Rozdział 44



Wpatrywałem się w niego. To było... straszne. Nic nie było przypadkowe. Czułem się dziwnie, będąc tylko Pionkiem.

Milczałem.

Gabriel był Rybą. Tym strasznym gościem, o którym krążą legendy i wszyscy się boją. Był tym potworem, o którym opowiada się świeżakom, by ich przestraszyć. To jak straszna historyjka dla dzieci, by były grzeczniejsze.

– Wiem, że możesz się przestraszyć – zaczął łagodnie, pochylając się w moją stronę. Myślałem, że złapie mnie za dłoń i ściśnie, ale szybko się rozmyślił. – Ale to nie zmienia faktu, że mi na tobie zależy i to nie zmienia naszych uczuć, jestem zdecydowany, by być przy tobie i cię chronić.

Wpatrywałem się w niego tępo. Oczywiście jego słowa były piękne, naprawdę zrobiło mi się ciepło w środku, a pieprzone stado os odezwało się w moim podbrzuszu.

Nie wiem, czemu ludzi nazywają je motylkami. Motylki zdecydowanie nie są tak agresywne. No, chyba że napieprzone jakimś dopalaczem.

– Kocham cię, Adaś. Naprawdę jesteś moim...

Zagryzłem wargę, czując to samo, ale wiedziałem, że jeśli Gabrielowi zależy, to potrafiłby mi tu zrobić wykład dwugodzinny.

Mógł zostać wykładowcą, a nie pisarzem.

– Dlaczego „Ryba"? – zdecydowałem się mu przerwać.

Zamilkł, wpatrując się we mnie zimno. Jego podniecenie i ciepło zniknęło.

– Co? – zapytał niemal ostrzegawczo.

– Dlaczego nadałeś sobie takie lamerskie przezwisko?

Myślałem, że mnie udusi. Nawet gwałtownie pochylił się w moją stronę, by złapać mnie za kołnierzyk, ale zdążyłem się uchylić na taką bezpieczną odległość, że nie zdołałby mnie dosięgnąć, dopóki nie wyjechałby poza biurko.

– Przepraszam – powiedziałem, podnosząc dłonie w akcie poddania. – Przepraszam, że przerwałem, ale to ciekawe.

Wpatrywał się we mnie ze swoją typową zimną furią. Ale zaraz westchnął i potarł sobie policzek.

– Dlaczego ja cię kocham? – mruknął sam do siebie.

W ogóle się nie przejąłem. Często tak do siebie mruczał, gdy przeginałem strunę.

– Więc byłeś... – zawahałem się w doborze słów. – Byłeś... – zacząłem znów, ale tym razem on mi przerwał.

– Adam, mówiłeś mi kiedyś, że czujesz się jak potwór – powiedział. – Osobą, którą można tak nazwać, na pewno nie jesteś ty. Jak już, to tylko mnie.

Nie mogłem zdzierżyć tego, że tak na siebie mówi. Mimo że domyślałem się, za co jest odpowiedzialny. Mózg napadów, przemyt, może wyroki sądu.

Za takie coś był odpowiedzialny Boss, za takie coś mógłby być odpowiedzialny Ryba. Tyle że Ryba był znany z tego, że był okrutny i nie dało się uniknąć niczego, co on zdecydował. Jeśli go zdradziłeś, byłeś martwy. Jeśli go oszukałeś, byłeś dwa razy mocniej oszukany.

To jak oko za oko. Tyle że jak ty wziąłeś oko, on odbierał ci dwa.

Gdybym był normalny, to bym się przestraszył. Gdybym był normalny, to bym uciekł, nie przejmując się miłością.

Ale to była moja jedyna i najwspanialsza miłość. Nie widziałem Gabriela złego. Nie był taki, od kiedy z nim zamieszkam. Nikogo nie zranił.

To była jego przeszłość. Oczywiście nie da się jej cofnąć, nie powinno się jej unikać i zapomnieć.

Ale... tak bardzo kochałem Gabriela, chciałem z nim żyć. Sam nie jestem święty, nie chciałem tracić Gabriela, nie jest ważne, kim był, kim chcą by był i to, że mogę być pionkiem w skomplikowanej grze, której nie rozumiem.

