Rozdział 10



Wracając do domu po niemal całym dniu na komendzie, byłem zmęczony i stęskniony. Chciałem spędzić chwile w spokoju, w towarzystwie Gabriela.

Bardzo tego potrzebowałem.

Ogrzewanie w samochodzie delikatnie działało, muzyka z radia cicho grała, a ja wracałem na kolację do spokojnego domu. To był naprawdę szczyt moich marzeń. Od dawna tylko o takim czymś marzyłem.

Jechałem spokojnie i ostrożnie, mimo że chciałem szybko być już w domu. Ale tego pewnie życzyłby sobie Gabriel, dlatego postawiłem na bezpieczeństwo. Nawet wtedy, kiedy Piers narzekał, że jeżdżę jak dziadek.

– To wypierdalaj z samochodu – odwarknąłem mu w pewnym momencie, kiedy przepuściłem kobietę z piątką dzieci na pasach.

– Jezu, dobra – powiedział nadąsany. – Już nic nie mówię.

– Odwożę cię tylko z dobrego serca.

– Tak, jestem ci dozgonnie wdzięczny – mruczał pod nosem.

W odpowiedzi specjalnie najechałem na dziurę, kiedy pił, przez co się oblał i był wściekły.

Tak właśnie poprawiłem sobie humor.

Ostrzegłem Gabriela, że będę troszkę później przez odwiezienie Piersa. Ale nie był zły. Nigdy nie był zły, jak mu szczerze mówiłem, gdzie jadę i dostawał potwierdzenie na GPS-ie.

Wjechałem w końcu w uliczkę, gdzie był dom Gabriela. To była krótka, spokojna uliczka przepełniona przepychem. I może dlatego dostrzegłem natychmiast podejrzany samochód.

To był czarny Volkswagen z przyciemnianymi szybami. Natychmiast uderzyło mnie, że coś jest nie tak i to dotyczy nas. Mnie i Gabriela.

Samochód się nie ruszał, miał włączony silnik, ale wyłączone światła. Stał zaparkowany na chodniku przy posesji naszych sąsiadów. Sąsiadów mieszkających dokładnie naprzeciwko nas.

Zwolniłem do maksimum, jak się dało i powoli podjeżdżałem pod bramę. Podświadomie tylko czekałem na to, aż ktoś wyjdzie z samochodu i coś zrobi. Jednak nic. Otworzyłem bramę pilotem i w czasie czekania aż się całkiem uchyli, bez przerwy obserwowałem samochód.

W końcu wjechałem na posesję i zaparkowałem w garażu. Natychmiast nacisnąłem guziki, by wszystko się za mną zamknęło, a gdy to nastąpiło, dopiero wszedłem do domu.

Zdjąłem nerwowo buty i po raz pierwszy, od kiedy tu jestem, włączyłem alarm. Zaraz po tym, jak buldożer ruszyłem w stronę gabinetu Gabriela.

Wparowałem szybko do pokoju i ruszyłem prosto na niego.

– Adam? – zapytał zaskoczony, odrywając się od pisania.

– Spokojnie – rzuciłem, stając za nim i pochylając się nad nim.

Uniósł spojrzenie na mnie i mnie obserwował swoim palącym spojrzeniem. Jednak ja musiałem coś sprawdzić. Niemal chowając szczupłą sylwetkę Gabriela w swoich ramionach, sięgnąłem po myszkę, która była podłączona pod stacjonarny komputer na biurku, który był odpowiedzialny tylko za kamery w całej posiadłości.

Monitor był wygaszony, ale po drobnym ruchu ukazały mi się kafelki z każdej kamery. Nerwowo przejechałem wzrokiem, szukając tej odpowiedzialnej za widok na główne wejście i ulicę.

Nie było go. Nie było czarnego Volkswagena. Na jego miejsce zaparkowała niebieska Toyota. Dziwne, naprawdę.

Błyskawicznie zniknął, tak jakby nigdy tam nie stał.

Wgapiałem się chyba trochę za długo w monitor, bo Gabriel był naprawdę zaniepokojony. Dotknął mojego policzka, delikatnie zmuszając mnie, bym spojrzał w dół, wprost na niego.

– Sąsiedzi mają nowy samochód, Adam.

– Och...

To nie o ten samochód mi chodziło, pomyślałem, ale widząc jego przestraszone spojrzenie, natychmiast przestałem wyglądać na zdenerwowanego.

Nie chciałem go przestraszyć. Nie chciałem go niepokoić i denerwować, zwłaszcza że wiedziałem, że trochę się bał po tamtym włamaniu.

– Przepraszam, musiałem po prostu sprawdzić – mruknąłem przepraszająco, niemal natychmiast podkulając ogon i czując się winny.

Przyjrzał mi się dokładnie, jakby szukał prawdy na mojej twarzy. Nie ruszyłem się nawet o milimetr, otumaniony jego delikatnym zapachem. Wiedziałem, jakie używa perfumy – zawsze rano, takie same i drogie. Uwielbiałem je.

– W porządku – szepnął. – Nie denerwuj się.

Czułem, jak kręci mi się w głowie. Taka bliskość Gabriela była narkotyzująca.

– Nie denerwuję – wybełkotałem cicho.

Uśmiechnął się delikatnie, a ja natychmiast poczułem motylki w brzuchu.

Patrzyłem na niego. Tak bardzo chciałem go pocałować. Nigdy w życiu nie czułem takiej potrzeby. To było niesamowicie silne. Wpatrywałem się prosto w jego usta jak zaczarowany.

Jak dla mnie Gabriel miał piękne usta. Całkiem duże, blade, ale lekko różowe. Mimo to mocno zarysowane. Wręcz proszące bym je dotknął. Zbadał.

– Adam? – szepnął zaskoczony, wyrywając mnie z transu.

Natychmiast się wyprostowałem całkowicie speszony.

Co ja do diabła wyrabiam? O czym ja myślę?

To idzie za daleko. W końcu się domyśli i mnie wywali, pomyślałem przestraszony i spanikowany.

– Adaś? – powtórzył niesamowicie miękko, widząc moje gwałtowne zachowanie i zmianę.

– Pójdę sprawdzić, co na kolację – wypaliłem pospiesznie.

I w taki sposób uciekłem z dala od Gabriela i jego otumaniającej obecności.

Powoli, a będę zachowywać się jak Piers.

Boże, miej mnie w opiece, bo wcześniej czy później pocałuję Gabriela bez jego zgody i wszystko będzie skończone.

A moje szczęście nie będzie warte jednej chwili błogości. 



~*~

Ten rozdział jest krótki. Mogę wam wstawić jeszcze jeden, ale prawdopodobnie mnie znienawidziecie po nim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top