Rozdział 31



Ja wiedziałem, że Gabriel miał powiązania z policją. Byłem pewny, że o tym wspominał. Ale nie byłem do końca świadomy, że był na identycznych zasadach co ja.

Jako konsultant.

Czyli czynnie uczestniczył w sprawach? Czy w taki właśnie sposób wkopał swoją rodzinę w ramiona sprawiedliwości, co zmusiło ich do samobójstwa i niemal rozpadu mafii?

Nagle pewna niewygodna myśl dotknęła mnie do żywego.

Gabriel studiował, był dorosły, kiedy to wszystko się działo. Jak nic wszystko to dokładnie zaplanował.

No i... w tym wszystkim był jego młodszy brat. Brat, który stracił świat, w którym żył. Starszy brat pewnie zburzył mur światopoglądu.

Głowa mnie rozbolała. Ja, oczywiście podświadomie, bo nie dopuszczałem tego do swoich myśli, wiedziałem, że Gabriel nie jest w tym wszystkim do końca dobry. Może był dobry przed wymiarem sprawiedliwości, ale nie w stosunku do rodziny i bliskich.

Zapłacił za zdradę, ale czy to rzeczywiście koniec? Za takie coś się nie odpuszcza.

Uświadomiłem sobie, że w tym wszystkim siedzę już głęboko i kompletnie nic nie rozumiem. Dlaczego nikt mi nie dał jakiejś instrukcji obsługi? Albo, jeśli Gabriel tak uwielbia wykładać, dlaczego nie zrobi prezentacji z powerpointa i mi wszystkiego jak największemu idiocie nie wyłoży i wytłumaczy?

– Powiesz mi coś więcej? – poprosiłem.

– Mogę ci powiedzieć tylko to, co wiem, bo kiedy ja się przeniosłam, on już... – zawahała się w doborze słów... – przestał pracować.

Czyli wtedy przestał chodzić.

Przestał normalnie funkcjonować, przeszło mi dodatkowo ponuro przez myśl.

– I tak pewnie wiesz więcej niż ja.

– Nie powiedziałabym...

– Uwierz mi, ja naprawdę mało wiem – powiedziałem z przekonaniem i skwaszoną miną.

Jednak za taką sytuację mogłem winić tylko siebie. Przecież gdybym chciał, gdybym bardziej przycisnął Gabriela, to by mi powiedział. Nic przede mną nie ukrywał, ja po prostu ślepo przy nim trwam. Nie do końca mnie obchodzi zło i konsekwencje, jakie są wokół Gabriela. Jednak...

Chyba powinienem jednak wiedzieć, prawda?

– Cóż, z tego co wiem, to pracował pod przykrywką, miał wtyki w mafii i w końcu doprowadził do upadku jednej z ważniejszych gałęzi podziemnego świata.

– Jednaj z...? – zapytałem zaskoczony, opierając się o blat kuchenny.

Byłem pewny, że unicestwił całą...

Ale ja jestem jednak naiwny.

– Bardziej trzon całego drzewa mafijnego. Po tym wszystko się rozpadło, ale oczywiście przetrwało. Odbudowało się oczywiście na innym gruncie. To co zrobił, już było niemożliwe, ale zniszczenie całej mafii jest nierealne.

– Hmmm...

– No cóż, tak było i w ramach odwetu, tym, którym udało się uniknąć policji i sądu, oczekiwali wyroku na sprawcy całej tej akcji. Trochę ich zostało. A wiesz, jakie potrafią być samosądy, prawda?

– Właściwie, kto przetrwał i wydał na niego wyrok? Ktoś musiał jednak być ponad i decydować o wszystkim, nim Boss przejął stery, prawda?

To wydało się najbardziej logiczne.

– Ryba – odpowiedziała natychmiast. jakby to było oczywiste.

Milczałem przez chwile.

– Ryba? – powtórzyłem, wyobrażając sobie złotą rybkę.

– Mityczna postać podobno, ale prawdziwa. Nikt nie wie, kto to jest. To taki bóg. Decyduje, istnieje, ale nikt go nie widział. Kiedy było trzeba, to on przejął sznurki i wydał wyrok na Gabriela.

Zmarszczyłem brwi.

– Aha...

– Jak to do diabła możliwe, że przesiedziałeś w więzieniu, byłeś w tym środowisku i nie wiesz, kim jest Ryba. To ja powinnam bardziej zadawać ci o niego pytania.

– W życiu o nim nie słyszałem – obroniłem się, kiedy zaczęła wymachiwać mi palcem przed nosem.

– Jesteś jakiś zacofany. Legendy nawet o nim są.

– Jej no... – powiedziałem jękliwie. – Niewiele mnie interesowało poza tatuażami i słodyczami.

– Jesteś niemożliwy – powiedziała z uśmiechem. – W ogóle ostatnio z córką zrobiłyśmy murzynka, chcesz kawał...

– Gdzie jest? Przyniosłaś? – zaatakowałem ją natychmiast, zapominając kompletnie o tej poważnej rozmowie.

Roześmiała się szczerze i głośno. Pokręciła głową, patrząc na mnie niemal z rozczuleniem.

– Niestety, muszę cię troszkę rozczarować – powiedziała, nie przestając się uśmiechać.

