Rozdział 16.
- O czym ty, do cholery, mówisz? - Alexei podszedł do mnie i spojrzał mi przez ramię. - Jesteś pewna, że to nie profanacja? - Zapytał, biorąc między palce kartkę.
Przez otumanienie, jego słowa odbiły się od mojego umysłu, jak od ściany. Wciąż z niedowierzaniem wpatrywałam się w zszarzałe fotografie, zrobione gdzieś z ukrycia. Wyjątkiem było zdjęcie Jamesa. Ono przedstawiało akurat pełen profil twarzy i wyglądało jak wzięte żywcem z jakiś akt. Pod każdym były wypisane nazwiska. Oczywiście rosyjskie.
Dotykając ich opuszkami, drżącymi z emocji, mocno zacisnęłam powieki. Do dziś udawało mi się wypierać z pamięci widok zakrwawionej matki, leżącej na podłodze tamtej nocy, gdy mnie zabrano. Strach w oczach mojego ojca, gdy kazał mi się chować... Ostatnie spojrzenie na niego, gdy wbiegałam do pokoju.
Nigdy nie dowiedziałam się, czy oboje wtedy zginęli, choć z czasem przestałam się łudzić, że kiedykolwiek miałam ich jeszcze zobaczyć. Z czasem zaczęłam nawet automatycznie myśleć o tym, że nie żyli. Zawsze na ich wspomnienie wyobrażałam sobie jakieś dwa groby - zaniedbane, bez imion i nazwisk, prawie bezpańskie, a wokół inne zbiorowe mogiły tych, którzy skończyli jak oni.
Początkowa trauma i wypieranie tego choćby z myśli i tak było prostsze, niżeli naiwne zastanawianie się nad tym, czy ktoś na tym świecie, poza murami ośrodka, jeszcze na mnie czekał. Tak było prościej. Do dzisiaj. Do czasu, aż stanęłam twarzą w twarz z rzeczywistymi aktami zgonu, które na zżółkniętym papierze rozwiewały wszelkie moje wątpliwości.
Data śmierci: 07.08.1997
Przyczyna zgonu: Liczne rany postrzałowe w okolicach klatki piersiowej
Więc żyli jeszcze przez kolejne dwa lata...
Przewróciłam stronę. Jak się spodziewałam, był tam akt zgonu Zimowego Żołnierza - 30.11.2001... Zginął zaledwie miesiąc po naszej pamiętnej rozmowie.
Za to, że mi pomógł - dodałam automatycznie, sama dopisując powód.
Oni wszyscy zginęli przeze mnie.
Z bólem odwróciłam wzrok i cisnęłam teczkę w dłonie zdezorientowanego szatyna, który przez cały czas wpatrywał się w odkryte dane, próbując cokolwiek z tej sytuacji zrozumieć. Ja nie chciałam już tego więcej oglądać.
- Muszę się przejść. Z łaski swojej, nie idź za mną - poprosiłam chłodno na jednym wdechu i bez czekania na odpowiedź, wyszłam z pomieszczenia i całości zgliszcz budynku.
Idąc przed siebie w głąb lasu czułam, jak kotara słonej cieczy przed oczami zaczynała już piec mnie pod powiekami oraz upośledzać wzrok. Szum w uszach sprawiał, że przestałam słyszeć praktycznie wszystko, poza dudniącą mi w żyłach krwią, a każdy ruch ciała wydawał się tak kontrolowany i na pamięć, że w pewnym momencie nie byłam nawet pewna, czy szłam, czy biegłam. Nieświadomość obezwładniała mnie nagle i szybko. Nie czułam nic. Żadnych bodźców, głosu, oddechu, który w targających mną wstrząsach szlochu, nie potrafił wydostać się z piersi.
