Rozdział 10.

4 lata później.

- Romanova, jest wezwanie!

Podniosłam się z łóżka, słysząc swoje nazwisko z ust, dobijającego się za drzwiami oficera.

Coś większego, skoro potrzebują aż mnie...

- Będę na dole za pięć minut - odkrzyknęłam i szybkim krokiem podeszłam do szafki. Nie był to oczywiście żaden luksusowy mebel, a coś na kształt metalowego prostopadłościanu z aluminiową klamką, ale czego można było się spodziewać po typowym pokoju w bazie wojskowej?

I tak nie miałam, na co narzekać. Gdy po raz pierwszy ujrzałam to pomieszczenie po zostaniu Czarną Wdową, stwierdziłam, że i tak przypadły mi świetne warunki względem ośrodka, w którym byłam przetrzymywana. Farba ze ścian nie odchodziła za każdym jej dotknięciem, podłoga nie skrzypiała przy chodzeniu, a cały pokój nie śmierdział wilgocią. W dodatku łóżko wyłożone zostało prawdziwym materacem, do którego przyzwyczajenie się zajęło trochę czasu. Pierwsze noce spędziłam jak na górze puchu. Było mi zwyczajnie za miękko, choć przynajmniej nic nie wbijało mi się w poobijane plecy.

W pokoju znajdowało się też niewielkie okno, wychodzące na las. Nie chciało mi się wierzyć, że był to przypadek. Podejrzewałam, że ktoś na wysokim stanowisku bardzo chciał, żebym każdej nocy i każdego dnia pamiętała, co się stało. Nie bardzo wiedziałam, jaki ma to sens, gdyż wspomnienie tamtych wydarzeń działało na mnie nadzwyczaj obojętnie. Od razu po oficjalnej ceremonii nadania mi stopnia wojskowego zabrano mnie na jakieś badania i testy, po których obudziłam się już w swoim "nowym domu", a jedyne czego byłam się w stanie dowiedzieć, to to, że zwiększyli moją wydajność i wytrzymałość. Nie pytałam o nic więcej, bo i tak nie uzyskałabym odpowiedzi. Poza tym, tu nie wolno było pytać tylko wykonywać rozkazy.

Teraz nadszedł kolejny.

Otworzyłam szafkę i wyciągnęłam z niej swój kombinezon. Czarna skóra połyskująca w blasku światła, wpadającego do pomieszczenia, po chwili znalazła się na mnie. W ekspresowym tempie naciągnęłam na nogi buty i zapięłam na udzie kaburę z pistoletem. Na koniec zapięłam na talii pas, zakończony znakiem klepsydry, a na nadgarstkach umieściłam swoją największą broń.

Bransolety z pociskami elektrycznymi umiały obezwładnić nawet największego mężczyznę. W dowolnej chwili wystrzeliwały impuls, porażający układ nerwowy i, jak określali to wszyscy, były żądłem i jadem Czarnej Wdowy. W każdej walce stawały się nieocenionym asem z rękawa w momencie, gdy moje umiejętności już nie wystarczały, a magazynki karabinów i pistoletów świeciły pustkami.

Ostatni raz spojrzałam na siebie w lustrze, znajdującym się na wewnętrznej stronie drzwi szafki. Kombinezon idealnie dopasowywał się do mojego ciała, nie pozostawiając ani jednego miejsca luzu lub zbytnio uciskając, w którymś miejscu. Patrząc na siebie nie widziałam już tej samej nastolatki, która jeszcze parę lat temu stała w tym miejscu. Teraz była tam postać o dużo bardziej rozbudowanej posturze ciała, z pewnością w oczach i determinacją w każdym ruchu.

Czując, jak adrenalina związana z kolejną misją, zaczyna przejmować mój umysł, zatrzasnęłam drzwiczki i wybiegłam z pomieszczenia.

- Co mamy? - Zapytałam twardym tonem, stając przy dowódcy operacji.

Mężczyzna podał mi teczkę.

- Szpieg - powiedział chłodno. - Amerykański - dodał z obrzydzeniem.

- Jak rozumiem, nie lubimy narodu? - Rzuciłam z przekąsem.

