Rozdział 21.
- Dobra, gdzie chcesz to wszystko zacząć? - zapytał Clint, schodząc po schodach.
- Ivan wysłał mi parę minut temu wiadomość. Nie pokazałam ci jej, bo nie było na to czasu - dodałam, widząc, zaskoczenie w oczach blondyna. - Dał mi dwie godziny na poddanie się. Mam się stawić na przedmieściach, po północnej stronie miasta, niedaleko zamkniętej drogi głównej.
Barton stanął osłupiały.
- Jak to nie było czasu?! Teraz mi to mówisz? Tam będzie cała armia!
- Nasz plan się nie zmienia - uspokoiłam go. - Robimy wszystko po naszemu. Po prostu nas nie wydaj.
Amerykanin niechętnie przytaknął i ponownie ruszyliśmy w dół klatki schodowej. Po wyjściu z budynku, Clint od razu zatrzymał przejeżdżającą taksówkę. Kierowca nie wydawał się zbytnio zainteresowany, czego dwoje młodych ludzi może szukać w miejscu, gdzie cywilizacji dawno już nie było. Jechał przed siebie, co jakiś czas mrucząc coś pod nosem po węgiersku, zwracając się do nas dopiero, gdy mieliśmy już wysiadać. Łamaną angielszczyzną poprosił Bartona o pieniądze i po wysadzeniu nas, szybko odjechał.
Oboje rozejrzeliśmy się po okolicy. Prócz szlabanu, zagradzającego jezdnię i morza drzew, nic nie przykuło naszej uwagi.
- Jesteś pewna, że to tutaj?
Dezorientacja Clinta zaczęła się powoli udzielać także i mnie.
- Na pewno tu, ale musimy wejść głębiej. Somodorov nie będzie ryzykował, że natknie się na cywili. To wywołałoby kryzys międzynarodowy - oświadczyłam i zaczęłam iść w las przed siebie.
- A ty gdzie?
- Tam, gdzie już pewnie na mnie czekają.
Po chwili blondyn dorównał mi kroku.
- Jesteś pewna?
- Nie, ale innej drogi nie ma, więc bierz pod uwagę, że ktoś może nas obserwować i nie rób gwałtownych ruchów, bo nas wydasz - szepnęłam, patrząc wokół siebie.
Na szczęście nie dostrzegłam żadnego ruchu. Do czasu aż Clint zaczął zachowywać się nieswojo.
- O co chodzi? Boisz się, czy co?
Mężczyzna potrząsnął głową i przystanął.
- Musimy zmienić plan.
Zaniepokojona jego zachowaniem, spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Słucham? I w tej chwili mi to mówisz? Chcesz się wycofać albo mnie wykiwać - oznajmiłam, sama wyciągając wnioski.
Mimowolnie wyjęłam broń i wycelowałam, w niespodziewającego się mojej reakcji blondyna. Ten po chwili podniósł ręce w geście poddania.
- Ani jedno, ani drugie - oświadczył szybko. - Słuchaj, ich będzie tam za dużo, żebyśmy mogli ich pokonać. Zrobimy tak: ty udasz, że się poddajesz, a ja będę cię osłaniać z góry - wskazał na drzewo.
Poirytowana, stanęłam przenosząc ciężar ciała na jedną stronę i skrzyżowałam ręce na piersi. Coś mi tu nie pasowało.
- Skąd mam wiedzieć, że nie uciekniesz albo mnie wtedy nie zestrzelisz?
Amerykanin wydawał się mieć dość mojej podejrzliwości.
- Masz moje słowo - powiedział dosadnie. - Damy radę, będę w pobliżu. Wiesz, że potrafię się ukryć z własnego doświadczenia.
- Okay, daję ci wolną rękę. - Machnęłam dłonią na odchodne. I tak nie miałam innego wyjścia.
