Rozdział 33
– Z każdym dniem utwierdzam się w tym, że jesteś szalona – odpowiedziałem, jedząc widelczykiem wcześniej wspomniane i obiecane ciasto.
– Ja? – zapytała szczerze zaskoczona, nawet o kilometr nie zwalniając przy progu zwalniającym. Nic nie szkodzi. Przyzwyczaiłem się do jej sposobu jazdy i liczyło się to, że ciasto jest całe. – Czy ty sugerujesz, Mamucie, że za bardzo biorę na poważnie swoją rację? – oburzyła się.
Chyba dodała za dużo gorzkiej czekolady do tego ciasta, ale nie narzekałem. Nadal było słodkie, więc byłem zachwycony.
– Nie, nie. Nieważne – powiedziałem, nie chcąc wchodzić w dyskusję.
Posłała mi jedno ze swoich oceniających spojrzeń, ale nic już nie dodała.
– O kurde! – wrzasnęła nagle, na co w końcu spojrzałem na ulicę, odrywając zainteresowanie od ciasta.
Szybko zrozumiałem, o co chodziło. Przejechała na czerwonym. Na szczęście dla niej akurat babcia, która chciała przejść, nie zdążyła wejść na pasy.
Bez słowa, ze śmieszną miną sięgnęła po koguta, którego mieliśmy prawo używać tylko w sytuacjach kryzysowych i go włączyła. Tak. Tylko to ją uratowało przed drogówką, która stała po drugiej stronie ulicy i już się przymierzała, by ruszyć za nami.
– Nie patrz tak na mnie – powiedziała zażenowana.
W samochodzie rzadko była zażenowana swoim sposobem jazdy. A to dlatego, że po prostu była tego nieświadoma. Jednak teraz nawet ona zauważyła swój błąd.
– Nic nie mówię.
– Ale patrzysz.
– Dobrze, twoje ciasto jest ciekawsze – rzuciłem, kończąc słodkość.
Zamiast siłowni miałem kolejkę górską i ciasto. W sumie całkiem mi to pasowało.
Po dwóch kilometrach Daria wyłączyła koguty i na miejsce dojechaliśmy incognito. Zaparkowała za jakimś krzakiem, sprawdziła broń i przez lornetkę skontrolowała, czy nikt się nie kręci przy płocie. No i ja dokończyłem jej ciasto, więc byliśmy całkowicie gotowi do akcji.
Było już dość szaro, niemal ciemno. Idealna pora dla naszej akcji typu ninja, jak się czasem Wojtek śmieje, gdy słyszy nasze relacje.
– Od której strony podchodzimy? – zapytałem, mlaskając językiem.
Założyłem nawet sobie czarną czapeczkę z daszkiem, by wyglądać bardziej incognito. Szczerze powiedziawszy, lubiłem poczuć się jak w filmie.
Zresztą Daria też, dlatego świetnie nam się współpracowało.
– Wziąłeś paralizator? – zapytała, zamiast mi odpowiedzieć na pytanie.
Zmarszczyłem brwi.
– Po co mi paralizator, skoro idziemy się tylko rozejrzeć? – zapytałem podejrzliwie.
– Bierz, wyglądasz groźniej z paralizatorem imitującym broń. – Klepnęła mnie w ramię. – Jakby co, poszczuję ich tobą jak psem.
– Cieszę się, że widzisz mnie jak psa obronnego – parsknąłem i wróciłem się do auta, by wyciągnąć lipną broń ze schowka.
– No, teraz możemy iść – powiedziała, dziarsko ruszając pierwsza na tyły.
Przewróciłem oczami i szurając butami, poszedłem za nią.
Daria doskonale wiedziała gdzie iść, bo sprawdziła miejsce na maps Google. Pokazała mi dokładnie miejsce, więc wiedziałem, że kierujemy się na tył ogrodzonego terenu i będziemy zaglądać na parking, gdzie być może są samochody, które nie powinny tu być.
