Rozdział 18



Obracałem książkę w dłoni. Czerwień i czerń aż mnie niepokoiła, a co dopiero jej zawartość, jednak nie mogłem się przemóc, by ją zacząć czytać. Choć wiem, że powinienem.

Ale tak samo nie mogłem się przemóc, by wrócić do domu po tym wszystkim. Dlatego właśnie wylądowałem tam, gdzie w życiu i o zdrowych zmysłach bym nie wylądował.

– Naprawdę jesteś popaprany, że poszedłeś do niego sam – gderał mi nad uchem Piers. – Mógł cię zabić.

– Spadaj, Piers – mruknąłem wgapiony w okładkę książki.

– Jesteś u mnie. Gdzie mam niby spadać? – powiedział niemal piskliwie.

Opowiedziałem mu wszystko, chcąc mu się wygadać. Potrzebowałem tego, a tylko on by mnie nie ocenił, że byłem w tym klubie i gadałem z Bossem, grożąc wcześniej komuś bronią. Daria była wspaniała, ale miała dziecko, a do tego była policjantką.

Można powiedzieć, że nawet dogadałem się z Bossem. A przynajmniej wynegocjowałem, że Volkswagen przestanie za mną jeździć, a on sam nie zrobi ani mi, ani Gabrielowi krzywdy. Zamierzał czekać, czekać, aż przyjdę zraniony i z nienawiścią do Gabriela.

Cały czas nie rozumiałem sensu tej akcji, ale to musiał mi Gabriel wyjaśnić. Tylko on i Boss znali prawdziwy sens tego wszystkiego.

Nagle poczułem uścisk na nadgarstku i zaskoczone spojrzenie Piersa, analizujące moje palce.

– Co? – zapytałem z irytacją.

– Znów rysujesz? – zapytał, podnosząc wzrok na moje oczy.

Wyrwałem dłoń i znów skupiłem się na książce.

– Czy ty wszystko widzisz? – mruknąłem, wcale nie będąc na niego zły.

– U ciebie tak – przyznał szczerze. – Dlaczego zacząłeś? Coś się stało?

Oparłem policzek o dłoń i zerknąłem na swoje palce. Miałem resztki ołówka.

– Nie.

– Nie rysujesz, jak czujesz się bezpiecznie i nie masz problemów – zakomunikował.

– Przestań mnie analizować – warknąłem.

– Od dłuższego czasu się męczysz, nie?

Westchnąłem i uniknąłem jego spojrzenia.

– Dasz mi coś do picia? Najlepiej herbatę.

Westchnął, poddając się i poszedł robić mi tę herbatę.

Piers mieszkał w malutkiej kawalerce, ale jak się dowiedziałem, należała do niego. Byłem pewny, że kupił ją za nielegalne pieniądze, ale muszę przyznać, że była całkiem przytulna. Miał przynajmniej swoje małe osobiste miejsce.

A to, że pewnie wszędzie są schowane narkotyki po kątach, którymi handluje, to inna sprawa.

Siedziałem na kanapie w jedynym tutaj pokoju i mimo włączonego telewizora, nie przestawałem obserwować prezentu, jaki dopiero co dostałem.

Szczerze, to bałem się ją przeczytać. Naprawdę panicznie się bałem tego, jak okropnie opisał mnie Gabriel. Można nawet powiedzieć, że się domyślałem.

– Proszę. – Przed oczami zamigotał mi czerwony kubek.

– Dziękuję – zdobyłem się na grzeczność, odbierając go.

Piers usiadł obok mnie na kanapie i chwycił książkę, nim położył nogi na stoliku.

– Chcesz, żebym to za ciebie przeczytał? – zapytał uczynnie, wiedząc, że nienawidzę czytać i może mnie boleć to, co jest w środku.

– Nie. – Potrząsnąłem głową. – Chyba powinienem zrobić to sam.

– Może tak – przyznał mi rację, odkładając książkę i skupiając się na programie telewizyjnym.

Spojrzałem na kubek i upiłem łyk gorącego płynu. Szybko przyzwyczaiłem się do temperatury, jednak to nie ona skupiła moją uwagę. Herbata była mocno posłodzona. Tak jak lubiłem.

Piers naprawdę jest spostrzegawczy.

– Dobrze się czujesz? – zapytał, kiedy przez bardzo długi czas się nie odzywałem i ze zwieszoną głową skupiałem się na kubku z herbatą. – Możesz mi powiedzieć.

Zagryzłem wargę i odstawiłem naczynie, by następnie oprzeć się o oparcie kanapy i na niego spojrzeć.