Spojrzałam za siebie, chcąc upewnić się, że chłopak za mną nie szedł. Otoczona przez ciemność i własny amok, nie widziałam już nawet zarysu ruin domu, w którym go zostawiłam. Czas rozmył się razem z przestrzenią, gdy pokonywałam kolejne metry, nie mając pojęcia, jak daleko byłam. Miałam oczywiście świadomość, że razem z pilotem, została tam też cała dokumentacja w tym kto wie, ile informacji o mnie samej, ale w tamtej chwili jakoś nie obchodziło mnie to nic a nic. Prawda była dla mnie jak powalenie na ziemię w najmniej spodziewanym do tego momencie i okazała się zbyt bolesna, bym mogła ją znieść. Poczułam się niewyobrażalnie słaba, a może po prostu zawsze taka byłam. Może tak naprawdę przez całe życie zamykałam się w kokonie własnej strefy komfortu, uciekając od przeszłości, licząc, że już nie wróci?
Czując, jak wzbierająca się we mnie złość na samą siebie i tych, którzy zabrali mi wszystko, co kiedykolwiek się dla mnie liczyło, coraz mocniej zaczynała mną władać, podniosłam rękę i dłonią zaciśniętą w pięść, wymierzyłam uderzenie w korę drzewa, wiedząc, że tylko w ten sposób byłam w stanie jakoś się od niej uwolnić. Ból rozlał się po całym moim ciele, kumulując się w kościach śródręcza, lekko neutralizując ten psychiczny. Tak bardzo chciałam czuć tylko ten fizyczny...
Albo nie czuć kompletnie nic.
Wrzasnęłam i upadłam na ziemię. Mimowolnie złapałam się za poturbowaną rękę, czując ciepłą i lepką ciecz, spływającą mi po palcach. Łzy ciekły mi po policzkach. Fala kaszlu wzmocniła ucisk w piersi.
Podciągnęłam się pod pień i oparłam głowę o drzewo.
- Nat? Boże, całe szczęście.
Niechętnie otworzyłam oczy i spojrzałam na przybliżające się światło latarki, powoli próbując wrócić do rzeczywistości. Wciąż nie byłam pewna, co nią było, ale oślepiający blask sprawił, że choć częściowo otrzeźwiałam. Oczywiście, że musiał za mną poleźć.
- Czego ty nie rozumiesz?! - Krzyknęłam błagalnie, kuląc się jeszcze bardziej. - Mówiłam, że masz za mną nie iść.
Jeszcze zanim zdążyłam zauważyć rysy twarzy chłopaka, przekręciłam się na bok, nie chcąc, by na mnie patrzył. Zakryłam usta i nos dłonią, a kolana przyciągnęłam jak najmocniej do siebie, oplatając je drugą ręką.
- Miałem cię zostawić w takim stanie po środku pustkowia, w którym cholera wie, co się dzieje? Chyba śnisz.
Głos szatyna rozbrzmiewał tuż przy mnie. Zaśmiałam się sarkastycznie, słysząc w nim zmartwienie. Czułam, że stał przy mnie, jednak wciąż nie zamierzałam dawać mu żadnego znaku akceptacji jego obecności w tym miejscu. Ten jednak wciąż stał niewzruszony, po czym podszedł bliżej i uklęknął naprzeciwko mnie.
- Nie musimy rozmawiać, ale nie zostawię cię samej. Nie ma takiej opcji. - Skrzyżował ręce i pokręcił z zawziętością głową.
Nie zamierzał odpuścić.
- I po co? - Odezwałam się, sama ku swojemu zdziwieniu.
Nawet nie wiedziałam, czemu zadałam mu to pytanie. Prawdopodobnie kumulacja bezradności i ciekawości wzięła górę, a poza tym, nie kontrolowałam już tego, co robiłam.
Alexei, w lekkiej konsternacji, przekrzywił głowę, niemo prosząc o doprecyzowanie tego, co miałam na myśli.
Okay, nie ma problemu - pomyślałam szybko.
- Jestem nikim - stwierdziłam wprost, nie szczędząc sobie dobitności. Gdzieś w środku poczułam nawet ulgę, jakbym od zawsze próbowała to powiedzieć, ale wciąż łudziłam się, że było inaczej. - Radzę ci się do mnie nie zbliżać, bo wpędzę cię w jakieś nieszczęście. Choć właściwie - rozłożyłam przed siebie dłonie. - Już to zrobiłam.
