Rozdział 12.

- Taka szansa ... - mówił do siebie mężczyzna, stojący do mnie tyłem. - Jak mogłaś zmarnować taką okazję?!

Spuściłam wzrok, czując jak krzyk mężczyzny wrzyna mi się w czaszkę.

- Z całym szacunkiem oficerze, ale...

- Milcz - przerwał mi żołnierz, zanim zdążyłam wypowiedzieć coś sensownego. - Ten cholerny agent mógł być dla nas najcenniejszą zdobyczą od czasów Zimnej Wojny. A ty... - tu zaśmiał się z pogardą. - A wy go zabiliście.

Uderzyło mnie, jak mocno zaakcentował słowo "wy". Mimowolnie pomyślałam o pilocie. Alexei pewnie stawał teraz na własnej komisji dyscyplinarnej za niesubordynację i brał pełną odpowiedzialność za niepowodzenie, jak to obiecywał przez cały lot.

A nie powinien. Bez względu na okoliczności, całość konsekwencji za misję spoczywała na mnie. Za długo już przebywałam w tym wszystkim, by choć łudzić się, że będzie inaczej. Choć właściwie, świadomość tego, że szatyn nie poniesie kary za część tego, co się wydarzyło, dziwnie mnie uspokajała.

Na myśl o tym, że właściwie zawdzięczałam mu fakt, że moje cztery litery wróciły do bazy w jednym kawałku, czułam gorzki smak w ustach, połączony z jeszcze innym uczuciem. Niekoniecznie przyjemnym.

- Gdybyście mnie, towarzyszu, puścili z pełnym rozeznaniem, nie byłoby tego całego cyrku. Spodziewałam się nie wyszkolonego pachołka z dwoma agentami w obstawie, a nie wyszkolonego łucznika, który stworzył misję pułapkę - stwierdziłam, wiedząc, że nie powinnam była tego mówić.

Mężczyzna odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Zrobił dwa kroki do przodu, by odległość nas dzieląca nie przekraczała czterdziestu centymetrów, po czym uderzył mnie w twarz z otwartej dłoni. Lekko otumaniona siłą uderzenia, zachwiałam się i odwróciłam głowę.

- Jeszcze jeden taki wyskok i każę cię wysmagać batem - wycedził przez zęby mężczyzna. Kątem oka widziałam pulsującą na jego czole żyłę. Był wściekły. Pewnie nawet bardziej niż ja.

W końcu nachylił się i spojrzał mi w oczy.

- Czarna Wdowa, którą musi ratować chłoptaś... Też mi żart. Żaden z ciebie szpieg ani żołnierz. Zwykły pupilek Somodorova - powiedział, uśmiechając się sarkastycznie - Wystarczył jeden agent, lepiej wyszkolony od innych amerykańskich śmieci i ciebie nie ma. Żałosne. - Ze złości aż zagryzł zęby. - Po to tyle lat trenowałaś, by umieć radzić sobie z każdymi okolicznościami. Mówisz, że wiedział więcej od ciebie i cię przejrzał? - Zapytał sarkastycznie. - W przeciwieństwie do ciebie, odrobił pracę domową. Ty najwyraźniej masz jeszcze sporo zaległości.

Z trudem słuchałam tych słów, nie kusząc się o żadne przeczące zdanie ze swojej strony, choć złość dała o sobie znać. Miałam znacząco inne zdanie na temat całej tej sytuacji, ale wypowiedzenie go, prowadziło do zguby. Przytaknęłam więc jedynie głową, uznając wyższość mężczyzny.

Oficer wyprostował się i podszedł do ściany. Przez chwilę panowała grobowa cisza, jak przed wybuchem bomby zegarowej.

- Za to, co zrobiłaś, mógłbym kazać cię rozstrzelać.

- Macie całkowitą rację, przyznaję. Wykazałam się skrajną nieodpowiedzialnością. Jestem gotowa na poniesienie kary z tego tytułu - zapowiedziałam pewnie, wracając do pozycji na baczność.

- Myślisz, że gdybym cię teraz zabił, jutro sam nie wąchał bym tej cuchnącej, zlodowaciałej ziemi od spodu?

Nie odpowiedziałam. Na to pytanie nie trzeba było szukać odpowiedzi.