Nie koniecznie rozumiałam w pełni powody do nienawiści, jaką pałały do siebie oba narody. Owszem, nigdy w historii Stany Zjednoczone i Rosja nie żyły ze sobą w wielkiej przyjaźni, jednak wciąż wielki wyścig zbrojeń, którego de facto byłam częścią, nie wydawał mi się najbardziej rozsądnym rozwiązaniem w aspekcie odbudowania potęgi ojczyzny, po upadku Związku Radzieckiego.

"Amerykanie mają swojego Kapitana Amerykę, pogrzebanego w katastrofie, a my ciebie - niezniszczalną wojowniczkę." - mawiał z dumą Somodorov, gdy po raz pierwszy wyruszałam na misję. Nie skomentowałam tych słów tak samo, jak mężczyzna stojący przede mną, nie odpowiedział nic na moje pytanie.

- Do tej pory doskonale radziliście sobie w tego typu akcjach beze mnie. Co się zmieniło? - Zapytałam, licząc, że teraz uzyskam informację.

- To ktoś z zupełnie nową technologią. Musimy to sprawdzić.

Zmarszczyłam brwi w geście zaintrygowania i otworzyłam teczkę. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie mężczyzny w delikatnym, acz specyficznym zarostem. Stał z założonymi rękoma i patrzył w bok. Nie miałam wątpliwości, że było to zdjęcie pozowane. Co prawda nie wyróżniał się zbytnio posturą, jednak w jego spojrzeniu tkwiło coś szczególnego. Spojrzałam na dół strony, od razu rozpoznając symbol.

- Mamy zgarnąć Tony'ego Starka? - zdziwiona odwróciłam się do mężczyzny.

- Naprawdę myślisz, że największy miliarder na świecie dałby się złapać? Oczywiście, że nie! Mówimy o kimś, kto bawi się w naszym kraju jego "zabawkami".

Oficer wydawał się oburzony moim pytaniem.

- Na drugiej stronie masz zdjęcie delikwenta.

Odwróciłam kartkę i wzrokiem wyszukałam dane. John Smith

Ale ktoś był kreatywny - pomyślałam, wywracając oczami i ponownie przyglądając się zdjęciu. Tym razem wygląd mężczyzny nie odbiegał znacząco od wyglądu typowego człowieka, widzianego na ulicy. Jedynym elementem, który z pewnością wyróżniałby go spośród tłumu, był holograficzny ekran, wydobywający się z dziwnego telefonu i pistolet, nie przypominający żadnego znanego mi modelu.

- Musimy go złapać i przesłuchać. Nie wiemy, co to za broń i jakie ma pole działania. Z moich źródeł wynika, że przyjechał dowiedzieć się, na jakim etapie postępu technologicznego i zbrojeniowego jesteśmy.

Dowódca posłał mi znaczące spojrzenie.

- W takim razie się dowie - odparłam, jakby wiedząc, że powie dokładnie to samo. - W końcu wysyłacie najlepszego agenta w kraju, nie? - westchnęłam.

Oddałam mężczyźnie dokumenty i bez zbędnej zwłoki zaczęłam kierować się do hangaru, gdzie stał już przygotowany samolot. Rozejrzałam się po kokpicie. Byłam sama. Zadowolona, że będę mogła prowadzić akcję niezależna, zajęłam siedzenie drugiego pilota, czekając na wylot.

- Jak tam, Nazarov? Noga po ostatnim sparingu przestała cię boleć? - Zapytałam z przekorą, nie patrząc w stronę miejsca obok.

- Nie wiem, ale zapytam - odpowiedział mi zupełnie obcy głos.

Zaskoczona obróciłam się o dziewięćdziesiąt stopni. Istotnie, zamiast stałego pilota, który standardowo obsługiwał wszystkie moje akcje, teraz siedział ktoś kompletnie inny. Mężczyzna, a raczej jeszcze chłopak, spojrzał na mnie z uśmiechem, widząc moją konsternację. Busz kruczoczarnych włosów zaczesany miał do tyłu i lekko na bok, lecz parę niesfornych kosmyków spływało mu na czoło i policzki pokryte parodniowym zarostem. Jego oczy świeciły się jak dwa jasne punkty, prawie wywiercając mi dziurę w czaszce swoją przenikliwością.

