Rozdział 47


Daria potrzebowała mojej pomocy, by zatrzymać jakiegoś przestępcę. Nie znałem szczegółów, zresztą, niespecjalnie mnie one interesowały. Nie wiem, czy oni naprawdę wierzą, że ja czytam te ich nudne raporty, napisane językiem urzędowym, niemalże prawniczym. Kto normalny to rozumie i go oczy nie bolą? W każdym razie musiałem jechać, bo ta wariatka pojechałaby sama. A co zrobi niespełna metr sześćdziesiąt na przestępcę? Znaczy, ona dużo, zwłaszcza że ma broń, ale nie mogłem ryzykować jej bezpieczeństwa.

Była moją przyjaciółką.

Musiałem jechać i, o zgrozo, zostawić Patyka z Gabrielem.

Ewentualnie z Tatianą, co by było lepszym pomysłem. Ale to Gabriel był panem domu i musiałem mu i tak zameldować, że wychodzę.

Potrzebowałem trzydzieści minut, by nastawić się na tę rozmowę. Poszedłem nawet na spacer z Patykiem, by go wymęczyć. Jak będzie spał, to może nie wkurzy Gabriela.

Do Gabriela wszedłem z Patykiem na rękach. Troszkę się bałem, że ciekawski szczeniak coś zepsuje albo, co gorsza, zaczepi blondyna.

Lepiej dmuchać na zimne.

Gabriel nie przywitał mnie miło. Dlatego postanowiłem natychmiast przedstawić sytuację, starając się być jak najbardziej przekonywujący.

Jednak skończyło się na lodowatym:

– Nie.

No to czas na mojego asa w rękawie. Uniosłem wyżej Patyka i spojrzałam na niego najbardziej prosząco.

– Co? – westchnąłem najsmutniej jak się dało. – Błagam, Gabriel, jadę z Darią. Nie mogę go zabrać.

Był niewzruszony. Zimny drań. On serca nie ma? Dla mnie przecież czasem się znajduje.

– Dlaczego nie? – odpowiedział beznamiętnie, znów skupiając się na swoim monitorze.

Idę do takiej, a nie innej pracy! Nie mogę tam wziąć szczeniaka. Choć może lepiej nazwać to wolontariatem, bo polska policja płaci mi pięć złotych za godzinę. Czy to w ogóle legalne?

– Przecież... – zacząłem, ale bezlitośnie mi przerwał.

– Weź go ze sobą – powiedział niemalże arogancko. – Nie zostawisz go ze mną samego w domu. Zresztą to twój pies.

– Ale...

– Koniec dyskusji – niemal warknął. – Bierzesz go albo gdy wrócisz, to go nie będzie. Pójdzie na kiełbasę.

Teraz rozumiałem, dlaczego niektórzy uważają Gabriela za potwora.

Wyszedłem, nie mówiąc już nic więcej. Gabriel potrafił być okropny.

Naprawdę miałem problem. Ogromny. Patyk nawet jeszcze nie miał obroży.

– Zostawisz go w samochodzie – powiedziała Tatiana niemalże matczynym tonem głosu. – Nie jest aż takim nicponiem – zagruchała, drapiąc go za uszkiem, na co z zadowoleniem zaczęła mu latać łapka. Natychmiast mnie to rozczuliło.

Mimo że nicponiem był.

Tatiana widząc z jaką miną wychodzę od Gabriela, poszła za mną i pomogła mi przygotować miejsce dla malca, by przetrwać tę wyprawę. Pudełko, miękki koc i jego ulubiona piłeczka ze skarpetek. Nie powinno to zająć więcej niż pół godziny, powinien się sobą zająć. Ale to był pierwszy raz, kiedy go zostawiam, a na tyłach auta może siedzieć niebezpieczny przestępca.

Nic nie było proste. Martwiłem się o niego, by nic mu się nie stało. Nie chciałem, by wyskoczył zaraz za mną z auta, myśląc, że się bawimy, nie chciałem, by chodził po samochodzie, kiedy jakiś psychopata siedzi na tyłach.