Mężczyzna pokiwał głową i posyłając mi pokrzepiający uśmiech, puścił się biegiem w las. Miałam spore wątpliwości, czy dobrze zrobiłam, ale ostatecznie sama pokierowałam się dynamicznym krokiem przed siebie.
Po parunastu minutach marszu przez gąszcze wysokiej trawy, wyłoniły się przede mną reflektory auta. Z każdym pokonanym metrem coraz wyraźniej widziałam już około piętnastu męskich sylwetek w mundurach, które jak posągi stały koło siebie, wyodrębniając tylko jedną postać.
Tą, którą byłam w stanie w tej chwili rozszarpać na strzępy za wszystko, co obijało się w mojej głowie.
- A więc jesteś. Po raz kolejny nie wiem, czy mam być dumny, czy cię skarcić.
Mężczyzna obdarzył mnie prowokacyjnym uśmiechem, który odsłonił rząd żółtych zębów.
Zrobiłam krok do przodu.
- Nic mi już nie zostało - powiedziałam nijako, starając się nie spoglądać nad siebie. Jeśli Barton gdzieś tam był, powinien być w pogotowiu. Nie miałam ochoty długo prowadzić tej konwersacji.
Dwoje mężczyzn jak na skinienie podeszło do mnie. Bez wahania zaczęli przeszukiwać moją odzież w poszukiwaniu choćby najmniejszego śladu broni. Tak głupia nie byłam. Nie bez powodu to Amerykanin ją przechował.
A może był to jeszcze gorszy pomysł?
Somodorov skinął głową, by mnie do niego przyprowadzili. Nie opierałam się, ale z coraz większym niepokojem wyczekiwałam obecności Clinta. Nie tylko kończyła mi się cierpliwość, ale przede wszystkim czas.
Nagle przez krawędź oka mignął mi błysk odbijającego się światła od szkła. Odruchowo spojrzałam w tę stronę. Łucznik skrył się w koronie jednego z drzew. Kiwnął głową. Pozwolił mi działać.
Zanim zdążyłam zaatakować, dwie strzały wbiły się w szyje obu mężczyzn, którzy podtrzymywali mnie za ramiona. Spojrzałam Rosjaninowi w oczy już w pełni uwolniona. Udało mi się go zaskoczyć, nie spodziewał się tego.
Wykrzesałam z siebie cień uśmiechu. Tego samego, którym on obdarzył mnie.
Jak jeden mąż, ruszyli na mnie wszyscy jego agenci. Nie brakowało tych uzbrojonych, a nawet kierowców, którzy pędem wypadli ze swoich aut. Cześć z nich, zanim jeszcze zdążyła chwycić za karabin, lądowała na ziemi z przebitym od grotu płucem lub dziurą innej części ciała. Nagle to nie ja stałam się największym problemem. Właściwie w tej chwili w ogóle nim nie byłam.
Stałam sobie przed Ivanem, czując jak targała nim niepokój i złość braku kontroli nad sytuacją. Wszyscy jego ludzie wyglądali, jakby odpędzali się od komara, który niewiadomo gdzie i skąd atakował ich na wszystkie możliwe strony.
A mój amerykański komar zdawał się być w świetnej dyspozycji.
- Ty mała, niewdzięczna zdrajczyni...
Skoncentrowana na krajobrazie, który trwał za mną, nie zauważyłam, gdy Somodorov sam wziął mnie na celownik. Z trudem zdążyłam się uchylić przed strzałem. Upadając na ziemię dostrzegłam plecak, w który Barton spakował cały nasz sprzęt. Jednym ruchem wytrąciłam mężczyźnie pistolet i po powaleniu go na grunt, pobiegłam po swojego Colta.
W międzyczasie zdążyłam jeszcze uniknąć paru pocisków, które udało się posłać ukrytym za pniami ogromnych sosen i świerków agentom. Sama poszłam ich śladem. Schowana w gąszczu wysokich traw i drzew, co rusz wystrzeliwałam naboje, eliminując po kolei wychylających się żołnierzy.
