Rozdział 17.
Powolnym ruchem odsunęłam firankę i spojrzałam przez okno, na budzącą się do życia stolicę. Tego wiosennego poranka słońce powoli wychylało się zza horyzontu i zasłaniających go budynków. Świeże promienie odbijające się od zabudowań łaskotały mnie w twarz, zmuszając do przymrużenia oczu.
Leniwie zwróciłam swój wzrok na ulice i chodniki, znajdujące się przede mną. Patrząc w dal, udawało mi się dostrzec powoli nasilający się ruch ludzi i samochodów, zmierzających do pracy. Dzień, będący rutynową dobą dla większości mieszkańców, dla mnie stanowił jednak kolejną próbę niezdradzenia swojego położenia w gąszczu panoszących się agentów. Ci tylko czyhali, aż wychylę się za próg, by zgarnąć mnie za samozwańczy lot do lasu, zaniechanie wszelkich procedur, narażenie innego służbisty, a w końcu jego śmierć przez własne niedopilnowanie kontroli nad tajemniczym wrogiem, który zastawił na nas pułapkę...
Na samą myśl o tej tragicznej w skutkach nocy, mocniej zacisnęłam dłoń w pięść. Ta rana wciąż była zbyt świeża. Minął dopiero tydzień.
Od tamtej pory tkwiłam w obskurnym mieszkaniu niedaleko centrum Moskwy, posługując się fałszywym dowodem - jednym z wielu, który zabierałam na każdą misję. Po spieniężeniu czeku, udało mi się zdobyć sporą sumę pieniędzy, która wystarczała na przeżycie i realizację wytyczanych celów - przynajmniej na razie.
Jak na wspomnienie, obejrzałam się za siebie na stół z rozłożonymi aktami. Podeszłam do stosu kartek i po raz kolejny wzięłam w dłoń tę z danymi o zabójcy moich rodziców.
Michaił Biezetnikow
Miejsce zameldowania: Moskwa, ulica Sudakova15
Częste miejsca bywania: Teatr Bolszoi
No oczywiście - pomyślałam. Dlaczego nie dziwił mnie fakt, że osoba, która miała coś wspólnego z moją rodziną, lubiła balet.
Prychnęłam z obrzydzeniem i ironią. Przewróciłam oczami, skupiając się na dalszej części dokumentu. Nie było tam już niczego interesującego poza wspomnieniem, gdzie służył mężczyzna. Żadnej informacji o motywach, powiązaniach z mężczyzną, który zabił Jamesa, czy nawet skąd znał moich rodziców. Nie miałam nawet pewności, czy dane na kartce nie były sfabrykowane. W końcu jeśli stało się tak, jak podejrzewał Alexei i to wywiad amerykański bawił się ze mną w kotka i myszkę, sprawdzając autentyczność dokumentów, mogłam tylko wpakować się na minę.
Na szczęście nikt nie określił, że musiałam robić to sama.
Rzucając plik na stół, rozłożyłam się krześle wpół leżąc. Wyjęłam z kieszeni ciemnych jeansów podniszczony telefon komórkowy i wybrałam numer, po czym przyłożyłam aparat do ucha.
- Kto mówi? - Odezwał się przeciągle zachrypnięty głos w słuchawce po paru sygnałach.
Uśmiechnęłam się z satysfakcją do siebie.
- Ktoś, u kogo masz dług wdzięczności za to, że nie siedzisz teraz na Syberii.
Mężczyzna po drugiej stronie momentalnie ucichł. W tle słychać było tylko, jak głośno wypuścił powietrze.
- Czego chcesz, Romanova? - odpowiedział w końcu. Słychać było, że raczej za mną nie tęsknił.
- Wyślę ci pewien adres. Sprawdzisz, czy mieszka tam jedna osoba - powiedziałam, wciągając się po dokumenty.
- To misja służbowa, prawda?
Zaśmiałam się cicho.
- Dymitri, naprawdę jesteś na tyle naiwny, że w takim wypadku zadzwoniłabym po ciebie? - Zapytałam retorycznie. - Powiedzmy, że to sprawa prywatna i jeśli dowiem się, że poszedłeś z tym do jakiegokolwiek wydziału, uruchomię całą lawinę zdarzeń, która sprawi, że "przypadkiem" - położyłam nacisk na to słowo, zbliżając usta do słuchawki. - Jeszcze dzisiaj ktoś znajdzie cię martwego w mieszkaniu.
