Rozdział 29


To było takie... domowe.

Ostatni raz czułem się tak chyba w gimnazjum. Poranne śniadania z tatą, kiedy był obecny. Pamiętam je dokładnie. Ja – zaspany i w koszulce Barcelony, obok rozbawionego taty i robiącego jajecznicę. Zawsze jedliśmy jajecznicę. Taką tłustą, z boczkiem. Była ostra i tata ją uwielbiał. A ja ją jadłem, ciągle narzekając.

Teraz oddałbym wszystko, by zjeść przynajmniej trochę czegoś podobnego do posiłku z rąk mojego taty.

Ale śniadanie z Gabrielem dawało mi podobne uczucie ciepła. Kochania. Naprawdę to doceniałem.

Dlatego właśnie nie zwracałem specjalnie uwagi, że mieliśmy porozmawiać. Że Gabriel miał mi jeszcze coś do wyznania. Że wisi nad nami widmo tajemnic i niedopowiedzeń. 

Ja cieszyłem się jego obecnością w nowej formie, a on nie kwapił się do zwierzeń.

Nie naciskałem, wiedziałem, że jak będzie chciał, to powie.

– Powiedz mi jeszcze raz ze szczegółami wszystko, co się działo. WSZYSTKO – poprosił nagle poważnie, kiedy zjadłem owsiankę. – Nawet to, w co był ubrany.

– Nie pamiętam - odpowiedziałem od razu, niezainteresowany tym wątkiem. 

– Spróbuj sobie przypomnieć - naciskał.

– Czy to naprawdę takie ważne? - jęknąłem dziecinnie. 

– Adam, nie pytałbym, jakby nie było.

– Na pewno nie tak ważne jak to.

– Tego mogę się domyśleć. Zawsze ubierał się jak fleja.

Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Patrząc na jego skrzywioną minę, naprawdę wewnętrznie czułem, że zależy mu na bracie.

Mimo ewidentnego zgrzytu, którego można było się domyśleć.

No więc dokładnie mu opowiedziałam wszystko, co wiedziałem. Pod koniec już byłem wykończony psychicznie, bo czułem się, jakbym był na policyjnym przesłuchaniu.

Szczegół, szczegóły, jeszcze raz szczegóły. 

– Jesteś męczący – powiedziałem w końcu, zmęczony i kładąc głowę na jego biurku.

W odpowiedzi parsknął i pogłaskał mnie po włosach. Och, jak mogłem się nie uśmiechnąć? Jak mogłem nie poczuć ciepła w piersi?

– Kocham cię.

Nie przestawał dotykać moich włosów.

– Wiesz, co dzisiaj zrobimy?

– Co? – zapytałem, myśląc, że zaproponuje coś zabawnego, coś co zrobimy razem. Jednak nie. On rzucił:

– Pojedziemy na komisariat.

Błyskawicznie na niego spojrzałem. Że też błysnął romantyzmem.

Jednak zaraz coś innego zwróciło moją uwagę. To, że Gabriel chciał gdzieś wyjść. Do ludzi! To było bardzo rzadkie. Jego najdalszym wyjściem był taras, by mnie okrzyczeć, że zmarznę. Ten facet prawie w ogóle nie wychodził z tej swojej jamy. Więc ta nagła decyzja była zaskakująca.

– Że razem? – upewniłem się idiotycznie.

Zmierzył mnie chłodnym spojrzenie, jak tylko on potrafił.

– Tak,

Wgapiałem się w niego.

– Och, okej.

– Masz z tym problem? - Zmarszczył brwi. 

– Skąd! - zaprzeczyłem natychmiast, energicznie. 

– Jest coś, czego nie chcesz, żebym zobaczył na komisariacie?

– Jesteś strasznie podejrzliwy – westchnąłem.

– A powinienem?

– Jezu.

Gabriel jest jednak ciężkim człowiekiem.

– Muszę porozmawiać z detektywem. Musi wiedzieć o potencjalnej umowie z Bossem.

– Ta współpraca...

– Tak. Niech się wypowie na ten temat i czy w to wejdzie.

– Nie wejdzie.

– Ja sądzę, że tak. Znam go lepiej, Adam.

No cóż, może tak. Ale to nie zmienia faktu, że to dziwna i nowa sytuacja. W końcu Gabriel miał wyjść gdzieś z domu. Ze mną.