Somodorov słaniał się na nogach po bolesnym ciosie w płuca za swoją ciężarówką. Ciężko dysząc, pokazywał coś cały czas ręką do swoich ludzi, którzy na zmianę ostrzeliwali moją kryjówkę oraz miejsce, gdzie mógł znajdować się Clint.
Nagle ktoś krzyknął coś, co w pierwszej chwili wydało mi się niezrozumiałe Dopiero po którymś powtórzeniu, słowa stały się wyraźne.
- To TARCZA, cały oddział na nas idzie! – Krzyknął jeden z żołnierzy, po czym padł martwy od strzału w plecy.
Zamarłam. W mojej głowie usłyszałam jedynie szum i łomoczące od emocji serce, choć sekundy w tym momencie płynęły tak wolno, że czułam się jakby czas się zatrzymał.
Przerażona patrzyłam, jak linia frontu całkowicie zmienia swoje położenie. Barton musiał ich wezwać, bo któż by inny. W środku kipiałam ze wściekłości.
A więc jednak. Zdradził mnie, wystawił na pewną śmierć i odebrał możliwość rozliczenia się z przeszłością, co przecież sam mi obiecał...
Dlaczego mu zaufałam?
Odrzuciłam pistolet. To koniec. Przegrałam z samą sobą, pozwalając, by wszystkie moje słabości przejęły nade mną kontrolę i doprowadziły do mojej ostatecznej zguby. Powinnam była to przewidzieć, a jednak okazałam się głupsza od dziecka. Poczułam się jak pionek, który sama pomagałam innym przesuwać po swojej planszy. Znowu.
Zza linii drzew wyłoniły się granatowe kombinezony z czarnym orłem na plecach. Rosjanie próbowali atakować ze swoich kryjówek, ale przewaga agentów amerykańskich była wręcz miażdżąca. Nie mieli szans i nie tylko ja to wiedziałam.
Ivan Somodorov, kulejąc, przemierzał kolejne metry truchtem, licząc na to, że uda mu się jeszcze uciec. Nikt tego nie widział. Każdy był tak zajęty walką pomiędzy dwoma oddziałami, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że podczas gdy lalkarz uciekał, Amerykanie woleli walczyć z kukiełkami.
W tym momencie byłam już gotowa się poddać. Wyjść z ukrycia i dać się zastrzelić na miejscu, byle tylko zakończyć żałość, jaką sama sobie zgotowałam przez własną naiwność, sentymentalizm i kłamstwo jakim się karmiłam.
- Na co czekasz, goń go! - Zdyszany Barton nagle pojawił się po mojej stronie, uderzając mnie w dłonią w plecy. Zdezorientowana odwróciłam się w jego stronę, jakby ktoś wyrwał mnie z transu. Spojrzałam na niego. Wydawał się zdziwiony i strudzony. Z jego ramienia sączyła się krew. Oberwał.
- Jak mogłeś sprowadzić tu swoich... - wycedziłam słabo przez zęby, jakby ktoś odebrał mi siły. Obojętnym wzrokiem patrzyłam, jak Ivan się oddała. Po raz kolejny miało mu ujść wszystko na sucho.
A mnie zaraz zabiją. Albo Barton, albo któryś z jego ludzi.
Przestałam wierzyć, że był po mojej stronie., chociaż właściwie nie wiedziałam już, po której stronie byłam ja sama. Widok dwóch tłukących się oddziałów sprawił, że przestałam nawet identyfikować, kto miał rację. Nienawidziłam i jednych, i drugich. Ze sobą na przedzie.
- Zanim rzucisz się na mnie z bronią, wiem, obiecałem. Ale nie było innego wyjścia - zapewnił, ale widząc, że niewiele to zmieniło, kontynuował. – Natalia, masz szansę go dopaść. Myślisz, że gdybym tego nie chciał, zostawiłbym go? Byłem w stanie strzelić mu między oczy, zanim do ciebie cokolwiek wyartykułował. Oni - wskazał na agentów. - Nawet nie wiedzą, że tu jesteś. Nie musisz się obawiać, możesz kończyć swoją misję.