- Skąd pomysł, że jestem w stanie ci pomóc? Nawet nie wiem, gdzie jesteś, a ty nie wiesz, gdzie ja jestem - próbował dalej grać mężczyzna, choć sam nie wydawał się być do tego do końca przekonany.
Nie chcąc by za długo żył jeszcze nadziei, postanowiłam wyprowadzić go z błędu:
-Jesteś w Moskwie. A wiesz, czemu mówię to takim oczywistym tonem? Bo mieszkasz naprzeciwko mojego okna.
To mówiąc, podeszłam do szyby i spojrzałam na blok przede mną. Na balkonie oddalonym o paręnaście metrów wylegiwał się młody chłopak o zmierzwionych blond włosach, ubrany tylko w dresy i czarny podkoszulek. Na dźwięk moich słów, od razu podniósł się z krzesła i zaczął wypatrywać mojej osoby, gwałtownie kręcąc głową na wszystkie strony świata.
- Nie trudź się. I tak nie znajdziesz - zaproponowałam spokojnie, w duchu rozbawiona. - Ale jeśli mam być szczera, na twoim miejscu nałożyłabym coś bardziej sensownego i zaczęła działać, bo masz czas dostarczyć mi te informacje do wieczora.
Bez dalszych wyjaśnień ani nawet czekania na odpowiedź, rozłączyłam się i wpisałam w wiadomość adres potencjalnego zabójcy. Wciąż patrząc na zmieszanego blondyna, kliknęłam przycisk wyślij, by już chwilę później upewnić się, że balkon pozostał pusty.
Uśmiechnęłam się sama do siebie i rozłożyłam się na starej kanapie. Nie liczyłam na to, że faktycznie Dymitrowi uda się cokolwiek znaleźć, chociaż głęboko w duszy miałam nadzieję, że będzie inaczej. Takie rozwiązanie sytuacji świadczyłoby o tym, że istniała szansa, by dopaść tego drania i pomścić tych, którym odebrał życie.
Właściwie tylko dlatego postanowiłam zostać w tym mieście, zdając sobie sprawę, że jestem aktualnie jedną z najbardziej poszukiwanych osób w kraju. Przebywanie w Moskwie, w której roiło się od ukrytych agentów wywiadu, sprawiało, że zaczęłam żyć zgodnie z zasadą "najciemniej pod latarnią". Choć to nie złapania najbardziej się obawiałam.
Odkąd dotarłam do miasta, nie potrafiłam przespać ani jednej nocy, nie licząc paru pojedynczych godzin, kiedy organizm wołał z wycieńczenia i fizycznego bólu. Po wybuchu moje ciało stopniowo wracało do pełnej sprawności, ale gorzej wyglądał aspekt moralny. Każda próba zaśnięcia kończyła się tym samym obrazem pod powiekami - ostatnim widokiem Alexeia. Jego poturbowanego ciała, pełnego ran. Jego pustych tęczówek, które zgasły tak nagle...
Po raz kolejny otworzyłam oczy, czując jak ta scena próbowała przebić mi się przez głowę. Intuicyjnie chwyciłam dłonią za metalowy przedmiot, zawieszony na szyi. Blaszka połyskiwała w promieniach słońca, odsłaniając dane chłopaka.
Zastanawiałam się, dlaczego mi to dał. W końcu znaliśmy się tak krótko i choć zapowiadało się na to, że być może coś mogłoby się między nami wydarzyć, czułam, że na takie gesty było za wcześnie. Zgodnie z tradycją, po śmierci żołnierza, nieśmiertelnik odsyłało się rodzinie, a ja choć miałam poczucie, że byliśmy sobie naprawdę bliscy, miałam też wyrzuty sumienia, czy nie powinnam skupić się na tym, by znaleźć osobę, która zasługiwała bardziej na tę ostatnią pamiątkę niż ja.
Mimo wszystko przycisnęłam sobie mocniej przedmiot do piersi. Leżąc tak spokojnie, poczułam w końcu, morzące mnie zmęczenie. Przewróciłam się na drugi bok i ciągle nie puszczając metalowej blaszki, odpłynęłam, chcąc uzupełnić braki energii po kolejnej ciężkiej nocy.
Obudził mnie dopiero dzwoniący telefon, położony na szafce koło sofy. Kiedy otworzyłam oczy, zauważyłam, że za oknem słońce chyliło się ku zachodowi.
Czy to możliwe, że przespałam cały dzień?
Zdezorientowana i wciąż lekko zaspana, szybko podniosłam się do pozycji siedzącej, by chwycić za komórkę.
- Masz coś? - Zapytałam, próbując pozbyć się wrażenia przebudzenia.