Taka była prawda. Stanowiłam bombę z opóźnionym zapłonem, która mogła wybuchnąć w każdej chwili, zbierając śmiertelne żniwo. Przyciągałam do siebie ludzi, jak magnes, sprawiając, że później jedynie doświadczali z tego powodu cierpień i miałam tego czystą świadomość. Nawet nie zamierzałam negować tej postawionej przez siebie tezy. Tak po prostu już było.
Alexei jednak zdawał się wychodzić z innego założenia.
Przewróciłam oczami, widząc kątem oka, że już zabierał się do wygłoszenia mowy, jak bardzo się myliłam. Chłopak usiadł szybko na ziemi, nie zwracając uwagi na znajdujące się obok błoto i po nerwowym przetarciu rąk o spodnie, rozpoczął swoje przemówienie:
- O czym ty w ogóle mówisz?! - Uniósł się. - Naprawdę obwiniasz się o śmierć twoich rodziców? Przecież widziałem te dokumenty - nie mogłaś nic zrobić - powiedział stanowczo. - Nie wiem, kim dla ciebie był ten mężczyzna w mundurze, ale to także nie twoja wina.
Zatroskana twarz Bucky'ego powróciła do mojej głowy, powodując kolejne nieprzyjemne uczucie w przełyku.
- Komuś ewidentnie zależało, żebyś dowiedziała się w tym momencie. Spójrz jak to na ciebie zadziałało. Jesteś kompletnie rozbita.
Co do tego ostatniego, musiałam mu przyznać rację. Faktycznie, moja zdolność logicznego myślenia i motywacja do wykonania jakiejkolwiek czynności ledwie kołysała się przy poziomie zera. W całym tym pociągu zdarzeń i emocji, mózg zdążył mi już dawno przygotować odpowiedź, kto postanowił do tego doprowadzić. Pod tym względem sprawa była bardziej niż oczywista.
- Jest tylko jedna osoba, która poluje na Czarną Wdowę - powiedziałam cicho, zachrypniętym głosem, patrząc tępo w przestrzeń.
Czując, że przynajmniej mój oddech wrócił do normy, a mięśnie przestały się tak niemiłosiernie trząść, rozluźniłam trochę pozycję, prostując nogi. Kora drzewa coraz mocniej wbiła mi się w plecy, to też pochyliłam się znacząco do przodu.
- Sądzisz, że to wywiad amerykański z Bartonem na czele. - Bardziej stwierdził, niż zapytał Alexei. W jego głosie wyczułam narastającą irytację.
Potwierdziłam, kiwając głową, już trochę bardziej uspokojona. Powoli zaczynałam kojarzyć fakty, szukając przy tym obiektywnego podejścia do sprawy. Szło to raz lepiej, raz gorzej, ale przynajmniej wracałam do świata żywych.
- Udało mu się mnie zranić - oznajmiłam bez żadnych wątpliwości. - Przygotowałam się na bitwę życia, a jemu udało się mnie powalić, nawet się nie pojawiając...
- Nie mów tak.
- Bo co? Mam rację. - Spojrzałam na chłopaka błagalnym wzrokiem. - To już nawet nie chodzi o poczucie winy. On udowodnił mi, że nie mam już nikogo. Że ja jestem nikim więcej, niż tylko maszyną do zabijania. Wmawiałam sobie, że jest coś poza, że mogę być kimś, częścią czegoś większego, a mnie po prostu nie ma. Jestem robotem, który został stworzony...
Nie zdążyłam dokończyć, bo znienacka poczułam usta Alexeia na swoich. Nie rozumiejąc co się stało, ponownie opadłam na pień drzewa, ale pociągając na siebie ciężar ciała pilota. Chłopak położył mi dłonie na policzkach, kciukiem, przecierając pozostałości po słonych kroplach. Podparłam się o jego ramię i mimowolnie odwzajemniłam pocałunek. Towarzyszących mi wtedy uczuć nigdy wcześniej nie znałam, bądź nie pamiętałam, choć nie był to mój pierwszy raz. Jako szpieg wielokrotnie musiałam kogoś uwodzić, posuwając się do pewnych kroków, ale dopiero teraz nie robiłam tego z przymusu. Jego usta były miękkie, delikatne i czułe. Wyczuwałam ostrożność, z jaką mnie całował, ale przy tym pewność tego co robił, co chciał tym przekazać.