Niepewnie spojrzałam mu w oczy. Nie chciałam tego robić, ale jakaś siła mnie do tego zmusiła. Naprawdę nie kłamał.
- Idź – zakomunikował, błagalnym wzrokiem prosząc, bym jeszcze raz mu zaufała. – Nie ważne, o czym teraz myślałaś. Jesteś Czarną Wdową. Udowodnij to samej sobie, a to wszystko zaraz się skończy.
Nie potrafiłam wyjaśnić jak, ale jego słowa sprawiły, że poczułam się jakbym wróciła do rzeczywistości. W głębię pamięci zepchnęłam podświadomie wszystko, co jeszcze przed chwilą mną targało. Wszelkie wątpliwości zeszły na dalszy plan chociaż na chwilę.
Odetchnęłam głęboko, zmuszając się do koncentracji i błagając o chwilę trzeźwości umysłu.
Zdanie Bartona wybrzmiewało mi w uszach.
Ogarnij się i skup do cholery - pomyślałam. Nie zachowuj się jak amator.
Za to, co przed chwilą chciałam zrobić i każdą swoją myśl byłam gotowa na miejscu sama się zastrzelić. Całą tą mentalną otoczką i tego, że byłam wrakiem człowieka mogłam zająć się później.
To nie ucieknie, a Ivan już tak.
Barton odetchnął z ulgą, widząc, że zamierzam to skończyć. Właściwie jedynie dzięki temu udało mi się jeszcze ten jeden raz zebrać w sobie resztki własnego „ja". Miał rację. Cokolwiek miało się wydarzyć, oznaczało koniec.
Zacisnęłam zęby i przeładowałam magazynek, napełniona świeżą złością i determinacją. Teraz albo nigdy.
- Dasz sobie radę? Twoje ramię nie wygląda najlepiej – zagaiłam lakonicznie do mężczyzny, zanim ruszyłam przed siebie.
Clint uśmiechnął się tylko, ukrywając grymas bólu.
- Nie z takimi rzeczami sobie radziłem.
Kiwnęłam głową i przeskakując przez zarośla, rzuciłam się w pogoń za moim celem. Biegłam tak szybko, jak nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w stanie. W uszach czułam, jak szybko biło mi serce, a krew pulsowała w każdej żyle. Przed oczami migały mi wspomnienia. Zabranie od rodziców, smierć Kataliny, Bucky, wszystkie tortury, które przeszłam w Czerwonym Pokoju, Syberia, bomba w samolocie...
Możliwość odpłacenia się za to wszystko była warta popełnienia każdej głupoty, czy zdrady. Teraz to rozumiałam. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym poddała się, marnując taką szansę. W głowie wyklinałam fakt, że naprawdę poczucie zdradzenia samej siebie i zrobienia czegoś, co w pewnym kodeksie wydawało się przeczyć logice i wpojonym zasadom sprawiało, że byłam gotowa dać się zabić. To tego oczekiwał ode mnie Czerwony Pokój. W takiej sytuacji miałam poddać się bez walki, bo nie było nic gorszego od zdrady stanu – zdrady tego, gdzie się należy.
Ale ja nie reprezentowałam już nikogo. Walczyłam o sprawiedliwość dla tych, których bezprawnie mi zabrano. Byłam ich własną bronią, która przystawiła się tym potworom do skroni i w tej chwili po raz pierwszy każdy mój krok wydawał się logiczny, wręcz prawidłowy.
Czarna Wdowa się mści. Czarna Wdowa nie patrzy na zasady etyki tylko dąży do celu, nawet pertraktując z wrogiem. Czarna Wdowa wypełnia misję, którą sobie powierzyła. Czarna Wdowa sama dyktuje warunki i jest niezależna.
