Rozdział 7 - Natalia

-Na pewno można to załatwić jakoś inaczej- rzekłam, gdy skończyły mi się przekleństwa- nie masz takiej linki jak wtedy w hotelu?

-Miałem, ale użyłem w hotelu- odpowiedział, drapiąc się w głowę. Spiorunowałam go wzrokiem, lecz wiedząc, że to i tak nie miało najmniejszego sensu, westchnęłam.

-Nie można się wkraść na odległość?

-Mają wojskowe zabezpieczenia, mój znajomy załatwiłby to migiem, ale go tu nie ma- odparł mężczyzna- włamałbym się, ale nie ma czasu.

-Nie da się jakoś tak... tradycyjnie? Wiesz, zdjąć paru ochroniarzy, pouciekać przed kamerami i załatwić wszystko, nim ktoś odkryje, co się dzieje.

-Fajnie by było- odpowiedział z uśmiechem- między nami a serwerownią są cztery piętra i pięć stopni zabezpieczeń, od środka się nie da.

Przez chwilę przenosiłam wzrok od Clinta do szklanej ściany. Gdyby to chociaż był normalny, murowany budynek, wtedy można by było się wspiąć, śliska powierzchnia jednak to wykluczała. To, że wszystko miałoby dziać się prawie sto metrów nad ziemią było najmniejszym problemem.

Nienawidziłam sytuacji, w których nie wiedziałam, co zrobić.

-Wentylacja?

-Czujniki nacisku.

-Daj mi chwilę, coś wymyślę- powiedziałam, przeczesując palcami włosy.

-Chyba wiem, jak można się tam dostać- odparł łucznik po chwili ciszy. Spojrzałam na niego z uwagą. Jego niepewny wyraz twarzy jakoś mi się nie podobał.

-Mówisz, czy czekasz, aż zacznę cię błagać?

-Zawsze jak się pakuję na misję, to w większości biorę ten sam sprzęt, dobrze wiem, co mi się przyda, a co nie...

-Do rzeczy- przerwałam mu, przewracając oczami. Przez tego człowieka w ciągu ostatnich dwóch dni pokazałam więcej emocji niż wcześniej przez dziesiątki lat.

W odpowiedzi Clint położył na biurku trzymaną walizeczkę i otworzył ją. W środku znajdowały się w większości jego sprzęty i parę moich, które przeniosłam, aby nie chodzić z dwoma torbami.

-Niby prototyp, ale spodobał mi się, więc go wziąłem- wyjął dwie czarne rękawiczki. Wyglądały podobnie jak moje żądła na nadgarstkach, tyle że pokrywać miały całą dłoń.

-To do wspinaczki?- zapytałam, przechylając głowę, aby dokładniej przyjrzeć się trzymanym przez niego przedmiotom. Nie miałam jednak na to dużo czasu, albowiem ten potarł rękawice o siebie, po czym rzucił je na szybę, gdzie momentalnie zostały.

-Dasz radę?

-Dlaczego ja?- odparłam. Wiedziałam jednak, że i tak będę musiała to zrobić.

-Ja tu tylko pomagam- odrzekł, rozkładając ręce. W tym momencie miałam niesamowitą ochotę, aby strzelić go w tę uśmiechniętą buźkę.

-Dobra. Jak to działa?- westchnęłam.

-Nic trudnego.

Clint w skrócie wyjaśnił mi, co musiałam zrobić. Łatwizna, no, powiedzmy.

-Niebieskie światełko — działa — czerwone... może być płasko... znaczy krucho... znaczy cienko- zakończył mężczyzna. Spojrzałam na niego, unosząc brwi. Gdybym spadła, to na pewno byłoby płasko, a z moimi kośćmi krucho, ale cóż, bez ryzyka nie ma zabawy.

Na nasze nieszczęście w ścianie nie było drzwi prowadzących na zewnątrz. Ciekawe czemu? Tak, to był sarkazm. Wiązką lasera wycięliśmy dość duży otwór w szklanej powierzchni, przez który bez trudu mogłam wyjść, a odetnięty fragment odłożyliśmy na bok. Rektor może się zdziwić, jak pojawi się w swoim gabinecie.

-Troszę wysoko- powiedział łucznik, wychylając się odrobinę i spoglądając w dół.

