Rozdział 5
Kontynuacja dramatu Adama, odcinek 2956 .
Żartuję, nie mogłam się powstrzymać.
Siedziałem skulony na kanapie, mając widok z okna na tyły domu. Wiedziałem, że policja i karetka przyjechała, bo byli niezwykle głośno. Gabriel ich wezwał.
Jak na mój gust przyjechali bardzo szybko.
Słyszałem ich krzyki, tupanie. Byłem pewny, że do mnie przyjdą i zaraz zakują mnie w kajdanki. Jak wtedy. Przecież zrobiłem coś złego. Mimo włamania, przegiąłem z biciem ich. To nie była samoobrona, wszyscy to wiedzieliśmy. Ja, Gabriel i policja.
Jednak tego nie zrobili. Nikt nie wszedł na piętro. Nikt nie dobijał się do drzwi biblioteki, gdzie się zabunkrowałem. Ich obecność tutaj jak na mój gust trwała godzinami. Czas się ciągnął nieubłagalnie, a ja cały czas bałem się, że znów wyląduje w więzieniu. Nie miałem tu zegarka, więc tkwiłem w tej próżni całkowicie przestraszony.
Bolały mnie mięśnie, a kłykcie były zmiażdżone od bicia tych dwóch chłystków. Nawet nie wiedziałem jak bardzo ich uszkodziłem. Nic nie wiedziałem. Nie pamiętałem nawet tego jak ich biłem.
Trochę sobie jeszcze popłakałem, nie mogąc znieść samotności i spojrzenia Gabriela z kartek papieru, bo właśnie na tej stronie mój szkicownik spadł. Na naszkicowanych oczach Gabriela.
Już mnie nie będzie chciał, będzie się mnie bał. Na pewno sobie uświadomił kogo przyjął pod swój dach. Będzie się bał być blisko mnie, nie będzie już dla mnie taki miły.
Ale dlaczego wtedy policja nie przychodziła po mnie? Co miało na celu schowanie tych skarpetek?
Nie miałem pojęcia, dlatego tym bardziej byłem przestraszony.
W końcu ostatecznie zasnąłem kiedy w domu nastała cisza. Zasnąłem przez całkowite zmęczenie psychiczne. Policja i pogotowie sobie poszło, nie przychodząc po mnie. Nie wiedziałem, co im Gabriel powiedział, ale to wcale nie był koniec moich zmartwień.
Nie miałem pojęcia, co siedzi w głowie Gabriela i co będzie dalej.
Właśnie z taką myślą obudziłem się po niewiadomym czasie.
Gabriel.
Jedyne co chodziło mi po myślach, oprócz tego, że wszystko mnie bolało. Nadal leżałem na kanapie, w skulonej pozie. Bardzo niewygodnej pozie.
Wyprostowałem się, czując jak strzyka mi w karku.
Rolety antywłamaniowe były zasłonięte, dlatego wywnioskowałem, że spałem naprawdę sporo i już jest noc.
Zamrugałem parokrotnie, oczy mnie bolały przez światło jakie dawała włączona przez cały czas lampa. Nieświadomie przez to wszystko zostawiłem ją cały czas włączoną z wczorajszej nocy.
Pociągnąłem nosem i schyliłem się po swój szkicownik. Zaraz zamknąłem go, by spojrzenie Gabriela nie przeszywało mnie na wskroś.
Moje dłonie nadal był we krwi, ale podejrzewałem, że tors czy policzki również.
Krwią szybko można było się nieświadomie umazać. To trochę jak z brokatem.
Wstałem z zamiarem pójścia do łazienki. Nie mogłem być dłużej w takim stanie.
Jednak mimo mojego zdecydowania, by zmyć tą krew, zawahałem się przy drzwiach. Panicznie bałem się spotkać Gabriela. Choć przecież nie wchodził na piętro.
Pewnie śpi, albo przynajmniej odpoczywa gdzieś w swoim pokoju.
Nadal nie byłem pewny, która jest godzina.
W końcu jednak wziąłem się w sobie i wyszedłem na korytarz. Rozejrzałem się w tej ciemności i natychmiast w oczy rzuciła mi się ta jedna rzecz. Kamery powieszone w kącie, nie działały. Ta czerwona, charakterystyczna lampka się nie świeciła.
Trochę zdezorientowany poszedłem do łazienki i się całkowicie ogarnąłem. Bez żadnego konkretnego uczucia, obserwowałem różową wodę spływającą do odpływu.
Po ogarnięciu siebie, uświadomiłem sobie, że nie mogę ubrać na nowo dresów, gdyż mają plamy krwi. Wiedziałem, że Tatiana robi pranie i zawsze uprzednio sprawdza kieszenie wszystkich rzeczy, dlatego nie chcąc doprowadzić ją do zawału, próbowałem w umywalce wyprać trochę te plamy.
Wybitną praczką nie byłem, ale jakoś dałem radę.