W końcu oboje oderwaliśmy się od siebie, zaskoczeni własną śmiałością i dziwnie trudnym powrotem do stanu poprzedniego. Oszołomiona, nie pamiętałam już nawet reszty swojego monologu.
- Nigdy więcej nie mów, że jesteś tylko kimś, działającym na zlecenie. Wierz mi, jesteś kimś znacznie większym. Dla mnie - powiedział cicho, opierając swoje czoło o moje, zmuszając tym samym do spojrzenia mu w oczy. Z tej odległości dopiero dostrzegłam, jak pięknie się śmiały, gdy mówił o czymś szczerze.
Nie potrafiłam znaleźć słów, by cokolwiek z siebie wydusić. Czułam się zmieszana i bez skutku szukałam wyjaśnienia swojego zachowania. Przecież znaliśmy się tak krótko - zagrzmiało mi w głowie.
Nie mam prawa, czuć się przy tobie bezpieczna, ani ty przy mnie - krzyczała moja świadomość, ale struny głosowe milczały i nie znalazły odwagi, by zmienić ten stan.
- Nie mów tego - szepnęłam w końcu, choć przyszło mi to z trudem. - Nie mów czegoś, co nie ma przyszłości i nie ma prawa istnieć. Nie wiesz, kim jestem, jakie rzeczy robiłam. I nie chcesz znać prawdziwej mnie. Nie zasługuję na ciebie, więc proszę, przestań sprawiać, że zaczynam tego żałować. Jesteś jedyną osobą, która przez cały czas pokazuje mi, że mogę być człowiekiem, choć nie jestem pewna, czy w ogóle to potrafię.
Nawet jeśli, to nie wolno mi nim być - dokończyłam w myślach, przypominając sobie, że tylko nie mając nic do stracenia, mogłam być gotowa do najwyższych poświęceń. Nie mogłam sobie pozwolić, by coś mnie zatrzymywało. Pytanie, czy w ogóle po tym wszystkim miałam jeszcze gdzie wracać.
Licząc, że chłopak zaakceptuje to, co powiedziałam, chciałam wstać i zakończyć ten temat raz, na zawsze, choć podświadomie wbrew sobie. Zanim jednak zdążyłam podeprzeć się rękoma, Alexei przytrzymał moje kolana przy ziemi, zatrzymując mnie tym skutecznie. Zaskoczona, popatrzyłam na niego. Kącik ust chłopaka powędrował zauważalnie do góry. Przez moment zdawał się o czymś myśleć, a po chwili odgarnął mi przyklejony od szlochu kosmyk włosów z twarzy.
- Jeśli tylko mi pozwolisz, będę ci o tym przypominać każdego dnia. Mamy czas. Nie musimy tam wracać - powiedział, mając na myśli jednostkę.
Pokręciłam głową, od razu odrzucając taką możliwość. Szatyn jednak nie zamierzał ustąpić.
- Oboje możemy zacząć całkiem nowe życie. Poznać się tak, jak wszyscy, inni ludzie - kontynuował rozmarzony, choć po chwili spoważniał. - Ale najpierw dopadniemy tych, którzy sprawili, że widzę cię w takim stanie. Każdą osobę z tej listy, Bartona - wymieniał z determinacją. - Jeśli czegoś się nauczyłem przez tę służbę, to tego, że życie jest za krótkie, by czekać, a ja nie chcę tego robić. Po prostu mi zaufaj.