Tyle możliwości do zagrożenia jego życia, że niemalże traciłem zmysły.

Jestem chyba za dużym panikarzem.

– Mam mały prezent dla naszego małego nicponia – zaćwiergotwała Tatiana, wyciagając coś z kieszeni swojego fartuszka.

W jej dłoni zobaczyłem niebieski sznureczek. A właściwie obwódkę z włóczki z kokardką. Przyjrzałem się kobiecie z niezrozumieniem.

– To obroża, którą zrobiłam na szydełku, jest rozciągliwa, więc na jakiś czas wystarczy. Oczywiście aż nie dostanie prawdziwej.

Natychmiast się rozpromieniłem. To było bardzo miłe z jej strony.

Podziękowałem jej i od razu założyłem nowy prezent na Patyka. Był grzeczny, kiedy go dotykałem, ale kiedy tylko go puściłem, nieprzyzwyczajony do noszenia czegokolwiek na sobie, zaczął się tarzać.

– Hej! – powiedziałem podniesionym głosem, na co zamarł i spojrzał na mnie, leżąc na plecach. – Bądź grzeczny, to prezent.

Nie sądzę, żeby mnie zrozumiał, ale magicznie przestał próbować to zdjąć. Podrapał się tylko dwa razy, śmiesznie przerzucając kokardę na kark i ponownie zaczął bawić się swoją ulubioną zabawką.

A może Patyk jest mądrzejszy, niż się wydaje?

W końcu zdołałem się pozbierać i wyprawić Patyka, by następnie wyjechać z posesji po Darię. Natychmiast kiedy wyjechałem na ulicę, zrozumiałem, jak ciężkie to jest jechać z szczeniakiem.

Patyk najpierw podskoczył, ugryzł siedzenie, na pewno robiąc dziury swoimi kiełkami i zawisł w powietrzu, chyba świetnie się bawiąc.

Jęknąłem. Jak nic nie miałem spokoju.

Podłoga od strony pasażera była jego. Jednak on nie miał zamiaru tam siedzieć. Bardzo zależało mu na wskoczeniu na siedzenie obok, ale był za mały.

Niemalże przejechałem na czerwonym przez to, że zerkałem co odwala mój szczeniak obok. Liczyłem, że po spacerze zaśnie, jednak nie było szans. Miał za dużo energii.

Finalnie, podjeżdżając pod budynek policji, byłem tak zmęczony, jakbym co najmniej spędził dobę bez snu.

Nie byłem dobry w dzieleniu uwagi.

Daria już na mnie czekała, ale natychmiast pokazałem jej, że nie może normalnie wejść, bo jak nic Patyk wykorzysta to, by mi zwiać i zabawić się w berka.

Spojrzała na psa, spojrzał na mnie i już wiedziałem, że jest wściekła.

Co się dziwić, była zmuszona wejść na siedzenie pasażera od tylnego wejścia. I ona nie omieszkała przy okazji uderzyć mnie łokciem w głowę.

– To było specjalnie – mruknąłem, masując sobie policzek.

– Oczywiście – warknęła, uważając by nie nadepnąć na Patyka, który jak ją zobaczył, obrócił się wokół własnej osi i nie przestawał machać ogonem. – Wytłumaczysz mi, dlaczego Patyk tu jest?

– Gabriel powiedział, że jak go zostawię, to sprzeda go na parówki – wyjawiłem, ruszając.

– Jak miło – prychnęła, głaskając go. – Zawsze wiedziałam, że jest uosobieniem kochającej osoby.

Nie skomentowałem tego.

Droga do podejrzanego miała potrwać dwadzieścia minut, ale z Patykiem trwało to trzydzieści. Jednak to nie było największym problemem.

Największym problem było to, że gdy zdołaliśmy wyjść bez wypuszczenia malca, ten zaczął wyć w ten swój piskliwym głosikiem.

– Jezu – westchnąłem.

– Zrób coś, bo go oskóruję – wysyczała Daria i nie była o wiele lepsza od Gabriela.

Tak więc poszedłem do podejrzanego z szczeniakiem pod pachą, który cieszył się nową zabawą.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top