O tym mówił Alexei. Tym miałam się stać, bo nigdy do końca nie byłam.
Bez względu na cenę...
Z impetem uderzyłam mężczyznę z kolana w plecy. Bezwładnie upadł na ziemię, ledwo podpierając się dłońmi. Nawet nie był uzbrojony. Podniosłam go za kurtkę i nachylając się, wymierzyłam cios z pięci w twarz. Potem następny. I następny. Aż w końcu nie byłam w stanie dostrzec nic poza czerwonymi, nachodzącymi na siebie plamami i czymś, co jeszcze wyglądało na oczy.
- Zasługujesz tylko na śmierć - wyspałam, przesuwając jego twarz do swojej. - Za wszystko, co mi odebrałeś, co odebrałeś innym i to bezpowrotnie.
Mężczyzna zaśmiał się, próbując odkaszlnąć krew.
Dałam się sprowokować, nie obchodziło mnie to. Po raz kolejny go uderzyłam i upuściłam z hukiem na ziemię.
- Co cię tak cieszy?!
- Że i tak wygrałem.
Prychnęłam i spojrzałam na zakrwawionego Rosjanina z zażenowaniem.
- Słucham? Leżysz tu zakrwawiony, bez broni...
- A ty i tak mnie nie zabijesz - uciął, próbując wesprzeć się na łokciu. - A wiesz dlaczego?
Nie odpowiedziałam. Nawet nie chciałam tego słuchać. Somodorov jednak pospieszył z wyjaśnieniem.
- Bo jesteś tym, kim chciałem cię wykreować. Stoisz tu przede mną jak bogini wojny. Bezwzględna, waleczna, która realizuje swoje zamierzenia - wyliczał z nieskrywaną pasją w zachrypniętym głosie. - Ale problem w tym - zmienił temat - że tak naprawdę to nie masz nikogo. Nie ma na świecie miejsca dla takich, jak ty. Zostaje ci tylko służba i wiesz, że tylko ja mogę ci to dać. Masz tego świadomość. Tacy jak ty nie mają szans na inne życie. Nie nadają się do tego. To, co w tobie wszczepiliśmy, nie da się wykorzenić. Ile razy zanim mnie dorwałaś miałaś wyrzuty sumienia, że robisz coś wbrew swojej naturze? Ile razy myślałaś o tym, by pokonać mnie tym, co ci daliśmy? Wszystko, co robiłaś robiłaś takim schematem, by pasował do naszego. Nie potrafiłaś nawet pomyśleć o Ameryce przez pryzmat kogoś innego niż wroga i zdrajcy, prawda? Powiem ci to, czego tak bardzo nie chcesz zrozumieć. Ja, to ty. Rosja, to ty.
Milczałam, czując, jak ten próbuje wedrzeć mi się do głowy. Ale nie tym razem. Nie dziś. Owszem, na tym świecie nie było miejsca dla mnie, ale nie miało prawa go być dla kogoś takiego jak on.
- Masz rację - odparłam w końcu, przekładając z dłoni w dłoń pistolet. Mężczyzna zdawał się usatysfakcjonowany moją reakcją, bowiem od razu jakby żwawiej podniósł się na dłoniach i gotowy był już wstać. Nagle rozległ się huk. Zdezorientowany Rosjanin odrzucony przez siłę kuli, padł na plecy. Czarna skórzana kurtka zaczynała mienić się od płynu, który z każdą sekundą zajmował coraz większa jej powierzchnię.
- Ale nauczyłeś mnie czegoś jeszcze.
Nachyliłam się w stronę ledwo sapiącego agenta. Z tej odległości widziałam nawet strużkę potu, która spływała mu po czole.
- Jak ustalać reguły gry - dokończyłam z satysfakcją. - Przyda mi się na przyszłość, gdy już zacznę z czystą kartą. Czarna Wdowa nie należy już do Rosji, lecz do mnie - wyszeptałam mu do ucha z uśmiechem. – Bo to ty zaczynasz i kończysz ten rozdział.
