Rozdział 35
Śniadanie. Najważniejszy posiłek dnia, ale także mój ulubiony. Był taki spokojny, zawsze jadłem go z Gabrielem i nigdy specjalnie nam się przy nim nie spieszyło. Nie to co kolacja czy obiad.
Śniadanie było stałą rutyną wplecioną w nasz plan dnia. Nie było to ruchome jak reszta posiłków.
Wpychałem sobie właśnie pełną łyżkę posłodzonej nielegalnie owsianki do ust, kiedy zostałem zaatakowany nagłym pytaniem:
– Co kombinujesz?
Spojrzałem na niego niewinnie. A jeszcze przed chwilą opowiadał mi o tym, jak bardzo chce wyremontować jeden z pokoi na piętrze, by zrobić mi tam „pełną naturalnego światła pracownię". Stwierdził, że powinienem więcej malować i rysować, a do tego „niezbędna jest pracowania".
Nie rozumiał, że nigdy jej nie miałem i nadal rysowałem. Nie potrzebowałem tego.
Ale za to Gabriel potrzebował najwyraźniej. Czuł się lepiej z myślą, że coś dla mnie robi.
– O co ci chodzi? – zapytałem, czując, że moja idiotyczna mina ani trochę nie znika z twarzy.
Dlaczego ze mnie można czytać jak z otwartej księgi? Dlaczego jestem taki oczywisty?
– Co zepsułeś? – dopytał surowo.
– Nie mam pojęcia, o co chodzi – broniłem się dalej, skupiając swoją uwagę na jedzeniu, by mnie samym spojrzeniem nie złapał.
Przecież on nie może się dowiedzieć, co planuję. Zabroni mi.
Zakaże jak pięcioletniemu dziecku, a ja jak pięcioletni dzieciak nie będę miał siły przebicia.
– Siedzisz i się uśmiechasz w „ten swój sposób".
Nie do końca wiedziałem, jaki to ten sposób, ale mogłem się tylko domyślać, że moja mina jest oczywista dla blondyna i zbyt dobrze mnie zna.
– Nie mogę? – rzuciłem lekko.
– Nie – warknął. – Niepokoi mnie to.
– Jem śniadanie ze swoim chłopakiem – zaszczebiotałem, pochylając głowę w jego stronę.
Zacisnął usta w wąską linię i pstryknął mnie w nos, na co natychmiast się odsunąłem. Robił to boleśnie i z pełną tego świadomością.
– Teraz to naprawdę się martwię – powiedział. – Gadaj, inaczej przywiążę cię do mojego wózka.
– Moja umowa nic nie mówi o BDSM.
Widziałem, jak jego źrenice się zwężają niebezpiecznie.
– Jesteś pewny? – zapytał martwym głosem, co mnie zbiło z pantofla.
W sumie... nie do końca przeczytałem własną umowę. Chyba w końcu powinienem to zrobić.
– Żartowałem – powiedział z pięknym uśmiechem, wiedząc, że nie będę na niego wściekły.
Przeczytałbym to, choćby po to, by uniknąć takiego wkręcania mojej osoby.
Miał tak miłą i rozpromienioną minę, że nie mogłem nie pochylić się i nie domagać się pocałunku.
Zmrużył oczy i przechylił głowę, by musnąć moje usta w lekki, niemal boleśnie niewinny pocałunek. To ja go pogłębiłem, zniecierpliwiony. Pochyliłem się nad stołem gwałtowniej, jeszcze resztką rozsądku uważając, by nie zwalić nic z tacy śniadaniowej stojącej na biurku, a która nas dzieliła.
Odpowiedział mi pięknym i namiętnym pocałunkiem. Czułem, że był rozbawiony moją gwałtownością, ale nie obchodziło mnie to. Liczyło się tylko to, że całował mnie tak cudownie jak chciałem.
Nic nie poradzę, że nie jestem tak opanowany jak on.
Jednak chyba trochę się zapędziłem, bo poczułam jego dłoń na mojej piersi i jak delikatnie na nią napiera, dając mi znać, bym się odsunął. Zrobiłem to niechętnie.
– Wylejesz herbatę, Adaś – upomniał mnie, a ja dopiero zrozumiałem, jak bardzo haczę o czajniczek.
Dlaczego on jest tak wszystkiego świadomy? Ja zapomniałem, który mamy dzień tygodnia, a co dopiero co dzieje się wokół.
Chyba rozczuliła go jednak moja niewiedza, bo szarpnął mnie za koszulkę, zmuszając bym okrążył biurko i przednim stanął.
Nawet bez zaproszenia usiadłem mu na kolanach. Naprawdę więcej do szczęścia mi nie było trzeba.
Jednak zamiast pocałunku zostałem złapany mocno za twarz i zmuszony, bym spojrzał w ciemne spojrzenie Gabriela.
Szarpnął mnie w swoją stronę i powiedział:
– Wpakuj się w kłopoty, a ci nie wybaczę.
– Okej – powiedziałem niewyraźnie.
Oczywiście, że nie do końca mi uwierzył. Ale co innego mógł zrobić? Naprawdę mnie uwięzić w domu pod własnym rygorem? Wiedział, że nie na tym polega zaufanie i miłość.
Zresztą, szybciej by mnie stracił, niż miał dla siebie. Na tym polega prawdziwa miłość. Na zaufaniu i zamartwianie się, ale dawaniu wolności.
Gabriel wiedział o tym lepiej niż ja.
W końcu więc odpuścił. Wykorzystując to, że trzyma moją twarz, nakazał mi się delikatnie pochylić i pocałował mnie czule w czoło.
Natychmiast rozpaliło to moje serduszko.
– Przeczytaj tę umowę, a unikniesz wkręcania – dopowiedział, nawiązując do wcześniejszego wątku rozmowy.
Przytuliłem się do niego.
– Tak... – mruknąłem mu w szyję, wiedząc, że w końcu zapomnę o tym papierku i tego nie przeczytam.
– I dowiesz się, że jesteś moim niewolnikiem i wszystko to zaplanowałem – dodał poważnym głosem.
– Jesteś okropny – zachichotałem, czując, że jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi.
– Tak, wiem – szepnął, gładząc mnie po plecach.
Czy tak mogło zostać na zawsze?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top