Rozdział 22.

Zimno metalowej ściany mojej celi przyjemnie sunęło mi po plecach pokrytych już i tak gęsią skórką. Cisza dźwiękoszczelnego pomieszczenia szumiała mi w głowie. Nie było słychać wystrzałów, rozkazów, zgiełku. Spokój. Żadnych misji.

Paradoksalnie, w areszcie poczułam się najlepiej od wielu, wielu lat. Siedząc na niewielkim materacu, wspartym na starej ramię, ubrana w nic innego jak roboczą koszulkę z logiem amerykańskiej agencji wywiadowczej i czarne bojówki, patrzyłam tylko w jakiś niewidzialny punkt na ścianie.

Najlepsza rosyjska zabójczyni, w ubraniu największego wroga, dodatkowo zamknięta w ich celi. Ironia, prawda?

A jednak w głębi duszy czułam, że byłam w miejscu, gdzie powinnam być. Nie fizycznie, oczywiście, ale mentalnie i życiowo.

Zabicie Somodorova dało mi taką satysfakcję, jak żadna z poprzednich akcji. W końcu nie zrobiłam czegoś dla kogoś. Zrobiłam to dla siebie i byłam z tego cholernie dumna. Spłaciłam dług wobec siebie oraz tych, którym nie mogłam już spojrzeć w oczy, by im to powiedzieć.

Ale mimo to, coś zakuło mnie w środku. Umysł znów dobijał się z czymś nowym, nieprzyjemnym.

Moją twarz wykrzywił grymas. No tak, został jeszcze Barton. Człowiek, bez którego prawdopodobniej teraz wąchałabym kwiaty od spodu lub tkwiła w rosyjskiej izolatce wojskowej.

Cholera. Uratował mi życie i dał mi szansę.

To drugie bardziej mnie dobijało. Niezaprzeczalnie stanął po mojej stronie i miałam wobec niego dług, którego nie cierpiałam w swoim życiu najbardziej.

Zirytowana uderzyłam otwartą dłonią w poduszkę.

Komplikacje. Kto to wymyślił?

W tej chwili nie miałam nawet pomysłów, jakim cudem byłabym w stanie mu się kiedyś za wszystko odwdzięczyć. Choć z drugiej strony siedziałam teraz zamknięta w bazie TARCZY, absolutnie nieszkodliwa - koniec końców wypełnił swoją misję.

Trochę nawet dzięki mnie.

Ta myśl jakoś mnie trzymała. Bardzo prowizorycznie, ale jednak.

Dźwięk otwieranego zamka, sprawił, że na chwilę odłożyłam na bok przyglądanie się ścianie. Spojrzałam w bok. Clint stał oparty o framugę.

- Mogę?

Wskazałam miejsce obok siebie.

- Czuj się jak u siebie.

Mężczyźnie nie było do śmiechu. Wyczułam, że coś się stało. Najwyraźniej on też zdawał sobie sprawę, jak bardzo mowa ciała go zdradzała, bo przez kilka sekund kiwał tylko głową, jakby próbował dobrać odpowiednie słowa i nie owijać już w bawełnę. W końcu odparł:

- Fury widzi dwa wyjścia - pokazał dwa palce. - Albo będziesz sądzona za zbrodnie przeciw ludzkości przed sądem amerykańskim, albo...

- Albo - ponagliłam go, przechylając się trochę w jego stronę. Nie chciałam by rozwlekał tę rozmowę.

Łucznik nerwowo przeczesał dłonią włosy i oparł się o ścianę.

- Albo dołączysz do nas.

Wybuchłam śmiechem. Był on połączeniem szczerości i ironii wszystkiego, co właśnie usłyszałam.

- Ja? U was? - Próbowałam upewnić się, że to nie żart. Jego spojrzenie jednak było śmiertelnie poważne. - Jak ty sobie to wyobrażasz? Seryjna morderczyni największego wroga dyplomatycznego Ameryki, nie licząc Iranu, ma nagle stać się waszą agentką? Nie, na to się nie zgadzam - odparłam stanowczo, machając ręką.

Clint przetarł dłonią oczy. Też był już zmęczony.

- Słuchaj, wiem, że to nie jest szczyt twoich marzeń, ale to dla ciebie szansa. Chcesz zacząć wszystko od nowa. Teraz możesz.

Mówił o tym wszystkim z taką nadzieją i pewnością, że aż chciałam mu w to uwierzyć. Widziałam, że mu zależało, ale po pierwsze, nie miałam pewności, czy szczerość intencji nie płynęła tylko z jego strony, a po drugiej, nie chciałam obarczać i jego, i siebie kolejnym wyrzutem sumienia, oraz świadomością, że nigdy nie byłabym w stanie wypłacić się z tego kredytu zaufania.

Na niektóre osoby jest już czasem za późno. Wiedziałam, że kiedyś miało mi przyjść zapłacić za wszystko, co zrobiłam, ale pragnęłam za wszelką cenę najpierw poczuć, że gdy nadejdzie ten czas, będę mogła stanąć z godnością. Bez krwi moich bliskich na rękach. Teraz tak się czułam.