- Tak, facet dalej tam mieszka. Nie wiem właściwie, czemu sama nie mogłaś tego zrobić, skoro przebywa tam od paru dobrych lat. Informacje wywiadowcze zawiodły? - Zagaił zadowolony z siebie chłopak.
Przetarłam dłonią twarz. A jednak. Informacje się sprawdzały.
- Nic nie wzbudziło twoich podejrzeń?
- A coś powinno? - Zdziwił się Dymitr. - Jeśli cię to zainteresuje, facet ma zaraz spotkanie w klubie, ulicę dalej. Typowa finalizacja handlu bronią. Szukaj w tłumie około sześćdziesięcioletniego, chudego i siwego mężczyzny w garniturze. Odpowiadając na jeszcze nie zadane przez ciebie pytanie - wiem to, bo założyłem mu podsłuch, udając elektryka, godzinę temu.
- Okay, dzięki za wszystko. Już nie będę cię więcej niepokoić - westchnęłam i rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź mężczyzny.
Przez chwilę nieruchomo siedziałam z telefonem w ręce, próbując przemyśleć, co właściwie chciałam zrobić. Czy w ogóle chciałam coś robić? Smuga wątpliwości nieprzyjemnym uczuciem pojawiła się w moim ciele, sprawiając, że pochyliłam się przed siebie, chowając głowę między nogi i ledwo nie uderzając nią o skraj stolika.
W końcu spojrzałam na zegarek. Było chwilę po dwudziestej pierwszej. Jeśli chciałam zdążyć na czas, już od dawna powinnam była się szykować.
Bez chwili zawahania ruszyłam w stronę łazienki i po wykąpaniu się, włożyłam na siebie czarną, przylegająca do ciała sukienkę, sięgającą mi do połowy uda. Jak raz się przydała. Z pośród wszystkich rzeczy, które kupiłam sobie na zapas już w Moskwie, ta sukienka była najbardziej zapobiegawcza.
Stanęłam przed lustrem, by ułożyć włosy i nałożyć makijaż. Po wszystkim, gdy spojrzałam w swoje odbicie, ciężko było mi się przyzwyczaić do tego, co widziałam. Ktoś stojący z boku, zapewne pomyślałby, że wybierałam się na zwykły, copiątkowy wypad na miasto ze znajomymi, choć bynajmniej nie o to chodziło. Takowych wyjść w życiu nie miałam. Dla mnie były jedynie elementem roli i teatru, który raz na jakiś czas rozgrywałam. Dzisiejsza scena, mogła być właśnie rozwiązaniem akcji jednego z trzech dramatów, które pozostały mi do zakończenia.
Czując, jak podnosił się we mnie poziom przyjemnego stresu, a także że zbliżała się chwila, w której miałam stanąć twarzą w twarz z osobą, która zabrała mi najbliższych, szybko wyszłam z łazienki i chwyciłam przyszykowaną torebką z ukrytym w środku pistoletem. Po nałożeniu szpilek, upewniłam się jeszcze, czy aby na pewno niczego więcej nie potrzebuję i po chwili ruszyłam schodami w dół budynku. Po wyjściu na ulicę, bez problemu udało mi się złapać taksówkę. Po podaniu potrzebnych danych adresowych, kierowca ruszył przed siebie.
- Co taka piękna osoba, jak pani chce robić na tak obskurnej ulicy? - Rozpoczął rozmowę starszy mężczyzna za kierownicą.
- Spotkanie po latach - odparłam krótko i odwróciłam wzrok w kierunku okna. Nie chciałam się wdawać z nim w dyskusję. Dekoncentrowało mnie to. Skupiałam się tylko na tym, co zrobię, jak już stanę z tym mordercą twarzą w twarz. Czy powiem mu, kim jestem, a może po prostu zasadzę jedną i celną kulkę w łeb.
- W takim razie proszę uważać - nie poddawał się kierowca. - Pani chyba nie tutejsza, ale w tamtej okolicy działa mnóstwo gangów. Broń, narkotyki, strzelaniny... Raczej nie pani towarzystwo.
Zaśmiałam się ironicznie w duchu. Żeby ten staruszek wiedział, jak bardzo się w tym momencie pomylił...
- Spokojnie. Znajomy, z którym się spotykam, ma doświadczenie w takich sprawach - rzuciłam, czując, jak z każdym metrem narastała we mnie irytacja. Najwyraźniej nie tylko ja to zauważyłam, bo taksówkarz zamilkł, raz po raz zerkając tylko na mnie w lusterku wstecznym.