- A to ci niespodzianka - odrzekłam krótko, nie bardzo wiedząc, co mogę jeszcze z siebie wydusić. - Co się stało z Dymitrem?

- Dostał przydział w innym dywizjonie. Teraz ja będę twoim szoferem - odpowiedział dumnie, choć tłumiąc śmiech.

- Mam nadzieję, że umiesz latać tak dobrze, jak on.

- Ależ zaręczam, że nawet lepiej!

Szatyn wyprostował się i nałożył słuchawki z mikrofonem, cały czas sprawiając wrażenie aż nadmiernie wyluzowanego. Po chwili poszłam jego śladem i sama umieściłam zestaw do komunikacji na głowie.

- Delta 12W prosi o zgodę na start

- Delta 12W, masz zgodę - rozbrzmiał kontroler, po czym na znak jego słów, brama hangaru zaczęła się otwierać.

Mężczyzna stopniowo zwiększył moc silników i po rozpędzeniu się po pasie startowym, wzbił maszynę w powietrze.

- To, gdzie sobie panienka życzy? Do gwiazd?

Potrząsnęłam głową, jakby chcąc upewnić się, czy dobrze usłyszałam.

- No weź, musiałaś oglądać Titanica! - Wykrzyknął, jakby ten ten tytuł był jakąś rzeczą oczywistą, lecz widząc, że moja mimika twarzy stanowczo temu faktowi zaprzecza, spoważniał.

Westchnęłam ciężko i sięgnęłam po plik kartek, leżący w schowku obok siedzenia. Standardowo były w nich informacje o miejscu lądowania, podstawowe dane lokalizacyjne, wyniki analiz przeciwników i przykładowe metody rozwiązania ofensywy tak, by nie zostać zdemaskowanym.

Tym razem miałam do dyspozycji dwa wyjścia. Albo czekać, aż mój cel wyjdzie z kryjówki, albo samemu się do niej dostać. Jako, że pierwsza propozycja wydawała mi się dość czasochłonna i właściwie to nudna, chętnie przystałam na tę drugą. Po przeanalizowaniu sieci korytarzy w hotelu, w którym zatrzymał się Amerykanin, miałam już ustaloną taktykę ataku, wykorzystującą element zaskoczenia.

Właściwie operacja wydawała się na tyle rutynowa, że całkiem mocno zastanawiałam się, czemu przydzielono do niej mnie. Szczególnie, że cel zdawał się być zwykłym szarakiem, nie wyróżniającym się żadnymi specjalnymi zdolnościami, patrząc na historię jego akt.

- Alexei.

- Słucham? - zapytałam, zostając wyrwana ze swojego świata strategii.

Chłopak znów się zaśmiał.

- Mam na imię Alexei - powiedział. - Stwierdziłem, że skoro będziemy się teraz częściej widywać, to wypadałoby się chociaż przedstawić.

Po chwili zawahania przyznałam mu rację.

- Natalia.

- Nie wolisz Czarna Wdowa? Budzi więcej respektu - zapytał.

- Natalia brzmi bardziej ludzko - wyjaśniłam, zdając sobie sprawę z ironii tej wypowiedzi.

Alexei zdecydowanie to zauważył, bowiem uśmiechnął się tylko sarkastycznie i ponownie zapatrzył się na roztaczający się przed nim horyzont.

- Niezły argument, jak na zabójcę zabójców.

Nie chciałam na to odpowiadać. Przez chwilę zapanowała więc niezręczna cisza, którą ponownie przerwał szatyn.

- Kim jest ta persona non grata, którą musisz ściągnąć?

- Informacja ściśle tajna. Nie jesteś uprawniony - odrzekłam krótko. - Ale to Amerykanin.

Alexei potaknął głową, jakby ta informacja w zupełności mu wystarczyła. Nic bardziej mylnego. Po paru minutach znów ponowił próby rozpoczęcia konwersacji.