To nawet całkiem ekscytujące.

– A później skoczymy razem coś zjeść?

– Nie – odpowiedział natychmiast.

– Och? - mruknąłem całkowicie rozczarowany jego szybką odpowiedzią. 

– Zastanowię się. Nie patrz tak na mnie, Adam.

Nie zapytałem jak mam nie patrzeć, natomiast zapytałem tylko:

– Kiedy jedziemy?

– Idź się przygotuj, ja też to zrobię. Muszę jeszcze zadzwonić.

– Dobra.

I pobiegłem szczęśliwy i podekscytowany. Nowość sytuacji aż dodawała mi skrzydeł.

Ubrałem się w ciemne spodnie i ciemnozieloną koszulkę z długim rękawem. Mój ubiór był wystarczająco estetyczny, by Gabriel go zaakceptował, ale i tak czułem się jak odrębny świat w porównaniu z eleganckim blondynem.

Dlaczego on zawsze łazi w tych niewygodnych garniturach?

– Jesteś gotowy? – zapytałem, widząc, jak pakuje teczkę w kieszeń swojego wózka i chowa komórkę do kieszeni.

– Tak. Możemy jechać.

Wpakowałem go do auta, zabezpieczyłem na tyłach wózek i wyjechałem z naszego wspólnego miejsca komfortu na miasto. Obserwowałem blondyna kątem oka. Myślałem, że po tak długim czasie będzie choć trochę zestresowany wyjściem do ludzi.

Jednak na nim nie robiło to w ogóle wrażenia.

Zmieniał tylko stacje radia, prychając, że mam okropny gust muzyczny.

No, nie wszyscy słuchają koncertów Chopina dla rozrywki.

Droga na komisariat zajęła mi troszkę więcej czasu niż zazwyczaj ze względu na to, że przestrzegałem każdej zasady ruchu drogowego. Czułem na sobie spojrzenie Gabriela, dlatego nie dawałem mu podstaw do komentowania.

No i ostatecznie nie dałem. Na miejscu pojawiliśmy się cali i zdrowi, a ja dostałem spojrzenie spod podniesionych brwi. Jednak mojej doskonałej jazdy również nie skomentował.

Najpierw wyjąłem wózek, później wysadziłem Gabriela, choć upierał się, że może zrobić to sam.

– Żałuję, że kupiłem ci takie wysokie auto.

– Goliat jest wspaniały! – obroniłem natychmiast swoje cudeńko.

Prychnął śmiechem i w lepszym humorze ruszył pierwszy w stronę wejścia do budynku. Wszedł, a ja podtrzymałem mu pierwsze drzwi. Myślałem, że zignoruje dyżurnego komisariatu, ale nie. Blondyn stanął i spojrzał na mężczyznę zza okienka.

Wojtek natychmiast się cały spiął, kiedy napotkał straszne i oceniające spojrzenie Gabriela. Stanął na baczność i się sztywno przywitał.

– To ty jesteś tym Wojtkiem? – zapytał go chłodno, mierząc całego spojrzeniem i dłuższą chwilę zatrzymując wzrok na otwartej czekoladzie.

– Tak jest.

Aż musiałem się odwrócić, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Kurde, co on? W wojsku zdaje meldunek porucznikowi?

– Mam nadzieję, że nie dzielisz się z tym tutaj cukrem?

O kurde. Natychmiast zrozumiałem aluzję.

– Ależ skąd, panie Mróz.

Wojtek, jednak masz trochę oleju w głowie i uratowałeś mi skórę.

– Hmmm – mruknął Gabriel. – Jakoś ci nie wierzę....

– O kurde! Ale jesteśmy spóźnieni!

Natychmiast złapałem rączkę od wózka Gabriela i szarpnąłem go w stronę wejścia. aż go odrzuciło. 

– Szarpnij mnie jeszcze raz, Adam - wysyczał - to ja ci wyszarpię włosy.

– Dzięki, stary – powiedziałem niemo do kolego.

Był śmiesznie blady i posłał mi ogromne oczy, jakby pytał, co robi tu u diabła Gabriel.

Co mu miałem powiedzieć? Że idziemy negocjować z detektywem nielegalne warunki współpracy? No kompletnie jeszcze nie oszalałem, choć niewiele mi brakowało.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top