Rozdział 36

Wystarczyła krótka rozmowa z Darią tego samego dnia, by zmienić całkowicie moje plany i zrobić coś, z czego Gabriel na pewno nie byłby zadowolony.

Ale w końcu, jeśli czegoś nie wie, to nie będzie się złościł, prawda? Zmarszczek się dzięki temu nie nabawi, nie wyłysieje przez złość i stres.

A mnie nie ominie podwieczorek.

- Daria? Potwierdzili, że ich szef to niejaki Stopa? - zapytałem konspiracyjnie w bibliotece, gdzie miałem pewność, że będę całkowicie sam.

-Tak - powiedziała szybko, potwierdzając moje najgorsze przypuszczenia. - Dokładnie tak, jak mówiłeś. Już postarałam się o spotkanie.

- Super, jesteś niezawodna - pochwaliłem ją, bo zawsze mogłem na nią liczyć.

- Jesteś pewny, że to wszystko ma drugie dno? - zapytała, a ja usłyszałem w jej głosie zmartwienie. - Może coś ci się pomyliło albo to zbieg okoliczności?

- Moje przeczucie mówi, że to coś głębszego.

- Masz przeczucia? - zapytała prześmiewczo. - Kupić ci talię Tarota?

- Nie nabijaj się ze mnie. To poważne - powiedziałem jękliwie, sam lekko rozbawiony.

- Będę o czternastej - rzuciła, rozłączając się.

I tak właśnie znów wróciłem do więzienia, tyle że w zupełnie innej roli.

Szczerze powiedziawszy, wychodząc z więzienia, gdzieś w tyle głowy miałem zmartwienie, że znów wrócę za te mury. Przecież były na to naprawdę duże szanse. Nie miałem wspierającej mnie rodziny. Nie miałem perspektyw, zapewnionego bezpieczeństwa i stabilności.

Jeden krok w inną stronę i byłbym w innym środowisku, niż bym dobrze się czuł.

W rzeczywistości, ja jeszcze sprzed roku nawet nie ośmieliłbym marzyć w swojej pryczy o życiu, jakie mam teraz.

Jestem zakichanym szczęściarzem i to jest najprawdziwszy fakt.

Zaparkowaliśmy praktycznie przed samym wejściem do więzienia, na chodniku.

- Straż miejska jak nic wlepi ci mandat - rzuciłem, wysiadając.

Daria wyskoczyła zaraz za mną i oparła się nonszalancko o samochód.

- Znam komendanta straży miejskiej - powiedziała z cwaniackim uśmiechem. - I do tego mam z nim randkę w sobotę.
Nie mogłem nie parsknąć.

- Księżniczka straży miejskiej? - rzuciłem rozbawiony.

- Dokładnie tak. A nawet jeśli, to odwołam się i powiem, że prowadziłam śledztwo, dlatego tutaj zaparkowałam. W końcu to auto służbowe.

- Kombinatorka - prychnąłem pod nosem.

Kiedy stanąłem przed ogromnymi metalowymi drzwiami, poczułem pewnego rodzaju tremę. Nerwy ugryzły mnie w żołądek, doprowadzając mnie do mdłości.

Będzie przecież dobrze.

Nie wracam za kraty.

Może mnie nawet nie poznają. Takiego zadbanego, z policjantką u boku.

- Nie bądź pizdą i właź - powiedziała dziarsko Daria, uderzając mnie porządnie w ramię.

- Ty to potrafisz pocieszyć, naprawdę, ci powiem - rzuciłem i wszedłem do środka.

Nic się tutaj nie zmieniło. Te same szare i ponure wnętrze. Było tutaj charakterystycznie głośno, a hol jak zwykle odbijał dźwięk podwójnie.

Zanim weszło się głębiej do Sali odwiedzin, trzeba było się zameldować w okienku, a następnie przejść przez bramki z wykrywaczem metalu.

Skierowałem się więc w prawo do okienka, gdzie ku mojemu nieszczęściu siedział doskonale mnie znający strażnik.
Kapral Dawid Ujak.

Nie był jakimś najgorszym facetem tutaj. Ale nikt nic nie poradzi, że przez swoje nazwisko wszyscy nazywali go tutaj „Chujak".

Naprawdę nie dało się mu nadać innego przezwiska.

Był łysy, o gładkiej twarzy, choć dochodził do pięćdziesiątki.

No i mimo złudnej nadziei, że przez ładne ciuchy, bo końcu ubrałem ulubiony biały sweter Gabriela, nikt mnie nie rozpozna, uslyszałem:

- Miller? Nie pamiętam, byś miał się wstawić - powiedział znudzonym głosem.

Zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze. No bo oczywiście, co mógłby sobie w pierwszej chwili pomyśleć facet, który widywał mnie osiem lat za kratami? Nie minęło jakoś specjalnie dużo czasu od mojego wyjścia.

Ja rozumiałem, że naturalnym jest pomyślenie, że wróciłem za kraty.

Dlatego w życiu bym się też nie przyznał, że zrobiło mi się przykro.

Ostatecznie, na swoje szczęście, miałem przy boku asertywną Darię, która przepchnęła się przede mnie i dziarskim krokiem podeszła do okienka, mówiąc:

- Aspirant Daria Rydiel - powiedziała twardo. - Ja i mój asystent mamy umówione spotkanie z Karolem Skatkowskim.

Skupił się całkiem na niej. Najpierw sprawdził jej słowa pod względem umówionego spotkania, następnie sprawdził jej odznakę i legitymację policyjną. Wtedy w końcu zapytał:

- Pani asystent?

I tutaj Daria bez zawahania wskazała na mnie.

- To ten idiota - dodała, niepotrzebnie.

Zrobiłem prawdziwie urażoną minę, słysząc, jak mnie nazwał. Nie przesadzajmy. Nie jestem AŻ takim idiotą.

Jak już, to można mnie nazwać głupkiem. To łagodniejsze słowo.

- Cywil - dodała, jakby to miało wyjaśnić i osłabić szok klawisza. - Daj mu swój dowód, Adam - rozkazała.

Nie mogłem się powstrzymać i najpierw wsunąłem dłoń w prawą kieszeń spodni, następnie w lewą i zacząłem się klepać po spodniach w ramach przerażonego szukania tak ważnego tutaj dokumentu.

- Nie mów, że go zapomniałeś!? - wrzasnęła na mnie wściekła.

Żeby mi przypadkiem nie przywaliła, w końcu wyciągnąłem ten kawałek plastiku i uśmiechnąłem się do niej złośliwie.

Ona wyglądała, jakby chciała mnie zabić, a klawisz, jakby miał zaraz wyzionąć ducha.

Może niepotrzebnie tak się stresuję tym wszystkim i będzie całkiem fajnie, a przede wszystkim mało boleśnie?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top