Rozdział 19.

Budapeszt. Tydzień później.

Dotarcie do właściwej osoby nie okazało się takie proste, jakie się wydawało. Przejście przez fikcyjne konta bankowe i przeszukanie całej kartoteki jednego człowieka, którego nazwiska nawet nie znałam, ciągnęło się w nieskończoność. W tak dużym mieście nic nie było łatwe. Żadnych znajomości, punktu zaczepienia, oprócz paru danych, które ostały się w moich tajemniczych dokumentach. Właściwie znalazłam w nich tylko jedną osobę, która pojawiała się między wierszami i jako że choć trochę pasowała do obrysu sytuacji, na niej się skupiłam. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że nawet jeśli teraz szukałam właściwie, byłabym naiwna, licząc, że ten ktoś wciąż nazywał się tak samo lub kiedykolwiek podał swoje prawdziwe dane. Na szczęście jednak życie nauczyło mnie już, że nawet jeśli wymyślasz swoją alternatywną osobowość, zawsze znajdzie się coś, co będzie cię łączyć z tym, kim naprawdę jesteś.

I tak było też w tej sytuacji.

Wystarczyły te same inicjały imienia i nazwiska oraz liczba liter w nazwie odbiorcy każdego rachunku bankowego, zarówno kobiet, jak i mężczyzn bym mogła nabrać choć częściowej pewności, że trafiłam na właściwą osobę. Od dwóch dni śledziłam każdy jego ruch, godziny wyłączania światła i każdego, kto go odwiedzał. Ale po prawdzie, nic nie wzbudziło mojego podejrzenia. Starałam się, jak mogłam dopatrzyć czegokolwiek, co powiązałoby go z rosyjskim wywiadem lub śmiercią moich rodziców, ale nic tego nie dowodziło. Mężczyzna, którego obserwowałam zachowywał się jak zwykły facet, którego wczesna emerytura zaprowadziła na kanapę i nigdzie więcej. Prócz jedynego wyjścia z domu do śmietnika, nie dostrzegłam nawet jego twarzy a jedynie skrzywioną sylwetkę.

W końcu sama zwątpiłam, czy aby na pewno znalazłam właściwą osobę. Stojąc kolejne godziny za niewielkim budynkiem, schowałam twarz w dłonie i ostatecznie zdecydowałam się wrócić do wynajętego pokoju, gdzieś na obrzeżach stolicy. I tak niczego więcej bym się nie dowiedziała. Tylko marnowałam czas.

Mocniej zapięłam kurtkę i nałożyłam kaptur na głowę, pomimo bezchmurnego wieczoru oraz czapki z daszkiem na skroniach. Wsadziłam dłonie w kieszeń i powolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Nagle na wysokości ulicznej latarni, znajdującej się na przeciwko domu mojego podejrzanego, choć bardziej już byłego, usłyszałam swoje imię.

Znieruchomiałam i odwróciłam się w stronę dębowych drzwi. Mężczyzna stał w nich, jak gdyby nigdy nic, przyglądając mi się uważnie. Dopiero potem zauważyłam, że podpierał się o coś wewnątrz budynku. Instynktownie spojrzałam na twarz. Znałam ją. Widziałam go już wielokrotnie na uroczystościach, obchodzonych z okazji rocznic powstania naszego oddziału. Pamiętałam te oczy, które za każdym razem wypatrywały każdej najmniejszej wady, gdy raz przyjechał na nasze szkolenia i krzywy uśmiech, którym teraz mnie raczył. To on był mężczyzną z akt. Byłym, postawnym generałem, który teraz wyglądał jak schorowany pijak i ledwo trzymał się na nogach.

- Natalia Romanova... Wiedziałem, że kiedyś jeszcze cię zobaczę - przyznał, kiwając nieznacznie głową.

- Generał Artem Gavrylow, ja z kolei byłam pewna, że został pan zastrzelony - odparłam, wyszukując w kieszeni noża.

Mężczyzna zaśmiał się, choć zaraz potem przeraźliwie zakaszlał.

- Najwidoczniej dla obojga z nas jest dzisiaj dzień niespodzianek. Może wejdziesz? Wiem, że tylko po to jesteś na Węgrzech.