Słowa, które powiedział, brzmiały tak pięknie, że ciężko mi było wziąć je za coś więcej niż idealistyczne marzenia, nie mające pokrycia w rzeczywistości. Ale gdy tak przed nim siedziałam i wpatrywałam się w te jego czekoladowe tęczówki, które mieniły się nadzieją w ciemności na tle jego twarzy, przez chwilę poczułam, że naprawdę chciałam w to uwierzyć. Chciałam, by prawdą było, że można zacząć coś od nowa i przede wszystkim, że mogłam jednak wykorzystać siebie, do pomszczenia tych, których ci ludzie mi zabrali i zabić tego, który zechciał to wykorzystać przeciwko mnie.
- Więc co chcesz zrobić? - Zapytałam już z trochę większym przekonaniem, sama zaskoczona, że w ogóle rozważałam taką opcję.
- Cieszę się, że pytasz - odparł chłopak z wyraźną ulgą. - Ktoś ewidentnie chciał, byś upolowała tych wszystkich sukinsynów, bo zostawił ci całą mapę danych, gdzie możesz ich znaleźć. Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że przejrzałem tę teczkę - dodał, widząc, że pierwsze słyszę o jakiejś mapie.
Pokręciłam przecząco głową. Właściwie to może i lepiej, że akurat on to zrobił. Nie wiem, czy mnie byłoby stać na to w tym momencie.
- Amerykanie i ta cała ich TARCZA na pewno miała do tych danych dostęp. W końcu, jeśli postanowili wziąć sobie ciebie na muszkę, nie próżnowali, by znaleźć coś, co pomoże Bartonowi w misji. Pytanie, skąd mieli nasze akta. Kret w bazie?
- Nie sądzę - zmarszczyłam brwi. - Kiedy przyszedłeś wtedy do tego domu, by mnie "ratować" - zaznaczyłam. - Zostawiłeś samolot bez opieki. Ktoś mógł właśnie czekać na ten moment i zamienić teczki. Dał nam fałszywkę, w której było coś innego, a my, nie sprawdzając, co w niej jest, daliśmy to dyżurnemu, który odłożył to na stertę. Stąd oskarżenie, że nie oddaliśmy tych właściwych. Faktycznie tego nie zrobiliśmy.
Westchnęłam i uważając na wciąż obolałą i krwawiącą dłoń, podniosłam się z ziemi. Chłopak poszedł moim śladem.
- Wracamy do samolotu - zarządziłam i po otrzepaniu się, weszłam między drzewa. Czułam się w granicach normalności.
Alexei szybko dorównał mi kroku. Pomimo kiepskiej widoczności, zauważyłam, że nieprzerywanie się uśmiechał.
- Czego się tak cieszysz?
- Po prostu taką cię lubię - wzruszył ramionami. - Cieszę się, że udało mi się ciebie uspokoić i przekonać. Jednak nie jestem taki zły.
- Tylko nie przypisuj sobie za wiele, bo twoje ego zajmie nam miejsce w samolocie - powiedziałam, drocząc się. Z każdą chwilą, czułam, że obecność mężczyzny sprawiała, że naprawdę czułam się lepiej, choć oczywiście wciąż wewnętrznie byłam w rozsypce.
Sposób, w jaki potrafił do mnie dotrzeć, w jaki na mnie patrzył, znałam tylko z nikłych wspomnieć po moich rodzicach, na których myśl coś mocniej kuło mnie w klatce piersiowej. Myśl, że naprawdę mu na mnie zależało, powodowała nieznany dotąd ciężar, który odczuwałam jako odpowiedzialność i niepokój tym większy, że sama zaczęłam zauważać, że mi również zaczynało zależeć na nim, jak na nikim innym.
- Spodziewałem się, że nie obejdzie się na jednym locie, więc włączyłem tryb oszczędzania paliwa. Wystarczy na parę godzin, ale potem trzeba będzie zmienić środek transportu - powiedział Alexei wchodząc do samolotu.
- Jednak umiesz też myśleć. Dobrze wiedzieć - odparłam z przekorą, czując na sobie piorunujące spojrzenie szatyna. Uśmiechnęłam się mimowolnie i złapałam leżącą pod fotelem apteczkę. Wyciągnęłam bandaż i wodę utlenioną, by opatrzyć ranę. Gdy polałam dłoń płynem, syknęłam, czując nieprzyjemne pieczenie. Alexi słysząc to, odwrócił się w moją stronę ze wzrokiem domagającym wyjaśnień, choć po chwili sam domyślił się, co zaszło.
