Rozdział 49
– Kto? – Aż mi się słabo zrobiło. Czyli jednak.
Znów nie odpowiedział. Ukląkłem przed nim, by złapać jego spojrzenie. Nadaremno. Dlaczego wszystko zawsze jest pod górkę?
– Chronię cię przed najokropniejszą osobą w tym kraju – powiedział w końcu, zbierając się w sobie. – Wszystko jest po to, byś był bezpieczny i poradził sobie w przyszłości.
– Mam przecież ciebie – powiedziałem prosto z mostu. Naprawdę nie widziałem problemu. – Damy sobie razem radę.
Nie odpowiedział.
– Prawda? – dopytałem ze słyszalną paniką.
O Jezu... poczułem, jak powietrze ucieka mi z płuc, a nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej przejmuje całe moje ciało. Ciężko chwytało mi się oddech, pokój stał się dziwnie mały, a bliskość Gabriela daleka.
Ścisnąłem materiał koszulki w okolicy serca, kuląc się. Zamrugałem intensywnie, kiedy rozmazał mi się obraz, ale nie powróciła mi ostrość.
– Adam...
Bolało. A w głowie huczała mi tylko jedna myśl powtarzana jak mantra.
Będę sam...
Sam... sam... sam... sam... sam...
Całkowicie sam...
– ADAM!
Mój mocny chwyt przy klatce piersiowej został wyszarpnięty. To całkowicie rozproszyło moją uwagę. W końcu skupiłem wzrok z powrotem na jego jasnych oczach, a nie na moich depresyjnych i destrukcyjnych myślach, które same się napędzały.
– Adam – powiedział już łagodniej, trzymając moje dłonie w swoich – spokojnie, jestem z tobą.
Jakoś jego słowa mnie chwyciły. Poczułem łzy pod powiekami, przez co musiałem parę razy zamrugać, by nie rozpłakac się jak dziecko.
Tak bardzo go potrzebowałem w swoim życiu, które rozpoczęło się dopiero, kiedy go poznałem.
Potrzebowałem go...
Musiałem go poczuć bliżej. Dlatego pochyliłem się i przytuliłem głowę do jego niedziałających ud. Wiedziałem, że mnie nie poczuje, ale ja poczułem jego ciepło.
Pogłaskał mnie po głowie, a ja poczułem, jak jego palce bawią się moimi włosami.
Od razu było mi lepiej.
– Za co ja płacę twojej psycholożce? – mruknął do siebie po jakimś czasie, jednak tak bym usłyszał.
– Pierdolić ją – wymamrotałem mało przejęty zaistniałą sytuacją.
Najpierw westchnął, później ostrzegawczo poklepał mnie po karku.
– Nie mów tak, to niegrzeczne – upomniał mnie. – Przyznaj, ile razy u niej ostatecznie byłeś?
– Dwa.
Nie musiałem podnosić głowy, by wiedzieć którą z swoich zirytowanych min właśnie zrobił.
Mina numer sześć – „Adam, jak możesz być tak nieodpowiedzialny? To dla twojego dobra".
Mimowolnie uśmiechnąłem się i wtuliłem nos mocniej w jego udo odziane eleganckimi spodniami.
– Chyba wszystko muszę ci wytłumaczyć. Spokojnie, nie zamierzam cię zostawić, bo cię nie potrzebuję i nie kocham – wytłumaczył cierpliwie.
Natychmiast odwrócił moją uwagę od panicznego opuszczenia mnie. Powiedział, że mnie kocha! I do tego tak naturalnie i lekko.
Jak łatwo mną manipulować... wiedziałem to, ale jednocześnie dobrze mi z tym było.
To mój był największy strach. Opuszczenie mnie przez Gabriela. To był mój najgorszy koszmar. Zostanie samemu w tym świecie.
Znowu.
Nie wiem, czy zdołałbym się pozbierać.
– Więc, co się dzieje? – zapytałem, unosząc na niego spojrzenie.
Przymrużył oczy i pogłaskał mnie kciukiem po policzku.
– Osobą, która chce cię zranić, jestem ja – powiedział, niemalże akcentując każde słowo powoli. – I ja mogę nie być przy tobie w przyszłości.
– Co? – zamrugałem głupio, delikatnie się unosząc i znów powoli panikując. – Nie rozumiem. Dlaczego chciałbyś mnie zranić?
– Bo jestem samolubny.
Nie wiedziałem, w jaki sposób mam zareagować. Usiadłem po turecku zdezorientowany, co zmusiło do odsunięcia się od niego.
– Miałeś rację, nazywając mnie samolubnym – zaczął tłumaczyć. Tym razem też to on pochylił się w moją stronę nisko. – Tak. Jestem też hipokrytą. Wiem to, ale nadal w to brnę.
Powoli czułem frustrację. Nie jestem najbystrzejszą osobą, więc nie rozumiałem, do czego on pije.
– Gabriel, nie za bardzo rozumiem. Musisz mi wytłumaczyć to wszystko wprost.
Zamiast mi powiedzieć wszystko w jednym zdaniu, co by było dla mnie zbawienne, on spojrzał na wolne krzesło.
– Usiądź przy mnie.
Irytacja natychmiast mnie uderzyła, ale zdusiłem ją i zrobiłem jak polecił. Przysunąłem krzesło blisko niego i spojrzałem na niego wymownie.
Chwycił mnie za rękę i zaczął w końcu:
– Adam – powiedział poważnie – nie chcę tak żyć. Odkąd jesteś dla mnie tak ważny jak nikt, zapragnąłem dać ci wszystko co najlepsze. Pragnę dać ci siebie, w lepszej wersji. Chcę być twoim partnerem. Chcę cię dominować, całować kiedy chcę, nie mieć problemów z objęciem cię, pragnę z tobą wyjść na normalny spacer i pojechać na wakacje, chcę uprawiać z tobą normalny seks z pasją i dotrzymywać ci kroku w życiu. Chcę być w stanie obronić cię, kiedy będziesz tego potrzebował. Żyć tak wspaniale, by niczego nie żałować.
Brzmiało pięknie ale niebezpiecznie.
– Ty nie... – zacząłem słabo, ale mi przerwał.
– Nie chcę tak dalej żyć, Adam. Chcę chodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top