razu posłałam jej przepraszający uśmiech.

- Zaskoczyłaś mnie, wybacz.

Zmieszanie na twarzy dziewczyny momentalnie ustąpiło.

- Spokojnie, to tylko ja - zaśmiała się cicho.

Zwróciłam wzrok na wejście do jadalni. Od razu spostrzegłam Jamesa i nauczyciela walki wręcz, którzy po chwili stanęli tuż przed naszym stołem. Wszelkie rozmowy od razu ucichły, a wzrok nas wszystkich powędrował na obu mężczyzn. Spojrzałam na twarz Zimowego Żołnierza. Znów miał grobową minę, a w jego oczach nie dostrzegałam nic, poza obojętnością. Patrzył tępo przed siebie, nie obdarowując żadnej z nas swoim spojrzeniem. Próbowałam wybadać w jakim był nastroju, jednak ani po jego wyrazie twarzy, ani po postawie nie byłam wstanie wyczytać zupełnie niczego.

- Jako, że sierżant dostał nowe zlecenie, trzeba będzie przyspieszyć szkolenie - odezwał się chłodno szkoleniowiec. Po tonie jego głosu od razu można było stwierdzić, że nie był z tego faktu zbytnio zadowolony. Nerwowo przygryzł wewnętrzną stronę policzka, po czym podrapał się po czole.

- Jako, że zostało bardzo mało czasu, dzisiaj przeprowadzimy sparingi - kontynuował - zwyciężczynie każdego z nich, będą odbędą trening z Zimowym Żołnierzem, który przygotuje je do ostatecznej rywalizacji. Póki co, polegacie na umiejętnościach własnych, oraz tych zdobytych. Głęboko liczę, że każda z was pokaże na co ją stać i udowodnicie, iż to, że się tutaj znalazłyście, nie było pomyłką. Punktualnie o dziesiątej macie stawić się na placu za budynkiem - dokończył, po czym razem z brunetem opuścił salę, zostawiając nas z ogromnym uczuciem niepewności.

Jeszcze nigdy nie walczyłyśmy przeciwko sobie. Zawsze rolę przeciwnika w walce, stanowili strażnicy lub sami instruktorzy, którzy zazwyczaj i tak nas pokonywali. W dodatku chyba żadna nie sądziła, że to wszystko nastąpi tak wcześnie i ciężko było przewidzieć, co będzie potem. Zwyciężczynie miały dalej kontynuować treningi, ale co z przegranymi? I czemu o tym wszystkim poinformował nas ktoś inny, niż sam James, który przez całą rozmowę nie odezwał się ani razu? Pytania mnożyły mi się w głowie przez cały czas, jednak na żadne nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Po paru minutach odpuściłam sobie te dywagacje i bez słowa wstałam od stołu, by potem pomaszerować na salę ćwiczebną. Choć trochę chciałam się przygotować, ale szybko zorientowałam się, że nie byłam jedyną, która wpadła na ten pomysł. Tuż za mną szły jeszcze cztery dziewczyny.

„Rywalki" - poprawiłam się gwałtownie, jakby wciąż nieprzyzwyczajona do tego określenia. Wciąż dość obco brzmiało w mojej głowie.

Z każdą z nich de facto mogłam się zmierzyć. Po zajęciu swojego stanowiska przy jednym z manekinów, nie spuszczałam oka z żadnej, chcąc jak najwięcej zapamiętać z ich ruchów. Ku mojemu zdziwieniu, ani jedna z nich nie była zainteresowana moją obecnością. Wszystkie w ciągu minuty wzięły się do treningu, masakrując swoje plastikowe ofiary serią ciosów. Nie pozostałam im dłużna i sama po chwili zaczęłam zadawać uderzenia w okolicach głowy i brzucha. Starałam się nie pokazywać ruchów, które zamierzałam wykorzystać podczas walki i przez dobre dwie godziny wykorzystywałam tylko te podstawowe. Czując pulsujący ból w kłykciach, spojrzałam na nie między uderzeniami.

- Cholera - syknęłam, widząc jak mocno czerwona i zmęczona skóra na kostkach, kontrastuje z bladością reszty moich rąk. Rozejrzałam się po sali. Większość już ćwiczyła, a Lena po raz kolejny wydawała się być bardzo zainteresowana moją osobą, patrząc na mnie z materaca, umieszczonego w rogu pomieszczenia. Widząc, że zorientowałam się, że mnie obserwuje, powoli odwróciła wzrok, szepcząc coś do podchodzącej właśnie Anastazji. Nie chcąc narażać się na kontuzję ani na dawanie jej kolejnej okazji, by mnie sprowokowała, postanowiłam już sobie odpuścić. Szybkim krokiem wyszłam z pomieszczenia i wbiegłam po schodach do naszej sypialni.