– Chciałbym się odkochać – szepnąłem szczerze, czując się na tyle bezpiecznie i komfortowo teraz, w tym miejscu, przy nim. – Tylko nie wiem jak – dodałem łamliwym głosem, kuląc się i przyciskając poduszkę do piersi.

Natychmiast skupił na mnie całą swoją uwagę i przekręcił się w moją stronę tak, że również opierał głowę jak ja. Spojrzał mi w oczy.

– Nie da się – szepnął. – Nie da się, Adam.

Patrzyłem mu prosto w oczy. Wyglądał, jakby było mu przykro.

– Naprawdę z chęcią bym ci pomógł, byś nie przeżywał tego co ja – kontynuował, dotykając mojego ramienia delikatnie, a ja mu po raz pierwszy na to pozwoliłem. – Ale nie potrafię. To okrutnie słodkie uczucie i choć wiem, że boli, to ja osobiście nie chciałbym się go pozbyć.

– Nie chciałbyś przestać mnie kochać? – zapytałem bardzo cichym głosem, stłumionym przez poduszkę, którą miałem w okolicy ust. Cud, że mnie rozumiał.

– Nie – zaprzeczył pewnie.

– Dlaczego?

– Bo to daje mi powody, by być lepszym człowiekiem.

Po raz pierwszy to ja go sam dotknąłem. To ja zainicjowałem to, że złapaliśmy się za ręce. Mocno ścisnąłem jego zimną dłoń i szczerze spojrzałem mu w oczy.

– Przepraszam, Janek.

Parsknął, a ja zobaczyłem łzy w jego oczach. Zaskoczony jeszcze mocniej ścisnąłem jego dłoń.

– Powiedziałeś do mnie Janek – szepnął szczęśliwy.

– Tyle chociaż mogę ci dać. – Uśmiechnąłem się słabo. – Zasługujesz przynajmniej na moją przyjaźń.

– Dziękuję.

– Nie dziękuj mi – pokręciłem szybko głową.

– A ty mnie nie przepraszaj – odpowiedział w zamian. – Lubię tę naszą relację. Tę moją nieodwzajemnioną miłość. Wiesz, jestem masochistycznym typem i w ogóle.

Parsknąłem mimo wszystko.

– Właściwie dlaczego? Jak to się stało tak w ogóle? Niewiele ze sobą rozmawialiśmy. Właściwie w ogóle, jeśli wykreślić momenty, kiedy kazałem ci się odpieprzyć.

Zmieszał się i na sekundę uciekł spojrzeniem.

– Chodziliśmy razem do liceum.

– Co?

– Byłem klasę niżej. Na pewno nie pamiętasz. Byłem gnojem stojącym zawsze w kącie. Chodziłem do biol-chema, pamiętam, jak chodziłeś do klasy artystycznej.

– Chodziłeś do biol-chema do Składowskiej? Tak?

– Zawsze lubiłem chemię, może dlatego teraz moje narkotyki są takie dobre.

– Kurwa, to ty ich nie sprzedajesz tylko?

Spojrzał na mnie z czystym rozbawieniem.

– Ja je produkuję. W piwnicy składam wszystko do kupy, mam swoje miejsca do  hodowli. Głównie robię kokainę. Jest czysta, nie ma gniotu jak reszta na rynku.

– Ja pierdolę...

Roześmiał się i chwycił mnie za obie dłonie, skupiając się na moich palcach..

– Adorowałem cię już wtedy – kontynuował po chwili. – Wiedziałem o tobie niemal wszystko, także plotki o twojej matce i to jak zarabiała na życie. Ale moje prawdziwe uczucia do ciebie powstały dopiero osiem miesięcy po twoim przeniesieniu się do Warszawy.

Zmarszczyłem brwi, kalkulując wszystko w osi czasu.

– Ale przecież wtedy...

– Popełniłeś morderstwo, tak.

– I dlaczego wtedy...

– Bo jednym z zamordowanych facetów był mój ojczym. Ojczym, który był potworem i ty mnie od niego uwolniłeś. Może nieświadomie, ale jednak.

Spojrzałem na niego szeroko otwartymi oczami.

– Uwolniłeś mnie od potwora, Adam, który od dziecka mnie krzywdził... Nawet nie chcę mówić jak, sam nigdy bym się od niego nie uwolnił. Ty dałeś mi wolność i do końca życia będę ci wdzięczny. W moich oczach nie jesteś mordercą. Tylko bohaterem.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top