Po wykorzystaniu wszystkich środków opatrujących, rzuciłam w kąt pudełko i rozejrzałam się po kokpicie, szukając swojej torby, o której przez nadmiar emocji, przestałam myśleć.
- Spokojnie, leży na półce przy wyjściu.
Odetchnęłam z ulgą i podeszłam do miejsca wskazanego przez Alexeia. Odpięłam zapięcie i spojrzałam do środka. Pierwszą rzeczą, jaka ukazała się moim oczom, była brązowa teczka. W bezruchu wpatrywałam się na jej okładkę, nie będąc pewna, czy mam siłę, by ją otworzyć.
- Nie musisz na razie tego czytać. Wiem, że to naprawdę świeża rana - powiedział chłopak, pojawiając się nagle za moimi plecami.
Odwróciłam się w jego stronę, ale nie miałam siły spojrzeć mu w oczy. Niepewnie położyłam dłonie na jego torsie i wtuliłam się w jego ciało. Początkowy dyskomfort, spowodowany tak długim brakiem bliskości z drugim człowiekiem spowodował, że praktycznie od razu chciałam odskoczyć, ale masywne ramiona chłopaka mi na to nie pozwoliły. Alexei szczelnie zamknął mnie w swoim uścisku, sprawiając, że jeszcze mocniej zanurzyłam twarz w materiale jego kurtki. Pachniała wojskowym magazynem, skórą i wilgocią, ale przede wszystkim - nim.
- Dziękuję - powiedziałam ledwo słyszalnie.
- Nie musisz - odpowiedział ciepło.
Nie było potrzeby, by mówić za co. Wiedział.
Wyplątałam się z jego uścisku i wzięłam do ręki torbę. Byłam już bliska sięgnięcia po akta, gdy nagle usłyszałam straszliwy wybuch. W mniej niż sekundę poczułam mocne uderzenie o ziemię. Wszystko zamilkło. Nie słyszałam nic, prócz pisku własnych uszu. W końcu z bólem otworzyłam oczy. Z ogromną trudnością uniosłam głowę znad podłoża, patrząc przez zamglony wzrok przed siebie i wokoło. Wszędzie szalał ogień i unosiły się kłęby gęstego dymu. Zdezorientowana, podbierając się na łokciach, użyłam wszystkich swoich sił, by wstać i poszukać pilota. Ból w płucach i żebrach palił niemiłosiernie. Pewnie podczas upadku parę z nich złamałam, ale nie miałam czasu, by nad tym myśleć. Zgarnęłam leżący obok ekwipunek, który jakimś cudem, wciąż był przy mnie i chwiejnym krokiem ruszyłam szukać chłopaka.
- Alexei! - Zawołałam, kaszląc, czując jak powietrze coraz mocniej kłuło mnie w płucach.
Pośród zgliszcz i płonącej trawy ledwo dostrzegałam teren, znajdujący się dwa metry ode mnie. Gdzieś w płomieniach, w odległości kilkunastu kroków ode mnie zauważyłam wrak naszego samolotu.
Cholera.
Na tyle szybko, ile byłam w stanie, podbiegłam do wejścia do maszyny. Po chwili udało mi się dostrzec leżącego przy nim pilota.
- Natalia - wysapał z trudem, próbując podnieść głowę znad osmalonej ziemi.
- Nic nie mów, możesz wstać? - Upadłam na kolana obok niego wystraszona, przyglądając się jego sylwetce i szukając ewentualnych obrażeń. Nagle zauważyłam ogromny fragment metalu, wystający z jego boku.
Spojrzałam na mężczyznę przerażona.
- Trzeba wezwać pomoc - zakomunikowałam krótko, analizując w głowie najszybszy sposób, by to zrobić. - Muszę cię jakoś stąd przenieść, tutaj zostać nie...