Jednak to nie miało znaczenia. Damy sobie radę. Ani ja, ani pewnie Gabriel nie będziemy szczęśliwi, jeśli mu nie wybaczę i nie zaakceptuję.

Poza tym, widziałem jego oczy. Zmęczenie przeszłością, żal i strach, że to wpłynie na teraźniejszość, na nas.

Tak, Gabriel też żałował, nie był całkowicie zły. Może bezwzględny, ale nie bez sumienia. Wiedział, że robi źle, nie był psychopatą.

Więc postanowiłem. Wstałem ze swojego miejsca, czując, że jego sokole oko mnie obserwuje. Milczał. Czekał właśnie na mój ruch.

Podszedłem do niego. Zagryzłem wargę i pochyliłem się, by go przytulić. Ładnie pachniał, ale on zawsze ładnie pachniał.

– Ja ciebie też kocham – wymamrotałem jak zawstydzony chłopiec. Jakoś poczułem się otwarty przed nim jak księga.

Po paru sekundach sam mnie przytulił. Poczułem, że się delikatnie uśmiecha.

– Nie gryź wargi, Adaś – szepnął mi do ucha, delikatnie głaszcząc mnie po karku.

Kochałem to.

Poczułem, jak delikatnie się przesuwa, jakby nie chciał mnie spłoszyć. Przekręcił głowę, ułożył dłoń na moim policzku. Ucałował mnie w policzek.

– Przygotuj się na ciężkie czasy – spojrzał na mnie z czułością – i nie rób niczego głupiego.

Nie mogłem się nie uśmiechnąć.

– Nie robię nic głupiego – powiedziałem niemalże zaczepnie.

Obaj wiedzieliśmy, że to kłamstwo.

– Robisz, Adaś – westchnął i przetarł kciukiem moja dolną wargę. – Teraz podwójnie musisz się mnie słuchać, dobrze?

– Dobrze – przytaknąłem, wiedząc, że akurat z moim posłuszeństwa bywa różnie.

Zamknął oczy i uśmiechnął się jakoś błogo. Nie wierzył mi, ale moje potwierdzenie go troszkę uspokoiło. Ucałował mnie miękko i słodko w usta, tak jakbyśmy byli niewinnymi gimnazjalistami.

Uśmiechnąłem się, czując na sobie jego wargi. Ale nie pogłębiłem pocałunku. Nie chciałem utracać tego słodkiego momentu.

Odsunęliśmy się od siebie parę sekund później, a on odgarnął mi włosy do tyłu. Przez sekundę wyglądał tak, jakby chciał poruszyć jakiś ważny i nieprzyjemny temat, ale zaraz zrezygnował i czule się uśmiechnął.

– Cały czas zastanawiam się, czy dać ci prezent – powiedział.

Podekscytowałem się trochę.

– Od tygodnia mi go dajesz – powiedziałem zaczepnie.

Gada o tym od naprawdę dawna, ale nadal odkłada to w czasie. Mimo że budowlańcy już nie przychodzili i pewnie robota była skończona.

– Bo jesteś niegrzeczny – powiedział jak matka do syna, a jego oczy zabłysły.

– Jestem grzeczny.

– Ani trochę – prawie się zaśmiał.

Posłałem mu w odpowiedzi szeroki uśmiech, co go całkowicie rozmiękczyło.

– Wiesz, co jest w nowym pokoju?

Przypomniałem sobie głośny remont w pokoju przy bibliotece. No i te ramy...

– Nowe okna?

Uśmiechnął się łagodnie.

– Chcesz zobaczyć?

– Tak.

Uśmiechnąłem się i przysunąłem się jeszcze bliżej niego. Niemalże stykaliśmy się czołami.

– Dobrze – powiedziałem z uśmiechem. – Chcesz mnie udobruchać, po tym co mi powiedziałeś?

– Mam wrażenie, że jesteś coraz mądrzejszy.

– Ja jestem mądry – powiedziałem z udawanym oburzeniem.

Taki mądry ze mnie gość, że kompletnie nie wiedziałem, w co się pakuję. A co gorsza, nie bałem się ani nie przejmowałem. Moje chujowe życie nauczyło mnie, by brać szczęście pełnymi garściami.

Tego właśnie chciałem, szczęścia i miłości. 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top