Rozdział 55


Miał rację. Mafia nienawidziła kapusiów. Tak zwanych sześciesiony. Jeśli wyszło, że był przeciekiem, nie miał szans na spokojne życie. A Gabriel w oczach innych zdecydowanie był najgorszym sortem człowieka. Był jeszcze gorszy niż policja.

Był kimś, kogo bezlitośnie się likwidowało, ale wcześniej niszczyło się mu życie, torturowało, a dopiero wtedy zabijało.

A nie dało się ukryć, że Gabriel swoimi działaniami był sześciesioną.

– Więc co – zacząłem, opanowując emocje na tyle, na ile mogłem – dałeś radę przeżyć ich zemstę...

Jego spojrzenie stało się ponure. A może wręcz puste? Niewiele emocji mogłem w nich wyczytać.

Zawsze mnie przerażały takie spojrzenia u ludzi. To tak, jakby na moment stracili swoją duszę.

– Tak – powiedział powoli. – Właśnie widzisz, w jaki sposób... – Mimowolnie zerknąłem na jego kolana odziane w spodnie. – Zresztą czy wiesz, dlaczego wybrano wypadek samochodowy?

– Nie.

– Mój brat nie chciał mnie zabić. Wiedział, że jednak to ja się poświęciłem, by uratować jego. Wpłynął więc na decyzję wyboru mojej kary. Liczył na szczęście i to, że nic mi się nie stanie. – Zamilkł na moment, a następnie prychnął pogardliwie. – Nadal myśli, że mnie uratował, nie wiedząc, że zrzucił na mnie przekleństwo żałosnego życia – powiedział z goryczą.

– Tak to odbierasz? – zapytałem cicho.

– Jak najbardziej – odpowiedział szybko i pewnie.

Dlaczego jego słowa tak bardzo mnie raniły? To on pewnie jest najbardziej zraniony.

Czy tylko ja widziałem sens jego istnienia tutaj na ziemi?

Chciałem mu to powiedzieć, chciałem, by zrozumiał, że jego życie ma sens. Jest przecież cenionym pisarzem, dobrze zarabia, ma dobrą gosposię, ma dach nad głową, jest podziwiany, ma brata, który jest, jaki jest, ale widocznie go kocha.

I ma mnie. Czy moja osoba w jego perspektywie nie jest na tyle ważna, by dalej żyć?

Nie potrafiłem go o to zapytać. Bałem się odpowiedzi.

Chwilę milczeliśmy, a ja skupiłem się na słuchaniu delikatnego dźwięku deszczu, który powoli nabierał na sile. Przynajmniej pogoda rozumiała moje uczucia i się dostosowała.

Przypomniały mi się słowa tego popaprańca – psychologa więziennego.

"Jeśli coś czujesz, powiedz. Niedopowiedzenia w relacji są okropne. Rozmawiajcie. To naprawdę ważne w relacjach międzyludzkich".

Przynajmniej wtedy coś sensownego powiedział.

Już otwierałem usta, by powiedzieć, co czuję, żeby go z tym skonfrontować.

Jednak Gabriel mnie ubiegł. Jeszcze nie skończył swojej opowieści.

– Wiesz – zaczął znów nagle, co mnie trochę zaskoczyło i straciłem własny wątek rozmowy w głowie. – Kiedy wyszło na jaw, że cię mam przy sobie, a musisz wiedzieć Adam, że jesteś popularny przez swój gniew i siłę, zaczęto się niepokoić, że chcę cię wykorzystać do powrotu...

Zamrugałem zaskoczony. Ktoś się mną rzeczywiście aż tak interesował?

Spojrzałem na ziemię, przetrawiłem sobie jego słowa, przypomniałem sobie nasze pierwsze interakcje, jego zachowanie, jego propozycję.

– A chciałeś? – zapytałem przez zaciśnięte gardło.

Niemożliwe... Jednak musiałem to od niego usłyszeć.

Najpierw uśmiechnął się enigmatycznie, patrząc na mnie, potem powiedział:

– Jestem na etapie swojego życia, że chcę tylko spokoju. Nigdy mi to nawet nie przeszło przez myśl. Owszem, myślałem o tym, żeby cię wykorzystać do pisania książek, ale nigdy nie chciałem cię wystawić na niebezpieczeństwo i popchnąć do tego półświatka. To by było dla ciebie niebezpieczne. Ja tylko chcę, żebyś przy mnie spokojnie żył i był bezpieczny.

Nie wytrzymałem.

– Więc dlaczego chcesz się podjąć operacji? Przecież to przeczy twoim słowom. Jeśli nie przeżyjesz...

Przerwał mi moje dramatyczne słowa, które powodowały u mnie łzy w oczach, przez zaciśnięcie obu dłoni na mojej.

– Wiem, że jesteś wściekły i zdruzgotany. Musisz się z tym przespać, przetrawić. To nie jest eutanazja, Adam. Ja mam szanse. Raz miałem szansę przeżyć, co było moją katorgą. Teraz liczę na jeszcze trochę szansy i szczęścia od losu. Mam nadzieję na normalne i zdrowe życie. Z tobą. Spróbuj sobie to wyobrazić.

Nie potrafiłem. Widziałem tylko perspektywę swojego żałosnego, ponownie samotnego życia bez osoby, która dała mi to wszystko, czego potrzebowałem. Miłość, zaufanie i bezpieczeństwo.

Pochylił się i powoli, bym się przyzwyczaił do jego dotyku i zmiany sytuacji, objął mnie.

– Nie czuję, że żyję, Adam. Ja tylko egzystuję.

Wiedziałem, że to dla niego okropne, że on bardziej niż inni chciał chodzić i żyć pełnią życia. Że nie potrafi się odnaleźć w aktualnej sytuacji życiowej. Że jej nie zaakceptował.

Schowałem twarz w zagłębieniu jego szyi. Chciałem napawać się jego dotykiem, dopóki miałem na to szanse.

– Jeśli się tego podejmę i mi się uda – szeptał mi do ucha – będę mógł przede wszystkim ciebie ochronić. Będę miał pewność, że na jesteś bezpieczny. Adam, nasze życie będzie lepsze.

– Gabriel...

– Tak?

– Będziesz mnie jeszcze potrzebował?

– Jesteś kimś, kogo potrzebowałem całe życie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top