Rozejrzałam się dookoła. Ulica była pusta i dobrze oświetlona. Nikogo nie było w pobliżu. Szansa, przed jaką stanęłam mogła być ostatnią, którą dostałam, ale z drugiej strony nie byłam na tyle uzbrojona i wiedziałam, że plan był zupełnie inny. Chociaż mówiąc szczerze, nie miało już to teraz znaczenia. Zdemaskował mnie.

Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na mężczyznę, który właśnie robił mi miejsce w drzwiach. Koniec końców zdecydowałam się przekroczyć próg. Pewnym krokiem weszłam do pomieszczenia, które wyglądało jak przedpokój, ale z całą pewnością już dawno przestało spełniać swoją funkcję. Od razu uderzył mnie w nozdrza smród wilgoci, potu, alkoholu i papierosów. Wokół walały się puste butelki i jakieś reklamówki, a stara kurtka wojskowa ledwo trzymała się na prowizorycznym wieszaku.

- Może przejdziemy do salonu. Tam jest przyjemniej - zaproponował zgarbiony mężczyzna i nie czekając na odpowiedź, skierował się do pokoju obok, kuśtykając. Uważnie szłam za nim, obserwując każdy jego ruch. Analizowałam kroki, czy aby na pewno nie udaje urazu nogi, ale jego sposób chodzenia świadczył o rzeczywistym uszkodzeniu kończyny. Lekkie kołysanie się na boki od razu powiązałam ze stanem nietrzeźwości, a pochylenie ku przodowi, ze znaczącym zwyrodnieniem kręgosłupa. Krótko mówiąc, nie był to człowiek, który dałby radę przebiec sto metrów, a co dopiero walczyć. Ta świadomość napawała mnie pewnym niepokojem. Skoro był w takim stanie, po co zapraszał do swojego domu zabójcę?

- Usiądź, bo przypuszczam, że czeka nas długa rozmowa - wskazał kanapę, sam wręcz spadając na wytarte krzesło.

-Dziękuję, postoję - syknęłam, wciąż nie spuszczając go z oczu.

- Słyszałem, że rozpoczęłaś polowanie, Czarna Wdowo. Czyżbym był kolejny na liście?

Spojrzałam na niego z odrazą.

- Jesteś ostatni.

Mężczyzna zaśmiał się i sięgnął po piwo.

- Szukasz tego, kto zabrał ci wszystko, co kochałaś. To szlachetne, ale niewyobrażalnie głupie. Myślisz, że ci ulży, gdy już mnie zabijesz? Błąd! - Krzyknął.

Wyciągnęłam nóż z kieszeni i wystawiłam pod lampę. Ostrze delikatnie odbijało światło na wszystkie strony. Mężczyzna dalej nie przerywał swojego wywodu.

- Znałem twego ojca, gdy ten służył razem ze mną w armii. Miły facet, ale bardzo niesłowny. Miał problem z długami. Postawił cię w zastaw za jeden projekt...

Generał przerwał, czując, jak naostrzony metal uciska mu gardło. Nawet nie wiem, kiedy znalazłam się tuż przy nim. Zaczynałam się czuć, jak w swoim największym koszmarze, w którym wszystkie moje nieszczęścia właśnie miały stanąć na przeciwko mnie.

- Coś ty powiedział? - Wysyczałam, pochylając się nad nim.

- Zginął z własnej winy. Szkoda tylko twojej matki... Była piękną kobietą, jesteś do niej strasznie podobna, wiesz? Ale twój ojciec... Ojj, wielu chciało jego głowy, nie ukrywam, że ja również.

Ugodziłam go w udo, gdy ten wypowiedział te słowa. Mężczyzna krzyknął z bólu, próbując złapać się za zranione miejsce, ale szybko wykręciłam mu rękę.

- Jesteś zwykłą marionetką! Tak samo jak twoi rodzice i ten szczyl... Jak mu tam było? Shostakov!

Po raz kolejny wbiłam mu nóż w nogę, tym razem przyciskając dłoń, do krwawiącej rany. Okrzyk i błagalne wołanie rozniosło się po całym budynku. Każda oznaka jego bólu, była odzwierciedleniem mojego, który za jego przyczyną kłębił się we mnie odkąd trafiłam do Czerwonego Pokoju.