- Natalia - przerwał mi słabo, nagle zauważając, że ścisnął mnie za dłoń. - Tu już nic nie da się zrobić.
Pokręciłam głową, odrzucając tę myśl.
- Nie, nie zostawię cię tutaj - zakomunikowałam, próbując dojrzeć, gdzie ewentualnie mogłabym nas ewakuować. Oczywista prawda nie chciała nawet przejść mi przez czaszkę. - To była pułapka, ktoś zostawił bombę w samolocie. Musimy się stąd ewakuować, zanim ten ktoś się tu zjawi.
Chłopak rzucił mi błagalne spojrzenie. Jego oczy były zaszklone od łez.
- Wiem, że obiecałem ci, że to wszystko będzie wyglądać inaczej, ale musisz uciekać. Zostaw mnie. Mi już nic nie pomoże, ale ty masz szansę. Proszę...
Czułam, jak serce mi zamiera. Miał rację, umierał, ale mój mózg nie potrafił tego przetworzyć. Rozległy krwotok obejmował już spory obszar jego kurtki i kałużę na trawie.
- Nie zostawiaj mnie, błagam - wydusiłam, mocniej ściskając jego rękę. Przez dłużące się sekundy wzywałam każdego boga, jakiego świat wymyślił, by odwrócił los i nie zabierał go do siebie. To niemożliwe, by to wszystko skończyło się tak szybko. Nie dopuszczałam do siebie takiej myśli.
- Jestem najszczęśliwszym mężczyzną na świecie, bo mogłem cię poznać, Nat - wysapał, gdy kolejna fala bólu obejmowała jego ciało. W pewnej chwili, nagłe zimno jakiegoś metalowego przedmiotu, wkładanego mi w dłoń, oderwało mnie od patrzenia na jego twarz. - Pamiętaj, kim jesteś dla mnie i dla siebie.
Po tych słowach jego usta zastygły bez ruchu, a oczy po raz ostatni przykryły powieki. Uścisk dłoni zdecydowanie się rozluźnił i gdy tylko puściłam jego rękę, ta bezwładnie opadła na ziemię. Pochyliłam głowę i schowałam twarz między kolana. Od nagłego wybuchu płaczu zaczął niknąć mi głos.
Dopiero zbliżające się nieubłaganie uczucie gorąca od smagającego ognia, sprawiło, że bezsilnie podniosłam wzrok na płomienie, coraz bardziej trawiące las. Ciężko podniosłam się z ziemi i otworzyłam dłoń, w którą przed śmiercią włożył mi coś szatyn. Moje oczy szybko spostrzegły blaszkę, nieśmiertelnik z napisem Alexei Shostakov... Po raz kolejny fala łez wylała się z moich oczu, zmuszając powieki i usta do zacisku na granicy bólu.
- Zabiję każdego, kto się do tego przyczynił, obiecuję - przyrzekłam.
Po raz ostatni upadłam przed ciałem chłopaka i złożyłam na jego ustach ostatni pocałunek. Po chwili, czując, zbliżający się do mnie pożar, rzuciłam się do ucieczki. Biegłam w amoku przed siebie, próbując złapać oddech pomiędzy kolejnymi napadami bólu żeber i strachu.
Z każdym metrem zapach dymu stawał się coraz mniej wyczuwalny, aż w końcu doszczętnie zniknął. Kiedy na chwilę przystanęłam, by spojrzeć za siebie, znad drzew wyrastała już tylko pomarańczowa łuna, a w oddali słychać było wycie wozów strażackich.
Nim się spostrzegłam, dobiegłam do torów kolejowych, a tuż za nimi wprost do dworca. Stary zegar na budynku wskazywał godzinę czwartą nad ranem. Bez namysłu wbiegłam do budynku, z ulgą stwierdzając, że był praktycznie pusty. Skierowałam się do łazienki, gdzie wycieńczona oparłam się o zlew. Niechętnie spojrzałam na swoje odbicie. Ślady błota mieszały się z oparzeniami i popiołem. Szybkim ruchem odkręciłam kran i po upewnieniu się, że nikt nie idzie, doprowadziłam się do stanu, który aż tak nie budził podejrzeń.