-Ta... Mount Everest normalnie- parsknęłam, jednocześnie zakładając na dłonie rękawiczki. Gdy sprężysty materiał przylgnął do mojej skóry, prawie nic nie czułam. Wynalazek był lekki, nie krępował zbytnio ruchów.

-Nie waż się ich dotykać- powiedziałam, wskazując głową na moje "żądła wdowy", które musiałam niestety zdjąć.

-Co do w ogóle są za błyskotki?- zapytał Clint, nie stosując się do mojego polecenia i biorąc jedną z bransoletek do rąk- jakie lekkie. Co to robi?

-Och, prawie nic- odparłam lekceważąco- tylko rażą prądem o napięciu do trzydziestu tysięcy voltów.

Broń wróciła na miejsce, gdzie ją zostawiłam szybciej, niż z niego zniknęła.

-Niezłe cacko- rzekł łucznik, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem- trzymaj. Program ściągnie wszystkie dane.

Chwyciłam pendrive, a następnie podeszłam do otworu. Na serio było cholernie wysoko.

-Potrzebujesz jakieś motywacji?- zapytał mężczyzna z zawadiackim uśmiechem- nie żeby coś, ale mam dziwne wrażenie, że albo wiedzą, że tu jesteśmy, albo niedługo się dowiedzą.

-Nie takie rzeczy się robiło- odparłam, rzucając mu rozbawione spojrzenie.

Przyłożyłam ręce do szklanej powierzchni, najpierw jedną, potem drugą i ostrożnie wychyliłam się na zewnątrz. Teraz zostało tylko odbić się stopami od podłogi i zaufać dwóm niepozornym urządzeniom. W sumie rzeczą ufałam bardziej niż ludziom. Przełknęłam ślinę, starając się nie patrzeć w dół.

"Jesteś Czarną Wdową do cholery"- pomyślałam. Raz kozie śmierć. Odepchnęłam się stopami od podłoża, wisząc tylko na rękach. Musiałam na zmianę puszczać jedną dłoń i wisząc tylko na jednej, zmieniać położenie drugiej. Dobrze, że miałam dużo siły i wysoki próg bólu, dzięki czemu wędrówka ta była możliwa.

Miałam do przebycia cztery piętra, w dodatku nie idealnie w górę, a parę metrów na ukos, a najgorsze w tym było to, że musiałam poruszać się tak, aby nikt z przebywających w środku mnie nie widział. W dodatku dość mocno wiało, przez co włosy ograniczały mi widoczność. A mogłam je związać.

Clint nie był zbyt dużym wsparciem w tej chwili — nie tam, żebym go potrzebowała — wychylając się przez wyrwę w ścianie i krzycząc:

-Nie dasz rady!

-Wcale nie pomagasz- warknęłam, obiecując sobie w duchu, że gdy już wrócę na równą, stabilną powierzchnię, strzelę go w głowę.

Zaczynały mnie boleć ręce, a zostało mi do pokonania jeszcze jakieś sześć metrów. Jedna z rękawiczek zaczęła dziwnie drżeć.

"Dwie trzecie za tobą"- pocieszałam się w duchu.

Miałam ochotę zaśmiać się, gdy najwyższe miejsce budynku znalazło się na wyciągnięcie ręki. Odkleiłam jedną dłoń, a drugą wyciągnęłam z kieszeni przecinak.

Byłam w połowie wycinania średniej wielkości kółka, gdy czerwone światło lekko mnie poraziło. Nim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, rękawiczka, która utrzymywała mnie w powietrzu, odkleiła się od ściany. Z mojego gardła wydobył się kompletnie nieplanowany, cichy krzyk, który urwał się, dopiero gdy druga, działające jeszcze urządzenie, przytrzymało mnie w miejscu.

-Natasha!

Potrzebowałam paru sekund na uspokojenie się, lecz gdy zdałam sobie sprawę, że muszę znowu przejść jakieś trzy metry, a rękawiczka mogła wyczerpać się w każdej chwili, momentalnie ruszyłam dalej.

-Jest ok- krzyknęłam.

