Rozdział 7
„Myślisz, że jestem potworem?" zawisło nad nami jak jakaś plaga.
Spojrzałem na niego, wbijając w niego oczkujący wzrok. To było dla mnie naprawdę ważne, chciałem wiedzieć, co teraz Gabriel o mnie myśli.
Chwilę na mnie patrzył. Kompletnie nic nie dał po sobie poznać. Jego twarz była jak skała. Co powoli zaczęło znów napawać mnie niepokojem, ale wtedy podniósł rękę i gwałtownie złapał mnie za nos.
– Potwory mogą być pod łóżkiem, głupku. – Ciągnął mnie całkiem boleśnie za nos. – Zacząłeś mieszkać pod łóżkiem? O czymś nie wiem?
– Ała! – jęknąłem, zamykając oczy. – To boli.
– Powinna cię boleć głupota – odpowiedział mi, nie puszczając mojego nosa – albo być zakazana.
– To booooli – wyjęczałem, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Jednak nie próbowałem się wyrwać, czy zrobić cokolwiek by przestało mnie boleć.
Pociągnął mnie ostatni raz mocniej i puścił. Pociągnąłem nosem, a on westchnął ciężko i wytarł mi mokry policzek.
Jego zachowanie zinterpretowałem jako zdecydowane „nie".
– Wiem, że się przestraszyłeś, Adaś – zaczął łagodnie, kiedy ja masowałem sobie, zdecydowanie czerwony nos. – Wiedziałem, że tak zareagujesz w ekstremalnej sytuacji. Znam twoją sprawę i czytałem raport psychiatry, który cię diagnozował przed rozprawą. Byłem całkowicie świadomy do czego jesteś zdolny, kiedy ekstremalnie się stresujesz i boisz.
Patrzyłem na niego w milczeniu. Czyli nawet nie był zaskoczony moim zachowaniem. Był całkowicie świadomy moich problemów z agresją.
– Najśmieszniejsze jest to – westchnął, kiedy przesunął się obok mnie, by oprzeć się o biurko, dokładnie tak jak ja. – A może najbardziej przerażające? – zapytał sam siebie mrukliwie. – Że w moich oczach jesteś jak szczeniaczek, który nawet much nie skrzywdzi.
Patrzyłem na niego zaskoczony.
– Szczeniaczek? – powtórzyłem na wpół z niedowierzeniem, na wpół z rozbawieniem.
– Masz takie szczeniackie spojrzenie – wyjaśnił enigmatycznie, patrząc na mnie zamglonym spojrzeniem.
– Mogę kogoś zabić w furii, Gabriel – poczułem się w obowiązku, by mu to uświadomić.
– Wiem – przyznał cicho.
Oparł głowę o moje ramie i zamknął oczy, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. Ja również się o niego oparłem, pozwalając by cisza nas otoczyła.
– To ja powinienem przepraszać za tą sytuację – powiedział nagle, przez co z zaskoczenie niepotrzebnie go szturchnąłem.
– Co? Dlaczego? – Byłem szczerze zaszokowany. Jak to on chce mnie przepraszać? To ja prawie zabiłem dwóch ludzi, przez to że się włamali do domu!
– Bo jestem tchórzem – wyjaśnił cicho, całkowicie o tym przekonany. – Ogromnym.
Nie podobało mi się, że tak o sobie mówi.
– Nie jesteś – odpowiedziałem mu od razu.
Nie pasowało mi takie określenie do niego, w ogóle.
– Jestem – przekonywał pewnie. – Gdybym wyszedł wcześniej, nie doszło by do tego.
– Ale... – zacząłem, ale przerwał mi szybko.
– Taka prawda, Adaś.
– Nie jesteś – mruczałem, spuszczając wzrok. Takie słowa nie pasowały mi do blondyna. Nie, zdecydowanie nie. Nie podobało mi się to.
Złapałem go za rękę i mocno ścisnąłem. Potrzebowałem tego, chciałem tego. A on mi na to pozwalał.
– Wszystko już w porządku – zapewnił nas obu. – Zająłem się wszystkim.
Położyłem sobie nasze splecione dłonie na udzie. Poczułem się o wiele spokojniej, trzymając jego dłoń i czując jego ciepłą obecność.
– Powiedzieli, że idę na prawo – wytłumaczyłem przypominając sobie ich słowa. – A ty byłeś na prawo i się zdenerwowałem, że zrobią ci krzywdę i... – zaciąłem się na sekundę – i jakoś tak wyszło – dokończyłem niezdarnie.
– Wiem, Adaś. Wiem, widziałem na kamerach – potrząsnął głową.
– Nie chcę wracać do więzienia – wyszeptałem, czując ponownie ten strach. – Nie chcę być daleko od ciebie.
– Ściągnąłem cię tutaj na dół, nie dlatego, że chce cię wywalić – wyjaśnił spokojnie. – Jak to sobie ubzdurałeś w tej tępej głowie, ale po to by przekazać ci jak to wyglądało i co w razie czego masz mówić śledczym, jak będą drążyć.
– Och? – mruknął zaskoczony.
Czyli niepotrzebnie panikowałem i zrobiłem całą tą scenę. Wszystkiego dało się uniknąć, gdybym sobie nie wmówił najgorszego scenariusza.