- Nie masz nikogo... - wysapał, po czym zastygł w bezruchu.
Widząc, że mężczyzna nie żyje, podniosłam się i oparłam o drzewo. Nagle poczułam się zmęczona, ale i... wolna. Tak, to w końcu dobre słowo.
W chwili, gdy on wydusił z siebie ostatni oddech, całość ciężaru, który spoczywał na mnie od tylu miesięcy, nagle nabrał nowego wymiaru, a właściwie po prostu zniknął. W końcu poczułam się jakby ktoś zdjął mi ogromny sznur. Jakby ktoś przeciął ostatnie sznurki, które więziły mnie w czyimś teatrze. Nie było już diabła, który stał za moimi plecami z nożem podczas snu i sprawiał, że czułam się jak broń.
Czułam się człowiekiem.
Nie sądziłam, że jeszcze poczuję to uczucie, szczególnie po zabiciu, bądź co bądź, istoty ludzkiej. A jednak nagle zdałam sobie sprawę, że udało mi się dopaść tego, kto zabrał mi wszystko, co kochałam. Kogoś, kto zabrał mi mnie, a kto nigdy więcej nie zmusi mnie do działania pod przymusem.
Czując nieznany wcześniej spokój, oparłam się o korę drzewa i zamknęłam oczy. Usiadłam na korzeniu i wsłuchiwałam się w dźwięk lasu. Hałas wystrzałów już przycichł. Być może Amerykanie zdążyli już się zawinąć z powrotem. Ciekawiło mnie, co w tym wszystkim stało się z Clintem. Był pierwszą osobą, dzięki której świadomie zdałam sobie sprawę, że nie należę już do nikogo, prócz samej siebie.
Otworzyłam oczy.
Padlina, bo inaczej nie potrafiłam tego nazwać, leżała dalej w tym samym miejscu. Nie obchodziło mnie, czy ktoś go znajdzie. Nawet jeśli, nikt nie będzie podejrzewał o to mnie.
Nagle zza drzew usłyszałam kroki. Jedna część mnie pragnęła uciekać, ale druga w zaparte mówiła, że nie ma już przed czym. Jeśli tak miała zakończyć się moja historia, nie miałam nic przeciwko. Czułam, że jest już dopełniona.
Podniosłam wzrok na czarnoskórego mężczyznę z przepaską na oku, ubranego w długi, skórzany, czarny płaszcz. Patrzył na mnie surowym wzrokiem, ale nie mierzył z broni. Wiedział, że gdy przyjdzie, nie będę się bronić. Barton również, choć nie widziałam go w pobliżu.
- Nazywam się Nicholas Fury, dyrektor TARCZY. Natalio Alianovno Romanova, jesteś aresztowana pod zarzutem dopuszczenia się wielu morderstw na skalę międzynarodową oraz zaostrzenia przynajmniej dwóch konfliktów światowych oraz szpiegostwa.
Bez słowa podniosłam się z korzeni i pozwoliłam mężczyźnie zapiąć się w kajdanki.
- Wypełniłam swoją misję. Teraz mogę nawet umierać - stwierdziłam lekko i powolnym krokiem skierowałam się tam, gdzie prowadził mnie dyrektor amerykańskiego wywiadu.
(Rozdział po korekcie)
*********
Rozdział na wieczór, właściwie przedostatni, bo po następnym czeka już tylko krótki epilog. Tą częścią możemy zakończyć już pewną cześć akcji, a następny będzie już typowym jej rozwiązaniem ;) Mam nadzieję, że rozdział się podoba, przepraszam za ewentualne błędy, ale ze względu na szwankującego laptopa, zmuszona jestem pisać na telefonie. Jak zwykle dziękuję za wszystkie gwiazdki i aż 5K wyświetleń! Cudownie wiedzieć, jak wiele osób już widziało to opowiadanie.
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top