- Powiem ci to, co tak bardzo chcesz usłyszeć i to, przed czym albo boisz się przyznać, albo jesteś na tyle głupia, by to dostrzec - wycharczał ze złości mężczyzna, przysuwając się nieznacznie w kierunku mojej twarzy. - Tak, to ja wydałem rozkaz, by wyeliminować twojego ojca i to ja wtedy kazałem zbombardować wasz samolot, ale to nie ja szukam przez cały czas niewłaściwej osoby, nie widząc rzeczy oczywistej. Wiesz co? To nie Barnes miał wyprany mózg tylko ty!

Wściekłość jaka mną zawładnęła, sprawiła, że wokół mnie zrobiło się czarno. Widziałam tylko siebie w oczach starego, wijącego się z bólu generała, który ledwo, ale z pełną energią wysapał przed chwilą to, co wstrząsnęło mną tak mocno, że nie potrafiłam wykonać ruchu. Wszystko ucichło.

Przyznał się.

Tylko ta część jego słów do mnie dotarła i to w taki sposób, że jedyne na co było mnie stać, to podnieść się i zrobić instynktownie krok w tył.

Przecież tego właśnie chciałam.

Pragnęłam, żeby w końcu ktoś wypowiedział te słowa, ale w tej chwili sprawiły one, że fakt śmierci jedynych osób, które kochałam stał się dla mnie tak obezwładniający, że zabrakło mi tlenu.

Ciężko oddychając spojrzałam na sfatygowanego zabójcę. Znów się zaśmiał, ale tym razem nie było mnie stać na żadną reakcję. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa.

- Mówiłem? Nie chciałaś znać prawdy, nie potrafisz z nią żyć. Możesz mnie teraz zatłuc, ale mam wrażenie, że w tej chwili, to ty chciałabyś być na moim miejscu.

Serce dudniło mi w uszach. Podparłam się o półkę i zamknęłam oczy. Miał rację, nie byłam gotowa, by to usłyszeć. Chciałam po prostu wyjść, uciec, a to bolało mnie jeszcze bardziej. Nagle usłyszałam pstryknięcie. Momentalnie odwróciłam się w stronę generała.

- Hail Hydra... - wycharczał, a z jego ust popłynęła biała piana. Chwilę potem jego klatka piersiowa przestała się unosić.

Cyjanek, pomyślałam i rzuciłam się w jego kierunku. Zszokowana sprawdziłam puls i utwierdziłam się w przekonaniu, że mężczyzna nie żyje. Zdezorientowana dziwnym zwrotem, który wypowiedział, poderwałam się na nogi i rozejrzałam się po pomieszczeniu.

Nagle zauważyłam wyłaniające się trzy cienie z wnętrza drugiego pokoju, który chyba był kuchnią. Momentalnie przybrałam postawę bojową, próbując zebrać w sobie resztki koncentracji i wystawiając przed siebie zakrwawiony nóż. W tamtej chwili żałowałam jak niczego innego, że nie miałam przy sobie choćby jednego pistoletu.

Najwyższy cień powoli wystawił się na światło, stając dwa metry ode mnie. Zamarłam.

- Zaskoczona? - Zapytał z uśmiechem Ivan Somodorov, stając z założonymi rękoma. Dwaj jego pomagierzy popatrzyli po sobie i również zajęli koło niego miejsce.

Spojrzałam w tak znajome mi oczy. Widać było, że kipiał z zadowolenia.

Choć nie, on nie był zadowolony, on był dumny. Zmarszczki w kącikach powiek to potwierdzały. Mimo, że nie widziałam go tak długo, wciąż pamiętałam każdy element jego mimiki. Wiedziałam, kiedy był wściekły, a kiedy wręcz pękał z radości, bo coś szło po jego myśli. Tę wersję wyrażał właśnie teraz.

- O co tu, kurwa, chodzi? - Wycedziłam przez zęby, cofając się o krok.