– Wojtek zjadł? – zapytałem z rozczarowaniem.

– Nie, jest w pudełku mojej szafki w biurku. Zaraz obok Gabriela.

– O nieeee – powiedziałem z rozczarowaniem, wiedząc, że to niemal jak zabrać złoto smokowi. – A nie chcesz mi potajemnie wsunąć pudełko pod koszulkę? Dam radę iść tak, żeby go nie zauważył.

Przewróciła oczami.

– Nie kombinuj. Nie mam ochoty znosić jego zimnego wzroku bazyliszka. Jak ty z nim wytrzymujesz?

Wzruszyłem ramionami.

Właściwie, uwielbiałem jego towarzystwo.

– Robicie tę przeklętą kawę dla całego budynku? – W drzwiach pojawił się jak zwykle wielce niezadowolony i zniecierpliwiony detektyw.

– Nie, tylko dla połowy.

– Gdybyś nie stał tak daleko, dostałbyś w łeb, gówniarzu.

Odpowiedziałem mu szerokim uśmiechem. Wielkim, idiotycznym uśmiechem, który potrafi złamać Gabriela.

A skoro o wilku mowa...

– Adam.

Jego głos przeszył powietrze. Natychmiast skupił na sobie uwagę. Wszyscy zamilkli, jakby był co najmniej królem, gotowym by dać swoje przemówienie. Tak, Gabriel miał coś w sobie.

Coś absolutnie władczego i miażdżącego.

– Wracamy do domu.

Oczywiście, że wydał rozkaz. Jakżeby inaczej mogło być.

Szybko poszło, pomyślałem. Już wszystko załatwił? Już tak szybko chce wracać do domu? W sumie to do niego pasowało.

Mimo żalu na myśl o ukrytym Murzynku pożegnałem się z resztą, zapewniając, że jutro wrócę do pracy.

Gabriel ruszył korytarzem pierwszy, a Daria dyskretnie dała mi znać dłonią, bym zadzwonił. Oj tak, na pewno do niej dzisiaj zadzwonię. Murzynek może i mnie rozproszył, ale ciekawość na temat Ryby i Gabriela wcale nie ostygł.

Rzeczywiście. Jak to możliwe, że nie słyszałem o tej legendzie?

Tym razem w drodze powrotnej byłem ostrożniejszy z obchodzeniem się z blondynem. A w każdym razie starałem się i nie było ani jednej sytuacji, by mi się wyślizgnął, szturchnął bym go albo przez roztargnienie gdzieś zostawił.

– Gabriel? – zagadnąłem, kiedy już bezpiecznie usadowiłem go na miejscu pasażera, a wózek przymocowałem w bagażniku, by przypadkiem się nie uszkodził.

– Tak? – zapytał, sprawdzając coś na swojej komórce.

Odchrząknąłem i odpaliłem auto. Jednak nie zacząłem wycofywać z miejsca parkingowego. Zagryzłem mocno wargę i wyrzuciłem z siebie:

– Czy to wszystko jest po to, by uchronić mnie przed Rybą?

Musiałem wiedzieć już. Nie chciałem czekać, aż dojedziemy do domu.

Milczał przez chwilę, ale odłożył komórkę. Wyglądał, jakby bił się z myślami. W końcu na mnie spojrzał i twardo powiedział:

– Nie.

– Podobno on jest najbardziej niebezpieczny – ciągnąłem uparcie, chcąc dowiedzieć się od niego jak najwięcej.

W końcu na mnie spojrzał, a w jego oczach była zaskakująca pewność siebie.

– Nie zrobi ci krzywdy.

Czemu jesteś taki pewny? Zapytałem sam siebie zaskoczony i podejrzliwy.

– Jestem pewny – powiedział, chyba widząc moją minę. – Zresztą, jak mógłbyś mu podpaść? Nie zdradziłeś nikogo, nie jesteś jakoś specjalnie głęboko czy ważny w tym świecie. Nie masz nic, co mógłby od ciebie chcieć lub stracić twoim działaniem. Właściwie bardziej mu to na rękę. Będziesz likwidować legalnie tych co wyznaczy Boss. A Bossowi i Rybie nie pasują ci sami ludzie. Współpracują.

Pokiwałem głową i w końcu zacząłem wycofywać. Jeszcze spóźnimy się na lunch, a pani Tatiana tego nie lubiła.

– Hmm... kim właściwie jest Ryba? – zapytałem po chwili, kiedy wyjechałem na główną ulicę.

Spojrzał na mnie błyskawicznie, znów oderwany od telefonu. Był całkowicie zaskoczony. Jednak zaraz westchnął.

Zasłonił sobie twarz dłonią i się uśmiechnął.

– Adam – westchnął.

– Tak.

– Kocham cię – wypalił, a ja mimo że się ucieszyłem, słysząc to wyznanie, to nadal byłem zdezorientowany.

– Och... ja ciebie też – mruknąłem całkowicie szczerze.

– Twoja niewinność jest wprost rozczulająca – dodał, zdecydowanym ruchem, chowając swój telefon. Chyba poddał się z używaniem go.

– Hmmm... – mruknąłem niezadowolony. Wolałbym być męski w jego oczach niż uroczy.  



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top