Rozdział 50


Nie rozmawialiśmy ze sobą już do końca dnia. Ani ja, ani on nie mieliśmy nic do powiedzenia. On nie miał już więcej do powiedzenia, ja nie wiedziałem co powiedzieć.

Zabrakło mi słów.

A moje milczenie go zraniło.

Pytanie: kto zranił kogo bardziej?

Po tym co czułem, mógłbym na początku powiedzieć ze zdecydowaniem, że ja. Jednak cały czas nawiedzało mnie spojrzenie jasnych oczu Gabriela.

Cierpienie, odrzucenie i niepewność, choć wiedziałem, że on nie cofa swoich postanowień.

Nie byłem lekarzem, ale i bez tego wiedziałem, że operacja jest ryzykowna. Nie wiedziałem jeszcze na ile. A co ważniejsze. Czy moje serce wytrzyma to ryzyko?

Czy Gabriel naprawdę nie docenia tego co ma, co jest między nami, tego spokojnego życia? Dlaczego wszystko komplikuje?

Może nie jestem dla niego wystarczający. Może powinienem być lepszym kochankiem, chłopakiem, opiekunem.

Tylko... czego on tak dokładnie oczekuje? Nigdy nie miał jakichś zastrzeżeń, bym się zmienił, wydoroślał czy cokolwiek.

A może ta kontrola w moim życiu, ten psycholog, siłownia, wciśnięcie mnie do pół darmowej pracy w policji była pewnego rodzaju kwestią wychowania mnie na swojego idealnego kochanka?

A co jeśli to prawda i nie podołałem jego oczekiwaniom, przez co jest sfrustrowany i nie może zdzierżyć swojego życia?

No dobrze, powiedzmy, że nie mam racji. Że nie o to chodzi i kocha mnie tak, jak pierwotnie myślałem.

Ale nie zmienia to tego, że może umrzeć. Operacje, zwłaszcza na kręgosłup, są chyba ryzykowne, prawda?

Nie przeżyję życia bez niego.

A teraz załóżmy, że Gabriel przeżył. Po długiej rehabilitacji zaczyna chodzić.

I być takim człowiekiem nim trafił na wózek.

Nie będzie mnie potrzebował.

Uderzyło mnie to tak nagle, że aż zrobiło mi się niedobrze. Żółć podeszła mi do gardła.

Oczywiście, że tak.

Wróci do swojego beztroskiego, brutalnego w intrygi życia. Znowu będzie prawnikiem, może nawet rzuci pisanie.

Nie będzie już Gabrielem, którego znam i którego bezgranicznie pokochałem.

Przecież rozmawiałem z tym pieprzonym fizjoterapeutą, którego już więcej nie zobaczyłem. Był jego kochankiem. To nie jego decyzją było zerwanie, ale Gabriela, który nie chciał mieć go blisko, skoro nie miał z niego pożytku jak wcześniej.

Ale zdecydowanie był lepszym kochankiem ode mnie. Gabriel może mnie zostawić i wrócić do niego.

To takie oczywiste, a łzy same mi napłynęły do oczu.

Tak bardzo nie chciałem, żeby zaczął chodzić.

Może to samolubne. Ale od tego zależało MOJE SZCZĘŚCIE.

Już nie będzie NASZEGO SZCZĘŚCIA, jak sobie czasem mówiłem.

Po paru godzinach zamknięty w swoim pokoju zacząłem się w końcu dusić. Miałem wrażenie, że te znajome ściany zbliżają się do mnie, zamykając w ciasnej klatce. A bliskość Gabriela w tym domu aż mnie parzyła.

Musiałem wyjść.

Musiałem wyjść i z kimś porozmawiać. Inaczej bym się udusił. A własne myśli by mnie zabiły w końcu w okrutnych torturach.

A miałem tylko jedną osobę, która przyjmie mnie z otwartymi rękami o każdej porze dnia i nocy na tym świecie. A co ważne – wysłucha mnie. I tylko o to mi chodziło. O wysłuchanie. Nie potrzebowałem rad, potrzebowałem tylko współczucia i zdrowych uszu.

Wziąłem głęboki wdech przez nos, tak jak radziła mi psycholożka i Gabriel. Następnie wypuściłem powietrze przez usta i zerknąłem na małą kuleczkę na moich kolanach.

Patyk spał. Był blisko, a jego obecność naprawę trochę mnie budowała na duchu.

Dobrze mieć obok siebie kogoś przy ciężkich czasach. Nawet jeśli ma być to zdezorientowany szczeniak, który nie wie, czemu jego pan jest nagle smutny i nie ma energii, by się z nim bawić.

Patyk czuł moje przygnębienie i panikę, dlatego tym bardziej nie odstępował mnie na krok i co dziwne, nie atakował mnie pełen energii, bym się z nim bawił. Był tylko obok i popiskiwał, aż się nie zmęczył i nie zasnął mi na kolanach.

Czując zdecydowanie w podjęciu jakichś działań, pochyliłem się i pocałowałem w główkę szczeniaka, ciesząc się, że ktoś jest mi tak bezgranicznie wierny.

Nawet delikatnie uśmiechnęłam się, kiedy machnął łapą i zmarszczył pyszczek przez sen.

Dochodziła dwudziesta trzecia, a ja zacząłem się cieplej ubierać, by wyjść o tak późnej porze z domu.

Ubrałem koszulkę z długim rękawem i kurtkę skórzaną. Noce były coraz chłodniejsze.

Następnie nie biorąc z pokoju nic oprócz Patyka, który nawet się nie zbudził w moich ramionach, wyszedłem z pokoju, by wyjść do holu po kluczyki do auta.

Było późno, mimo to czułem palące spojrzenie z kamer na sobie.

Wiedziałem, że na mnie patrzy i byłem ciekawy, czy mnie zatrzyma. l czy zablokuje wszystkie zamki, nie chcąc mnie wypuścić niewiadomo gdzie w nocy.

Jednak nie zdecydował się na to. Może wiedział, że tego potrzebuję i wrócę.

Ostatecznie wyjechałem z posesji swoim Goliatem prosto do mieszkania Janka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top