Od razu skierowałam się do łazienki i włożyłam ręce do zimnej wody. Klnąc pod nosem, starałam się zignorować złośliwe pieczenie na całej długości palców. Powoli zginałam i prostowałam dłonie, próbując pozbyć się uczucia zesztywnienia. Słysząc zbliżające się kroki, należące do reszty towarzystwa, namoczyłam ręcznik i owinęłam lewą rękę, wiedząc, że jej mogę bardziej potrzebować. Obmyłam jeszcze twarz z potu, pozwalając sobie na jedno spojrzenie w lustro. Zmęczenie, malujące się w każdej komórce mojego ciała, promieniowało z moich podkrążonych i przekrwionych oczu. Ostatnio trenowałam dużo więcej i intensywniej od pozostałych. Przez myśl mi nie przyszło, by choć raz zobaczyć, jak wyglądam.

Rzadko patrzyłyśmy w lustro. Nikt nie chciał widzieć, jak stajemy się wrakiem człowieka. Dopiero po paru sekundach dotarło do mnie, jak bardzo się zmieniłam. Niesforne kosmyki buszu rudych włosów opadały na obie strony wychudzonej twarzy z mocno zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Popękane ust nie przypominały już tych pełnych i zaróżowionych, których wspomnienie jeszcze utrzymywało się w mojej głowie z czasów dzieciństwa. Mało co z mojego ciała generalnie przypominało mnie z czasów przed Czerwonym Pokojem. Gdzie nie gdzie na policzkach pojawiały mi się co jakiś czas zmiany trądzikowe, ale był to chyba jedyny element świadczący o jakichkowiek zmianach hormonalnych w moim organizmie. Żadna z nas nie miała miesiączki. Dawano nam tabletki, które ją hamowały, by pozbyć się uciążliwego i niewygodnego zjawiska, które dla naszych instruktorów mogłoby być jak plaga lub epidemia. Tak samo z resztą jak dla nas... Szczególnie w tych warunkach.

Po raz ostatni przetarłam ręką twarz i odwróciłam wzrok od łóżka. Zabrałam tylko swój okład i jeszcze zanim drzwi do sypialni otworzyły się na dobre, położyłam się na łóżko, by resztę czasu spędzić w skupieniu i analizowaniu w głowie tego, co chciałam podczas sparingu pokazać. Ten dzień mógł być kamieniem milowym w mojej drodze ku wolności.

Punktualnie o dziesiątej wszystkie stawiłyśmy się w na placu, stając w dwuszeregu. Nikt nie warzył się odezwać, a jedynym dźwiękiem, jaki docierał do moich uszu, była własna krew, rytmicznie krążąca po wszystkich żyłach i tętnicach.

Otoczona z każdej strony budynkami, należącymi do kampusu ośrodka, poczułam się na swój sposób przytłoczona. Moje oczy wpatrzone były w skupieniu w betonowy chodnik, z którego gdzie nie gdzie wybijały się źdźbła nieproszonej trawy, połyskującej w świetle górującego nad nami Słońca. Rzadko kiedy miałam okazję je tu zobaczyć. Wysokie, ceglane mury skutecznie uniemożliwiały docieranie jego promieni na dziedziniec placu, sprawiając, że bardzo wcześnie włączano na nim lampy. Poza nimi nie było tu nic – zero ławek, czy zieleni. Jedynie nierówna posadzka, składająca się z podniszczonych i popękanych płyt, które jeszcze bardziej optycznie zmniejszały całą przestrzeń. Kto jednak by się tym przejmował? Takie umieszczenie i otoczenie przez poszczególne skrzydła budynku przynajmniej pozwalały na przeprowadzanie tu ćwiczeń, bez ryzyka, iż ktoś z zewnątrz mógł to zobaczyć.

Dzisiaj wyjątkowo zmieniono wystrój, zostawiając nam dwa rzędy krzeseł. Po przeczytaniu listy obecności, pozwolono nam na nich usiąść. Od razu po zajęciu miejsca, spojrzałam na znajdującą się obok mnie Katalinę. Na jej twarzy jak zawsze widniał spokój, jednak tym razem w jej oczach czaiła się iskierka lęku. Widziałam to w mocno rozszerzonych źrenicach, które prawie całkowicie zasłaniały jej piękne, pełne radości tęczówki. To ona była jedną z nielicznych dziewcząt, która przed walką, nie przygotowała się wcale. Owszem, widziałam ją na sali treningowej, ale właściwie tylko spoglądała co jakiś czas na którąś z dziewczyn bez żadnego zainteresowania. Chciałam ją zapytać, czy wszystko dobrze, ale nie zdążyłam, bo w tej samej chwili ona i Anastazja, zostały wywołane na środek. Momentalnie poczułam uderzenie gorąca. Tylko nie ona...