- Nie uważasz, że ten konflikt interesów amerykańsko-rosyjskich to w dużej mierze propaganda? Każdy wierzy, że druga strona zbroi się przeciwko tej pierwszej, a nie dopuszcza myśli, że można żyć w pokoju i zwyczajnie nie wchodzić sobie w drogę - zauważył.

Przez chwilę wydawało mi się, że opowiadał żart lub toczyłam rozmowę z dzieckiem. Nie potrafiłam zrozumieć, jak można było wysnuwać takie wnioski, dodatkowo siedząc właśnie za sterami rosyjskiego samolotu, wiozącego mnie w oczywistym celu do Moskwy.

- W takim razie skoro nie wierzysz w ideologię swojego zawodu, co robisz w ramii?

Nie mogłam się powstrzymać od zadania tego pytania.

- Mój ojciec służył w lotnictwie. Został zestrzelony przez F14 podczas Zimnej Wojny. Stwierdziłem, że pójdę w jego ślady. Choć - tu zamilkł na moment - I tak nie miałem wyjścia. Był obowiązkowy pobór.

W takim razie coś nas łączy - pomyślałam z przekąsem, odnosząc się do fragmentu o obowiązkowej służbie. Szybko jednak skupiłam się na wcześniejszej części wypowiedzi, zauważając, że mówiąc kolokwialnie, nie było w niej logiki.

- Dalej nie rozumiem - odparłam. - Skoro twój ojciec zginął w pojedynku lotniczym z amerykańskim myśliwcem, to skąd brak nienawiści do Stanów Zjednoczonych? I skąd chęć pójścia w ślady ojca, skoro jego życie skończyło się właśnie przez lotnictwo?

Chłopak spojrzał na mnie łagodnym wzrokiem. W jego oczach ponownie pojawiły się te same iskierki.

- Od taki już mój urok, że nie lubię uprzedzeń. Poza tym - zaczął - wojna to najstraszniejszy kataklizm na świecie. Ludzie giną. Bez względu na to, po której stronie stoją tylko dlatego, że ktoś na górze ma chore ambicje. Więc odpowiadając na twoje pytanie - nie żywię nienawiści do nikogo, bo nikt na nią nie zasługuje.

Słowa szatyna mocno mną wstrząsnęły. Po raz pierwszy od dawna poczułam, jakby pewne elementy, tak skrupulatnie dopasowane, znów zaczynały być porozrzucane po całej głowie. Dwa skrajnie różne ideologiczne punkty widzenia starły się w moim umyśle, boleśnie uciskając w piersi. Przed oczami powrócił obraz mojego pierwotnego samozaparcia przeciwko wpajanym wartościom w Czerwonym Pokoju.

Przez dłuższy czas leżał on zamknięty w najgłębszym zakamarku mojej pamięci, będąc potencjalnym zagrożeniem dla skupienia i koncentracji podczas wykonywania obowiązków. Teraz jednak napierał nieprzyjemnie, powodując, że mimowolnie zamknęłam oczy, próbując odsunąć poczucie dyskomfortu psychicznego.

Weź się w garść. Jesteś żołnierzem, agentem, dumą narodu. Bronisz ojczyzny. Świat działa na zasadzie siły i podstępu, bez pozwolenia na sentymenty. Po prostu rób swoje. - Skarciłam się i z powrotem otworzyłam oczy.

- Wszystko w porządku? - Zapytał wyraźnie zaniepokojony chłopak.

- Oczywiście - uniosłam się.

Byłam zła. Problem w tym, że nie wiedziałam, czy na niego, czy na siebie.

- Skupmy się na misji, bo zamierzam wrócić do bazy na kolację - dodałam, już nieco spokojniej, choć w głębi duszy dalej we mnie wrzało.

Alexei w milczeniu potaknął głową i zwiększył ciąg.

******

Jako, że przeżywam teraz istną idyllę, jeśli chodzi o chęci do pisania, to w ramach zadośćuczynienia za ponad dwumiesięczną przerwę, wstawiam kolejny rozdział.

Miłego czytania i dobrej nocy :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top