- Chroni cię tylko Ivan. Może i jesteś świetnie wyćwiczona, bezwzględna i wytrzymała, ale wciąż brak ci utwierdzonej głęboko mentalności - zauważył, zakładając ręce za plecami. - Mówiąc szczerze, myślałem że jest inaczej. Na ostatnich misjach mi zaimponowałaś. Wkupienie się do największego brazylijskiego gangu i "sabotowany" pożar w opuszczonym szpitalu, dał całemu światu wywiadu sygnał, że mają się bać Czarnej Wdowy. A dzisiaj? - Wzruszył ramionami. - Rząd cholernych Stanów Zjednoczonych zaśmiał nam się w twarz!

Pięść mundurowego z ogromnym impetem uderzyła o betonowy parapet, odbijając się głuchym echem w całym pomieszczeniu.

- Zostajesz zdegradowana do poziomu piątego. Przestajesz mieć dostęp do akt i misji zagranicznych. Może praca u podstaw nauczy cię pokory i myślenia. Odmaszerować.

- Tak jest - westchnęłam i szybkim krokiem opuściłam pomieszczenie.

Przez mój organizm przelała się fala adrenaliny i czystej wściekłości. Byłam w stanie zabić człowieka gołymi rękoma a nawet udusić samą siebie za to, do czego doszło.

Trzeba było mnie zabić łuczniku, a nie skazywać na upokorzenie... - pomyślałam i z całej siły uderzyłam nogą w stojące na korytarzu krzesło. Widząc i słysząc, jak cały gwar w okolicy nagle zniknął, zaburzony moją osobą, przyspieszyłam kroku i skierowałam się do swojej kwatery.

Po zamknięciu drzwi, rzuciłam się na materac, nie zwracając uwagi na wbijające się w plecy części ramy łóżka.

Po raz pierwszy czułam tak ogromny wstyd. Chciałam krzyczeć, bić we wszystko, co tylko stanęło mi na drodze i zastrzelić każdego, kto choćby zbliżył się do mnie na centymetr. Zamiast tego jednak, leżałam nieruchomo na łóżku, z zamkniętymi oczami i zerową świadomością, co dalej. Czułam się stworzona do działania na większą skalę, do udowadniania własnych umiejętności na coraz wyższych obrotach, a zamiast tego dostałam maraton misji pokroju tropienia szarych sprzedawców broni na ulicach Petersburga.

- Zajebiście - szepnęłam i zakryłam dłońmi twarz.

Po kilku minutach wyciszenia, poczułam, jak wszystkie emocje powoli zaczęły ze mnie schodzić, a oddech mimowolnie wrócił do swojego miarowego rytmu. Wszystko wokół nagle zatraciło swoje znaczenie. Czułam jedynie spokojne podnoszenie się i opadanie własnej klatki piersiowej, a parę chwili później zwyczajnie zasnęłam.

Nie było mi jednak dane nasycić się tą czynnością na dość długo, bo już za chwilę w stan najwyższej gotowości wprowadziło mnie pukanie do drzwi.

- Czego - warknęłam, licząc, że niezapowiedziany gość odpuści, jeśli nie ważą się losy świata. Bynajmniej. Po chwili usłyszałam skrzypiący głos otwieranych drzwi.

- Ej, nie wchodzić - powiedziałam stanowczo, gwałtownie podnosząc się z łóżka, lecz widok osoby, stojącej przede mną sprawił, że reszta wiązanki przekleństwa ugrzęzła mi w gardle.

Alexei stał cały zakrwawiony. Z trudnością dawałam radę odróżnić jego rysy twarzy od sklejonych na niej krwią włosów. Ledwo stał w prostej pozycji. Dłonią trzymał się pod żebrem a drugą ręką zdecydowanie nawet nie próbował ruszać.

- Boże mój... - szepnęłam, wstając z posłania i robiąc mu miejsce, by usiadł. - Co oni ci zrobili...

Chłopak zaśmiał się, lecz po chwili syknął z bólu. Pomogłam mu opaść na materac.

- Spokojnie, jest lepiej niż wygląda.

- Śmiem wątpić - odpowiedziałam, klasyfikując rany na te, które bezwzględnie należało opatrzyć.

Alexei przyglądał mi się z uwagą, gdy wróciłam z łazienki z pięcioma rolkami bandaży. Speszona, spuściłam wzrok na podłogę.

- A to po co? - Zapytał szczerze.