Obojętnym wzrokiem zmierzyłam jeszcze raz swoją twarz w lustrze. Opuchnięte oczy ledwo odsłaniały zielone tęczówki. Czułam się wycieńczona w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Wściekła, że rozszarpałabym każdego bez użycia broni, ale najbardziej z tego wszystkiego czułam się naga i bezsilna.
Alexei nie żyje - dudniło mi w głowie.
- Ogarnij się - powiedziałam, wciągając gwałtownie powietrze, czując jak kolejny przypływ łez gromadził się pod powiekami, a kłucie w lewym boku stopniowo narastało wraz z napełniającym się tlenem.
Ostrożnie i powoli zdjęłam poplamioną kurtkę i włożyłam ją do torby, zostając tylko w czarnej podkoszulce. Związałam włosy i po zabraniu reszty rzeczy wyszłam do holu dworca.
Spojrzałam na tablicę odjazdów. Za piętnaście minut miał wyruszać pociąg do Moskwy. Bez zastanowienia podeszłam do okienka, by kupić bilet.
- Jeden na najbliższy do Moskwy - powiedziałam chłodno, wyciągając z torby banknot z pliku rubli, który tkwił tam od wieków na zapas.
- Widzę, że dla pani też noc nie przespana - odparła ponuro ekspedientka, wpisując coś do systemu, znad za małych okularów.
- Pociąg tak wcześnie, że nie szło się wyspać - udałam wesoły ton i po chwili odebrałam od kobiety bilet. - Reszty nie trzeba.
Od razu pobiegłam na peron i widząc, że pociąg czeka już podstawiony, weszłam do wagonu, zajmując swoje miejsce. Po chwili paru innych ludzi zrobiło to samo. Na szczęście pojazd ruszył bez opóźnień. Gdy tylko poczułam, jak koła zaczęły toczyć się przed siebie po torach, spostrzegłam przez szybę trzech rosyjskich żołnierzy, wchodzących na peron. Wiedziałam, że przyszli po mnie.
Cóż, trochę się spóźnili - pomyślałam i oparłam się o fotel.
Dopiero teraz, gdy adrenalina zaczęła odpuszczać, wszystko zaczynało do mnie docierać. Każda sekunda wydarzeń z tej nocy przelatywała mi przez głowę jak kadr z filmu.
Byłam wycieńczona, a na samą myśl tego, że Alexei zginął, czułam tak potworny ból, że chciałam wbić w siebie nóż. Przez tak krótki czas, stał się dla mnie tak ważną osobą, że ogarnęła mnie niespodziewana i nieznana pustka wraz z poczuciem niesprawiedliwości.
Dlaczego on? Dlaczego nie ja?
Po raz kolejny los zabierał mi wszystko, co wydawało się, że mogłam mieć. W co na krótką chwilę uwierzyłam. W jednej chwili opanowała mnie fala wściekłości i determinacji. Momentalnie chwyciłam torbę i wyciągnęłam z niej nienaruszoną teczkę. Spojrzałam na kartkę w wymienionymi nazwiskami i miastami.
- Głowa każdego z nich zawiśnie na Placu Czerwonym - wycedziłam przez zęby. - Świat zrobił błąd, że zadarł z Czarną Wdową, a ciebie zostawię sobie na deser - dodałam, wpatrując się w zdjęcie Clinta Bartona, umieszczone niespodziewanie na samym końcu dokumentów.
***********
Długo się zastanawiałam, jak poprowadzić ten rozdział, ale ostatecznie powstał on w takiej formule, jaką możecie przeczytać. Po raz kolejny wyszedł dłuższy, niż planowałam xD Historia posuwa się do przodu i mam nadzieję, że czyta to się ciekawie. Jeśli rozdział się spodobał, to byłabym wdzięczna za zostawienie gwiazdki lub komentarza, bo te naprawdę motywują do dalszego pisania.
Do następnego :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top