– To będzie tu – szepnęła głośno, wskazując na punkt betonowego muru, jakby miała trzecie oko i zobaczyła, że rzeczywiście to idealne miejsce do obserwacji.
Zmierzyłem ją spojrzeniem, przetrzymując to, w jak oczekujący sposób na mnie patrzyła. Doskonale wiedziałem, czego chce. Dlatego westchnąłem i poddałem się swojemu losowi.
Zrobiłem koszyczek z dłoni i schyliłem się, by Daria mogła oprzeć stopę i się podciągnąć tak, by zerknąc na drugą stronę.
Mieliśmy w tym wprawę, więc zrobiła to szybko i zwinnie, a ja niemal nie poczułem jej ciężaru.
– O kurwa – usłyszałem po chwili.
– Co? – syknąłem cicho.
– Oni tu są – wysyczała, nadal zaglądając za mur.
– O tej porze? – zapytałem półszeptem. – Dużo ich?
– Mają latarki na głowach i zaglądają pod maskę jednego Mercedesa.
To cud, że nas jeszcze nie przyłapali, pomyślałem przez jej głośny szept.
– Dojrzysz rejestrację? – dodałem, wiedząc, że ostatnio mieliśmy zgłoszenie o kradzieży Mercedesa.
– Nie ma szans. Zdjęli ją.
Cholera. Nie za bardzo mogliśmy działać, jeśli pracownicy są, a większego pola manewru według prawa nie mieliśmy. Bo co, GPS nie wystarczy. No chyba że zgłosimy się o nakaz, ale to w chuj trwa.
Daria zła zeskoczyła na ziemię i prychnęła pod nosem.
– Co robimy? – zapytałem.
– Wracamy. – Wzruszyła ramionami. – Może Drygas na coś wpadnie?
– On w ogóle wie, że tu jesteśmy?
– Jasne, że nie. Miał wysokie ciśnienie. Po co mam mu jeszcze podnosić?
Prychnąłem. On jest jednak z nami biedny.
Już mieliśmy wracać do auta, kiedy usłyszeliśmy głośny trzask uderzenia metalu o metal. Niemal natychmiast spojrzeliśmy na siebie.
– Kurwa, głośne jeszcze! – usłyszeliśmy po drugiej stronie.
Podskoczyłem w górę, by zerknąć co się dzieje. I wtedy to ujrzałem. Stos blach z numerami rejestracyjnymi po prawej stronie, parę metrów dalej. Jak nic, to tablice rejestracyjne skradzionych samochodów.
Bingo, pomyślałem zachwycony. Wystarczy teraz porównać numery z kradzionymi. Wtedy są nasi.
– Co? Co się dzieje? – dopytała Daria zła, że sama nie może zerknąć.
– Sorry – powiedział jakiś grubas, oddalając się od stosu, a podchodząc do Mercedesa, gdzie był jego kumpel.
– Daj mi aparat – syknąłem do kobiety, chcąc udokumentować stos, który jak nic jest dowodem.
– Dobra, już.
Ale sekundę później straciłem zainteresowanie zdjęciem i utrwaleniem dowodów. A to tylko dlatego, że w końcu zauważyłem nazwę warsztatu samochodowego.
„STOPA".
Aż mi się gorąco zrobiło. Nagle coś wskoczyło w mojej głowie. Zrozumiałem, co to za miejsce.
Uświadomiłem sobie, że to właśnie tutaj miałem trafić po wyjściu z więzienia. To tutaj nielegalnie miałem pracować. To był do diabła jego warsztat! Warsztat faceta, którego znałem z więzienia i miał mi załatwić pracę. To do kierownika jego własności miałem zadzwonić.
Gdyby nie Gabriel, pomyślałem, zeskakując na ziemię w szoku, pewnie skończyłbym tak jak teraz ten właściciel. Za kratami za kardzież i handel nielegalnymi częściami. Bo właśnie to go czekało.
Poczułem zimno na karku. Autentycznie się przestraszyłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top