- Zrobiłaś dokładnie to, co zaplanowałem - wskazał dłonią na obskurny salon, w którym się znajdowaliśmy. - Wystarczyło dać ci impuls. Znaleźć coś, co siedzi w głębi ciebie i cały czas czeka, byś dała temu upust. Śmierć najbliższych - wyjaśnił. - Emocje to najpotężniejsza broń od wieków, a gdy doprawisz je zemstą, stają się nie do powstrzymania. Dopiero teraz widzę, jaki potencjał w sobie masz. Przykro mi tylko cię uświadomić, że żadna z tych osób nie miała wpływu na śmierć twoich rodziców, tego nędznego pilota, czy Jamesa Barnesa - mężczyzna spojrzał na mnie z politowaniem. - Załatwiłaś każdego, kto był w stanie mi zagrozić. Począwszy od cholernego biznesmena, który chciał odciąć mi dostawy, po cwaniaczka, który miał wtyki na Kremlu, aż w końcu generała, który był w stanie zniszczyć swoimi informacjami całe moje imperium. On wcale nie był taki nieporadny wiesz? - Zaśmiał się, wskazując na zastygłe w bezruchu ciało. - Po prostu z chłopakami wpadliśmy z wizytą parę dni temu i kazaliśmy mu odegrać tę szopkę.

Stałam, jak zamurowana. Nie byłam w stanie zrozumieć sytuacji, która właśnie miała miejsce. Przez mój umysł przeciskało się na raz tyle informacji, że słyszałam tylko pisk w uszach. Powoli docierało do mnie tylko to, że właśnie ktoś wskazywał mi, jak bardzo głupia byłam.

- Powiem ci szczerze - westchnął Ivan, widząc, że nie wyciągnie ode mnie ani słowa. - Trochę się jednak zawiodłem. Po pierwsze tym, że tak łatwo przyszło ci zignorowanie rozkazu i pójście na samowolkę, a po drugie, że tak łatwo dałaś się złapać i zmanipulować. - Teatralnie złapał się za serce, po czym jednak odetchnął ze śmiechem. - No ale nie ma co rozpaczać. Wypierzemy ci mózg jak temu chłoptasiowi, Barnesowi i uzyskamy maszynę do zabijania. Skuć ją - powiedział od niechcenia i wycofał się, dając miejsce swoim pomagierom, którzy natychmiast ruszyli na mnie.

Ta sekunda trwała w mojej głowie wieczność. Każde słowo Ivana odbijało się w mojej głowie, dopasowując po kolei poszczególne obrazy i wspomnienia. Wszystko co zrobiłam, każdy krok był tym, czego oczekiwał. Zabicie Alexeia miało być punktem zapalnym, by wyzwolić mnie żądzę zemsty i zagrać tak, jak chciał...

- Zabiję cię za to...

Poczułam jak krew z powrotem zaczyna buzować mi w każdej żyle mojego organizmu i jak każdy mięsień próbował nie rozerwać się w skurczu ze wściekłości na siebie oraz mężczyznę w czarnej, skórzanej kurtce, który po raz kolejny nade mną zwyciężał z mojej własnej winy.

Rzuciłam się na agentów, starając się przelać całą wściekłość na walkę o przeżycie. Dodatkowa prawda o losie Jamesa krzyczała w mojej głowie równie mocno, co świadomość własnej naiwności i ledwo utrzymywała moje skupienie. Starałam się, jak mogłam, by unikać każdego uderzenia, ale ze względu na swój stan, nawet nie udawało mi się trafiać w swoich przeciwników. Oni z kolei z każdą minutą uzyskiwali nade mną coraz większą przewagę i już na samym początku wytrącili mi z dłoni moją jedyną broń. W końcu poczułam, jak jeden sprawnym kopnięciem powala mnie na ziemię, a drugi przygniata kolanem do podłogi.

Zamknęłam oczy, czując, że nie mam już siły walczyć. Czekałam aż mnie podniosą i zaprowadzą do jakiegoś samochodu, gdzie Ivan po raz kolejny spojrzy mi w oczy, zaśmieje się w twarz i jeszcze mocniej da do zrozumienia, jak bardzo nic nie znaczę oraz jak głupia jestem. Poczułam, że już nie nie ma dla mnie znaczenia. Straciłam wszystko, łącznie z sobą i poczuciem jakiegokolwiek honoru, na rzecz wstydu i wściekłości, że dałam się tak łatwo podejść i dodatkowo nie zdołałam nawet pomścić tych, dla których to robiłam.

Ale moment, w którym to wszystko miało się skończyć, nie nastąpił. W otoczeniu ciężkich oddechów agentów, nagle nad głową usłyszałam świst, a zaraz potem przeraźliwe wycie z bólu, które przerodziło się w kolejne, tym razem drugiego agenta. Nie czując już ciężaru na kręgosłupie uniosłam twarz z podłogi i szybko wstałam. Zdezorientowana rozejrzałam się po pomieszczeniu i ku mojemu zdziwieniu dostrzegłam dwóch moich przeciwników, leżących martwych na ziemi, ze strzałami wbitymi w klatkę piersiową.