- Nie zgrywaj bohatera, masz za dużo miejsc intensywnie krwawiących, by to tak zostawić.

- Wystarczy, że pani doktor pocałuje i zapewniam, że od razu wrócę do pełni sił - uśmiechnął się szelmowsko szatyn.

Wywróciłam oczami i kazałam mu iść się obmyć. Mężczyzna, choć początkowo z oporami, powolnym krokiem zniknął za drzwiami niewielkiej łazienki i wrócił po parunastu minutach. Teraz wyglądał już lepiej, choć było to i tak pojęcie bardzo względne. Wciąż poturbowany, stał teraz przede mną bardziej znudzony, jakby nie czując konieczności całego tego przedsięwzięcia, ale przynajmniej obecny obraz pozwolił mi stwierdzić, że na twarzy do opatrzenia pozostał łuk brwiowy i dość mocno potłuczona kość jarzmowa, której uszkodzenia prowadziły do ogromnej opuchlizny i siniaka pod okiem. Gorzej niestety wyglądały plecy, na których widniały krwawe cięgi po bacie, którym najwyraźniej pilot został potraktowany.

- Dobra, najpierw zajmiemy się czołem i tym czymś, co wyrosło ci pod okiem - westchnęłam i wskazałam mu łóżko. Chłopak z bólem usiadł na rogu.

- Wiesz, że mógłbym to sam załatwić?

Spojrzałam na niego, nie bardzo rozumiejąc, o czym mówi.

- W sensie, sam bym się opatrzył.

- Mhm.

- Naprawdę nic mi nie jest.

- Mhm - powtórzyłam.

- Czy ty mnie właśnie olewasz? - zbulwersował się Alexei.

Westchnęłam i nakleiłam mu plaster na czoło.

- Po pierwsze, tak, olewam cię, a po drugie - tu zawiesiłam na chwilę głos. - To przeze mnie cię skatowali.

- Nieprawda - odparł krótko chłopak, odsuwając się lekko, tym samym zmuszając, bym spojrzała mu w oczy. - Słuchaj, gdybym wtedy tam nie wpadł i nie złamał zasad, może i nie wyglądałbym teraz jak pobity i zmutowany tygrys bengalski, ale wróciłbym najpewniej do bazy sam. I nie zaprzeczaj - dodał, widząc, że chcę zaprotestować jego słowom.

- Co nie zmienia faktu, że gdybym podeszła do przeciwnika z większą rezerwą i wybadała go mocniej, nie musiałbyś interweniować, więc stańmy na tym, że to moja wina i powiedzmy, że spłacę teraz choć część długu, jaki u ciebie zaciągnęłam - rzuciłam. - A teraz kładź się. Skończyłam z twarzą, czas na plecy.

Alexei podniósł ręce w geście poddania i ostrożnie położył się na brzuchu. Każde syknięcie świadczyło, jak bardzo bolał go najmniejszy ruch.

- Ty skaczesz, ja skaczę - powiedział niewyraźnie.

- Co?

- To cytat - uśmiechnął się.

- O nie, za dużo się, kolego, filmów naoglądałeś - zaśmiałam się szczerze.

Po raz pierwszy od czasów, gdy jeszcze żyłam w domu... - przeszło mi nagle przez myśl.

Świadomość tego sprawiła, że momentalnie spoważniałam i wróciłam do odkażania ran szatyna. Po kilkunastu minutach pozwoliłam mu wstać, widząc, że choć prowizorycznie, udało mi się go doprowadzić do porządku.

Alexei ostrożnie podniósł się i oparł o ścianę.

- Kto by pomyślał, Czarna Wdowa ma uczucia.

- Nie przyzwyczajaj się - odparłam krótko. - Po prostu chronię swoich.

Chłopak wzruszył ramionami.

- Lepszy rydz, niż nic. Kiedy chłopaki z akademii dowiedzieli się, że mam lecieć z tobą - tu mocno zaakcentował to słowo. - Zakładali się, czy przeżyję.

- Prawie by wygrali - zagrzmiałam. Zdecydowanie mocniej, niż miałam zamiar, zauważyłam.

Pilot spojrzał na mnie z niepokojem. Chyba chciał do mnie podejść, ale na szczęście ból mu to uniemożliwił. Korzystając z okazji, zebrałam ostatnie brudne opatrunki i wyniosłam do kosza w łazience.