- Powodzenia, uważaj na nią - wydusiłam z siebie cicho, aby nie usłyszał tego nikt, poza nami. Bałam się o nią, ale nie chciałam, by mój ton o tym świadczył. Nie mogłam jej dodatkowo obciążać.

- Widzimy się w pokoju - uśmiechnęła się smutno, po czym jeden ze strażników w rosyjskim mundurze, zaprowadził ją i jej rywalkę na małą halę znajdującą się nieopodal.

Zaniepokojona poprawiłam się na krześle. Miałam złe przeczucia, a czas mijał nieubłaganie. Po półgodzinie na walkę poproszone zostały kolejne rywalki, później następne i następne. Najwidoczniej wyjście musiało być po drugiej stronie. Lekko zdziwiona zauważyłam, że zostałam tylko ja i Lena, która wpatrywała się we mnie przenikliwym wzrokiem. Starałam się nie zwracać na to uwagi, lecz spojrzenie przeszywające mnie na wylot było strasznie frustrujące. Oczywiście, że musiało paść na nas. James dotrzymał słowa, którego w sumie żadne z nas nie dało. To był kolejny test, ale za ten gdzieś w głębi duszy byłam nawet wdzięczna.

- Romanova i Berezovska - rozbrzmiał męski głos.

Spojrzałam na strażnika i żwawo wstałam, kierując się ku wejściu. Nie zwracałam uwagi na idącą za mną dziewczynę. Próbowała mnie zdekoncentrować, a ja w żadnym wypadku nie chciałam jej na to pozwolić. Zdecydowanym krokiem weszłam do pomieszczenia, w którym kiedyś znajdowała się sala baletowa, teraz obłożona matą i zasłoniętymi oknami. Bez słowa stanęłam przed komisją, składającą się z instruktora walki wręcz oraz Zimowego Żołnierza.

- Walczycie do końca. Walka kończy się, gdy jedna was zginie, innej możliwości nie ma - powiedział surowo James, rzucając spojrzenie nam obu - Powodzenia Natalia, powodzenia Berezovska.

Starając się zignorować, że nazwał mnie po imieniu, kiwnęłam jedynie głową z kamiennym wyrazem twarzy.

Obie stanęłyśmy na macie, przyjmując pozy bojowe. Nie chciałam myśleć o tym, co właśnie usłyszałam, aczkolwiek myśl, że miałabym ją zabić powodowała, że treść żołądkowa podchodziła mi do gardła. Nie dlatego, że nie potrafiłam tego zrobić. Etap, w którym uważałam to za zbrodnie, miałam już za sobą. W tym miejscu nie było innego wyjścia. Zaczęłam się jednak martwić, co stało się z najbliższą mi tu osobą, jaką niewątpliwie była Katalina. Szybko odrzuciłam od siebie tą myśl, po czym odetchnęłam głęboko i ponownie skupiona, postawiłam sobie kolejny cel. Przeżyć. Na resztę czas przyjdzie później.

- Zaczynajcie.

Brunetka od razu ruszyła do ataku, a powietrze rozdarł jej krzyk. Natychmiast próbowała zadać cios z pięści w twarz, lecz szybko zablokowałam ją ręką, kopiąc ją z całej siły w klatkę piersiową na wysokości mostka. Dziewczyna skuliła się z bólu, a ja wykorzystując to, podbiegłam do niej, zadając cios kolanem w brzuch. Berezovska nie chciała się tak szybko poddać i chwytając mnie za nogi, powaliła mnie na ziemię.

Oszołomiona uderzeniem o podłogę nawet nie zauważyłam, kiedy zadała mi kolejny cios w twarz. Od razu poczułam ciepłą ciecz spływającą po moim policzku, ale nawet nie miałam szansy jej przetrzeć. Półprzytomna w głowie szukałam pomysłu, jak sprawić, aby to brunetka znalazła się pode mną. W pewnym momencie zauważyłam, że jej głowa znajduje się na wysokości mojej klatki piersiowej, więc szybko owinęłam nogi wokół jej karku i używając siły, obróciłam ją i siebie tak, że to ona leżała na mnie plecami, a ja ręką owijałam jej szyję. Spojrzałam momentalnie na bruneta, który bacznie przyglądał się naszemu starciu. Wiedząc o co niemo pytam, skinął tylko głową. Popatrzyłam ostatni raz na miotającą się przeciwniczkę, która bezcelowo próbowała się uwolnić z mojego uścisku i po zamknięciu oczu, skręciłam jej kark.

Wyraźne chrupnięcie kości poprzedziło okres ciszy. Szybko poszło – oceniłam zdziwiona.

Głośno oddychając, zsunęłam ze swoich nóg ciało martwej dziewczyny, sama potrzebując chwili by ochłonąć. Przez poprzednie minuty działałam w pełnym automatyzmie. Niczego nie czułam. Jedynie w uszach piszczało mi niemiłosiernie, ale nie potrafiłam stwierdzić, czy to przez powoli kumulujące się emocje, czy uderzenie głową w ziemię.