Znałam te strzały.

Intuicyjnie obróciłam się w kierunku wyjścia do przedpokoju. Barton stał, mierząc do trupów z łuku.

- Jeśli chcesz przeżyć, to musimy uciekać. Teraz. Zaraz będzie tu ich dużo więcej - powiedział skupiony, nawet nie patrząc w moją stronę.

- Skąd mogę wiedzieć, że mogę ci ufać? - Zapytałam cicho, podnosząc pistolet spod dłoni zabitego i celując nim w łucznika. Pewnie nawet bym nie trafiła, bo ręka drżała mi jak diabli.

Amerykanin przewrócił oczami.

- Nie możesz, ale w tym przypadku chyba nie masz wyboru.

Przez sekundę przetoczyła się przez moją głowę walkę, co powinnam zrobić. Konflikt tragiczny, którego bohaterką właśnie się stałam polegał na tym, że bez względu na wybór strony i tak należała ona do wroga.

- Cholera jasna, jeszcze ciebie tu brakowało - syknęłam i ruszyłam biegiem do wyjścia, co jakiś czas upewniając się, że Barton również za mną biegnie. Po paruset metrach, z dala słyszałam już tylko kursujące samochody terenowe w miejsce, gdzie znajdował się budynek pułapka. Byłam wręcz pewna, że Somodorov zdążył wezwać już swoje wsparcie.

W końcu, gdy zabudowania zniknęły z naszego pola widzenia, oboje przystanęliśmy pod jakimś starym wiaduktem.

- Brawo, udało ci się wkurzyć wywiad rosyjski i amerykański jednocześnie. To niezła umiejętność- wysapał łucznik, próbując złapać oddech, opierając się o kolana.

Bez słowa odeszłam kawałek dalej, patrząc w kierunku, z którego przybyliśmy. Nie miałam już siły ani fizycznie, ani mentalnie. Oparłam się o zimny mur i zsunęłam do pozycji siedzącej. Cała adrenalina spowodowana ucieczką zaczęła ze mnie schodzić, z powrotem wtłaczając we mnie to samo poczucie beznadziei, które odblokował u mnie Ivan.

Zawiodłam siebie, rodziców, Alexeia, Jamesa, z którym nie wiadomo, co się działo, a przez własną żądzę zemsty stałam się tak naiwna i przewidywalna, że nie zauważyłam, że największego wroga znałam już od dziecka i nigdy nie wzięłam go w swoich przypuszczeniach. Dodatkowo, siedziałam teraz wyczerpana z amerykańskim szpiegiem, który został wysłany do Budapesztu tylko po to, by mnie zabić i właśnie miał na to idealną okazję, którą znów podałam na tacy.

Nie byłam już Czarną Wdową. Byłam głupią dziewczyną, która łudziła się, że może odkupić swój los i spłacić dług wobec tych, których ten okropny świat zabrał.

Mnie też powinien.

Spojrzałam na Bartona z niemą nadzieją.

- Zabij mnie - szepnęłam.

- Co?

Blondyn wyprostował się zdziwiony, zapominając o chwilowym zmęczeniu.

- Słyszałeś. Wiem, że po to tu jesteś. Możesz wypełnić misję. Przynajmniej tobie się uda - zachęciłam go, czując jak ostatnie elementy mojej motywacji i chęci sypią się w drobny mak.

Nie było już nic.

Przez chwilę panowała między nami kompletna cisza. Gdzieś z tyłu słyszałam, jak Amerykanin nerwowo chodził to w jedną, to w drugą stronę, w międzyczasie drapiąc się po głowie. Uśmiechnęłam się ironicznie - no tak, należało rozpatrzyć moją propozycję.

Rób, co musisz - chciałam mu powiedzieć. Ja jestem gotowa.

W końcu podszedł do mnie powolnym krokiem. Oczyma wyobraźni widziałam już, jak napina cięciwę na łuku. Jak po wzięciu jednego, głębokiego oddechu, strzała przeszyła mnie na wylot, kończąc ten bezsensowny film i zamykając historię, którą najchętniej sama wymazałabym z księgi świata.

