Rozdział 54




Rozpływałem się pod jego spojrzeniem, zapominając o ciężkiej sytuacji między nami.

Zapomniałem o jego tajemnicach, niedomówieniach i działaniach za moimi plecami, dotyczących bezpośrednio mojej osoby.

Tak, nie byłem specjalnie skomplikowanym człowiekiem.

- Jadłeś? - zapytał łagodnie.

Czy to język miłości?

Zawsze miałem problem z agresją, apogeum nieradzenia sobie z emocjami był w wieku nastoletnim i wczesnego wejścia w dorosłość. Jednak teraz... Teraz czułem spokój, zwłaszcza kiedy byłem z nim i tak ładnie na mnie patrzył.

Całe życie potrzebowałem chyba tylko bezpiecznej przystani i oparcia w drugiej osobie.

A Gabriel mi to dawał.

Jakby się nad tym zastanowić, wszyscy ludzie ma ziemi właśnie do tego dążą. Do komfortu i bezpieczeństwa. Nie ważne jak złym czy chciwym człowiekiem jesteś. Na koniec dnia zawsze pragniesz bezpiecznego kącika.

- Tak - powiedziałem, nie odrywając swoich oczu od niego - jadłem.

Uśmiechnął się krótko i blado, jakby na siłę.

- Dobrze.

Wiedziałem, że on wie, gdzie byłem. I byłem mu wdzięczny, że pozwala mi na te ucieczki.

I tak jakby słyszał moje myśli, mocniej ścisnął moją dłoń i nieznacznie się pochylił się w moją stronę.

- Adam - wymawiając moje imię, miał zaskakująco gładki głos. Jakby sylaby ześlizgiwały się po literach mojego imienia.

- Tak? - mruknąłem, przechodziło mi przez myśl, czy nie lepiej przejść do ciepłego domu.

- Wiem, że tego potrzebujesz, ale wykończysz mnie swoimi ucieczkami za każdym razem, gdy się kłócimy.

Zmieszałem się na jego słowa i pomyślałem, że to niemożliwe, bo pozostanie w złej atmosferze może być dla mnie tragiczne.

Ale z drugiej strony poczułem, że jestem samolubny. Ma rację, na pewno się o mnie martwi i nie lubi, kiedy znikam na całe noce do gościa, którego nie lubi.

Już chciałem się zgodzić, kiedy pomyślałem o powodzie moich zniknięć.

Jeśli znikną powody, to i skutki tego nie będą istnieć.

- A może przestaniemy się kłócić i okłamywać?

W odpowiedzi tylko westchnął. Nie wydawał się przekonany, właściwie wyglądał na gościa, który nie wierzył w taką możliwość. Jednak mimo wszystko powiedział:

- Cudownie.

Jeszcze chwilę utrzymałem z nim spojrzenie, ale zaraz je zerwałem, by usiąść wygodnie na deskach tarasu. Chciałem być naprzeciw niego, ale kucanie trochę mnie już męczyło.

Gabriel jednak szybko zareagował, widząc, że chcę usiąść na ziemi. Chwycił mnie za ramię, pochylając się, i powiedział łagodnie:

- Nie siadaj na zimnym, usiądź obok mnie.

Wolałem być naprzeciw niego, nawet jeśli miał nade mną górować. Jednak posłuchałem go bez oporów i usiadłem blisko, tak że nasze kolana się stykały.

- Powiedź mi wszystko - zacząłem, ocierając się o jego ramię swoim podczas poprawiania się na poduszkach. - Chcę wiedzieć.

W końcu, pomyślałem zgryźliwie. Musiałem zmierzyć się z rzeczywistością. Jakakolwiek by nie była.

Która to już próba wzięcia się w garść i chęci poznać mroczną stronę Gabriela?, zaszczebiotał mi złośliwy głosik w głowie.

Spadaj, warknąłem sam na siebie.

Gabriel odchylił delikatnie głowę i przymknął oczy, jakby głęboko się zastanawiał, od czego zacząć.