- Jesteśmy - zakomunikował, zatrzymując się na chodniku.
Rozejrzałam się po okolicy i otworzyłam drzwi.
Wyciągnęłam z torebki sto rubli, po czym wręczyłam mężczyźnie i wysiadłam z auta. Taksówka szybko odjechała, a ja zostałam sama na środku ledwie oświetlonej ulicy. Bez trudu udało mi się wypatrzyć klub, o jakim mówił Dymitri. Neonowa nazwa stanowiła najjaśniejszy punkt w promieniu wielu zabudowań.
Szybkim krokiem przemierzyłam około dwieście metrów i stanęłam przed wejściem z ochroniarzem.
- Hasło - warknął mężczyzna.
Widząc, że łatwo nie przejdzie, wyjęłam niewielką kartę i podałam mu ją.
- Agentka?
Przytaknęłam.
- Mam za zadanie dopilnować, by pewne interesy szły jak należy i jeśli mi w tym przeszkodzisz, za chwilę będziesz zbierał się z podłogi. Czy wyrażam się jasno? - Zapytałam, uśmiechając się sztucznie.
Mężczyzna podniósł dłonie do góry w geście obronnym i po oddaniu mi sfałszowanej legitymacji, przepuścił w drzwiach.
- Dziękuję, za współpracę - dodałam na koniec i przeszłam przez próg.
Widząc, że droga prowadzi przez schody, zeszłam po nich ostrożnie. Z każdym krokiem, czułam, jak serce próbowało wyrwać mi się z piersi od narastającej adrenaliny i dudniącej muzyki. Gdy w końcu dotarłam na właściwą salę, ujrzałam to, czego od początku się spodziewałam. Typowy męski klub z barem i striptizem. Nie licząc siebie, na palcach jednej ręki byłam w stanie wyliczyć pozostałe kobiety, prowadzące rozmowy biznesowe lub siedzące przy barze, na który od razu powędrował mój wzrok.
Przez chwilę rozglądałam się wzdłuż i wszerz, szukając osoby, pasującej pod opis, przekazany mi przez chłopaka. Nagle zamarłam. Był tam. Siedział w rogu sali, rozmawiając z innym mężczyzną przy szklance wódki. Starszy mężczyzna, o siwych włosach, chudej posturze...
Z dłonią zaciśniętą w pięść, podeszłam do nich obu.
- Michaił Biezetnikow?
Odwrócił się. Miałam pewność, że to on.
- Tak, w czym mogę pomóc? Choć mówiąc szczerze, jestem trochę zajęty - wskazał na bruneta obok.
- Natasza Raskolnikov, jestem wysłanniczką rosyjskiej agencji wywiadowczej. Mam chronić pana i pańskie interesy - spojrzałam na towarzysza, mojego przyszłego celu.
- Raskolnikov? Jak u Dostojewskiego - zaśmiał się mężczyzna. - Miło słyszeć, że ktoś postanowił zadbać o moje bezpieczeństwo. Ale skoro tu pani jest, to mam się spodziewać, że jest zagrożone - wydedukował.
- W rzeczy samej.
Uśmiechnęłam się serdecznie, choć tak naprawdę, ledwo powstrzymywałam się od wymiotów.
Nie dość, że stary, to jeszcze głupi, bo nawet nie po prosił o legitymację - pomyślałam.
- W takim razie może przejdziemy w jakieś ustronne miejsce, by to omówić. Przepraszam cię, ale to naprawdę ważne. Zaraz wrócę i dokończymy nasze sprawy.
Siedzący obok brunet potaknął głową ze zrozumieniem.
Sam podawał mi siebie na tacy.
- Chodźmy za budynek, gdzie nikt się nie kręci - szepnął mi do ucha Biezetnikow, na co przeszła mnie gęsia skórka. - Ja poprowadzę.
Po chwili wyszliśmy jakimiś bocznymi drzwiami na zewnątrz. Faktycznie, oprócz nas nie było tam ani jednej żywej duszy. Choć i tak o jedną za dużo. Z każdym krokiem obok tego mężczyzny, czułam, jak tracę nad sobą kontrolę. Wściekłość, jaką promieniowała każda komórka mojego ciała, sprawiała, że nawet nie zauważyłam, gdy wbiłam sobie paznokcie w wewnętrzną część dłoni, aż do krwi.