Zamknęłam oczy, licząc sekundy do swojej śmierci, ale ta nie nadchodziła. Nagle poczułam jedynie ciepłą dłoń na ramieniu.

- Nie - powiedział łagodnie, zmuszając, bym odwróciła się jego stronę.

- Co ty robisz? - Prychnęłam. - Chciałeś mnie dorwać, proszę bardzo...

- Miałem zabić Czarną Wdowę - przerwał mi, podnosząc głos. Słysząc, że zamilkłam, obniżył nieco ton. - Miałem unicestwić bezwzględną i bezduszną zabójczynię, która od paru lat sieje zamęt we wszystkich wywiadach tego świata. Słyszałem, co powiedział ten facet - pokręcił z niedowierzaniem głową. - Byłem tam od chwili, kiedy weszłaś do tego domu. Nie zasługujesz na śmierć. Sam mam rodzinę i wiem, ile ty dla swojej chciałaś poświęcić. Sam zrobiłbym to samo.

Pokręciłam bezsilnie głową, opierając ją o zimne cegły.

- Dlatego mam inny pomysł - kontynuował.

Zaśmiałam się, słysząc, że kolejnej osobie było mnie szkoda, choć wcale na to nie zasługiwałam ani też nawet tego nie chciałam. Mimo wszystko, odwróciłam się w stronę łucznika, który klękał teraz przy mnie z wyciągniętą dłonią i lekkim uśmiechem. Niepewnie podałam mu rękę, by pomógł mi wstać. Nie wiem, po co to zrobiłam. To był instynkt.

- Jeśli to jakiś podstęp i próbujesz zapunktować u swoich, bo zabicie mnie tutaj nie jest zbyt brawurowe to.. - zaznaczyłam chłodno, patrząc mu w oczy.

Blondyn pokręcił jednak głową, próbując wlać we mnie trochę zaufania.

- Jeszcze nie wszystko stracone. Pomogę ci.

Wytrzeszczyłam oczy, jakby zastanawiając się, czy aby się nie przesłyszałam. Mój największy wróg do tej pory, osoba, która do dnia dzisiejszego była na mojej liście do likwidacji, teraz chciała wchodzić ze mną w układ? Z wrakiem człowieka? Z kimś, kto najprawdopodobniej nie potrafiłby teraz utrzymać w ręce noża bez upuszczenia go?

To brzmiało jak kiepski zakład i to bardzo nieprawdopodobny.

- Co ty pieprzysz?

- Mam plan. Po prostu spróbuj mi zaufać.

- Niby czemu?

- Bo tak już mam, że staram się widzieć w każdym coś dobrego, a w tobie widzę tego czegoś mnóstwo i chcę ci pomóc. Oboje możemy na tym skorzystać.

Moją twarz wykrzywił grymas niezadowolenia na samą myśl o tym, że znów choć przez chwilę mogłam pomyśleć o tym, by się zgodzić.

- Przepraszam, że nie spojrzałem na ciebie w sposób, w jaki powinienem - ludzki. Zabijając cię teraz, popełniłbym błąd, bo to nie na ciebie powinienem polować. Dorwijmy więc tego, który powinien zginąć z obu naszych dłoni.

Byłam pewna, że któregoś dnia miałam pożałować tej decyzji, ale bezradność i tląca się jeszcze gdzieś nadzieja na to, że istniał chociaż cień szansy na to, bym mogła dorwać Ivana, wzięły górę. Desperacja była ogromna, ale w moim położeniu już większego upokorzenia i tak doświadczyć nie mogłam.

Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem - pomyślałam z przekąsem.

- Okay, zgadzam się - powiedziałam, choć bez większego przekonania w głosie, łapiąc się pod boki.

Na twarzy łucznika pojawił się cień uśmiechu.

- W takim razie mów mi Clint - odparł z nutą wesołości w głosie, po czym wystawił w moim kierunku dłoń w geście sojuszu.

************

Jest rozdział po miesięcznej przerwie! Wiem, że miało to trwać krócej, ale wyjazd oraz egzaminy na prawo jazdy trochę mi plany pokrzyżowały. Wrzucam więc kolejną część tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, tak na ku pokrzepieniu serc, szczególnie, że pojawia się tu wyczekiwana przez wielu postać. Mam nadzieję, że rozdział się podoba, jeśli tak, to nie pogardzę gwiazdką i dziękuję za te, zostawione pod poprzednim ;)






Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top