Rzuciłem je do kosza na pranie i wyszedłem z łazienki jeszcze mokry i w samych bokserkach.
Skierowałem się w stronę swojego pokój, gdzie zamierzałem kompletnie się ubrać, kiedy usłyszałem:
– Adam?!
Przerażony nagłym zawołaniem, stanęłam jak wmurowany. Gabriel mnie woła? W nocy? Skąd wiedział, że chodzę po korytarz jak ma wyłączone kamery?
Z mocno bijącym sercem i ogromną niechęcią zawróciłem na schody i robiąc parę kroków w dół, wychyliłem się i powiedziałem w ciemność:
– Jestem tylko w bokserkach.
To było najbardziej idiotyczne rozpoczęcie rozmowy jakie kiedykolwiek miałem. Jeszcze w takich okolicznościach. To trzeba być mną.
– Adam – powiedział z większym naciskiem i już wiedziałem, że nie ma to dla niego znaczenia. – Chodź do mnie.
Uważałem, że nie byłem jeszcze gotowy na rozmowę i samo spotkanie z Gabrielem. Dlatego zatrzymałem się dość szybko po pokonaniu czterech schodków w dół. Stanąłem nie robiąc już więcej korku do przodu. Mój żołądek zrobił fikołka, a ja bardzo się ucieszyłem, że długo nie jadłem.
– Nie chcę – powiedziałem w końcu.
Chciało mi się płakać, ale z całych sił się powstrzymywałem. Czy nie wystarczająco już się nad sobą użalałem? Dlaczego nie mogę się ogarnąć?
– Adam – westchnął ciężko, a dla mnie brzmiało to jak rozczarowanie. – Nie mam do ciebie dzisiaj wyjątkowo cierpliwości. Chodź ze mną. Musimy porozmawiać, co dalej.
Nigdy w życiu nie był dla mnie bardziej oschły. Chyba nawet podczas naszego pierwszego spotkanie był dla mnie serdeczniejszy.
Poczułem jak coś się we mnie łamie i rozkrusza. Tym razem przegiąłem, zrozumiałem to dopiero teraz. Teraz kiedy zobaczyłem, że Gabriel mi nie wybaczy i łagodny sposób, tak jak można było się po nim spodziewać, chce ode mnie odejść. Zostawić mnie tak jak wszyscy inni.
Byłem w tym momencie jak dętka, z której uleciała całe powietrze.
Ale mimo wszystko nie byłem zaskoczony. Oczekiwałem tego, Gabriel był zwykłym goście, wykształconym, inteligentnym. Mimo jego cierpliwości nawet on miałbym po tym co zrobiłem dość.
Byłem przerażający.
Jakoś zakręciło mi się w głowi i ugięły się pode mną nogi, dlatego usiadłem na schodku.
Było tak ciemno, że nie do końca wiedziałem gdzie jest Gabriel, ale zaraz usłyszałem jak podjeżdża do dołu schodów i chwile później włączył malutką lampkę na szafce w korytarzu.
I wtedy zobaczyłem jego szarą twarz i ogromne wory pod oczami. Jeszcze nigdy nie widziałem go tak zmęczonego i zmarnowanego.
I to wszystko było moją winą.
I wtedy zrozumiałem, że będzie lepiej jak rzeczywiście odejdę.
Wtedy zrozumiałem też, co znaczy łamiące się serce. Dopadła mnie dziwna beznadziejność, przegrana.
– Adam... – zaczął na nowo, ale ja już nie zamierzałem robić mu problemów i torturować nas obu.
– Tylko się ubiorę – wykrztusiłem, zaskakująco spokojnie i rzeczowo.
W ogóle to nie współgrało z moim samopoczuciem.
Jego surowa mina trochę zeszła, kiwnął głową i rzucił, że czeka w gabinecie. Odjechał, a ja nadal siedziałem na schodku jak sierota, nie mogąc się zebrać by wstać. Nie miałem siły by to zrobić od razu.
Wziąłem głębszy wdech. Musiałem zebrać się w sobie. Nie miałem wyjścia, musiałem z nim porozmawiać i usłyszeć, co ma mi do powiedzenia.
Przytrzymując się ściany wstałem i wspiąłem się do góry by iść do pokoju i się jakoś porządniej ubrać. Jednak musiałem być naprawdę w słabej kondycji, bo na korytarz zrobiło mi się ciemno przed oczami i zachwiałem się na tyle niebezpiecznie, że gdybym szybko nie podparł się ściany, to bym się przewrócił.
Wziąłem szybko dwa głębokie wdechy. Znów było wszystko w porządku i już normalnie dotarłem do pokoju i się ubrałem. Ubrałem ciepły dres i biorąc z siebie największe pokłady odwagi, zszedłem na dół nie odważając się spojrzeć w stronę salonu.
Tak bardzo chciałbym cofnąć czas.
Tak bardzo chciałbym być normalny.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top