Znów byłam zła. I tym razem znów na siebie. Jak mogłam narazić swojego człowieka na coś takiego. Czy byłam naprawdę na tyle słaba i głupia? A może to on był na tyle głupi, że chciał zaryzykować własne życie, by sprawdzić, czy ze mną wszystko w porządku?

Wydawało mi się to strasznie patetyczne, co z resztą dobrze opisywało, jaki właśnie był Alexei - patetyczny. Coraz częściej łapałam się jednakże na tym, że w jego przypadku słowo to nabierało bardziej pozytywnego znaczenia.

- Po co przyszedłeś? - Zapytałam, odchrząkając i próbując zamknąć temat. - Wiesz, że gdyby ktoś cię tu zobaczył, również poniósłbyś konsekwencje.

- Wiem - odparł zdecydowanie. - Ale chciałem się upewnić, że nic ci nie zrobili. To znaczy - sprostował. - Że nie zrobili ci tego, co mi.

Na słowa szatyna zaśmiałam się ironicznie. Aż wierzyć mi się nie chciało w jego naiwność i opiekuńczość.

- Naprawdę? - Rozłożyłam bezradnie ręce. - Jesteś obiecującym pilotem, który lekkomyślnie przekreślił sobie szansę na karierę, wyglądasz, jak wyglądasz...

- Masz na myśli, że jestem przystojny? - Przerwał mi z uśmiechem.

- Co? Nie! - Zaprotestowałam, w głębi ganiąc się, że podczas oglądania ran, na sekundę zawiesiłam wzrok na rozbudowanych mięśniach brzucha chłopaka. - Mówię o tym, że wyglądasz jak siedem nieszczęść i pakujesz się w kolejne tylko po to, by sprawdzić, czy nic mi nie jest! Doskonale zdajesz sobie sprawę, kim jestem. Nie takie rzeczy przeżyłam - dodałam już ciszej, spuszczając wzrok i starając się hamować nadchodzące wspomnienia.

- To, że dzierżysz tytuł Czarnej Wdowy, nie znaczy, że nie jesteś człowiekiem, choć mam wrażenie, że strasznie cię to drażni. Ale dobra, skończmy ten temat....

- Zdegradowali mnie.

Chłopak spojrzał na mnie, zdziwiony nagłym wyznaniem.

- Straciłam dostęp do akt i udziału w misjach poza granicami kraju.

Zażenowana tym faktem, który jeszcze gorzej brzmiał na głos, stanęłam zgarbiona, krzyżując ręce na piersi.

- Przykro mi - wydusił z siebie mężczyzna. Ton jego głosu wskazywał, że czuł się bardzo niezręcznie z tym, co usłyszał. Na chwilę zapanowała między nami nieprzyjemna cisza, którą ten znów postanowił przerwać.

- Więc co teraz zamierzasz? Obławy na handlarzy narkotyków w szkołach? Mogę ci pomóc. Mnie co prawda nie zdegradowali, właściwie nie wiem nic o konsekwencjach zawodowych, wynikających z naszej akcji, ale jak coś to mów - stwierdził sarkastycznie, pokazując ironicznie dwa kciuki w górę. Po chwili spuścił dłonie i pokręcił głową. - Cholerny łucznik.

Uśmiechnęłam się ironicznie i usiadłam na łóżku obok mężczyzny. Jego kruczoczarne loki wydawały mi się teraz jeszcze bardziej skręcone, niż w trakcie feralnego lotu.

- Cholerny łucznik... - powtórzyłam, patrząc przed siebie.

- Ciekawe, czy już ściągnęli jego ciało - zaczął się zastanawiać Alexei.

- O ile zginął - zaznaczyłam dobitnie.

- A masz jakieś wątpliwości?

Spojrzałam na chłopaka.

- Kto wie. Ale jeśli jakimś cudem mu się udało... To niech ten cały Barton trzyma swój łuk w gotowości.

*****************************

Z tego, co widziałam, to zaczęły się oficjalne zdjęcia do Czarnej Wdowy, a razem z nimi przyszła moja wena. Zamierzam to opowiadanie skończyć przed oficjalną premierą filmu, żeby mieć tę satysfakcję posiadania własnej wizji na temat genezy Natashy. Na szczęście zaraz wakacje, więc mam nadzieję, że uda mi się opublikować w najbliższym czasie parę rozdziałów. Ten mam nadzieję, że się podobał i do następnego :)



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top