Rozdział 37
Mieliśmy dostać przewodnika.
Po przejściu przez bramki i pozbyciu się wszystkich niebezpiecznych rzeczy mieliśmy chwilę poczekać, aż przyjdzie do nas wyznaczona osoba i zaprowadzi nas do odpowiedniego pomieszczenia, gdzie będziemy mogli przeprowadzić przesłuchanie.
– Masz w ogóle pojęcie, o co dokładnie go zapytać? – zapytała mnie na ucho Daria.
Spojrzałem na nią trochę głupio, wiedząc to doskonale.
Nie.
– Mniej więcej – odpowiedziałem ostatecznie.
Natychmiast przewróciła oczami, znając prawdziwą odpowiedź.
Czy ja naprawdę jestem aż tak oczywisty?
Tak, pewnie tak.
Nagle coś trzasnęło i z bliskiej odległości ułyszałem ten znajomy stukot ciężkich klawiszowych butów, na które każdy strażnik narzekał. To były głośne, szybkie kroki, które, tak naprawdę, nie chciałem, aby w żadnym razie kierowały się tutaj.
Znałem ten dźwięk aż nadto doskonale. Tak, że wspomnienia do mnie wróciły. Przypomniał mi się właśnie ten strach, pierwsze uczucie, które bardzo długo mi towarzyszyło, od kiedy zacząłem żyć za tymi murami.
Miałem wrażenie, że teraz jestem zupełnie innym człowiekiem niż byłem. Jakby wspomnienie mnie samego z przeszłości było zupełnie kimś innym.
W końcu na horyzoncie pojawił się strażnik, a ja z niemałą ulgą stwierdziłem, że go nie znam. Pewnie musiał być nowy.
Jednak mimo bycia świeżakiem, poruszał się pewnie i wyglądał na zdecydowanego. Dobra aparycja.
Poradzi sobie w tej robocie, pomyślałem od razu. Najgorzej pokazać słabość. Zjedzą cię tutaj.
– Państwo z policji, prawda? – zapytał grzecznie, gdy już podszedł bliżej.
Był naprawdę młody. Kto wie, czy nie młodszy ode mnie.
– Daria Rydiel – przedstawiła się miło blondynka.
– Szeregowy Kowalski – powiedział służbowo, niemalże tak sztywno jak linijka.
Teraz wypadało, żebym i ja się przedstawił. Wyciągnąłem więc dłoń do strażnika i grzecznie zacząłem:
– Adam...
– MILLER! – wrzasnął ktoś z korytarza.
W sumie... dokończył moją myśl.
No proszę. Nawet na wolności te ściany nasłuchają się mojego nazwiska.
To kierownik więzienia. Cóż, plotki najwyraźniej nadal roznoszą się tu w zastraszającym tempie. Starszy mężczyzna szedł z tego samego kierunku co młody strażnik, tyle że starszak wyglądał na nabuzowanego.
W pewien sposób przypominał mi detektywa Drygasa. Ten sam wiek, te same nerwy na mnie.
Podszedł do nas szybko, a jego pałka obijała mu się o udo. Wyglądało to tak, jakby była gotowa do użycia.
– Powiesz mi, jak to jest, że pracujesz dla policji, gówniarzu? – zapytał, zerkając na blondynkę przy moim boku.
Czy on naprawdę myśli, że wplątałem się w szeregi policji, nie mówiąc im o swojej przeszłości?
A TAK można w ogóle? Nie jestem w filmie akcji!
– Resocjalizacja istnieje? – zapytałem głupio z jeszcze bardziej idiotycznym uśmiechem.
Przynajmniej rozbawiłem Darię.
Wziął jeden głęboki wdech i zamknął oczy na dwie sekund dłużej.
– Wiesz co – sapnął, znów na mnie patrząc – nie. Dopiero jest wtorek. Nie wypiłem jeszcze kawy. Nie.
Jak szybko się pojawił, tak też szybko się oddalił. Facet chyba naprawdę ma ciężkie życie.
– Zawsze wiedziałem, że mnie lubi – rzuciłem rozbawiony, na co dostałem kuśtyka w bok.
Młody strażnik nie powiedział ani słowa. Tylko rozejrzał się bezradnie, aż w końcu wziął się w garść i zaczął kierować się tam, gdzie miał nas od początku zaprowadzić.
To nie było specjalnie daleko, choć ja osobiście pewnie wybrałbym inną drogę. No, ale to nie ja byłem przewodnikiem.
Nie miałem nic do gadania.
– Czas ustalony to trzydzieści minut. Więzień nie ma przy sobie nic niebezpiecznego, nie jest w kajdankach, będę cały czas w pomieszczeniu – wyjaśnił trochę za cichym głosem jak na mój gust.
Potwierdziliśmy, że rozumiemy i weszliśmy do środka. Wszedłem jako drugi, tuż za Darią, jednak oczywistym było, że góruję nad jej małą sylwetką i od razu zobaczyłem mężczyznę w pomieszczeniu.
Uderzyło mnie gorąco i masa wspomnień. Naprawdę go lubiłem w więzieniu.
Mężczyzna wyprostował się i spojrzał mi prosto w oczy.
Kiedy mnie zobaczył, nie wydawał się zaskoczony. Nie. Na mój widok uśmiechnął się tak, jakbym w drogich butach, ostrzyżony i w markowym sweterku zakrywającym tatuaże był tym, co oczekiwał ujrzeć tego popołudnia.
– Cześć, dzieciaku – powiedział swoim zachrypniętym głosem.
Poczułem nostalgię.
– Cześć, Stopa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top