Jeszcze chwila i będzie leżał martwy - powtarzałam sobie co sekundę, próbując jakoś się tym podbudować. Nie sądziłam, że będzie to takie ciężkie, ale świadomość tego, że gdyby nie on, moi rodzice wciąż by żyli, sprawiała, że nawet nie wahałam się, co do swoich zamiarów.
W końcu stanęliśmy przy ścianie. Odwróciłam się w drugą stronę tak, by widział tylko moje plecy. Czułam obrzydzenie na każde spojrzenie na jego twarz.
- Więc, jakie to kłopoty? - Zapytał zniecierpliwiony, oddychając ciężko.
Puściłam to mimo uszu. Teraz już nie musiałam udawać.
- Wspomniałeś, że moje nazwisko pochodzi z powieści Dostojewskiego. Chciałabym, żebyś powiedział mi z jakiej - zażądałam chłodno, wyciągając pistolet. Czerń broni zabłysnęła w świetle pobliskiej latarni.
Mężczyzna odchrząknął zaskoczony, nie spodziewając się tego typu pytania.
- Zbrodnia i kara. A co to ma do rzeczy?! - Zapytał zmieszany.
Odbezpieczyłam magazynek, wciąż jednak spokojnie trzymając Glocka w dłoni. Nawet nie zadrżała.
- Że za to, co się zrobiło, się płaci - wyjaśniłam, dziwiąc się sama sobie, że wciąż utrzymywałam stoicki ton głosu.
Kończyła mi się cierpliwość. Nienawiść, złość i adrenalina kipiały we mnie niemiłosiernie. Patrząc przed siebie, w przemoczoną od deszczu alejkę, miałam wrażenie, jakbym gdzieś tam daleko widziała postaci swoich rodziców. Stali tam oboje. Strudzeni, ale razem.
Ale ich już nie było. Przez niego.
- Dalej nie wiem, o co ci chodzi - oznajmił zirytowany.
- Natalia Alianovna Romanova. Coś ci to mówi? - Wycedziłam przez zęby, odwracając się w stronę mojego celu.
W oczach mężczyzny tlił się strach.
- Czarna Wdowa... Myślałem, że to legenda.
- Podpowiem ci, że nie chodzi o mój tytuł - zaczęłam z sarkastycznym uśmiechem, widząc, że prędko niczego innego od niego nie usłyszę. - Rok 1997.
Podeszłam dwa kroki bliżej. Mężczyzna szybko cofnął się przerażony, ale zaraz napotkał na swoich plecach ścianę.
- O czym ty...
Wymierzyłam w jego kierunku pistolet.
- Zabiłeś moich rodziców. Zastrzeliłeś ich. Oddałeś paręnaście strzałów. Co takiego zrobili?! - Krzyknęłam, przyduszając go do muru budynku. Emocje wzięły górę. Już się nie hamowałam.
- Nie znałem nigdy osób o takim nazwisku. Przysięgam - wyszeptał, próbując uwolnić się z mojego uścisku.
Kopnęłam go z całej siły w brzuch. Mężczyzna skulił się z bólu.
- Kłamiesz!
- Wiesz, ile osób w swoim życiu kazałem zlikwidować? - Wysapał, próbując złapać oddech. - Tysiące. Nie pamiętam ani ciebie, ani twoich rodziców. Nie zwracałem uwagi, kogo zabijałem, za dużo ich było. Ale jeśli twoi rodzice postanowili wejść mi w drogę, to sami sobie zasłużyli. Handluję bronią na cały kraj, myślisz, że będę kulturalnie kazał usuwać się z drogi tym, którzy mi w tym przeszkadzają? Ten świat tak nie działa. Sam mam nad sobą ludzi. Jeśli każą mi coś zrobić, to to robię. Gówno wiesz, dzieciaku. I ja, i ty pracujemy tak, jak ktoś nam zagra. Zawsze jest ktoś na górze.
Pochyliłam się nad gangsterem i z pięści uderzyłam go w twarz. Nie raz, nie dwa razy. Amok w jaki wpadłam sprawił, że dopiero po tym, gdy zauważyłam, że mężczyzna stracił przytomność, przestałam go bić. Spojrzałam na pistolet w dłoni. Złapałam kilka głębszych oddechów i wycelowałam w głowę zakrwawionego mężczyzny.
- Błąd, że nie zwracałeś uwagi, bo zabiłeś moich rodziców - wydusiłam z siebie ze łzami w oczach i bez jakiegokolwiek namysłu pociągnęłam za spust, po chwili znikając w czerni nocy, zostawiając za sobą czerwień krwi i zemsty, której chęć poczułam w ustach jeszcze mocniej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top