– Adaś, jakby co – zaczął odsuwając się i patrząc na mnie poważnie. – Poszedłeś pobiegać i spotkać się z Piersem. Dzwoniłem do niego, wszystko wie.
– Dobrze – przytaknąłem zdezorientowany. – A kamery...
– Wyłączyłem je i usunąłem, zrzucając to na włamywaczy. Od razu chcieli zobaczyć nagrania, przecież nie mogłem im pozwolić. Wszystko się nagrało.
Poczułem coś niesamowicie dziwnego w piersi.
– Mogą powiedzieć... – zacząłem zmieszany, że mnie kryje.
– Nie sądzę. Drygas się tym zajmę.
– Wie? – Byłem szczerze zaskoczony, że detektyw jest wmieszany w ten przekręt.
– Adam, specjalnie ściągnąłem detektywa, by się tym zajął. Od razu na pierwsze spojrzenie wiedział, że to ty. Wie do czego jesteś zdolny i że tytko ty byłbyś zdolny do takiej siły i sposobu pobicia.
Czułem jak się rumienię z zażenowania. Sam nie wiedziałem dlaczego tak zareagowałem na te słowa.
– Czyli co...
– Czyli sami pobili się o telewizor.
– To idiotyczne – przyznałem.
– Ale przeszło i to możliwe. Chciwość, Adam.
– Czyli nie pójdę do więzienia? – zapytałem w końcu.
– Nie pozwolę na to – westchnął ciężko, klepiąc mnie w dłoń.
Chciałem się rozpromienić, ale jeszcze sobie na to nie pozwoliłem.
– Co powiedzieli ratownicy?
Milczał chwilę.
– No trochę ich uszkodziłeś. Ale nie trwale.
– Więc będą żyć?
– Będą.
Odetchnąłem. Nie chciałem nikogo już więcej zabijać, ani krzywdzić.
I oczywiście, jak miewałem, w tak poważnej sytuacji, zrobiłem coś nieświadomie idiotycznego. Zaburczało mi w brzuchu tak głośno, że oboje zamilkliśmy i spojrzeliśmy w dół na mój brzuch. To brzmiało jakby przeszedł tam tornado.
Cały zrobiłem się czerwony z zażenowania. Dlaczego to spotyka mnie?
Gabriel zachichotał.
– Powinniśmy coś zjeść – powiedział. – Nie jadłeś nic od wczoraj.
To mi przypomniało, że nie mam pojęcia która godzina i jak długo spałem.
– Jest już noc? – zapytałem zdezorientowany.
– Dziewiętnasta – wyjaśnił.
Zdezorientowany spojrzałem na okno. Rolety były zasłonięte. Było za wcześnie.
– Włączyłem wszystkie zabezpieczenia, bo nie czułem się do końca pewnie – wyjaśnił mi Gabriel, widząc moje spojrzenie.
– Och...
Przykro mi było, że się boi.
– Dałem też Tatianie wolne, więc musimy sobie sami poradzić z posiłkiem.
Uśmiechnąłem się.
– Nie umiem gotować – ostrzegłem.
– Ja też nie – powiedział z lekkim uśmiechem. – Musimy sobie jakoś poradzić.
Wziąłem go na ręce i przeniosłem nas do kuchni, zapalając wszędzie światła. Tym razem nie narzekał, że go noszę.
– Czysto – powiedziałem, widząc czyściutki salon.
– Zająłem się tym – wyjaśnił, kiwając głową Gabriel.
Zagryzłem wargę. Nie chciałem dopytywać jak się tym zajął. Czy kogoś poprosił by posprzątał, czy sam to zrobił. Naprawdę nie chciałem sobie tego wyobrażać.
– Powinniśmy zjeść coś lekkiego – zakomunikował Gabriel. – Coś dobrego na żołądek.
Jak zwykle znawca się odezwał, pomyślałem rozbawiony. Ale nic nie powiedziałem na to. Po co się kłócić, że zjadłbym coś wielkiego?
Posadziłem go na blacie kuchennym, sam sięgając po owoce. Idealny wybór. Gabriel nie będzie krzyczał, że sięgam po coś niezdrowego, a ja będę miał coś słodkiego.
– Gabriel? – zapytałem, po paru chwilach beztroskiego ględzenia.
Była jedna rzecz, która niesamowicie mnie niepokoiła.
– Tak? – zapytał, myjąc winogrona w zlewie.
– Co się dzieje? – zapytałem nie odwracając się do niego, krojąc banana. – Oni wiedzieli gdzie iść. Myślisz...
Najpierw delikatnie dotknął moich pleców, a następnie przytulił mnie jednym ramieniem, na ile mógł sięgnąć.
– Wszystko jest pod kontrolą, Adaś. Nie musisz się bać – zapewnił.
– Nie boję się – odpowiedziałem od razu.
Gabriel brzmiał jakby coś więcej wiedział. Spojrzałem na niego. Wyglądał na skrajnie zmęczonego, a najbardziej niepokoiły mnie jego wory pod oczami.
Dotknąłem jego ręki i zrobiłem krok bliżej niego.
– Mogę do ciebie mówić Alfons? – zapytałem poważnie, rozładowując napięcie.
W życiu mocniej nie dostałem w głowę łyżką. Ale to było warte dla jego uśmiechu.
~*~
Koniec dramatu... Na razie oczywiście, to w końcu początek tej części.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top