- Może zacznę od samego początku? - zapytał retorycznie. - Jeśli już mam być z tobą szczery, to musisz poznać mnie lepiej niż sądzisz, że możesz mnie znać.

Poruszyłem się niespokojnie, będąc ciekawym, co mi może więcej o sobie powiedzieć. Wiedziałem o jego bracie i ciemniejszych wyborach w przeszłości, ale zawsze jego tłumaczenie i informacje, jakie dostawałem, były szczątkowe i platoniczne.

A ja nigdy nie drążyłem.

- Urodziłem się w dobrze sytuowanej rodzinie. Moi rodzice mieli wykształcenie prawnicze, ale mimo to niespecjalnie sami przestrzegali prawa. - Nie patrzył na mnie, a jego głos był dziwnie bezbarwny. Jakby opowiadał o czymś obcym, a nie o swoim życiu. - Jeszcze przed moimi narodzinami ojciec miał kontakty z mafią. Z czasem to tylko się pogłębiało i z prawnika mafii sam stworzył własny odłam, skupiający się na przemytach narkotykach.

Dziwnie mi było słuchać o jego rodzicach. Dziwne to było, bo w mojej głowie Gabriel nie mógł być dzieckiem. Był poważnym dzieciakiem, jaki był jako chłopiec? Czy wyglądał jak cherubinek, czy tacy rodzice dobrze go traktowali? Bałem się zadać te pytania, dlatego milczałem i pozwoliłem mu mówić.

Wolałem mu nie przerywać potoku słów, bo mógłby stracić wątek i pewność tego, by mi wszystko od początku opowiedzieć.

- Matka uwielbiała bogactwo, dlatego jej kompletnie nie obchodziło, co robi ojciec. Mnie zresztą też, aż do rozpoczęcia studiów i zobaczenia, że działania na początku dwutysięcznego roku mogą się zakończyć i mieć gorsze konsekwencje niż deprawowanie młodych ludzi i niszczenie im życia, rozprowadzając po Polsce kilogramy narkotyków.

Zmarszczył brwi, skupiając wzrok na swoich dłoniach. Ani razu na mnie nie spojrzał.

- Byłem zaślepiony wygodą, pieniędzmi i prestiżem własnego nazwiska. Można nawet powiedzieć, że brałem czynny udział w tym chorym biznesie, bo pomagałem trochę ojcu podejmować biznesowe decyzje.

Gdzieś w tle zagrzmiało. Drgnąłem i zerknąłem w lewo na jeszcze ciemniejsze chmury niż były wcześniej. Zapowiadała się duża burza.

- Wszystko się zmieniło - kontynuował, nawet nie reagując na pogodę - kiedy w konsekwencji konfliktów i podwojenia zysków w ciężkiej sytuacji, gdzie ŚPB zaczęło deptać im po piętach, chcieli poświęcić mojego młodszego brata. Był naiwnym nastolatkiem, który uwielbiał bawić się w gangstera i miał przejąć całe zło rodziców na siebie. To na nim miała skupić się ŚPB. Nie mogłem na to pozwolić. Dlatego zacząłem działać dla policji.

Zagryzłem wargę, rozumiejąc, w jak niebezpieczną grę grał za młodu. I to z własną rodziną.

- Trwało to jakiś czas, aż w końcu mieli na tyle wystarczających dowodów, że zrobili nalot. Ojciec wolał zginąć, niż iść do więzienia, dlatego popełnił samobójstwo. A matka, wiedząc, że straci cały majątek i sławę, zrobiła to samo.

Zamilkł i nadal na mnie nie patrząc, westchnął. Nie wiem, czy tak dobrze udawał, czy naprawdę go to nie ruszało, ale miał kamienną minę, a głos nie miał żadnych emocji.

Może Gabriel po prostu niczego nie żałował w swoim życiu?

Ale jakby na zaprzeczenie moich słów, w tym samym momencie spojrzał na mnie, błyszczącymi od emocji oczami.

- Mafia nienawidzi kapusiów.

Nigdy nie widziałem go w takim stanie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top