Zmęczona stanęłam w końcu przed mężczyznami, czekając od razu na pozwolenie do wyjścia. Wyprostowana spojrzałam obojgu w oczy, przekazując im wiadomość - tak, to ze mną zrobiliście. Jestem w stanie zabić człowieka, by kiedyś stąd wyjść. Chcieliście broń, to macie. Na nic więcej nie mam już siły.

- Szybka, emocjonująca walka. Bardzo taktyczne zagrania Romanova, jestem pod wrażeniem.

Spojrzałam na podstarzałego mężczyznę. Jego głos nie emanował głębszymi emocjami, ale mimo wszystko dało się z niego wyczuć lekkie zadowolenie.

- Możesz już iść, widzimy się jutro na boisku z samego rana. Póki co, masz wolne - powiedział brunet, wskazując mi drzwi.

Przytaknęłam głową i szybko opuściłam budynek z drugiej strony. Przy wyjściu już czekał strażnik, który odprowadził mnie pod same drzwi naszej sypialni. Serce biło mi co raz bardziej. Niepewnie weszłam do środka i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wraz z moim wejściem wszystkie rozmowy ucichły, a każda para oczu zwróciła się ku mojej osobie.

- Jesteś ostatnią - powiedziała smutno Anastazja, spuszczając wzrok.

Spojrzałam na nią zdziwiona. Jak to możliwe, że siedziała tu pośród nas, skoro walczyła z Kataliną? Nagle przerażona zaczęłam szukać przyjaciółki po pokoju. Nie było jej tu, a łóżko, na którym na co dzień spała, zostało starannie zaścielone. Serce zabiło mi tak mocno, że aż poczułam ból w klatce piersiowej. Brutalna prawda nie chciała zostać przeze mnie uświadomiona.

- Tak mi przykro Nat - powiedziała ze sztuczną skruchą Anastazja, próbując do mnie podejść. Na jej twarzy pojawił się po chwili ironiczny uśmieszek. Była pewna, że właśnie mnie złamała. Bez trudu dostrzegłam tę satysfakcję.

- Zrób jeszcze jeden krok, a skończysz jak ona i wszystkie inne przegrane - wycedziłam przez zęby, cofając się. Wszystkie mięśnie mojego ciała były już gotowe do ataku. Czując jak ich napięcie stale się zwiększa, zacisnęłam ostrzegawczo dłonie w pięści.

Nie spodziewając się takiej reakcji, zaskoczona odsunęła się na bok, robiąc mi przejście. Momentalnie znalazłam się przy swoim łóżku i natychmiast zdjęłam przesiąkniętą krwią koszulkę. Przyłożyłam ją do poranionego łuku brwiowego. Jakby jakkolwiek mogło to pomóc...

Obolała położyłam się na posłanie i dopiero po uspokojeniu oddechu, zdałam sobie sprawę, jak bardzo sama oberwałam. Nie wiedziałam, który ból był większy. Ten fizyczny, spowodowany sparingiem, czy ten psychiczny, wywołany przez utratę jedynej osoby, której w tym miejscu ufałam.

- Boże mój – szepnęłam, łamiącym się głosem.

Było mi tak cholernie źle, że tak bardzo skupiłam się na swoim celu, zapominając, ile zawdzięczałam tej drobnej, wiecznie pozytywnej blondynce, która przez pierwsze dwa lata praktycznie utrzymywała mnie przy życiu. Może mogłam zrobić dla niej więcej? Może powinnam była jej jakoś pomóc, by i ona miała szansę przetrwać...

Na litość boską, nawet nie zdążyłam z nią szczerze porozmawiać, a przez ostatnie dwa dni byłam dla niej taka oschła...

Pokręciłam gwałtownie głową. Byłam wściekła i zmęczona. Za to, kim byłam, kim się stawałam, i że aby przetrwać, taka już musiałam zostać. Ale teraz już miało być łatwiej. Przecież nie miałam już nic do stracenia. Nikogo do kochania.

Wszystko było już jasne i klarowne. Teraz miała zacząć się ostateczna rywalizacja. Dzisiaj rano było nas osiemnaście, teraz zostało tylko dziewięć.

Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Ta jedna. Ta ostatnia. Ostatnia oznaka słabości do końca życia.

Jest kolejny rozdział! W końcu, ale lepiej późno, niż wcale. Musiałam na chwilę zawiesić opowiadanie, ponieważ byłam zaangażowana w inny projekt, ale już wracam. Teraz są wakacje, więc każdą wolną chwilę (prawie całe dnie) spędzam na pisaniu, także w następnym tygodniu pojawi się kolejna część. Mam nadzieję, że rozdział się podoba i do następnego ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top