Wtedy nie przejmowałam się tym, że ktoś może mnie zobaczyć. Ważny był tylko cel. Musiałam zapierać się nogami o maleńkie łącznia szyb. To, co było wcześniej w porównaniu z tym, to nic. Dłonie paliły mnie żywym ogniem, ale nie poddawałam się, wiedziałam, że to moje być, albo nie być.

Po jakieś minucie udało mi się z powrotem dotrzeć do odpowiedniego miejsca. Rękawica była już na wyczerpaniu, wiedziałam to po takim samym drżeniu, jak ta wcześniejsza.

Wycięłam jeszcze fragment, po czym odbiłam się nogami od ściany i z całej siły uderzyłam stopami szklaną taflę. Jej fragmenty rozprysły się wkoło, a w tym momencie przyssawki przestały działać.

Usiadłam na podłodze, oddychając głęboko. Po raz kolejny potrzebowałam chwili, aby uspokoić skołatane serce. Upadek z dziewięćdziesięciu metrów nie był sposobem, z jakim chciałbym umrzeć.

Dopiero wtedy rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Jak można się było spodziewać, znajdowały tu się wszelkie dyski, komputery i pełno kabli, wszystko to odpowiedzialne, za kamery, alarmy i inne. W końcu to dość niezły uniwersytet.

Podłączyłam pendrive do głównego dysku i stukając palcami o blat stolika, czekałam, aż program wynajdzie odpowiedni plik. Jednocześnie rozglądałam się za czymś, co pomogłoby mi dostać się z powrotem na dół. Rękawiczki po części zawiodły, ale miałam plan. Nie był świetny, ale lepszy taki, niż żaden.

Pasek na monitorze zapełnił się na zielono, oznajmiając, że zakończył pracę. Wyciągnęłam przenośną pamięć, po czym podeszłam do ściany i zaczęłam rozwijać wąż pożarniczy. Chciałam go użyć jako linę.

Wydawało mi się, że długość było odpowiednia, upewniłam się więc, iż jeden koniec został dobrze przymocowany, a drugi przełożyłam sobie przez pasek.

Nie marnowałam już czasu na zbędne zastanawianie, albowiem nie było już czasu, nasza misja trwała już za długo. Wyskoczyłam przez okno i mocno trzymając moją prowizoryczną linę, zbiegałam po budynku.

-Żyjesz?- zawołał Clint.

-Nie, a po tej ścianie to sobie latam dla relaksu- odkrzyknęłam- cholera!

-Za krótki- powiedział łucznik, a w jego głosie wyczułam spore napięcie.

-No co ty nie powiesz, Sherlocku?

Faktycznie wisiałam na krańcu węża, a brakowało mi jeszcze jakiś czterech metrów, w dodatku na ukos. Nie zastanawiając się długo, zaczęłam się huśtać.

Clint ze zmarszczonym czołem przyglądał się moim poczynaniom.

-No dobra- szepnęłam do siebie, gdy siła drgania mnie zadowalała- dasz radę.

Gdy byłam w najdalej wysuniętym punkcie, puściłam się. Gdybym była bohaterkom jakiejś głupiej książki, zapewne w tym momencie przed oczami przeleciałoby mi całe życie, czy tam coś innego równie głupiego, co nieprawdziwego. Tak naprawdę w tamtej chwili nawet nie zdążyłam o czymkolwiek pomyśleć.

Najpierw skoczyłam, a potem spróbowałam obrócić się tak, aby nie trafić w dziurę w ścianie. Nieskutecznie. Poczułam tępy ból, gdy moje ciała wpadło na twardą powierzchnię. Może powinnam się złapać, albo raczej nie "może" a na pewno, lecz w tamtym momencie nie dałam rady. Po prostu się poddałam.

Wiatr zaświszczał mi w uszach, a pęd spadania zapierał dech w piersia... zaraz. Nic takiego się nie stało.

-Trzymam cię- wycedził łucznik. W rękach miał moją nogę, wychylił się z wyrwy w ścianie do niebezpiecznej odległości i ryzykując własne życie, ocalił moje- nie puszczę, obiecuję.

Co miałam zrobić? Zaufałam mu.

____________________

Troszkę to, to takie nie w stylu Wdowy, ale jakoś tak mi się źle pisało ;/.

Oglądaliście CA:CV? Jak tam emocje? :-)

Do następnego

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top