- Wiesz, że gdy byłam w Czerwonym Pokoju, najbardziej na świecie chciałam wolności? - Zapytałam.

Blondyn zmarszczył brwi. Nie wiedział do czego zmierzam, ale słuchał mnie uważnie, zbliżając swoją głowę do mojej.

- Gdy już zostałam sobą - zaznaczyłam dobitnie ostatni wyraz. - Myślałam, że to jest właśnie wolność. Ale z biegiem czasu wiem, że nie. Problem w tym, że nawet gdybym chciała zacząć teraz od początku, nie potrafiłabym żyć jak normalny człowiek. Dla mnie innej wolności jak ta, której byłam nauczona już nie ma.

Tłumaczyłam mu spokojnie, licząc, że zrozumie mój punkt widzenia.

- Pracując dla nas, będziesz mogła dorwać każdego, kto zrujnował ci życie i odebrał tych, których kochałaś - stwierdził, idąc wciąż w zaparte i bawiąc się zamkiem od buta.

- To brzmi jak przekupstwo - oświadczyłam, chcąc jakoś rozluźnić atmosferę.

Oboje się zaśmialiśmy. Oboje szczerze. Nawet nie zauważyłam, gdy Clint objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Nie wiedziałam, jak mam na to zareagować. Mówi się, że odruchy warunkowe niećwiczone zanikają. Chyba właśnie tego byłam świadkiem, bo czułam się co najmniej nieswojo w tej sytuacji.

- Błagam cię, znam cię na tyle, na ile dałaś mi się poznać, ale wiem, co widziałem. Jesteś niesamowita i nie zasługujesz, by skończyć skazana na śmierć, a gwarantuje ci, że tak rozstrzygnie się twój proces. - Clint powiedział to stanowczym tonem, cały czas patrząc mi w oczy. Szukał w nich zmiany decyzji. - Daję ci słowo, że będziesz mogła zmazać całą czerwień ze swojej księgi.

Prychnęłam i poprawiłam się na materacu.

- Wierz mi, tej czerwieni jest tam już za dużo. Jej już nie zmażesz.

- W takim razie prześpij się z tą propozycją. Choć to mi obiecaj.

Mężczyzna poklepał mnie po kolanie, po czym wstał i pokierował się do drzwi.

- Clint - zawołałam, jeszcze zanim zdążył zapukać, by Mężczyzna od razu odwrócił się w moim kierunku. Czekał aż coś zbiorę myśli. - Dziękuję za wszystko - pokręciłam głową. Czułam się w obowiązku, by mu to powiedzieć. - Chciałabym też, żebyś wiedział, że gdyby kiedyś, bez względu na to, jaką decyzję podejmę, świat cię przekreślił i spisał na straty, będę stać po twojej stronie za wszelką cenę.

Ton mojego głosu dawno nie brzmiał tak pewnie, ale i słowa, których używałam nie były przypadkowe. Blondyn, słysząc to, podszedł do mnie i uklęknął przy łóżku.

- Wiem, bo gdybym ja musiał podjąć znów tę decyzję, nie zmieniłbym jej.

Clint posłał mi pokrzepiający uśmiech i po paru sekundach, widząc, że nie mam siły nic dodać, zniknął za warstwą kuloodpornej stali.

Westchnęłam i położyłam się na pościeli. Odruchowo zaczęłam bawić się kosmykiem włosów. Dość mocno urosły. Przez wszystkie moje ostatnie doświadczenia, nie zauważyłam, że zaczęły mi sięgać prawie do połowy pleców. Drugą ręką chwyciłam nieśmiertelnik, który przez cały ten czas znajdował się na mojej szyi.

Metal dalej był osmalony, a czerń zasłaniała poszczególne znaki, ale nawet bez nich wiedziałam, co było na tam napisane. Jak mantrę recytowałam imię i nazwisko kogoś, kto zmobilizował mnie i wyrwał z błędnego koła posłuszeństwa rosyjskiemu wywiadowi. Kogoś, kto przez to sam już nigdy nie zobaczył wschodu Słońca podczas startu myśliwcem. Kogoś, kto już nigdy nie był w stanie powiedzieć mi, co powinnam zrobić.

- Więc co powinnam zrobić? - Zapytałam, słysząc jak mój głos zanika w powietrzu, a po chwili wrzyna się w metalowe ściany, prowizoryczną toaletę i zniszczony blat.

Wiedziałam, że Alexei nigdy nie byłby na mnie zły za dołączenie do wywiadu amerykańskiego. Sam powtarzał, że nie rozumiał urazy, dzielącej te dwa narody. Zależało mu tylko za postępowaniu zgodnie z własnym sumieniem, a moje w tej chwili krzyczało, że pomimo pogodzenia się już z własnym losem, chciałam po prostu żyć. Żyć i choć po części odpracować lata swojej służby dla ludzi, którymi targała tylko nienawiść i dyktatura. Kto wie, może tutaj wcale nie było lepiej?

Potrząsnęłam głową. Podjęłam już decyzję. Nie pozostało mi nic innego, jak przespanie się z nią do następnego dnia.

******

Strażnicy przyszli po mnie później, niż się tego spodziewałam. Właściwie już od blisko godziny wyczekiwałam, aż w końcu drzwi się otworzą. Kiedy w końcu to się stało, bez słowa minęłam obu mężczyzn, idąc prosto przed siebie. Jeden położył mi dłoń na ramieniu, jakby naprawdę sądził, że będę miała ochotę uciekać. Dobre sobie. Ciekawe gdzie, skoro znajdowałam się w jakiejś cholernej fortecy zabezpieczeń i alarmów.

Po wjeździe przeszkloną windą na sam szczyt wieżowca, od razu zaprowadzono mnie przez wąski korytarz do gabinetu. Już od paru metrów go widziałam. Szyby zamiast ścian odsłaniały męską sylwetkę jeszcze zanim, zdążyłam przekroczyć próg.

Fury siedział spokojny. Znów miał na sobie ten sam czarny płaszcz i znów mierzył mnie tym swoim wzrokiem, który aż przeszywał mnie na wskroś.

- Witam. Jak rozumiem, podjęła pani już decyzję?

Dyrektor TARCZY popatrzył na mnie wyczekująco ze swojego fotela. Kątem oka dostrzegłam leżące akta na jego biurku. Były moje.

- Pragnę dodać, że pomysł by panią do nas zrekrutować, to głównie wymysł agenta Bartona - skrzywił się. - Ale z uwagi na to, że posiada pani zdolności, które bardzo by nam się tu przydały, jestem gotów przystać na jego propozycje.

- Chcę się najpierw dowiedzieć, jakie byłyby moje zadania - oświadczyłam.

Mężczyzna zaśmiał się.

- Wszystko - odparł krótko, już śmiertelnie poważnie. - Tu nie ma taryfy ulgowej. Musi pani jednak wiedzieć, że my nie skupiamy się na zatargach międzynarodowych a poważnych misjach, mających na celu zapewnienie stabilności państwa. Akcja pod Budapesztem wiele nas kosztowała, więc ma pani co odpracować.

Uśmiechnęłam się ironicznie. Faktycznie, narobiłam sporo bałaganu na Węgrzech. W końcu oświadczyłam:

- Wchodzę w to.

- W takim razie witamy w TARCZY. Na razie nie ma pani dostępu do żadnych danych tajnych i nie może pracować sama. Dlatego przydzielam pani partnera. Agent Barton pewnie się ucieszy. - Mężczyzna wstał , po czym podał mi dłoń. Pewnie ją uścisnęłam. Czułam jak przeszłość zaczyna się ode mnie oddalać.

Fury pozwolił strażnikom się oddalić, po czym kazał zająć mi miejsce na krześle po przeciwnej stronie biurka. Otworzył moją teczkę i zaczął coś pisać. Po chwili zwrócił się do mnie:

- Pozwól, że teraz zacznę do ciebie mówić per „ty".

Przytaknęłam. Mężczyzna odłożył długopis i skrzyżował ręce na ramionach, odchylając się na fotelu.

- Wiem, że nie miałaś łatwo i wiem też, że chcesz zacząć od nowa. Dlatego pozwolę zrobić ci to od podstaw.

Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, o czym mówi. Dopiero po chwili pokazał mi dokument, w którym widniało miejsce na imię i nazwisko. Było puste.

- Możesz wybrać cokolwiek, a ja zmienię oba w rejestrze ewidencyjnym. Więc - ponaglił mnie. - Co mam wpisać?

Przez chwilę się zawahałam. W głowie analizowałam różne możliwości. Mogłam zostać kim chciałam. Bez śladu w kartotece. Ale wtedy uświadomiłam sobie, że nie chcę, by świat o mnie zapomniał. Nie chciałam by Czarna Wdowa stała się tylko legendą. Miałam szansę ukształtować ją na nowo, na moich zasadach, wciąż będąc sobą i jednocześnie odrzucając przeszłość. Nie zmieniłam za dużo.

- Nazywam się Natasha Romanoff. 

********

To już koniec (prawie) tego opowiadania. Został tylko epilog, który pojawi się jutro wieczorem i będę mogła uznać, że opowiedziałam swoją wersję historii Natashy. Nie chcę się jednak rozwodzić tutaj za długo, bo na to przyjdzie czas, gdy oficjalnie skończę pisać tę książkę. Właściwie kiedy zaczynałam, w głowie rozplanowane miałam tylko to, w jaki sposób zakończę właściwą akcję, czyli to ostatnie zdanie. Ale jak mówiłam, więcej od siebie napisze później, a na razie życzę miłego rozdziału i po raz ostatni - do następnego! :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top